Ponura historia pewnego rodzeństwa część 1 (fantasy, baśń)

1
wwwMa to być teoretycznie krótkie (TEORETYCZNIE) opowiadanie z popularnego obecnie wśród książek i filmów cyklu "prawdziwa historia" Niezbyt to oryginalne, lecz mam nadzieję, że przynajmniej czytało się będzie przyjemnie.

wwwRozbawiony Kazik wraz z Amerą i Lykatją obserwował dąsy swego przyrodniego brata, który mordował wzrokiem podłogę domu. Irabes, gdyż tak się ów naburmuszony chłopak nazywał, niezwykle podpadł matce, a to wszystko przez potworną niechęć do potrawki z tetrymunu, tak lubianego przez większość lesawików. Jednak, jak to mówią, zawsze się znajdzie jakiś wyjątek. Obrażony na cały świat przedstawiciel leśnego rodu, dumnych, zielonoskórych właścicieli krótkich, rozwidlonych rogów, wprost nie znosił tej potrawy, żywiąc w zamian potworną słabość do zapiekanki rzepowej. Tata nie raz powtarzał, że odzywa się w nim ludzka krew, ale Kazik nie rozumiał, co to ma wspólnego z niechęcią do potrawki. Sam był człowiekiem, podobnie jak niegdyś jego macocha, ale uwielbiał tetrymun pod wszelkimi postaciami. No, właściwie byłby człowiekiem, gdyby nie paskudne zaklęcie rzucone przez wyjątkowo złośliwe i zawzięte leśne licho. W jego efekcie wyrósł mu jaszczurzy ogon i rozdwojony, wężowy język, a także zyskał dodatkową parę rąk. Prezentował się niemal równie dziwacznie jak jego przybrana rodzina, a może nawet dziwaczniej, mimo ich jelenich ogonów i szerokich, łopatowatych racic.
- Cholerna papla – warknął Irabes, świdrując podłogę wściekłym spojrzeniem sowich oczu i strzygąc niespokojnie rysimi uszami. – Przez ciebie nie dość, że nie dostanę deseru, to jeszcze zostałem uziemiony.
- Nie zapominaj, że dom zbudowała mama, więc jest on jej lojalny – wygłosiła tę oczywistą uwagę Amera, mająca potworny ubaw z brata, chociaż sama nie raz zachowywała się dziecinniej od niego. Co rusz pakowała się w jakąś straszną kabałę, nie rzadko w jego towarzystwie. Jednak teraz, kiedy tylko on miał kłopoty, szczerzyła długie kły w kpiącym uśmiechu, nieomieszkując wykorzystać każdej okazji, aby tylko dokuczyć chłopakowi.
- Nie zapomniał o tym, tylko znowu liczył na to, że zdoła przechytrzyć naszą chałupę – mruknęła Lykatja, najrozsądniejsza z trojaczków. – Nic nie dociera do jego zakutego łba w tym względzie.
www Tak, Kazik na własnej skórze wielokrotnie przekonał się, że domu nie sposób przechytrzyć, nie póki jest się w jego wnętrzu. Wnętrzu nader przerażającym dla kogoś, kto je oglądał pierwszy raz, jak on trzy lata temu. Półki wypełnione artefaktami, słojami zawierającymi poruszające się organy oraz tajemniczymi flaszkami, sprzęty i meble wykonane z kości, w tym ludzkich, pęki ziół wiszące pod sufitem czy wielkie palenisko nad którym tajemniczo bulgotał wielki kocioł… Wszystko to krzyczało „to dom wiedźmy, uciekaj jeżeli życie ci miłe”. Zwykle słuchanie tego typu mentalnych przekazów różnorakich miejsc, a w szczególności tych ponurych i podejrzanych, owocuje długim, pozbawionym większych wstrząsów żywotem. Kazik z chęcią posłuchałby owej rady instynktu, lecz rozsądek nie omieszkał poinformować go o tym, że jedyna, widoczna droga ucieczki wiedzie z powrotem przez drzwi ogromnej, zapewne magicznej szafy, z której przed chwilą wyskoczył… Czyli wprost w objęcia wściekłego tłumu. Mieszczanie nie byli szczególnie zachwyceni widokiem chłopaka, po tym jak przerobiło go leśne licho. Dokładniej rzecz ujmując uznali go za demona. Demona, którego należy utopić, a potem spalić, żeby złe nie tknęło miasteczka. Jakie złe, tego do tej pory nie wiedział.
www W każdym razie, ratując się malowniczą ucieczką przed rozwścieczoną gawiedzią, wpadł do jednego z mijanych domów i mając nadzieję, że nikt nie będzie go szukał w cudzej szafie, wskoczył w jej duszne wnętrze pomiędzy damskie fatałaszki. Bynajmniej nie spodziewał się, iż w ten sposób znajdzie się w tym miejscu, wnętrzu Chaty na Kurzej Łapie.
- Tata naprawiał mu podłogę, to myślałem, że będzie zajęty tym, a nie pilnowaniem kotła. – Irabes posłał siostrom ponure spojrzenie. – Miałem szansę, niestety ta chałupa ma większą podzielność uwagi niż wężowi władcy, mimo iż posiadają po kilka łbów.
- Oj synek, synek. Ty się naprawdę niczego nie uczysz – rozbrzmiał przypominający odległy grzmot głos należący do nikogo innego jak samego Boruty, najpotężniejszego spośród leśnego ludu i ojczyma Kazika. Wielki, mierzący dwa metry lesawik w zielono-brązowych szatach, pochylał się nad opasłą księgą zapisując w niej coś czarodziejskimi znakami. – Nic dziwnego, że wasza matka się wściekła. Nie dość, że omal nie zmarnowałeś posiłku, narobiłeś zamieszania o potwornym bałaganie nie wspominając, to jeszcze po raz kolejny popisałeś się bezmyślnością. Naprawdę, z waszej czwórki rozum mają chyba tylko Kazik i Lykatja…
- Ta, Lykatja ma taki rozum, że raz przemieniła się w wilka przy ludziach i teraz gadają o jakiś wilkołakach!
- A ty niby lepszy? – Boruta zmarszczył swe krzaczaste, śnieżnobiałe brwi, zaś jego dobroduszną, a zarazem dziwnie drapieżną twarz wykrzywiła mieszanina nagany i rozbawienia. – Przez ciebie zaczęto uważać kruki za symbol śmierci i czarnoksięstwa… Zresztą Amera także niezbyt dobrze przysłużyła się wężom. Szczęście, że przez domieszkę ludzkiej krwi potraficie się przemieniać tylko w jedno zwierzę, bo inaczej mordowanoby wszelką faunę, nawet kury po wioskach.
- Prawda taka, że oberwało mi się tak bardzo, bo była przy tym babcia i narobiła mamie wstydu. To nie fair, że muszę cierpieć, bo babcia jest wredną zołzą.
- Przypominam ci młodzieńcze, że mówisz o mojej matce, a zarazem osobie starszej, której jesteś winny szacunek.
- Ale babcia JEST wredną zołzą.
- Wiem. I tylko dla tego nie dostaniesz jeszcze jednej kary, jedynie upomnienie. Za szczerość czy prawdomówność nie powinno się karać, ale synek ogranicz je trochę, kiedy depczą szacunek należny starszym, dobrze?
www Właśnie za to Kazik kochał swoją przybraną rodzinę: za brak owijania w bawełnę, fałszywej dumy i robienia zbytniego halo z powodu cudzych wypowiedzi. Nietypowe metody wychowawcze, swoista, częściowo pozorna swoboda, dużo śmiechu, ciepło i wzajemna troska sprawiły, iż chłopak bardziej poważał familie Pierwotnych niźli ludzkie. U ludzi znacznie częstsza była rodzinna przemoc, tyrania i niesprawiedliwość w porównaniu z Pierwotnymi Ludami stanowiącymi ucieleśnienie mocy natury i jej praw.
www Dyskusja pomiędzy ojcem a synem stała się pretekstem do wzajemnych dowpcipkowań i utarczek, w których wszyscy brali udział, nawet sama Chata poskrzypując swymi belkami czy trzaskając drzwiczkami mebli wbudowanych w jej ściany. Przerwało je dopiero nadejście pani domu, która miała dzisiejszego popołudnia jakieś sprawy do załatwienia w Ludzkim Świecie. Ostatnimi czasy bywała tam coraz rzadziej, ale zdarzały się jej co jakiś czas kilkugodzinne, rzadziej kilkudniowe wypady za Mglistą Granicę.
www W obszernej izbie, będącej głównym pomieszczeniem Chaty na Kurzej Łapie zjawiła się na oko trzydziestoletnia kobieta licząca sobie już dziewięćdziesiąt sześć wiosen kobieta. Za wyjątkiem jej podeszłego, lecz nie mającego odzwierciedlenia w rzeczywistości wieku (wiadomo – czarostwo konserwuje) zdawała się całkiem normalna. Przeciętna sylwetka, przeciętna uroda, nie wyróżniające się odzienie i jasnobrązowe włosy splecione w warkocz, lecz to wszystko jedynie pozory. Starczyło spojrzeć w jej niesamowicie fioletowe oczy, aby się o tym przekonać. Błyszczały mocą niespotykaną w Ludzkim Świecie, wykraczającą nawet poza ten Pierwotnych, jasno świadczącą o tym, kim była: Jagodą z Mrocznego Lasu, pierwszą spośród Pięciu Wielkich Wiedźm, Panią Wielkich Błotnisk czy jak ją zabobonni ludzie zwali Babą Jagą. Tym razem, w tych niezwykłych, wiedźmich oczach dało się dostrzec dodatkowe lśnienie, charakterystyczne dla przedstawicielek płci żeńskiej, które zasłyszały ciekawe nowiny. Kazik uwielbiał plotki przekazywane przez Mamę Jagę, tak różne od tych rozpowszechnianych przez ludzkie przekupki i gospodynie, pełne napięcia i krwi oraz niespotykanych splotów losu. Niestety nie od razu przyszło mu wysłuchać opowiadania przybranej matki, gdyż od progu zagadnął ją Irabes:
