-----------------------
Odwiedził już każdą z septylionów galaktyk. Zajrzał we wszystkie zakamarki decyliardów gwiazd. Zajęło mu to tylko chwilę, która w zasadzie nie była chwilą, bo czas dla niego nie istniał.
Na koniec, który z tych samych powodów nie mógł być końcem, zmusił się, by z daleka rzucić okiem na czarne dziury. Przyznawał szczerze przed samym sobą, że to jedyne elementy uniwersum, za którymi nie przepadał. Może dlatego, że nigdy nie odpowiadały na myśli wysyłane w ich kierunku, co przy odrobinie złej woli można uznać za nieuprzejmość.
Gdy miał ponownie zabrać się za rozszerzanie wszechświata, poczuł, że coś jest nie tak. Choć nigdy wcześniej nie miał takiego odczucia, był przecież wszechmogący i, co jak co, ale rozpoznać, że coś nie gra, potrafił nie gorzej niż każdy inny demiurg.
Zabrał się do roboty i raz-dwa odnalazł źródło tego czegoś. Znajdowało się na najdalszej planecie w najdalszym układzie planetarnym.
Nie do końca pamiętał, kiedy i jak ją stworzył, choć tkwiła w nim niezachwiana pewność, że gdyby tylko chciał, zaraz by sobie przypomniał.
Z niesmakiem przyglądał się nieforemnej, brunatnej bryle, chaotycznie wirującej wokół zmiennej osi, to przyspieszając, to zwalniając. Niewątpliwie nie należała do jego największych osiągnięć.
Nic tu nie było tak, jak trzeba: grawitacja za duża w stosunku do masy, ale za mała, by utrzymać atmosferę, która jednak jakimś cudem, nie rozpraszała się w przestrzeni.
I skąd, do licha ciężkiego, wzięło się to dziecko?
Mała dziewczynka, na oko siedmioletnia, była tak zapatrzona w niewielkie, czarne pudełko, które trzymała w dłoniach, że nie zwracała na niego uwagi. Muskała opuszkami wieczko, na którym rysowały się dziwne, kolorowe obrazy.
- Hej, mała, jak się tu znalazłaś? - zapytał i od razu ugryzł się w wielki, czerwony język, który na poczekaniu powołał do istnienia.
Podniosła głowę. Najwidoczniej przez roztargnienie nie przywrócił sobie niewidzialności po jednym ze zstąpień, bo od razu go dostrzegła.
- Chyba ty powinieneś to lepiej wiedzieć - odpowiedziała.
“Co za pyskaty bachor”, pomyślał.
- Oczywiście, że wiem, tylko sprawdzałem, czy ty wiesz. - Zwielokrotnił głos echem, co zwykle pozwalało mu zyskać przewagę w dyskusjach z maluczkimi.
- Naprawdę jesteś wszechwiedzący? - Duże, bystre oczy wpatrywały się w niego tak intensywnie, że poczuł się trochę nieswojo.
- Jak śmiesz w to wątpić? - zagrzmiał i dla wzmocnienia efektu dmuchnął wiatrem, ale niezbyt silnym, by nie przewrócić dziecka.
- To jak nazywała się twoja prababcia?
- Słucham?
- J a k - n a z y w a ł a - s i ę - t w o j a - p r a b a b c i a ? - głośno i powoli powtórzyła dziewczynka, naśladując głos pani wychowawczyni. - No, jak miała na imię?
Pytanie zupełnie zbiło go z tropu. Skoncentrował się. Wszechświat jakby nieco się skurczył.
Kilkukrotnie przeszukał całą wszechwiedzę, ale nie znalazł nikogo, kto nadawałby się na prababcię. Łypnął na dziecko, rozważając, czy nie podać pierwszego lepszego imienia, jakie nasunie mu się na zmaterializowany przed chwilą język, na którym widniały świeże ślady przygryzienia.
Wahał się przez moment, ale ostatecznie uznał, że mimo wszystko brzydko byłoby okłamać tę małą, przemądrzałą istotkę. Dla pewności zajrzał w alternatywną przyszłość i upewnił się, że potem dręczyłyby go wyrzuty sumienia.
Pstryknął palcami, choć nie musiał, i z nicości wynurzyła się głowa, do której wpadł mu pomysł, by kolejnym aktem kreacji słowo: “przodkowie” lub “drzewo genealogiczne” zmienić w ciało. Odrzucił go niemal natychmiast, gdyż zbyt trącił politeizmem, którym zawsze się brzydził.
Chwilę rozważał enigmatyczny dwubyt, ale, na litość boską, jakby to wyglądało? W dwójce jedyni: on i prababcia! Tak poza tym, lubił myśleć, że jest początkiem wszystkiego.
- Widzisz, zdaje się, że nie miałem prababci - wykrztusił. By choć trochę odbudować swój nadwątlony autorytet, spróbował zaćmić słońce, ale nic z tego nie wyszło, bo planeta nie miała księżyca.
- Myślisz, że to cię usprawiedliwia? - Na ładnej twarzyczce pojawił się smutek.
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
Wytężył całą swoją wszechmocną wolę. Czasoprzestrzeń zgęstniała. Czuł, że im bardziej się koncentruje, tym dalej jest od rozwiązania, mimo to nie potrafił przestać.
Dziewczynka gapiła się wyczekująco. Usta wygięły się w podkówkę.
Pocieszał ją, ale słowa zawracały i zapadały się w nim. Jak wszystko wokół, nawet światło. Ponieważ był wszechwiedzący, rozumiał, czym się staje, i wiedział, że to nieuniknione. Mimo wszystko, gdzieś w głębi hipergęstego jestestwa, tlił się niepokój, że wszechświat, w który włożył tyle wysiłku, bez niego sobie nie poradzi.
Nim zapadł się zupełnie, uśmiechnął się do dziecka. Znikając za horyzontem zdarzeń, pomachał na pożegnanie ręką, ostatnią rzeczą, którą wykreował.
- Dlaczego zawsze wybierają czarną dziurę? Wolałabym, żeby czasami zmieniali się w słoneczka - stwierdziła tonem, w którym brzmiała dziecinna pretensja. Chwilę później, która była niczym innym, jak zwykłą ludzką chwilą, wyraz nadąsania zniknął z jej ślicznej, gładkiej buzi i wróciła do zabawy czarnym, magicznym pudełeczkiem.
Prim.E.Chum
Wszechwiedzący
1
Ostatnio zmieniony sob 12 kwie 2014, 20:33 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.