- Mamo, ale naprawdę nie będę mógł być na jutrzejszym festynie? Naprawdę? Za taką durnotę?
- Oczywiście, że będziesz mógł. – Kobieta uniosła w rozbawieniu brwi, odwieszając swój podróżny szal na wieszak z ludzkich piszczeli. Rzecz jasna nie ona zabiła właścicieli kości, a w każdym razie nie większość z nich, jednak nie widziała niczego złego w „ponownym wykorzystaniu materiału”. Szczególnie, że ponury wystrój domostwa skutecznie zniechęcał większość tak zwanych „łowców skarbów”, a po prawdzie złodziei sądzących, iż mają wszelakie prawo przywłaszczyć sobie mienie baśniowych stworzeń. Kazik uważał ten zabieg za niepotrzebny, gdyż żywy dom sam dbał o to, aby nikt nieproszony nie przekroczył jego progu, lecz musiał przyznać, że kościane sprzęty dodawały wnętrzu interesującego klimatu. Właściwie, zaczynał uważać, że gdyby nie szeroko wyszczerzone w bezustnych uśmiechach czaszki porozkładane tu i ówdzie, Chata nie byłaby nawet w połowie tak przytulna jak teraz. Niestety nadal miał pewne problemy z kościanymi naczyniami, a konkretnie z jedzeniem z nich…
- Ale przyrzekłaś babci, że do południa nie będę mógł ruszyć się na krok z domu, a festyn w południe się zaczyna. Do wieczora tam nie dojdę…
- Nie będziesz musiał.
- Ale jak to, przecież…
- Dzieci, uświadomcie brata. – Uśmiechnęła się z lekką rezygnacją, zasiadając przy okrągłym, kamiennym stole obok męża.
- Przecież nasz dom może się poruszać, podskoczymy tam – westchnął Kazik wywracając oczyma. Czasem miał wrażenie, że umysł Irabesa ma mnóstwo drzwiczek o niemiłej skłonności do zatrzaskiwania się.
- A… Powiedziałaś to tylko dlatego, żeby babcia się odczepiła, że niby mnie ukarałaś! Bo w południe będę już na miejscu, ale jednocześnie w domu!
- Fakt, że jestem dumna, iż sam doszedłeś do tej konkluzji, nie mówi dobrze o twojej inteligencji… A co do kary, to deseru naprawdę nie dostaniesz i naprawdę będziesz musiał zmywać przez tydzień.
- Ale dziś na deser budyń malinowy z syropem z czarnego bzu!
- Nabroiłeś, to cierp.
- A działo się coś ciekawego jak byłaś u ludzi? – zapytał szybko Kazik, korzystając z tego, że jego przyszywany brat zamknął na chwilę usta, co zwykle nie trwało nazbyt długo.
- Może nie działo, ale usłyszałam parę plotek, które po połączeniu w całość dały ciekawy obraz.
- Tak? – Nadstawił uszu.
- Pamiętacie jak ta wredna zołza, którą los uczynił moją teściową, a waszą babcią, opowiadała o nimfie wodnej Ejene? Tej, której jedna dziewczyna buchnęła flakon czarodziejskiej wody i magiczne lustro?
- Tak… - mruknęła pozornie niezainteresowana rozmową Lykatja, zresztą ona zwykle miała wyraz twarzy jakby była czymś śmiertelnie znudzona. Taka maniera.
- Otóż, co zresztą nie dziwi, dziewczyna użyła wody do podrasowania swojej urody. Zaraz potem zainteresował się nią władca Izorydu, pobrali się, urodziła córkę i wiedli niemal sielankowe życie. Niemal, bo wraz z wiekiem zaczęła wariować na punkcie wyglądu. Córkę ignorowała, całymi dniami pomadowała się, stroiła, a magicznego lustra używała tylko po to, aby upewnić się, że jest najpiękniejsza. Jednak wiadomo, czas nikogo nie oszczędza. Pewnego dnia lustro oświadczyło, że ładniejsza jest jej córka. Kobieta zupełnie oszalała. Wykorzystując nieobecność męża, kazała leśniczemu zamordować dziewczynę i przynieść sobie jej serce i wątrobę na dowód wykonania rozkazu. Wariatka chciała je zjeść. Szczęśliwie nie zna się nazbyt na ludzkiej anatomii, więc ten ubił po prostu sarenkę, a dziewczynę wyprowadził do lasu. A teraz, pamiętacie tę rodzinę wypędzonych krasnali, co osiedliła się w Czarnym Lesie? Tych co okradli wujka Leszego?
- Tak. – Teraz nawet Boruta nadstawił ucha, już zupełnie tracąc zainteresowanie swymi zapiskami.
- Otóż zawędrowała do ich chaty, ci przygarnęli ją w zamian za gospodarzenie, lecz jej matka w końcu odkryła prawdę. Wkurzona otruła ją czarodziejskim jabłkiem, szczęście z magii jest niemal równie kiepska co z anatomii i tylko doprowadziła dziewczynę na skraj śmierci, spowalniając jej serce i oddech niemal do zera. A teraz zgadnijcie co.
- Co?
- Pamiętacie tego księciunia, któremu uratowałam podtopionego sługę, przy okazji ucząc wznawiania pracy serca i przywracania oddechu?
- Nie mów… - Oczy Amery powiększyły się do rozmiaru spodków.
- Tak. Przypadkiem odnalazł ją i przywrócił do żywych dzięki mej nauce. Krasnoludy chciały pogrzebać dziewczynę wedle swojego obyczaju, paląc na stosie z kwiatów i ziół, wtedy przylazł książę, poznał w niej dziedziczkę tronu i coś go tchnęło, żeby spróbować ją ożywić. Jak to ludzie określili? „Przywrócił jej życie pocałunkiem prawdziwej miłości”. Teraz planują ślub, połączenie królestw i tak dalej.
- Czyli szczęśliwe zakończenie? – zapytał nieco zawiedziony Kazik. Co prawda zbiegi okoliczności były tu niesamowite, ale liczył na coś pikantniejszego.
- Nie do końca. Królewna też ma nieco poprzestawiane między uszami, tylko lepiej ukrywa to przed światem. Ponoć zamierza ukarać swoja matkę, która obecnie gnije w lochu, nakładając jej na nogi rozgrzane do czerwoności żelazne trzewiki i każąc w nich tańczyć na swym weselu. Naprawdę, imponujący pokaz okrucieństwa, zawoalowany przesłodką mowa, że daje rodzicielce szanse uniknąć szafotu. Ponoć, jeżeli królowa przetrwa taniec, będzie mogła odejść wolno, ale wszyscy wiemy, jakie są na to szanse. Coś mi mówi, że jeszcze o usłyszymy o tej młodej parze, albo o ich potomkach.
- Albo o tych krasnoludach, pewnie wyciągną od królewskiej pary sporo złota. Skoro dali rade oszukać Leszego, to para błękitnokrwistych ludzi nie będzie dla nich problemem.
- Zapewne zaboli to naszego królewicza, gdyż z tego, co mi wiadomo, jest potwornym chciwcem… Pewnie głównie dla tego poratował dziewczynę, dla jej skarbca.
- Czyli nasza mamuśka znowu namieszała w historii świata ludzi zwykłym, drobnym gestem… Ratując czyjegoś sługę – mruknęła Lykatia. – Nic dziwnego, że istnieje tyle plotek i opowieści o wielkiej Babie Jadze.
www Nagle coś tknęło Kazika. Spojrzał na przybraną matkę, jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.
- A tak właściwie, to jak zostałaś Babą Jagą? – spytał.
- Przecież mówiłam ci już, że…
- Tak, ale nie o to mi chodzi. Chodzi o sam początek, o to jak się wszystko zaczęło. Twoje pierwsze spotkanie z magia i tak dalej.
www Po twarzy Jagody pierw rozlała się fala zaskoczenia, a po chwili zagościł na niej uśmiech i wyraz zrozumienia.
- No tak, racja, jeszcze nigdy wam o tym nie opowiadałam. Ale to długa, ponura i niezwykle krwawa historia.
www Na te słowa Kazik tylko czekał. Jego oczy, podobnie jak oczy przybranego rodzeństwa zalśniły nieposkromioną ciekawością, na co Jagoda i Boruta zachichotali, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Znali słabość chłopaka do opowieści, zaś reszta ich dzieci niewiele mu w tym ustępowała.
www Pani domu westchnęła, po czym gestem dłoni podpaliła stos szczap drewna w kamiennym kominku z rzecznych otoczaków, jednocześnie gasząc większość lamp i świetlnych kryształów. Główne źródła światła w pomieszczeniu stanowiły obecnie palenisko oraz samotna, czarna świeca osadzona w świeczniku z ludzkiej czaszki, tworząc idealny klimat dla opowieści i czwórki nadstawiających uszu słuchaczy. Piątki jeżeli liczyć Chatę, która podobnie jak dzieciaki jeszcze nigdy nie miała szansy poznać dawnych dziejów swej budowniczyni.
- Zapewne znana jest wam historia o porzuconym w lesie rodzeństwie, Jasiu i Małgosi. Otóż wydarzyła się ona naprawdę, lecz to nie wiedźma była tu czarnym charakterem i nie tylko jej krew została przelana. W owych czasach…
www Wokół, prócz słów kobiety malujących przed oczyma dzieci kunsztowne obrazy minionych wydarzeń, rozbrzmiewały jedynie spokojne oddechy oraz trzask polan. Nawet samotna, ciągnąca ku świecy ćma zrezygnowała z samobójczego lotu i przysiadła na skraju glinianego kubka, jakby zafascynowana opowieścią.
Ostatnio zmieniony sob 09 lis 2013, 09:29 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

2
Przeczytałaś uważnie tekst przed wysłaniem?
JadowitaJoaśka pisze: a to wszystko przez potworną niechęć do potrawki z tetrymunu, tak lubianego przez większość lesawików.
JadowitaJoaśka pisze:żywiąc w zamian potworną słabość do zapiekanki rzepowej.
JadowitaJoaśka pisze:wygłosiła tę oczywistą uwagę Amera, mająca potworny ubaw z brata,
JadowitaJoaśka pisze: narobiłeś zamieszania o potwornym bałaganie nie wspominając,
JadowitaJoaśka pisze:- Zapewne zaboli to naszego królewicza, gdyż z tego, co mi wiadomo, jest potwornym chciwcem…
Przed takimi wpadkami chroni bliższy kontakt ze Słownikiem wyrazów bliskoznacznych
JadowitaJoaśka pisze:- Nie zapomniał o tym, tylko znowu liczył na to, że zdoła przechytrzyć naszą chałupę – mruknęła Lykatja, najrozsądniejsza z trojaczków. – Nic nie dociera do jego zakutego łba w tym względzie.
JadowitaJoaśka pisze:Wszystko to krzyczało „to dom wiedźmy, uciekaj jeżeli życie ci miłe”. Zwykle słuchanie tego typu mentalnych przekazów różnorakich miejsc, a w szczególności tych ponurych i podejrzanych, owocuje długim, pozbawionym większych wstrząsów żywotem. Kazik z chęcią posłuchałby owej rady instynktu, lecz rozsądek nie omieszkał poinformować go o tym, że jedyna, widoczna droga ucieczki wiedzie z powrotem przez drzwi ogromnej, zapewne magicznej szafy,
Daleko posunięta zaimkoza.
JadowitaJoaśka pisze: Cholerna papla – warknął Irabes, świdrując podłogę 1. wściekłym spojrzeniem 2. sowich oczu i 3. strzygąc niespokojnie 4. rysimi uszami.
JadowitaJoaśka pisze:wygłosiła 1. tę oczywistą uwagę Amera, mająca 2. potworny ubaw z brata,
Naszpikowałaś cały tekst przymiotnikami, które wcale nie dodają mu plastyczności, lecz stanowią obciążenie. O mordowaniu podłogi wzrokiem pisałaś parę zdań wcześniej, po co więc teraz jeszcze to "wściekłe spojrzenie"? Amera, zamiast "wygłaszać oczywistą uwagę" mogłaby po prostu coś stwierdzić albo zauważyć.
Język narratora w ogóle jest dosyć nonszalancki, kolokwialny (potworny ubaw!), być może miał być wyrazem lekko ironicznego dystansu do opisywanych sytuacji? Nie do końca to się udało, mnożąc dopowiedzenia przegadujesz całą historię.
JadowitaJoaśka pisze:1. zjawiła się na oko trzydziestoletnia kobieta licząca sobie już dziewięćdziesiąt sześć wiosen 2. kobieta. 3. i 4. Za wyjątkiem jej podeszłego, lecz nie mającego odzwierciedlenia w rzeczywistości wieku (wiadomo – czarostwo konserwuje) zdawała się całkiem normalna. Przeciętna sylwetka, przeciętna uroda, nie wyróżniające się odzienie i jasnobrązowe włosy splecione w warkocz, lecz to wszystko jedynie pozory. Starczyło spojrzeć w jej 5.niesamowicie fioletowe oczy, aby się o tym przekonać.
1. kobieta nie może zjawiać się na oko.
2. ślady przeróbek zdań należy usuwać.
3. wiek chyba nie miał odzwierciedlenia w wyglądzie.
4. konstrukcja: Za wyjątkiem [...] wieku zdawała się całkiem normalna jest koszmarkiem językowym.
5. Lubisz mocne określenia. Jak ubaw, to potworny, jak oczy, to niesamowicie fioletowe. Odpuść trochę czytelnikowi. Fioletowych oczu nie spotyka się codziennie, nie trzeba tej niezwykłości podkreślać tak dobitnie.
JadowitaJoaśka pisze:jedyna, widoczna droga ucieczki wiedzie z powrotem przez drzwi ogromnej, zapewne magicznej szafy, z której przed chwilą wyskoczył…
Oj, to jednak za bardzo kojarzy się z C. S. Lewisem i pierwszym tomem Opowieści z Narnii. Lepiej byłoby, gdyby Kazik znalazł sobie inny sprzęt do wyskakiwania.

Co do fabuły, trudno mi cokolwiek napisać. Na razie właściwie nic się nie dzieje, mamy albo wspomnienia (ważne dla prezentacji bohatera i świata, w jakim żyje, więc nie zgłaszam pretensji), albo opowieści Baby Jagi o osobach bezpośrednio nie zaangażowanych w akcję. Czyli - znowu wyjaśnienia, gdzie jesteśmy i czego możemy się spodziewać. Jeśli opowiadanie miałoby być krótkie, to rysuje się poważna dysproporcja, gdyż Baba Jaga przymierza się do opowiedzenia kolejnej historii.

Ja nawet lubię rozmaite dziwaczne, hybrydalne stwory i trawestacje powszechnie znanych baśni. Sam pomysł wyjściowy przyjmuję więc bez zastrzeżeń, strona językowa wymaga jednak zdecydowanego przepracowania, a konstrukcja - no cóż, zobaczymy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
Wpierw rzeczy, których nie łapie:
"żywiąc w zamian potworną słabość do zapiekanki rzepowej" co z tym zdaniem jest nie tak? (wiem, że teoretycznie przymiotnik "rzepowa" nie istnieje, ale ponoć dopuszcza się w tekstach słowotwórstwo).
"- Zapewne zaboli to naszego królewicza, gdyż z tego, co mi wiadomo, jest potwornym chciwcem…" - tu podejrzewam, że wtryniłam źle przecinki, ale nie mam idei jak je poprawnie ulokować. Proszę o poprawienie.

Zaimkoza... (autorka pochyla zdołowana głowę) Znaczy opisów pisać nie umiem i to sie chyba nie poprawi, bo zaimki nie, przymiotników tez za dużo, więc jak tu najszczegółowiej przedstawić czyjś wygląd, obraz okolicy etc? Nic tylko siedzieć i wyć, bo idei nie mam a chce przekazać widoki ze swej głowy czytelnikowi :/

Na obrone swojego tekstu (czyli jedna uwaga z którą sie nie zgadzam, a druga z cyklu "byłam w kropce"):
"- Nie zapomniał o tym, tylko znowu liczył na to, że zdoła przechytrzyć naszą chałupę – mruknęła Lykatja, najrozsądniejsza z trojaczków. – Nic nie dociera do jego zakutego łba w tym względzie." - w tekście napisanym jako cudza opinia naprawdę wyglądało by to be, ale to dialog, bezpośrednia wypowiedź. W nich często się nadużywa sformułowań, albo gada nieskładnie, szczególnie wytykając różne rzeczy innym. Mało kto mówi tak, żeby innym się dobrze słuchało albo czytało to po zapisaniu jego wypowiedzi (pomijam zawodowych mówców etc).
Szafa - mnie to tez jechało Lewisem, ale zwyczajnie nie miałam idei z czego innego mógłby wyskoczyć Kazik. Spiżarka jako przejście nie bardzo, stojących zegarów wtedy jeszcze chyba nie mieli, wychodki zwykle na zewnątrz domostw... No w teorii mogłoby być lustro, ale znów chowanie sie w lustrze? Chyba, ze potkniecie i przypadkowe wpadniecie na nie, ale to znowu w Alicji, serialu :dziesiąte królestwo i wielu podobnych.

Generalnie uwag tyle, ze automatycznie przeszła mi ochota na ciągniecie tego, raczej wolałabym usunąć i zapomnieć, ale cóż, na czymś człowiek uczyć się musi... Chociaż prowadzenie opisów raczej zada mi klina na stałe. Przymiotniki są to niezbędne, a jest ich za dużo, to jak? Nie mam opcji...
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

4
Jaśka, rubia powiedziala to, co ja-pisz prościej. Za duzo sie dzieje w zdaniach, w efekcie sa nuzace.
Ciezko przez to przebrnac.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

5
Prościej... Już stawiam je krótsze, co mnie bardzo boli - dla mnie zdanie podzielone ma inne znacznie niż całe, długie. Zabija wynikowość. Zresztą jak za dużo? To wszystko ma sie wydziać w tekscie. Czytelnik ma wiedzieć, że np: lesawiki posiadają sowie oczy, uszy jak rysie, podzielone rogi, racice i zieloną skórę. Już rozbijam to, żeby nie pisać wszystkiego w kupie jak Maunt-Montgomery rozwodząca się na trzy strony nad ścieżką obrośniętą kwitnącymi wiśniami, bo wiem jak to potrafi męczyć, to co jeszcze? Naprawdę nie wiem jak.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

6
JadowitaJoaśka pisze:Naprawdę nie wiem jak.
właśnie na takie okazje ukułem/uknułem i forsuję teorię o studiowaniu dzieł Wielkich Mistrzów;
podpatrz jak oni tworzą sceny, które Ty chcesz zbudować, poczytaj kilku Wielkich Mistrzów w trybie nie czytelnika ale przyszłego pisarza,
kiedyś wstawiłem na forum fragment teorii Prusa, w których wyliczał procentowo ile jakich słów ma być w tekście, ale to raczej jako ciekawostka, musisz to wyczuć, załapać i rozwijać, nikt Ci nie rzuci nagle jakiejś złotej rady, która zrewolucjonizuje twoje pisanie a Ciebie rzuci od razu na sam szczyt

7
Joaśka, ćwiczenie dla Ciebie: sporządź dwanaście kilkuzdaniowych opisów postaci oraz przedmiotów, nie używając w ogóle przymiotników. Nie da się? :) Gwarantuję, że się da.

Zamiast zielonych oczu - oczy jak jeziora w głębi lasu, zamiast lśniącej zbroi - zbroja, w której można się przejrzeć jak w lustrze, zamiast zgrabnej dziewczyny - dziewczyna o talii jak pień młodej brzozy. Porównuj, szukaj analogii, kombinuj. Przymiotnik to łatwizna, łatwizna nudzi, a tu się pobawić trzeba. ;)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

8
Nie umiem analizowac tekstów. Zawsze jestem w trybie czytelnika, chyba ze czytam cos co wybitnie mi sie nie podoba/nie fascynuje np: instrukcję analizy azbestu. Zreszta wielkich mistrzów... do tego musiałabym skompletowac gigantyczna biblioteke z pooznaczanymi fragmentami na kazda okazje, a na to nie mam czasu ni pieniędzy.

Rady, tu wystarczyłoby pare moich złych zdań przerobionych na dobre. Chwilowo czuje sie jak podczas matematyki, rozwiązując straszny przykład, kiedy nauczyciel mówi, ze źle, ale nie pokazuje jak powinno sie go wyliczyć.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

9
JadowitaJoaśka pisze:do tego musiałabym skompletowac gigantyczna biblioteke z pooznaczanymi fragmentami na kazda okazje, a na to nie mam czasu ni pieniędzy.
Jeśli się chce dobrze pisać, to trzeba mieć te fragmenty w głowie, Joaśka. Tak jak masz w głowie powiedzonka ulubionego kumpla i przypominasz je sobie ot tak, przy okazji.
JadowitaJoaśka pisze:Chwilowo czuje sie jak podczas matematyki, rozwiązując straszny przykład, kiedy nauczyciel mówi, ze źle, ale nie pokazuje jak powinno sie go wyliczyć.
Bo to równanie ma miliony rozwiązań. A to właściwe musi być Twoje, musisz do niego sama dojść.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

10
Zreszta wielkich mistrzów... do tego musiałabym skompletowac gigantyczna biblioteke z pooznaczanymi fragmentami na kazda okazje, a na to nie mam czasu ni pieniędzy.
wybacz, masz tu link;

http://wolnelektury.pl/katalog/lektury/

gdzie możesz podpatrzeć samego Balzaka i wielu innych, za free, jak w bibliotece,
poza tym nie chodzi o to by mieć jakiś fragment na każdą okazję (choć można, jeśli znajdziesz sobie dzieło, które po trzystu czytaniach dalej będzie Cię fascynować), ale by utrwalać sobie jak to robią inni i równać do nich, do Wielkich Mistrzów

11
JadowitaJoaśka pisze:Wpierw rzeczy, których nie łapie:
"żywiąc w zamian potworną słabość do zapiekanki rzepowej" co z tym zdaniem jest nie tak? (wiem, że teoretycznie przymiotnik "rzepowa" nie istnieje, ale ponoć dopuszcza się w tekstach słowotwórstwo).
Nie chodzi o zapiekankę. Zrobiłam zestawienie zdań ze słowem potworna, -y, -ie. Zdecydowanie go nadużywasz.
Zaimkoza: 1. nadużywanie zaimków wskazujących (ten, tamten, ów, we wszystkich możliwych wariantach) jest zjawiskiem dość powszechnym. Trzeba wycinać, jeśli bez nich zdanie nadal jest zrozumiałe. Zaimek to nie broszka, nie ozdabia zdania.
2. Zaimek zastępuje jakąś część mowy, przeważnie rzeczownik, przymiotnik albo przysłówek, ale może też zastępować całe zdanie, zazwyczaj podrzędne. Nie ma więc sensu używanie go, jeśli dalej pojawia się to właśnie zdanie:
- Wyjaśnij mi, jakim cudem mama się dowiedziała, że [...]
Ale raczej nie:
- Wyjaśnij mi to, jakim cudem mama się dowiedziała, że [...], gdyż tutaj zaimek to nie pełni żadnej funkcji. Zbędny jest.

Z przymiotnikami i przysłówkami to inna sprawa, bardziej zindywidualizowana. Są niezbędnym elementem opisu. Jeśli się dowiaduję, że Twój bohater ma zieloną skórę i rozwidlone rogi, to w porządku. Problem pojawia się wówczas, kiedy takich cech wymieniasz wiele, jednym tchem. Jeszcze raz wrócę do cytatu:
JadowitaJoaśka pisze:warknął Irabes, świdrując podłogę wściekłym spojrzeniem sowich oczu i strzygąc niespokojnie rysimi uszami.
Jeśli Irabes przeklina i warczy, a jego spojrzenie świdruje podłogę, to na pewno nie jest rozmarzone ani pełne zamyślenia. Nie musisz dorzucać, że jest wściekłe. Podobnie wystarczyłoby, gdybyś napisała, że strzygł uszami.
Nie zgadzam się z tymi autorami, którzy uważają, że narracja powinna się w ogóle obywać bez przymiotników, to zbyt radykalne stanowisko. (Nie mam tu na myśli ćwiczenia, które zasugerowała Ci Thana, ćwiczenia są jak najbardziej pożądane). Nadmiar przymiotników jednak jest obciążeniem opisu. Do tego, pojawia się wówczas problem swoistej ekonomii w podawaniu informacji: czy są one istotne dla tego akurat fragmentu? Gdybym na przykład przeczytała, że któryś z bohaterów zręcznie skakał przez bagno na swych szerokich, łopatowatych racicach, na pewno bardziej by mi to podziałało na wyobraźnię, niż suche stwierdzenie, że on takie racice ma.
To jest, niestety, sprawa wyczucia. Nie ma innej rady, jak ćwiczyć, próbować, zastanawiać się, poprawiać i przerabiać. Trudno, taki los.

A, i jeszcze ta szafa: Kazik nie mógłby schować się w kufrze? Takie kufry do przechowywania ubrań były naprawdę duże.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Ponura historia pewnego rodzeństwa część 2 (fantasy, baśń)

12
Dobra, mam nadzieję, że tym razem moja grafomania i zaimkoza mniejsza... Ale - jak to mówią - nadzieja matką głupców.


wwww „Działo się to wszystko tak dawno temu, że mówienie o tym wydaje mi się niemal śmieszne, chociaż historia wcale taka nie jest. Wiecie jak to bywa w Ludzkim Świecie, jak wygląda tam życie kobiety, szczególnie jeżeli pochodzi ze wsi. Jej wybór przeznaczenia jest niewielki. Po pierwsze może znaleźć męża czy raczej dać się wyswatać. Jeżeli będzie miała szczęście, dostanie kogoś względnie przyzwoitego i o oględnej aparycji, natomiast jeżeli nie… Cóż, wtedy skończy jako wykorzystywana co noc, pogardzana istota o statucie niewiele wyższym niż ten zabiedzonej kozy. Teoretycznie zawsze może spróbować zabić męża, najlepiej trując go, lecz owo rozwiązanie nie gwarantuje lepszego życia. Drugą z możliwości jest zostanie kapłanką tego czy innego bóstwa, lecz tu niewiasta musi wykazywać się jakimś szczególnym talentem bądź niepospolitą urodą. Nie wiedzieć czemu hierarchowie religijni uważają, że oświecenia mogą doznać jedynie ślicznotki. No i wszystko zależy też od lokalnego wyznania, gdyż niektóre plemiona mają zaprawdę makabrycznie podejście do kwestii kultu. Kolejna opcja to kariera wiedzącej czy zielarki, pod warunkiem, że wieś ma zapotrzebowanie na takową, a w pobliżu jest jakaś wieszczka, która nauczyłaby daną dziewoję fachu. W moim przypadku funkcja wiedzącej została już objęta przez starszą o pięć lat kuzynkę, na kapłankę nie posiadałam żadnych predyspozycji zaś zamążpójście… Interesowali się mną jedynie zżarty przez wódę, podstarzały karczmarz o powierzchowności gorszej niż ta zapitego trolla oraz znany z okrucieństwa i nader wybuchowego charakteru rolnik. Chyba nie muszę mówić, jak podchodziłam do perspektywy pojęcia którekolwiek z nich za męża, prawda? Właśnie dlatego zdecydowałam się na możliwość czwartą, najbardziej niepewną, lecz dostępną i najmniej nieprzyjemną. Zostałam wędrowną handlarką.
wwww Nie miałam złudzeń, co do obranej przez siebie ścieżki. Wiedziałam, że oznacza ona spanie po jamach, stodołach, w zawszonych gospodach, strach przed dzikimi bestiami i bandytami oraz targanie całego dobytku na grzbiecie. Przez pierwsze trzy lata tyrałam jako pomocnica kupca, który zabrał mnie przejeżdżając przez mą wieś, niestety nie było to nazbyt lukratywne zajęcie. Pracowałam w pocie czoła całymi dniami, a płacono mi nędzne grosze, gdyż jako przyzwoita dziewoja trzymałam nogi razem i nie dawałam się macać swemu „mistrzowi”, ale i tak było to lepsze niż małżeństwo. Przez ten czas poznałam dogłębniej tajniki rządzące handlem, nauczyłam się jak należy prowadzić negocjacje oraz nie dać oszukać. W końcu, kiedy uzbierałam dość grosza, zakupiłam osła, wielkie psisko do obrony i rozpoczęłam własny biznes. Nie powiem, szło mi wcale nieźle, przynajmniej jak na początkującą, nawet zaczęłam rozmyślać o zakotwiczeniu się na stałe w jakimś większym miasteczku i otwarciu tam straganu. Niestety - albo na szczęście patrząc z perspektywy czasu - los nie dał mi możliwości uczynienia tego, stawiając na mej drodze grupę bandytów.
wwww Wiadomo jakie niebezpieczeństwa wiążą się z podjęciem kariery wędrownego handlarza, zaś największym spośród nich są rabusie. Do obrony przed nimi oraz przed bestiami zamożniejsi kupcy najmują profesjonalnych ochroniarzy, wielkich facetów potrafiących dobrze władać mieczami czy w najgorszym wypadku pałkami, ja zaś miałam do dyspozycji jedynie psa, kozik oraz półtorametrowy, sękaty kostur… Naprawdę niewiele, biorąc pod uwagę zgraję, jaka mnie napadła. Czterech, kaprawych chłopów, którym z oczu wyzierały niegodziwość, chciwość i rządza. Zapadał zmierzch, ja sama w środku lasu, na wąskiej ścieżynie, znikąd żadnego żywego ducha, ratunku. Oczyma wyobraźni natychmiastowo ujrzałam siebie zbrukana i martwą, rozciągniętą na okrytej jesiennym listowiem glebie, kałuże krwi, przetrząśnięte sakwy… Zadrżałam do głębi przerażona, wiedząc, że lada moment ta wizja może stać się prawdą. Zresztą, nawet gdybym jakimś cudem przeżyła, mój los nie byłby do pozazdroszczenia. Bez pieniędzy, jakiegokolwiek dobytku, zbezczeszczona mogłabym co najwyżej zostać tanią panienką oddającą się za parę miedziaków bądź jadło, lepsza byłaby już śmierć. W desperacji, niepomna na przewagę przeciwników oraz nabiegające z ich strony obelgi ścisnęłam w dłoniach kostur, przyjmując postawę obronną, co wywołało u bandytów jedynie gromki śmiech. Oto licząca zaledwie dziewiętnaście wiosen, nieporadna dziewucha próbuje stawić czoła im – łotrom, którzy nie jedno gardło już poderżnęli, nie jednej kobiecie odebrali cześć, nie jedną sakiewkę skradli. Doprawdy, z biegiem czasu widzę jakie to było pokraczne, lecz zarazem mam świadomość, iż ponownie wpadając w podobne bagno postąpiłabym identycznie. Błaganie o litość, łzy, nadzieja na szybki, bezbolesny koniec… Nie, to nie moja bajka.
wwww Dalsze wypadki są dla mnie nadal nieco zamazane. Pies, wielkie, mające domieszkę krwi bydle, które mogłoby się mierzyć nawet z niedźwiedziem padło pierwsze od strzały jednego z napastników. Następnie kolejny roztrzaskał czaszkę mojego biednego, wiernego osła… Do tej pory nie pojmuję, jakaż to krwiożerczość kryje się w podobnych ludziach, przecież zwierzę było o wiele cenniejsze żywe i nie stanowiło dla nich najmniejszego zagrożenia. W każdym razie, potem nadeszła kolej na mnie. Usiłowałam się bronić kosturem, lecz tenże szybko wytrącono mych z dłoni, poczym powalono mnie na ziemię. Pamiętam smród ich ciał, swoje wrzaski, że gryzłam, kopałam, jednak najbardziej utkwił mi w głowie śmiertelny ryk tego, którego dźgnęłam ukrytym w fałdach koszul kozikiem oraz odurzającą woń jego krwi tętniczej. Zostałam przygnieciona drżącym w konwulsjach, bezwładnym ciałem, które po chwili strącono ze mnie. Zwierzęcą rządzę w ślepiach napastników zastąpiła wściekłość, chęć odwetu i bezbrzeżne okrucieństwo. Już nie byłam w ich oczach dziewką, którą można wykorzystać, lecz kreaturą jaka skradła życie ich druha. Kopanie. Okraszone wrzaskami, wyzwiskami i klątwami ciosy stóp wbitych w buty z twardej skóry oraz kijów… Łamiące kości, rozcinające skórę, wybijające zęby. Po kilku minutach byłam jedynie zwiniętym na ściółce, krwawym kłębem bólu oczekującym na śmierć. Wtedy to się stało.
wwww Zapewne znacie stworzenia takie jak dusiołki - pokraczne, sięgające pasa potworki o niemalże ludzkich kształtach, których cechą charakterystyczną jest wielki, wydzielający okrutną, zdolną doprowadzić do omdlenia woń zad, prawda dzieci? Oczywiście, że tak. To dość popularne, raczej płochliwe szkodniki i nie stanowią specjalnego zagrożenia, chyba, że jakiemuś pijusowi zdarzy się zasnąć pod chmurką, takiego mogą zadusić. Jednakże te małe, poruszające się na krzywych łapkach paskudy mają większego kuzyna, dusioła olbrzymiego, czasem zwanego czarcim. Podobnie jak one, otacza go smród przy którym zapach rozkładającego się ciała czy siarki to perfum, zaś łapy ma zakończone czterema, grubymi szponami, przypominającymi racice, lecz na tym koniec podobieństw. Krótkie, zwarte i nade wszystko dziwnie gibkie ciało wieńczy sześć zaopatrzonych w jadowite kolce ogonów oraz okrywa gruby pancerz, skutecznie chroniący bestię przed większością broni. No i ten łeb, jakby wielkie szpony to było za mało… Osadzony na masywnej szyi, przypomina obły, rzeczny kamień okryty krótkimi, kostnymi wyrostkami ostrymi niczym noże, którego większą część stanowi wielka paszcza uzbrojona w kryształowe, wąskie zębiska długości palca. Właśnie ten stwór mnie przypadkiem ocalił.
wwww Zwabiony wrzaskami i zapachem krwi zaskoczył mych oprawców, zaś ci przerażeni rozpierzchli się we wszystkie strony, być może pierw prowokując monstrum próbami ataku… Nie wiem tego, gdyż wzrok miałam przyćmiony krwią i bólem, jedynym, co udało mi się zarejestrować, to fakt, że przeszło koło mnie coś dużego i niebezpiecznego. W każdym razie, bestia zdecydowała się ścigać rabusiów, zostawiając mnie, stanowiącą niezwykle łatwy łup, w spokoju.
wwww Nie wiem, jak długo leżałam w miejscu napadu, koło zwłok jednego z tych nędzników, wlepiając niewidzący wzrok w paskudną twarz trupa, chociaż byłam przytomna. Ani upływ krwi, ani obrażenia czy przeszywające ciało fale boleści nie odesłały mej jaźni na spoczynek, lecz umysł miał trudności z powrotem do normalnego stanu. Dopiero jesienny przymrozek, który opadł na ziemię wraz z zmierzchem, ocucił mnie na tyle, żebym podjęła jakiekolwiek działanie. Mając połamane żebra, złamaną nogę i rękę oraz liczne mniejsze i większe obrażenia, w tym wewnętrzne, nie potrafiłam nawet ustać czy krzyczeć o ratunek. Mogłam jedynie nadal leżeć, oczekując na śmierć z wyziębienia bądź z zębisk jakiegoś lokalnego zwierza lub niezdarnie pełznąć przed siebie. Miałam pełną świadomość bezsensu swej decyzji, ale nawet ślimacze brnięcie przez las stanowiło lepsza opcję niźli rezygnacja czy bezczynności. Przecież nie zostałabym wielka Babą Jagą, gdybym należała do osób, które łatwo dają za wygraną, czyż nie?
wwww Trwając w swoistym odrętwieniu, centymetr za centymetrem pełzłam poprzez zasnute liśćmi runo, niepomna na przeszywające zimno, cierpienie czy wrzaski leśnych istot z ukrycia obserwujących mą walkę o przetrwanie. Zapadające powoli w coroczny sen jagodzewie oraz ostrężyny czepiały się rozdartych szat spowalniając tę, pożalcie się Moce, wędrówkę, ale całą noc nie porzucałam jej. Dopiero z brzaskiem padłam na ściółkę zmożona przez długotrwałe wyczerpanie, oddając się lepkiej czerni nieświadomości.
wwww Oprzytomniałam dopiero kilkanaście godzin później, a raczej obudził mnie ból, co nie byłoby specjalnie dziwne, gdyby nie to, iż bolał mnie przypiekany ogon. To już stanowiło dość niepokojący omen, gdyż jak świat światem ogona nigdy nie miałam. Podskoczyłam nerwowo, aby oddalić się od źródła ognia, którym był wielki kominek z ciosanych kamieni i natychmiast tego pożałowałam. Wszystkie me obrażenia gwałtownie przypomniały o sobie, wyrywając z mego gardła coś pomiędzy krzykiem, a… Miauknięciem. Zdezorientowana spostrzegłam, że posiadam nie tylko ogon, ale i lśniące, czarne futerko oraz opatrzone poduszkami haczykowatymi, miękkie łapy. Krótko mówiąc, jakimś tajemniczym sposobem moje ludzkie, okropnie pokiereszowane ciało zmieniło się w nie-aż-tak-bardzo pokiereszowane kocie ciało, co mnie niezbyt ucieszyło. Sytuacja miała pewne plusy – po pierwsze żyłam, a po drugie jakimś cudem odzyskałam wybite zęby – jednak przemiana w kota mocno mnie zaniepokoiła.
wwww Skołowana rozejrzałam się ostrożnie wokół, tak żeby ponownie nie podrażnić ran, gdyż bólu jak na tamten czas miałam stanowczo dość. Leżałam na jakiejś sino-niebieskiej skórze nieznanego mi zwierza w niezbyt dużym, lecz jasnym, wypełnionym tajemniczymi sprzętami pomieszczeniu. Półki pełne opasłych tomisk, jakieś dziwne stojaki na specyficznie wyglądające, bogato rzeźbione kostury, flakony wypełnione różnorakimi substancjami, tajemnicze urządzenia, których przeznaczenia nie umiałam określić oraz coś, co mnie najbardziej zafascynowało – bijące zasnuwającym pomieszczenie blaskiem kryształowe kulki swobodnie unoszące się pod sufitem. Przestraszona, a zarazem zafascynowana poczułam na sobie dotyk wszechobecnej magii, której natury nie byłam do końca pewna. Z jednej strony uratowała mnie, podleczyła, a z drugiej zmieniła w kota. Po cholerę? Czyżby to jakiś okrutny żart? Odpowiedzi nie znałam, lecz miałam niejakie przeczucie, iż niedługo wszystkiego się dowiem, tymczasem postanowiłam się skupić na rzeczach względnie sobie znanych… Tak, żeby wrócić chociaż odrobinę do tego, co ludzie uznają za normalność. W końcu bycie ofiarą napaści, usiłowania gwałtu, brutalnego pobicia, utrata majątku całego życia i wylądowanie w kocim ciele to trochę dużo. Dla wielu z pewnością za dużo, ale szczęśliwie należę do osób obdarowanych wyjątkowo odporną psychiką.
wwww Jednak miałam pewien problem, kolejny. Otóż nawet teoretycznie pospolite sprzęty w izbie miały nieco niepospolitą formę. Masywny, dębowy stół pokryto rzeźbami rozmaitych, fantastycznych potworów oraz przypominającymi wijące się węże znakami, podobnie krzesła. Ława naprzeciw paleniska, obok której leżała „moja” skóra została wykonana prościej, ale i ją udziwniono, obijając wypchanymi czymś materiałami i tworząc niezwykle miękkie siedzisko. Do tego wszystkiego jeszcze swoista, metalowa „szafa”, na której stał maleńki, emanujący smakowitymi zapachami kociołek. Wtedy jeszcze nie znałam kuchenek opałowych, jedynie piece, toteż ów widok nieco mnie skołował.
wwww Kiedy tak studiowałam otoczenie, rozległo się ciche skrzypniecie i przez ciężkie, pokryte wężowymi inskrypcjami drzwi weszła ona – kobieta, która ocaliła moje życie, a w dalszej perspektywie sprowadziła je na zupełnie inne tory, Lila z Kwietnej Polany.
wwww Zwykle we wszelakiego rodzaju baśniach osoby kluczowe są albo niezwykle urodziwe albo szpetne czy przerażające, ale to wszystko to nie jakaś-tam baśń tylko prawda. Dlatego nie powinno dziwić, że Lila była do bólu zwyczajną blondynką o przeciętnym wzroście, krągłej sylwetce i pulchnej, miłej dla oka twarzy czym ni jak nie wpasowywała się w ludzkie wyobrażenie wiedźmy. Szeroki, przemiły uśmiech, zdrowe rumieńce oraz porządne, a jednocześnie niezbyt wyszukane odzienie pasowały raczej do córki średnio zamożnego mieszczanina niźli kobiety parającej się sztukami tajemnymi. Muszę powiedzieć, że zrobiła na mnie nader pozytywne wrażenie od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzałam. Miała w sobie coś takiego, co z miejsca wzbudzało sympatię, mówiło, że to osoba wesoła i pogodna, jednak owo „coś” nie zdołało przytłumić mej nieufności. Zresztą to normalne, biorąc pod uwagę okoliczności - nie co dzień ląduje się w ciele czarnego kota.
- Och, widzę, że się już zbudziłaś złociutka. Jak się czujesz kochanie? – zapytała od progu posyłając mi szeroki, wesoły uśmiech, a w jej niebiesko-fioletowych, wiedźmich oczach z wwwwapłonął wesoły płomień.
wwww Me zmieszanie nieco pogłębiło się. Oto przestraszona, upchnięta w kocią skórkę siedzę w obcym, dziwacznym miejscu, a tu się mnie pytają o samopoczucie ot tak. Ot tak jak gdyby podobne sytuacje miały miejsce co dzień. Jednak nie straciłam rezonu i zachowałam się w jedyny logiczny sposób w tejże sytuacji – najzwyczajniej w świecie odpowiedziałam jej:
- Nadal niezbyt dobrze, ale po stokroć lepiej niż kiedy ostatnio byłam przy zmysłach… Rozumiem, że to twa zasługa pani i jestem ci niezwykle za to wdzięczna, lecz może wyjawisz mi, czemuż jestem kotem?
- Czemu? – Zrobiła zaskoczoną minę, jakbym pytała o coś zdawkowego, tak oczywistego, że nikt normalny nie zastanowiłby się nad tym. W końcu wybuchła śmiechem. – No tak, zapomniałam, oj ja głupia… Przecież niewtajemniczeni nie wiedzą takich rzeczy. Twe ludzkie ciało wymagało zbyt dużo energii by je utrzymać przy życiu, dlatego zostałaś tymczasowo zmieniona w kota. Kiedy w pełni wydobrzejesz oraz zgromadzisz mocy życiowej na tyle, by móc ponownie przyoblec człowieczą formę, przemiana sama się cofnie. Swoją drogą, muszę rzec, że masz wprost niesamowite szczęście i niesamowitego ducha walki. Obronić swoją cnotę, zabić jednego z napastników, zostać uratowaną przez czarciego dusioła, a nade wszystko doczołgać się na tyle blisko mej chaty, ażebym mogła cię znaleźć… Naprawdę niezwykłe.
- Skąd, pani, znasz te wypadki? Czyżbyś wszystko widziała? I czymże jest ten dusioł?
- Oczywiście, że nie widziałam! Gdybym widziała to od razu pomogłabym i z miejsca zmieniła tych czterech nikczemników w kamienie. Bandyci w MOIM lesie! Doprawdy nie do pomyślenia, świat się kończy. – Po tej chwili uniesienia, wzięła głęboki wdech, a na jej twarz powrócił uśmiech. – Nie, kiedy cię nalazłam przeczesałam umysły okolicznej zwierzyny, która była świadkiem zdarzenia i stąd wiem to wszystko. Zaś ów dusioł to właśnie to…
wwww Wykonała nieznaczny gest dłonią, a w powietrzu zamajaczył półprzeźroczysty obraz tej bestii, na co lęk ponownie zacisnął zimną dłoń wokół mej szyi. Świadomość, iż coś równie ogromnego i przerażającego przeszło nieopodal mnie była niemal powalająca dla zwykłej dziewczyny, która do tej pory nie miała żadnej styczności z mitycznymi stworzeniami czy magią… W dodatku sam fakt, że Lila mogła podobny obraz wyczarować ot tak sobie, z niczego, również mnie stłamsił, a zarazem zachwycił. Chyba właśnie wtedy podświadomie zaczęłam myśleć nad zmianą swego fachu i przejrzeniu opasłych tomisk kobiety.
- Pani, toż to prawdziwa bestia! Jakimż to sposobem przetrwałam spotkanie z tym potworem? – krzyknęłałam.
- Nie ruszałaś się. Dusioł ściga to, co przed nim umyka bądź to, co próbuje z nim walczyć, już taka jego natura. I nie mów do mnie „pani” ani tak sztywno jakoś. Lila jestem. Lila z Kwietnej Łąki, córa rolnika i młynareczki. Nie ma co się kłaniać przed mną.
- Ależ pani, przecież jesteś wielką wiedźmą. Potrafisz uzdrawiać, zmieniać ludzi w zwierzęta, czytać z zwierzęcych umysłów, sprowadzać obrazy, a zapewne i wiele więcej. Nie jesteś zwykłą córką młynareczki i rolnika, musisz posiadać ogromną wiedzę i…
- Istotnie posiadam wiedzę, ale sama magia jest przy mnie od dnia narodzin. Jestem wiedźmą narodzoną, a to rzecz bardziej nieprzewidywalna niż płeć dziecka czy barwa jego włosów, więc nie ma się nad czym rozwodzić.
wwww Nie wiem jaki wyraz pyszczka wtedy przybrałam, lecz po reakcji Lili wnoszę, iż me oczy osiągnęły rozmiar spodków. Oto stałam twarzą w twarz – albo raczej mordka w twarz – z wiedźmą PRAWDZIWĄ, wiedźmą NARODZONĄ. O osobach takich jak ona krążą wśród ludzi niesamowite legendy. Mawiają, iż przychodzą na świat podczas burzy, o północy, zaś ich narodziny są zwiastowane śpiewem leśnych straszydeł, iż to nie istoty człowiecze jedynie demony w ludzkiej skórze oraz wiele podobnych bzdetów. Jednak jedna rzecz wśród tych licznych zabobonów jest prawdziwa – narodzeni z magią, w szczególności kobiety, posiadają o wiele większą moc niźli ci, którzy wyuczają się czarostwa…”

- Ale jak to mamo?! Przecież ty posiadasz znacznie większą moc niż jakakolwiek wiedźma narodzona! Jesteś najpotężniejsza ze wszystkich! – zawołała przejęta Amera, ku niezadowoleniu Kazika przerywając historię kobiety.
- Stanowię wyjątek od reguły, zresztą już nie jestem człowiekiem, nie zapominaj o tym. Wiedźmy wyuczone to w większości ludzie, natomiast ja… Ja to już coś innego.
- Co takiego? – spytał Kazik.
- Nie wiadomo. – Boruta spojrzał krzywo na małżonkę, uśmiechając się ciut złośliwie. – Wasza matka oberwała już tyloma zaklęciami, wypiła tyle magicznych eliksirów oraz przeszła tyle przemian, iż to czym jest stanowi zagadkę zarówno dla naszego świata jak i ludzkiego… Prawda, ty moje kochane nie-wiadomo-co?
- Prawda. Ale wielki Boruta powinien nieco zważać na swoje słowa, chyba, że chce znaleźć w swojej polewce coś naprawdę nieprzyjemnego. – Oczy kobiety błysnęły ostrzegawczo, zaś potężny lesawik położył po sobie uszy, unosząc dłonie w poddańczym geście, na co dzieci zachichotały. Miał opinię pantoflarza, lecz nie należało zapominać, iż żaden mężczyzna, jakiegokolwiek nie byłby gatunku, nie odważyłby się zadrzeć z Jagodą… Ani poprosić jej o rękę. On był jedynym, który się na ważył się na to drugie. – Właśnie, polewka… Dzieci, pomożecie mi w kuchni, bo już najwyższy czas rozpocząć przygotowania do kolacji, zaś ty, mój drogi, posprzątaj.
- A opowieść? – zapytał Kazik wyraźnie zawiedziony nieoczekiwaną przerwą w historii.
- Będę kontynuować, kiedy postawimy kolację na piecyk. Radzę wam zakasać rękawy, wtedy szybciej się z wszystkim uwiniemy.
wwww Chłopak, podobnie jak młode lesawiki, nie potrzebował większej zachęty. Chatę ponownie rozświetliły dziesiątki magicznych światełek, zaś młodzież pod przywództwem Baby Jagi udała się zgodnie ku kuchni, gdzie stał pękaty, żeliwny piecyk, niemal taki sam jak ten niegdyś stojący u Lili. Całkowicie zignorowali przy tym bulgoczący w kominku czarny kocioł, znad którego unosił się dziwny, srebrzysty opar, gdyż owo naczynie miało inne przeznaczenie, znane tylko pani domu i samej Chacie.
wwww Zewsząd dało się słyszeć szuranie i gwar, gdy magiczna rodzina rozpoczęła przygotowania do wieczerzy. Nikt nie pozostawał w miejscu, każdy miał jakieś zadanie, które gorliwie wykonywał. Jedynie tłusta ćma nie ruszyła się nawet o milimetr, nadal siedząc na skraju glinianego kubka i wlepiając owadzie oczy w tańczący płomień świecy. Zupełnie jakby niepomna na wszystko czekała, aż Baba Jaga wznowi swą opowieść.
Ostatnio zmieniony czw 28 lis 2013, 01:22 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

13
Pod względem fabularnym prawie wszystko gra. Uboga dziewczyna ze wsi postanawia się usamodzielnić, wybiera drogę awansu dość pewnego, chociaż nie spektakularnego, samotne podróże ściagają na nią niebezpieczeństwo (wiadomo), w chwili śmiertelnego zagrożenia nagle pojawia się wybawiciel (konieczny zwrot akcji), potem jeszcze musi dojść do siebie w bezpiecznym miejscu, a wtedy pomaga jej osoba, którą od dawna pragnęła poznać. Spotkanie jest nie tylko kolejnym zwrotem akcji, lecz może gruntownie odmienić bohaterkę. Jest akcja, są ciekawe postaci (dusioł!), oraz zaskakujące sytuacje, które zapowiadają, że wiele się może zdarzyć (przemiana bohaterki w kota).
Brakuje mi tylko drobnej choćby wzmianki o rodzinie dziewczyny: dlaczego właściwie nie miała w nikim oparcia? Przecież nie znalazła sama siebie w kapuście?

Problemem jest natomiast język tego opowiadania, tym bardziej, że narracja jest pierwszoosobowa, a więc z założenia żywa, potoczna. Ty natomiast używasz zbyt wielu słów, do tego wywodzących się z publicystyki albo jakiegoś żargonu urzędniczego.
JadowitaJoaśka pisze:Jej wybór przeznaczenia jest niewielki.
Przeznaczenia się nie wybiera, nawet metaforycznie. Ono jest od człowieka niezależne. Możliwości wyboru ma niewielkie...
JadowitaJoaśka pisze:pogardzana istota o statucie niewiele wyższym niż ten zabiedzonej kozy.
O statusie! Statut to nie status. Pogardzana istota, warta niewiele więcej niż zabiedzona koza.
JadowitaJoaśka pisze:[b1.]Drugą z możliwości jest zostanie kapłanką[/b] tego czy innego bóstwa, lecz tu niewiasta musi wykazywać się jakimś szczególnym talentem bądź niepospolitą urodą.
1. Po drugie, może zostać kapłanką... Większość rzeczowników odczasownikowych (zostanie, mówienie, bycie, itd, itp) bardzo obciąża tekst i odbiera mu płynność. Używając ich, trudno tworzyć zgrabne konstrukcje językowe. To jest typowy zasób słownictwa okólników, zarządzeń i instrukcji.
JadowitaJoaśka pisze: Nie wiedzieć czemu hierarchowie religijni uważają, że oświecenia mogą doznać jedynie ślicznotki.
A tu kwestia merytoryczna: takie plemienne religie pozbawione są rozbudowanej struktury duchowieństwa. Kapłani (na ogół w wiosce jest tylko jeden) może mają jakiegoś najstarszego czy najbardziej szanowanego zwierzchnika, i tyle. Hierarchowie religijni to pojęcie z zupełnie innej bajki. Podobnie jak oświecenie. Tu bardziej by pasowało: kapłani uważają, że najlepiej bogom służą ślicznotki albo podobnie.
JadowitaJoaśka pisze:No i wszystko zależy też od lokalnego wyznania, gdyż niektóre plemiona mają zaprawdę makabrycznie podejście do kwestii kultu.
To brzmi jak zdanie z artykułu w Voyages albo podobnym miesięczniku. Całkowicie współczesna publicystyka, nie pasująca do opowieści fantasy. No i naprawdę, a nie zaprawdę.
JadowitaJoaśka pisze:Kolejna opcja to kariera wiedzącej czy zielarki, pod warunkiem, że wieś ma zapotrzebowanie na takową, a w pobliżu jest jakaś wieszczka, która nauczyłaby daną dziewoję fachu.
Pomijam już "opcję" i "karierę", za bardzo się zrosły z językiem potocznym, ale: pod warunkiem, że wieś takiej potrzebuje, a w pobliżu jest jakaś wieszczka, która nauczyłaby ją fachu.
JadowitaJoaśka pisze: zżarty przez wódę, podstarzały karczmarz o powierzchowności gorszej niż ta zapitego trolla oraz znany z okrucieństwa i nader wybuchowego charakteru rolnik.
podstarzały karczmarz, wyglądający (który wyglądał) gorzej niż zapity troll, oraz znany z okrucieństwa i nader wybuchowy rolnik.
JadowitaJoaśka pisze:Chyba nie muszę mówić, jak podchodziłam do perspektywy pojęcia którekolwiek z nich za męża, prawda?
Podchodziłam do perspektywy pojęcia? Raczej: Chyba nie muszę mówić, co myślałam o takich kandydatach, prawda?
Zwykły, potoczny język o wiele bardziej pasuje do narracji, która jest spontaniczną, nie przygotowaną wcześniej opowieścią.
JadowitaJoaśka pisze:Czterech, kaprawych chłopów, którym z oczu wyzierały niegodziwość, chciwość i rządza. Zapadał zmierzch, ja sama w środku lasu, na wąskiej ścieżynie, znikąd żadnego żywego ducha, ratunku. Oczyma wyobraźni natychmiastowo ujrzałam siebie zbrukana i martwą, rozciągniętą na okrytej jesiennym listowiem glebie, kałuże krwi, przetrząśnięte sakwy… Zadrżałam do głębi przerażona, wiedząc, że lada moment ta wizja może stać się prawdą. Zresztą, nawet gdybym jakimś cudem przeżyła, mój los nie byłby do pozazdroszczenia. Bez pieniędzy, jakiegokolwiek dobytku, zbezczeszczona mogłabym co najwyżej zostać tanią panienką oddającą się za parę miedziaków bądź jadło, lepsza byłaby już śmierć. W desperacji, niepomna na przewagę przeciwników oraz nabiegające z ich strony obelgi ścisnęłam w dłoniach kostur, przyjmując postawę obronną, co wywołało u bandytów jedynie gromki śmiech.

Całemu opisowi napadu i walki brak dynamiki i napięcia. Za dużo słów i niepotrzebnych rozważań. To dotyczy również kolejnych fragmentów.
Do tego, zacytowanemu fragmentowi brakuje również psychologicznej wiarygodności. Bo czy dziewczyna, której grozi gwałt i najprawdopodobniej śmierć, będzie się martwiła, że zostanie bez grosza?

c.d.n.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

14
JadowitaJoaśka pisze: centymetr za centymetrem pełzłam poprzez zasnute liśćmi runo,
To oni tam znali system metryczny?
JadowitaJoaśka pisze: Oprzytomniałam dopiero kilkanaście godzin później,
Miała zegarek?
JadowitaJoaśka pisze:obudził mnie ból, co nie byłoby specjalnie dziwne, gdyby nie to, iż bolał mnie przypiekany ogon. To już stanowiło dość niepokojący omen, gdyż jak świat światem ogona nigdy nie miałam.

Oj, nie. Skoro nigdy ogona nie miała, to najpierw powinna go zobaczyć, a dopiero potem stwierdzić, co to jest. Że boli ją ręka, mogłaby skojarzyć nawet w półśnie, nie patrząc na własne ciało, ale ogon?
Do tego: omen to wróżba, przepowiednia. Co przepowiada ogon?

Podstawowym problemem jednak jest to, że w opisach jest zbyt wiele zbędnych detali, a w zdaniach - słów. Z opisami łatwiej sobie poradzić: Twoja bohaterka pozostanie u Lili na dłużej, więc te wszystkie detale wyposażenia możesz opisywać stopniowo, przy różnych okazjach. Poraniona dziewczyna, w dodatku zamieniona w kota, naprawdę nie musi tak szczegółowo wymieniać wszystkiego, co dostrzega we wnętrzu. Wystarczy ogólne wrażenie, że jest tam dziwnie, plus, powiedzmy, te kulki pod sufitem.

Gorzej z rozpychaniem zdań. Tu naprawdę potrzebne są ostre cięcia. Ja nie mogę dużych fragmentów przerabiać krok po kroku. Tak się zastanawiam: a może spróbowałabyś opowiedzieć to, co napisałaś, tak zwyczajnie, opowiedzieć na głos i przy okazji to nagrać?
Oczywiście, że takie odsłuchane opowieści zawsze się potem wygładza, trochę przekształca, lecz to jest powszechna praktyka, na przykład przy reportażach, w ten sposób można zachować naturalność wypowiedzi. Mam bowiem wrażenie, że Ty za bardzo próbujesz nadać tekstowi "literacką" formę. Brakuje tu swobody. Odpuść sobie, pisz bardziej potocznie, krótszymi zdaniami, tym bardziej, że w tych złożonych czasem rozłazi Ci się konstrukcja i pojawiają się błędy składniowe.
Historia o zwykłej dziewczynie, która staje się wiedźmą, ma potencjał i szkoda byłoby, gdyby ugrzęzła ze względu na niedostatki języka.

To tyle z mojej strony. Resztę zostawiam kolejnym komentatorom.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

15
Rubia:
Co do języka się zgadzam, to czkawka po oduczaniu się nadużywania: który/jaki/być/jest

Kwestia merytoryczna odnośnie religii zgadzam się , co do systemu metrycznego i godzin... Czas można okreslić na podstawie wysokości słońca/oświetlenia (chatka była oświetlana kulkami, zaś ona straciła przytomność o brzasku), natomiast system miar mogłam użyc jakikolwiek. Niby bazuje na kulturze przedchrześcijańskiej europy, ale bazuje luźno, bo w przeciwym razie np: Baba-Jaga nie mogłaby zostać kotem. Koty rozpowszechniły sie w Europie dopiero w okresie średniowiecza - zostały do nas zawleczone, tak jak karpie, wraz z rzymskimi wędrówkami. Niegdyś występowały niemal wyłącznie na terenie Egiptu.

Co do rodziny i jej "wsparcia" - niegdyś w interesie rodziny było opchnąć córki facetom, oby jak najbardziej majętnym lub oddać za kapłanki, a ich zdanie lezało na drugim planie. Nie było mowy o wsparciu rodzicielskim.

Postaram się popracować nad dynamizmem/napięciem akcji oraz powalczyć z długaśnymi zdaniami, ale będzie trudno. Już je dziele na krótsze, a i tak tasiemce. Nagrywac nie mam na czym, po za tym problemem jest to, ze dla mnie takie samo długie, wielokrotnie złozone zdanie ma inne znaczenie, wymowe niż dwa krótsze. Jakos dłuzsze pokazują lepiej zalezność miedzy faktami, przyajmniej dla mnie. Zwalczyc to bedzie trudno, ale postaram się. wyjścianie ma.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron