16

Latest post of the previous page:

NO chłopcy! :P Jak babka pisze o samochodach to wy zaraz wszystko musicie sprawdzać?
Nie ładnie . ;)
Ashandria pisze:Cytat:
Chłoptaś czekał na niego pokornie w swoim stałym miejscu.


Nie rozumiem. Dlaczego stałym miejscu? Miał jakieś wyznaczone miejsce, w którym czekał na klientów wracających na parking z próbnej jazdy?:)
Z perspektywy Johna tę scenkę widzimy, tak więc chłopak czeka tam , gdzie John widział go po raz pierwszy.

I dzięki za te nieszczęsne literówki Ashandria, trzeba widać mniej ufać autokorekcie.

17
Tylko 1200 km to będzie miała wersja torowa. Normalna będzie miała około 1000 km. Tak samo jak wcześniejsza wersja 1100 a do jazdy były dostępne w wersji 950.
W 2020 roku nadal takie samochody nie będą tak dostępne. Nadal pozostaje kwestia jazdy autobusem i sprzedaży wcześniej audi. Po co?
Dodatkowo jeżeli już założymy, że te samochody są już dość popularne to żadna frajda taki mieć. Jeżeli gość jest tak bogaty to celuje w jeszcze lepsze.
Mandragora pisze: Z jazdą próbną nie ma problemów, bo John jest znanym pisarzem (myślę, że taki Johnny Depp też nie miał by problemu z taką wstępną przejażdżką),


Byłyby bo takich samochodów nie idzie się kupić na miasto. Przecież nie kupujesz takiego samochodu aby jeździć nim 50km\h. Więc po co jazda po mieście?

Dodatkowo samochód jest wykonany na jego zamówienie.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

18
Ad. Mandragora
NO chłopcy! :P Jak babka pisze o samochodach to wy zaraz wszystko musicie sprawdzać?
Nie ładnie . ;)
To absolutnie nie dlatego. Jeśli coś mnie interesuje bądź chcę to zakwestionować (jak w pierwszym odruchu w tym wypadku), to najpierw muszę to sprawdzić.
I nie masz pojęcia do czego to może doprowadzić; ja też kiedyś nie miałem. W każdym razie szczerze polecam jako metodę postępowania.

19
Grimzon pisze:Dodatkowo jeżeli już założymy, że te samochody są już dość popularne to żadna frajda taki mieć. Jeżeli gość jest tak bogaty to celuje w jeszcze lepsze.
Przecież taki Mustang to coś o czym od zawsze marzył! Nie obchodzą go inne samochody i znając go to wcale mu się nie podobają i nie uważa ja ze lepsze. Jakbym była milionerką to też ni kupiłabym sobie Lamborghini, bo najzwyczajniej w świecie nie mogę ta takie coś patrzeć, ale za to Dodge Challenger z 1970, Chevrolet Impala z 1967 czy Camaro z tego samego roku ... dusze bym za to oddała. To się nazywają marzenia i nie trzeba widzieć w tym logiki.
Grimzon pisze:W 2020 roku nadal takie samochody nie będą tak dostępne. Nadal pozostaje kwestia jazdy autobusem i sprzedaży wcześniej audi. Po co?
Ja nie mówię, że wiem co będzie w 2020 roku. Przecież to tylko książka, fikcja.
Grimzon pisze:Byłyby bo takich samochodów nie idzie się kupić na miasto. Przecież nie kupujesz takiego samochodu aby jeździć nim 50km\h. Więc po co jazda po mieście?


Przejażdżka dla przyjemności i satysfakcji " jeszcze nie mój, więc nie robię nic głupiego". Zauważ, że pierwsze co robi po zakupie to bynajmniej nie jazda 50km/h wąskimi ulicami.

Gorgiasz ja też tego typu rzeczy sprawdzam po stokroć , żeby nie napisać jakieś totalnej bzdury. Dlatego tak lubię fantasy, bo tam człowiek się niczym nie przejmuje, ale cóż...

20
Mandragora pisze:Przecież taki Mustang to coś o czym od zawsze marzył! Nie obchodzą go inne samochody i znając go to wcale mu się nie podobają i nie uważa ja ze lepsze. Jakbym była milionerką to też ni kupiłabym sobie Lamborghini, bo najzwyczajniej w świecie nie mogę ta takie coś patrzeć, ale za to Dodge Challenger z 1970, Chevrolet Impala z 1967 czy Camaro z tego samego roku ... dusze bym za to oddała. To się nazywają marzenia i nie trzeba widzieć w tym logiki.
No to niech on także kupi sobie takiego klasyka z marzeń. W 2020 nie zmieni się fizyka. Samochód z ponad 1000 km, przy górnej swojej prędkości na nierówności drogowej uczy się latać, co zresztą nie tak dawno na znacznie słabszym silniku w Polsce się zdarzyło.
Mandragora pisze:Przejażdżka dla przyjemności i satysfakcji " jeszcze nie mój, więc nie robię nic głupiego". Zauważ, że pierwsze co robi po zakupie to bynajmniej nie jazda 50km/h wąskimi ulicami.
Ale kupił ten samochód jaki pierwszy i jedyny jaki obecnie ma. Jazda takim samochodem po mieście w korkach do przyjemności nie należy. Samochód marzeń jeżeli kogoś stać kupuje się po to aby mieć. Używać na specjalne okazje. Do codziennych manewrów drogowych używa się bardziej do tego stworzonych aut.
Mandragora pisze:Gorgiasz ja też tego typu rzeczy sprawdzam po stokroć , żeby nie napisać jakieś totalnej bzdury. Dlatego tak lubię fantasy, bo tam człowiek się niczym nie przejmuje, ale cóż...
I tu sie bardzo mylisz jeżeli chodzi o fantasy :) tam także działa coś takiego jak spójność świata.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

21
Grimzon pisze:I tu sie bardzo mylisz jeżeli chodzi o fantasy tam także działa coś takiego jak spójność świata.
Ale jak to się ma do spójności świata? Przecież ja mówię zupełnie o czym innym. W fantasy wiele rzeczy może być abstrakcyjnych i naginać prawa fizyki. Nie muszą istnieć w rzeczywistości, więc nie muszę grzebać po encyklopediach i internecie, żeby wszystko zgadzało się ze stanem faktycznym. Fabuła owszem musi być logiczna , ale poza tym puszcza się wodze wyobraźni.
Grimzon pisze:No to niech on także kupi sobie takiego klasyka z marzeń. W 2020 nie zmieni się fizyka. Samochód z ponad 1000 km, przy górnej swojej prędkości na nierówności drogowej uczy się latać, co zresztą nie tak dawno na znacznie słabszym silniku w Polsce się zdarzyło.
Są drogi i drogi. Marzenia i marzenia. Zresztą to jest książka z elementami horroru (zombie, apokalipsy) przecież nie piszę dokumentu o samochodach w 2020 roku. Nie rozumiem czemu tak się czepiać tego, że facet ma taki samochód a nie inny i korzysta z niego wedle własnego widzimisię.

22
Mandragora pisze: Zresztą to jest książka z elementami horroru (zombie, apokalipsy) przecież nie piszę dokumentu o samochodach w 2020 roku. Nie rozumiem czemu tak się czepiać tego, że facet ma taki samochód a nie inny i korzysta z niego wedle własnego widzimisię.
Jasne ale horror jest wtedy fajny jak właśnie zaczyna się od sytuacji jakie znamy i nagle coś zaczyna się dziać. Przy okazji Taki samochód w dobie apokalipsy zombie jest istotnie nieprzydatny :)
Ale jak to się ma do spójności świata? Przecież ja mówię zupełnie o czym innym. W fantasy wiele rzeczy może być abstrakcyjnych i naginać prawa fizyki. Nie muszą istnieć w rzeczywistości, więc nie muszę grzebać po encyklopediach i internecie, żeby wszystko zgadzało się ze stanem faktycznym. Fabuła owszem musi być logiczna , ale poza tym puszcza się wodze wyobraźni.
Tak, ale istnienie rzeczy pociąga istnienia innych rzeczy. Jeżeli założymy, że miecze przecinają zbroje płytowe to jaka jest logika wystawiać takich rycerzy przeciwko ludziom z mieczami.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

23
Grimzon pisze:Jasne ale horror jest wtedy fajny jak właśnie zaczyna się od sytuacji jakie znamy i nagle coś zaczyna się dziać. Przy okazji Taki samochód w dobie apokalipsy zombie jest istotnie nieprzydatny
No tutaj mamy całkiem zwykłego gościa. Może mało życiowego, nerwowego i działającego raczej pod wpływem impulsu. Samochód o jakim mowa pojawia się już w 2013 roku, więc nie wiem gdzie problem z przeniesieniem go do roku 2020, tym bardziej że technika posuwa się do przodu coraz szybciej i tak naprawdę nie wiadomo jak za 7 lat będą wyglądały niektóre sprawy, więc to raczej nic niesamowitego. Mamy prosty wstęp z przedstawieniem głównej postaci. Nic się nie dzieje, bo nie ma się dziać, od tego będą kolejne rozdziały. A co do samochodu to pomysł na niego siedział dość długo na warsztacie, bo jak wszystko czemu poświęcam więcej niż pół strony, odegra on jakąś rolę w późniejszych wydarzeniach.
Grimzon pisze:Tak, ale istnienie rzeczy pociąga istnienia innych rzeczy. Jeżeli założymy, że miecze przecinają zbroje płytowe to jaka jest logika wystawiać takich rycerzy przeciwko ludziom z mieczami.
To jest to o czym pisałam. Logika w fabule. ;) A swoją drogą, ja nie lubię tematu rycerzy... fech

24
Mandragora pisze:To jest to o czym pisałam. Logika w fabule. ;)
To nie jest logika fabuły bo żadnej fabuła nie była tutaj pokazana, to jest właśnie spójność świata dziejącego się w tle fabuły. Stworzenie świata Fantasy w dużej mierze będzie opierała się o nasz istniejący świat łącznie z jego doświadczeniami.
Mandragora pisze:Mamy prosty wstęp z przedstawieniem głównej postaci. Nic się nie dzieje, bo nie ma się dziać, od tego będą kolejne rozdziały. A co do samochodu to pomysł na niego siedział dość długo na warsztacie, bo jak wszystko czemu poświęcam więcej niż pół strony, odegra on jakąś rolę w późniejszych wydarzeniach.
To super. Takie rzeczy jak paliwożerność, skomplikowane naprawy (praktycznie nie do zrobienie bez specjalistycznego sprzętu), specyficzne części zamienne i opony bierzesz pod uwagę. Jak również to że wjechanie w grupę zombi stojących na drodze powinno skończyć się dachowaniem :)
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

25
Grimzon pisze:To super. Takie rzeczy jak paliwożerność, skomplikowane naprawy (praktycznie nie do zrobienie bez specjalistycznego sprzętu), specyficzne części zamienne i opony bierzesz pod uwagę. Jak również to że wjechanie w grupę zombi stojących na drodze powinno skończyć się dachowaniem
Spokojnie, fabułę mam przemyślaną od deski do deski niemal.
Poza tym :D : czemu każdemu się wydaje, że jak ktoś ma samochód to od razu będzie się nim ładował w grupę zombiaków. Ja piszę po swojemu , przy czym niestety nie jest powiedziane, że wstawię tu urywek powieści w którym akurat ponownie pojawi się samochód. Myślę nawet, że skoro wzbudza on tyle kontrowersji to tę część sobie tutaj daruję. Nie chcę czytać o samochodzie tylko o tekście. Po to dałam go do weryfikacji.

"Jak Przetrwać. Od A-pokalipsy Do Z-ombie"

26
"Jak Przetrwać. Od A-pokalipsy Do Z-ombie"

Długo zastanawiałam się, czy wstawiać rozdział II, czy może od razu jeden ze środkowych rozdziałów. W końcu stanęło na tym. Nie do końca jestem pewna co do poprawności kilku drobnych fragmentów, więc mam nadzieję, że tutaj moje wątpliwości zostaną rozwiane , bądź też potwierdzone. :)

Link do pierwszej części rozdziału I : http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=15062
Link do drugiej części rozdziału I : http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=15122

TEKST NIE ZAWIERA ŚLADOWYCH ILOŚCI ORZECHÓW ALE MOŻE ZAWIERAĆ ŚLADOWE ILOŚCI WULGARYZMÓW :D (Tak... mam dziś specyficzne poczucie humoru)

ROZDZIAŁ II

Niedziela to idealny dzień dla pisarzy.
Większość osób spędzało weekendy poza miastem lub w domowym zaciszu, a sklepy były pozamykane, toteż na osiedlu panowała zwykle cisza. Zazwyczaj słychać było tylko grillowiczów i dzieci bawiące się na podwórkach, tudzież ujadanie psów zabieranych na dłuższe spacery. Tej niedzieli, było jednak wyjątkowo spokojnie. John skończył pić poranną kawę, uchylił okno w gabinecie aby wpuścić trochę świeżego powietrza i ruszył z pustym kubkiem ku zmywarce. Upchał go na siłę w jedyne wolne miejsce, załadował tabletkę, włączył i… nic .
- Co do… ?
Otworzył zmywarkę i zaglądnął do środka. Zapach stęchłych resztek uderzył go w nos. Cofną głowę.
- Boże! Chyba muszę częściej to uruchamiać – stwierdził z niesmakiem.
Ponownie zamknął drzwiczki i wcisnął START. Odczekał chwilę… znowu nic.
- Do jasnej cholery! Co jest z tym ustrojstwem!? - Zaczął zawzięcie uderzać palcem w przycisk startu. – Działaj, działaj, działaj…
Urządzenie trwając w ciszy i bezruchu, pozostawało głuche na jego prośby.
John po raz ostatni trzasnął dłonią w panel kontrolny. Podniósł się i wlepił wzrok w chromowane drzwiczki, zastanawiając się co robić dalej. Do serwisu zadzwonić nie mógł, bo przecież była niedziela, żaden mechanik nie będzie specjalnie przerywał urlopu i fatygował się do zepsutej zmywarki tym bardziej, że jest jeszcze na gwarancji, a co za tym idzie nie dostanie gotówki do ręki. Oczywiście nie miał też pojęcia jak sam mógłby to naprawić. Tak więc…
- Dobra. Trzeba to zmyć ręcznie – osądził .
Zanurkował pod zlew w poszukiwaniu płynu do naczyń. W pierwszej kolejności, musiał odstawić śmietnik, który torował mu drogę ku spiętrzonej stercie butelek. Swoją drogą, ze śmietnika też już nieźle zajeżdżało.
- Co my tu mamy… – Podnosił kolejno każdą butelkę. – płyn do czyszczenia kuchenek, odświeżacz do zmywarki… o to się przyda, środek do udrożniania rur, mleko… - Nad tym zatrzymał się nieco dłużej. – Nie wiem skąd ono się tu wzięło. - Machnął je do śmietnika i szperał dalej. – płyn do mycia szyb, płyn do mycia naczyń! – Wylazł z pod zlewu, odstawił śmietnik na miejsce i przetarł nieco przykurzoną butelkę – „Płyn do naczyń o zapachu cytryny. Data ważności: luty 2018.” – przeczytał na etykiecie. – Dobra może być. – Wzruszył ramionami i wziął się za przekładanie części brudnych naczyń do zlewu. W pierwszej kolejności, wyłożył te najbardziej zabrudzone, z pozasychanym żarciem bo nie mógł już wytrzymać towarzyszącego im smrodu. Zalał je szybko gorącą wodą. Odczekał cztery minuty i zmienił wodę. Dolał płynu i zaczął zmywać. Z początku szło mu dość opornie, później jednak przyspieszył co niestety okazało się poważnym błędem. Jedna ze szklanek pękła mu w dłoni. Woda szybko zabarwiła się na czerwono. John syknął i wyciągną rękę ze zlewu. Wewnętrzna część lewej dłoni była rozcięta od palca wskazującego po nadgarstek. Krew równym rytmem kapała na podłogę. Z podłużnej rany wystawał kawałek szkła. Odruchowo, szybkim ruchem wyciągną niepożądane ciało obce, krew zaczęła sączyć się jeszcze intensywniej.
- Jasna cho… - złapał pierwszą lepszą szmatkę i ciasno obwiną sobie rękę. Ruszył pędem do korytarza. W szufladzie pod lustrem powinien mieć apteczkę, powinna tam być, ale jej nie było! Przetrząsną całą szafkę, jednak poza pastami do butów, sznurówkami i innymi pierdołami nie znalazł nic co mogłoby mu pomóc. Pobiegł do łazienki i wystawiwszy zranioną dłoń nad wanną, odwinął prowizoryczny opatrunek. Nasiąknięty posoką materiał upadł na dno z nieprzyjemnym chlupnięciem. Z rany nieprzerwanie ciekła krew. John wsadził ją pod strumień wody ale to tylko pogorszyło sytuację. Owinął ją więc czystym ręcznikiem i wrócił do korytarza. Przez chwilę szukał kluczyków. Zawieruszyły się gdzieś w szufladzie, którą jeszcze niedawno przetrząsał. Kiedy w końcu je znalazł , niezdarnie nałożył adidasy i wybiegł na podwórko. Mustang stał na podjeździe , nim do niego wsiadł, wcisnął przycisk na breloczku. Brama zaczęła się otwierać. Wyjechał z posesji zostawiając za sobą tumany kurzu. Nie dbał o to czy zamknął bramę, nie zastanawiał się nawet czy zamknął dom, musiał teraz jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
*
Pod szpitalem uniwersyteckim panował istny chaos. Parking załadowany był do oporu, po trawnikach kręcili się podenerwowani ludzie, karetki mijały się na wąskim podjeździe.
- Czyżby coś mi umknęło? – pomyślał szczerze zdumiony.
Nie miał jednak czasu na kontemplowanie dalszych rozważań. Zaparkował przy krawężniku nie bacząc na zakaz. Wyskoczył z auta i pomknął do głównego wejścia. Dziwne było to, iż pomimo tłumu na parkingu, poczekalnia była właściwie pusta. W środku było może parę osób z czego połowę stanowiły pielęgniarki i pielęgniarze. Razem z nim wszedł tylko jeden mężczyzna, który również wydawał się tym wszystkim zaskoczony. Nim zdążył się zorientować w sytuacji, dopadła do niego jedna z pielęgniarek.
- Proszę pana! Proszę opuścić szpital! – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Z jakiej racji? Potrzebuję pomocy. – Pomachał jej zakrwawionym ręcznikiem.
- Przykro mi, ale będę nalegać.
- Nie interesuje mnie to! Jestem ubezpieczony i żądam żeby udzielono mi pomocy!
- W tej chwili jest to niemożliwe proszę pana. – powiedziała niby przepraszająco, ale dla Johna brzmiało to bardziej jak „wynoś się z tond, nie mam teraz czasu”.
- Nie możliwe? W szpitalu? Jaja sobie pani robi? – Mimowolnie rozejrzał się raz jeszcze po pomieszczeniu. Drzwi na oddziały były zamknięte, kilka osób które było jeszcze w poczekalni, podobnie jak on wykłócało się z równie nieustępliwym personelem szpitala.
- Mamy sytuację wyjątkową. Nie możemy wpuścić nikogo na oddział – wyjaśniła.
- To niech opatrzą mnie tutaj.
- Nie mamy w tej chwili wolnego personelu. – Tym razem wyglądało na to, że faktycznie przeprasza.
- A pani to niby kto?
- Ja muszę zająć się teraz utrzymaniem porządku. Rozumie pan? Sam pan zresztą widzi, że nikt nie może wejść ani wyjść z oddziału. – Wskazała na drzwi.
John nie miał zamiaru rezygnować. Sam przecież nie mógł zszyć sobie rany.
- Droga pani. Ja pani chętnie pomogę wygonić z tond tych wszystkich ludzi, jeśli mnie pani tylko opatrzy.
- Nawet gdybym chciała – Uniosła ramiona w geście rezygnacji. – to i tak nie mam przy sobie żadnych potrzebnych środków ani narzędzi.
- To proszę je przynieść.
- Tak jak powiedziałam, nie wolno wchodzić na oddział, to nie tyczy się tylko pacjentów ale i pielęgniarek które tu są. – Otarła pot z czoła. Najwyraźniej już od dłuższego czasu musiała sterczeć w poczekalni i pozbywać się ludzi takich jak on. – Mogę dać panu coś na uspokojenie. Mam tabletki w recepcji.
- Nie potrzebuje niczego na uspokojenie! Chcę tylko żeby ktoś opatrzył mi rękę!
- Proszę na mnie nie krzyczeć. Mi też nie jest łatwo, niechże się pan więc uspokoi.
- Jak niby mam się uspokoić , skoro rozwaliłem sobie rękę, tłukłem się tu przez ponad pół godziny, do tego zakrwawiłem sobie tapicerkę w moim nowym aucie! Wie pani ile ono kosztowało?!
Pielęgniarka przewróciła oczami. Jej cierpliwość wisiała na włosku, lada chwila mogła się urwać i wybuchnąć w kontakcie z rzeczywistością, która najwyraźniej zaczynała ją już przerastać.
Wie pan co… Napiszę tu panu receptę. – Sięgnęła po jakąś książeczkę i długopis. – Niech pan pojedzie do apteki, kupi co trzeba i wróci do mnie. Może być?
John wziął receptę i podrapał się po skroni.
- W inny sposób panu nie pomogę – dodała kobieta.
- No dobra, niech będzie.
- W porządku. Tu ma pan adres apteki która to panu wyda. – Wskazała na dolny róg kartki. – Gdzie indziej pan tego nie dostanie. A z tą pieczątką – Wskazała wyżej. – muszą to panu wydać. To tak na wszelki wypadek gdyby mieli jakieś wątpliwości. Po powrocie proszę pytać o Margaret Rodrigez.
- Dobrze. Dziękuję.
Zgiął receptę wpół, wsadził do kieszeni i wyszedł.

*
Wszystkie okienka w aptece były obstawione długimi kolejkami. Nikt nie wydawał się chętny do przepuszczenia mężczyzny z zakrwawionym ręcznikiem. Stanął więc na końcu jednego ogonka i przycisnął owiniętą dłoń do koszulki. Z minuty na minutę czuł narastającą frustrację.
- Co do diabła dzieje się w tym mieście?
Kiedy już wydawało się, że spędzi wieczność na przesuwaniu się ślimaczym tempem po wyszczerbionych od butów płytkach, zauważył jakieś poruszenie przy jednym z sąsiednich okienek.
Bez zastanowienia opuścił swoje miejsce i poszedł sprawdzić co się dzieje.
Okazało się, że jakiś dziadek wykłócał się, że leki które podała mu farmaceutka są za drogie. Żądał obniżenia ceny lub tańszych zamienników. Kobieta tłumaczyła mu cierpliwie, że to nie ona ustala ceny, a zamienników dać nie może bo na tego typu leki musiałby mieć nową receptę. Dziadek mówił, że nie ma zamiaru wracać do lekarza po kolejny świstek. Tymczasem ludzie w kolejce ciskali w niego nienawistnymi tekstami.
- To moja szansa – pomyślał John i podszedł do okienka.– Zapłacę za pana jeśli doliczy pan do rachunku tę receptę.
Starszy człowiek spojrzał na niego sceptycznie.
- Wie pan ile kosztują te leki? – zapytał, mierząc Johna wzrokiem.
- Cena nie gra roli. – Wskazał na czerwony opatrunek. – Trochę mi się spieszy.
- W takim razie, nie mogę się nie zgodzić. – Mężczyzna wyglądał na troszkę wstrząśniętego widokiem takiej ilości krwi.
- Świetnie – odparł John i włożył do okienka swoją receptę. – Proszę to doliczyć.
Kobieta w grubych okularach przejrzała ją, spojrzała na rękę Johna i zniknęła na zapleczu.
Kilka minut później szedł już do samochodu z siatką pełną leków i opatrunków. Aż do parkingu towarzyszył mu starszy mężczyzna.
- Bardzo panu dziękuję.
- Nie, to ja dziękuję – odpowiedział John
- Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. – Staruszek uśmiechnął się szeroko. – Przez to co podają media, ludzie ostatnio trochę powariowali i z lekarzami i z aptekami jest ciężej. No ale, cóż... Do widzenia i jeszcze raz dziękuję.
- Do widzenia – odparł John. Po czym , po raz kolejny tego dnia wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku szpitala.
Po drodze zaczął się martwić, czy w ogóle będzie miał gdzie zaparkować. Przecież za pierwszym razem musiał zatrzymać się na zakazie, bo wszystkie miejsca były zajęte, a w czasie kiedy realizował receptę, sytuacja na parkingu mogła się pogorszyć. W końcu, w ciągu godziny sporo się może wydarzyć. Mogli przyjechać nowi pacjenci, których nie wpuszczono na oddział, rodziny i znajomi wpadli odwiedzić swoich bliskich i zostali odesłani z kwitkiem, a teraz kręcą się pod szpitalem. Nie wyobrażał sobie popylania z sąsiedniej ulicy, z krwawiącą ręką i siatką pełną bandaży.
- Trudno. – Pomyślał. – Najwyżej kogoś zastawię. Mam już dość biegania jak jakiś wariat.
Jakież jednak było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że przed szpitalem nie ma nawet kogo zastawić. Parking był całkowicie pusty. Nie licząc kilkunastu wozów policyjnych i żółtej taśmy rozciągniętej dookoła jego granic z policjantami ustawionymi wzdłuż niej co kilka metrów, niczym pachołki na autostradzie.
- Zaczynam naprawdę odnosić wrażenie, że nie wiem o czymś bardzo istotnym.
Powoli podjechał do najbliższego radiowozu, zatrzymał się i opuścił szybę.
- Przepraszam! – Zagaił do opartego o maskę policjanta. – Mógłby pan podejść?
Mundurowy pośpieszył ku niemu, poprawiając po drodze przekrzywioną nieco kaburę. Nachylił się do okna i ściągną czapkę.
- Starszy posterunkowy Jaden Chan, w czym mogę pomóc?
- Prawie jak Jackie Chan – pomyślał John , wychylając się do policjanta o azjatyckich rysach i mało nie zarechotał. – Może mi pan powiedzieć co się tutaj wyprawia? – zapytał bez cienia rozbawienia w głosie. Co jak co, ale modulacja głosu wychodziła mu bezbłędnie w każdej sytuacji. Potrafił przykładowo w głębi duszy cieszyć się z czyjegoś nieszczęścia, podczas gdy na jego twarzy przewijały się uczucia smutku i współczucia. Podejrzewał, że dar ten odziedziczył po matce, która to nigdy nie okazywała prawdziwych uczuć, byleby tylko dostosować się do otaczających ją ludzi. Nienawidził tego jej… zakłamania, ale zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy był taki sam jak i ona. – Z godzinę temu było tu mnóstwo ludzi. Stało się coś?
- Szpital jest obecnie objęty ścisłą kwarantanną i zamknięty do odwołania.
- Kwarantanną? Byłem tu wcześniej, pielęgniarka miała opatrzyć mi rękę. – Pokazał policjantowi siatkę z apteki. – Pojechałem tylko odebrać receptę i miałem wrócić… Zaraz… jeszcze raz. Kwarantanną? – Pogubił się trochę w tym wszystkim.
- Poinstruowano nas tylko, abyśmy zabezpieczyli teren i odesłali cywili do szpitala św. Anny lub do domów.
- Świętej Anny? To ponad pięćdziesiąt kilometrów stąd. Co to za kwarantanna tak w ogóle? Co się stało?
- Nie mogę niestety udzielać żadnych informacji w tej sprawie.
Johnowi wydawało się, że posterunkowy sam chyba nie wiedział do końca, co się dzieje. Postanowił więc nie drążyć tematu.
- To mam teraz jechać do Świętej Anny?
- Będzie pan musiał. Takie mamy rozkazy. Część personelu również tam przewieziono. Tak więc powinni tam panu pomóc.
John zabębnił palcami zdrowej ręki o kierownicę.
- W takim razie, nie mam wyjścia. No cóż, mimo wszystko dziękuję.
- Proszę tylko uważać po drodze.
- Dziękuję. Będę uważał – mówił zasuwając szybę. Nie pozostało mu nic innego jak udać się do szpitala Św. Anny.
*
Prowadzenie sportowego samochodu jedną ręką, nie należało do łatwych. Mimo, iż jechał obwodnicą to jego licznik nie przekraczał osiemdziesiątki. Przy takiej utracie krwi i wiążącym się z tym osłabieniu, nawet wspomaganie kierownicy nie pomagało. Cały czas myślał też o zamknięciu szpitala i kwarantannie. Przez ostatnie dwa tygodnie, cały czas pisał i nie miał nawet czasu na przeglądnięcie prasy czy oglądnięcie wiadomości, nawet telefon sobie wyłączył, żeby Tony Raft przypadkiem go nie gnębił. Zwolnił nieznacznie, wrzucił kierunkowskaz i zatrzymał się na poboczu. Załączył światła awaryjne i zaczął grzebać przy radiu.
- Jak to się ustawia? – Jak dotąd korzystał tylko z wejścia USB, bo prowadząc samochód lubił słuchać muzyki. Obsługa radia była mu obca. Nigdy nie puszczali tam muzyki jaką lubił, a poza tym męczyły go dysputy na temat polityki. Tym razem, potrzebował jakiejkolwiek stacji, byle by tylko dawali tam jakieś informacje. Wciskał po kolei różne opcje na panelu dotykowym, aż w końcu usłyszał niewyraźny głos spikera. Włączył dostrajanie i podkręcił dźwięk. Zapowiedź jakiegoś hitu z listy Top 20. Miejsce drugie: kaskada dziwacznych dźwięków, głosu śpiewającej kobiety i łopoczących rytmicznie basów.
– Matko Boska! Teraz się czegoś takiego słucha? - John ściszył muzykę, wyłączył światła awaryjne i włączył się do ruchu. Miejsce pierwsze okazało się równie ujmujące jak drugie. Gdyby nie to, że gościu w radiu podał dwóch różnych wykonawców, John uznałby, że obie piosenki nagrała jedna i ta sama osoba. Do tego głucha jak pień. Zaczynał robić się śpiący i spostrzegł się, że jedzie coraz wolniej.
- Gdzie ten cholerny zjazd? Zaraz tu odpłynę.
„ Od czterech dni informujemy państwa o tajemniczym wirusie, który pojawił się w różnych częściach świata.” - Szybko otrząsnął się i podgłośnił radio. - „Przypomnijmy, że pierwsze doniesienia odebraliśmy niemal jednocześnie z kilku różnych krajów. Mimo wcześniejszych zapewnień epidemiologów, przypadki zakażenia obejmują swoim zasięgiem coraz większe rejony. Ponad 60% krajów gdzie odnotowana przypadki zakażenia, ogłosiło już epidemię. Czy można zacząć więc mówić o ogólnoświatowej pandemii? – Jakieś zakłócenia z innej stacji. - Dalej jednak nie podaje się żadnych szczegółów dotyczących samego wirusa. Nie wiemy co to za wirus, w jaki sposób się przenosi, ani czy zagraża on bezpośrednio życiu. Nie podano też objawów towarzyszących zakażeniu, co w wielu miejscach doprowadziło do paniki i masowych rejestracji w ośrodkach zdrowia. Funkcjonowanie kilkuset placówek na świecie zostało z tego powodu czasowo zablokowane. W ciągu ostatnich trzech dni, kilkadziesiąt szpitali zostało zamkniętych do odwołania. Pacjenci i lekarze zostali poddani kwarantannie. Zabroniono udzielania jakichkolwiek informacji na ich temat. Dostaliśmy też nieoficjalną informację, że głowy kilkunastu państw udały się wczoraj w rejony północnej Alaski. Nie jest to jednak informacja potwierdzona.” - Klakson wyjący po lewej, zagłuszył część relacji. John znowu nieumyślnie zwolnił. O mały włos nie przegapił też swojego zjazdu. - „… postaramy się na bieżąco informować państwa o wszystkich wydarzeniach związanych z nieznanym wirusem. Kolejny specjalny serwis informacyjny za pół godziny.”
John wjechał na parking Św. Anny. Z trudem znalazł wolne miejsce i z niemniejszym wysiłkiem się w nie zmieścił. Wyłączył radio, zgasił samochód i tępo wpatrzył się w przednią szybę. Nie mógł uwierzyć, że w czasie kiedy on pracował nad swoją książką, na świecie działy się takie rzeczy. Zamknięty w czterech ścianach, był całkowicie nieświadom tego wszystkiego. Gdyby nie rozciął sobie ręki, najpewniej dalej siedział by w domu, nie wiedząc o niczym.
- Tak mi się właśnie wydawało, że coś za cicho ostatnio na osiedlu – wybełkotał do siebie.
Z otępienia wyrwał go, nagły pulsujący ból w dłoni.

27
Mandragora pisze:Niedziela to idealny dzień dla pisarzy.

Większość osób spędzało weekendy poza miastem lub w domowym zaciszu, a sklepy były pozamykane, toteż na osiedlu panowała zwykle cisza. Zazwyczaj słychać było tylko grillowiczów i dzieci bawiące się na podwórkach, tudzież ujadanie psów zabieranych na dłuższe spacery. Tej niedzieli, było jednak wyjątkowo spokojnie. John skończył pić poranną kawę, uchylił okno w gabinecie aby wpuścić trochę świeżego powietrza i ruszył z pustym kubkiem ku zmywarce. Upchał go na siłę w jedyne wolne miejsce, załadował tabletkę, włączył i… nic .

- Co do… ?

Otworzył zmywarkę i zaglądnął do środka. Zapach stęchłych resztek uderzył go w nos. Cofną głowę.

- Boże! Chyba muszę częściej to uruchamiać – stwierdził z niesmakiem.

Ponownie zamknął drzwiczki i wcisnął START. Odczekał chwilę… znowu nic.

- Do jasnej cholery! Co jest z tym ustrojstwem!? - Zaczął zawzięcie uderzać palcem w przycisk startu. – Działaj, działaj, działaj…

Urządzenie trwając w ciszy i bezruchu, pozostawało głuche na jego prośby.

John po raz ostatni trzasnął dłonią w panel kontrolny. Podniósł się i wlepił wzrok w chromowane drzwiczki, zastanawiając się co robić dalej. Do serwisu zadzwonić nie mógł, bo przecież była niedziela, żaden mechanik nie będzie specjalnie przerywał urlopu i fatygował się do zepsutej zmywarki tym bardziej, że jest jeszcze na gwarancji, a co za tym idzie nie dostanie gotówki do ręki. Oczywiście nie miał też pojęcia jak sam mógłby to naprawić. Tak więc…

- Dobra. Trzeba to zmyć ręcznie – osądził .

Zanurkował pod zlew w poszukiwaniu płynu do naczyń. W pierwszej kolejności, musiał odstawić śmietnik, który torował mu drogę ku spiętrzonej stercie butelek. Swoją drogą, ze śmietnika też już nieźle zajeżdżało.

- Co my tu mamy… – Podnosił kolejno każdą butelkę. – płyn do czyszczenia kuchenek, odświeżacz do zmywarki… o to się przyda, środek do udrożniania rur, mleko… - Nad tym zatrzymał się nieco dłużej. – Nie wiem skąd ono się tu wzięło. - Machnął je do śmietnika i szperał dalej. – płyn do mycia szyb, płyn do mycia naczyń! – Wylazł z pod zlewu, odstawił śmietnik na miejsce i przetarł nieco przykurzoną butelkę – „Płyn do naczyń o zapachu cytryny. Data ważności: luty 2018.” – przeczytał na etykiecie. – Dobra może być. – Wzruszył ramionami i wziął się za przekładanie części brudnych naczyń do zlewu. W pierwszej kolejności, wyłożył te najbardziej zabrudzone, z pozasychanym żarciem bo nie mógł już wytrzymać towarzyszącego im smrodu. Zalał je szybko gorącą wodą. Odczekał cztery minuty i zmienił wodę. Dolał płynu i zaczął zmywać. Z początku szło mu dość opornie, później jednak przyspieszył co niestety okazało się poważnym błędem. Jedna ze szklanek pękła mu w dłoni. Woda szybko zabarwiła się na czerwono. John syknął i wyciągną rękę ze zlewu. Wewnętrzna część lewej dłoni była rozcięta od palca wskazującego po nadgarstek. Krew równym rytmem kapała na podłogę. Z podłużnej rany wystawał kawałek szkła. Odruchowo, szybkim ruchem wyciągną niepożądane ciało obce, krew zaczęła sączyć się jeszcze intensywniej.

- Jasna cho… - złapał pierwszą lepszą szmatkę i ciasno obwiną sobie rękę. Ruszył pędem do korytarza. W szufladzie pod lustrem powinien mieć apteczkę, powinna tam być, ale jej nie było! Przetrząsną całą szafkę, jednak poza pastami do butów, sznurówkami i innymi pierdołami nie znalazł nic co mogłoby mu pomóc. Pobiegł do łazienki i wystawiwszy zranioną dłoń nad wanną, odwinął prowizoryczny opatrunek. Nasiąknięty posoką materiał upadł na dno z nieprzyjemnym chlupnięciem. Z rany nieprzerwanie ciekła krew. John wsadził ją pod strumień wody ale to tylko pogorszyło sytuację. Owinął ją więc czystym ręcznikiem i wrócił do korytarza. Przez chwilę szukał kluczyków. Zawieruszyły się gdzieś w szufladzie, którą jeszcze niedawno przetrząsał. Kiedy w końcu je znalazł , niezdarnie nałożył adidasy i wybiegł na podwórko. Mustang stał na podjeździe , nim do niego wsiadł, wcisnął przycisk na breloczku. Brama zaczęła się otwierać. Wyjechał z posesji zostawiając za sobą tumany kurzu. Nie dbał o to czy zamknął bramę, nie zastanawiał się nawet czy zamknął dom, musiał teraz jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
nie wiem co chciałaś osiągnąć/przekazać tym fragmentem, ale udało Ci się jedno; wynudziłaś mnie za wszystkie czasy, dawno nie widziałem takiego czegoś, naprawdę sądzisz, że kogoś obchodzi jak facet grzebie w zmywarce, rozcina łapkę i ojej - żeby to chociaż bylo opisane błyskotliwie lub tak żebyśmy mogli się z niego pośmiać lub współczuć, ale nie, jest prosty wypracowaniowy opis przyczynowo-skutkowy, w dodatku drewniany, nijaki,
ale ok- myślę sobie; dalej zabandażujesz sobie rękę i będzie ognień (skoro drewno już jest)
niestety, dalej jest równie słabo; dialogi jak z reklamy tabletek do zmywarki, nudne dygresje przemieszane z opisem tego co się dzieje, a w sumie nic się nie dzieje (a może się dzieje, ale napisane jest bez dynamizmu, emocji, zupełnie płasko jakby się jednak nic nie działo)

pomijam jakieś nieporadności językowe (cały czas- powtórzenie niezamierzone)
pomijam tumany kurzu- gdzie on mieszka, na jakimś ranczo? skoro ma automatykę w bramie, to raczej ma też wybrukowany podjazd, inaczej się też pisze o starcie takiej bestii jak Mustang, bo tumany kurzu są charakterystyczne dla golfa trójki.
pomijam też próbę informowania czytelnika czy łatwo się prowadzi jedną ręką czy nie- piszesz co wiesz a nie wiesz co piszesz.
bonus track: Jim Morrison prowadzący bestię jedną ręką (w drugiej puszka jest), kultowy kawałek (a dwóch rąk używa się jedynie do kręcenia bączków, na obwodnicy wystarczy jedna)

28
A mi się ten fragment podobał. I napewno się nie nudziłam Co do zmywarki i grzebania w niej a także rany na ręce. Uważam że to bardzo urealnia postać Johna. Zwykłe codzienne czynności których często brakuje w wielu ksiązkach i filmach . Potem zastanawiasz sie czytając ksiązkę czy ten koleś w ogóle coś je albo śpi itd. Moim zdaniem Mandragora bardzo dobrze to opisała i jak dla mnie było to potrzebne. Dzięki temu tekst chociaż jest o zombie zyskuje na realizmie.
„Zwątpiwszy w miłość i cnotę, zostaje jeszcze rozpusta.
Doskonale zastępuje miłość, sprowadza ciszę i daje
Nieśmiertelność”

29
Nuevo pisze:A mi się ten fragment podobał. I napewno się nie nudziłam
Dziękuję. Miło, że komuś z forum się podobało :)
Nuevo pisze: Co do zmywarki i grzebania w niej a także rany na ręce. Uważam że to bardzo urealnia postać Johna. Zwykłe codzienne czynności których często brakuje w wielu ksiązkach i filmach . Potem zastanawiasz sie czytając ksiązkę czy ten koleś w ogóle coś je albo śpi itd.
Trafiłaś w sedno. Dla mnie początkiem książki powinno być przedstawienie bohatera (oczywiście wchodząc przy tym powoli w główny wątek całej powieści). Nie lubię niedopowiedzeń w książkach. Dla mnie postać głównego bohatera musi być klarowna, lubię znać ją od podszewki. Zwykłe codzienne czynności, tak jak mówisz, urealniają ją, a do tego mogą stać się bazą pod kolejne wydarzenia.
Do tego prosty, naturalny język bez żadnego patosu i "mądrych" ładnie brzmiących słów wciskanych wszędzie na siłę. Tekst powinien być w moim odczuciu lekki i czytelny. Odbiorca powinien skupić się na tym o czym czyta, móc łatwo wyobrazić sobie daną scenę, a nie skupiać się na dziwacznych słowach powciskanych w zdaniach i zajmować nimi niepotrzebnie myśli.
Smoke pisze:wynudziłaś mnie za wszystkie czasy
Miało prawo ci się nie podobać. Czytałam kilka twoich tekstów i wiem po prostu, że pisujesz w zupełnie odmiennym "stylu". Nie weryfikowałam (komentowałam) żadnego z nich bo nigdzie nie potrafiłam dotrwać do końca. Tak więc po prostu mamy, zupełnie odmienne podejście do sposobu przelewania myśli na papier i tworzenia historii.
Tak jak mówiłam już kiedyś: Każdemu co innego się podoba i ma własne zdanie, a ja każde zdanie szanuje.

30
Mandragora pisze:Nasiąknięty posoką materiał upadł na dno z nieprzyjemnym chlupnięciem.
Posoka akurat pasuje tutaj jak pięść do oka. Uwielbienie dla tego słowa, które w swoim pierwotnym znaczeniu nie ma nic wspólnego z krwią ludzką jest dla mnie iście zadziwiające.
Mandragora pisze: Ja pani chętnie pomogę wygonić z tond tych wszystkich ludzi
Na pewno taka pisownia?
Mandragora pisze:Wie pan co… Napiszę tu panu receptę. – Sięgnęła po jakąś książeczkę i długopis. – Niech pan pojedzie do apteki, kupi co trzeba i wróci do mnie. Może być?
Mandragora pisze:- W porządku. Tu ma pan adres apteki która to panu wyda. – Wskazała na dolny róg kartki. – Gdzie indziej pan tego nie dostanie. A z tą pieczątką – Wskazała wyżej. – muszą to panu wydać. To tak na wszelki wypadek gdyby mieli jakieś wątpliwości.
Po pierwsze od kiedy pielęgniarka może wypisywać recepty? A dwa co takiego konkretnego gość miał kupić, że jest to tylko w tej aptece? Natomiast jeżeli jest to jakiś specyfik ścisłego zarachowania to wracamy do pytania pierwszego skąd pielęgniarka ma możliwość wypisania takiej recepty?
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

31
Mandragora pisze:Większość osób spędzało weekendy poza miastem lub w domowym zaciszu, a sklepy były pozamykane, toteż na osiedlu panowała zwykle cisza. Zazwyczaj słychać było tylko grillowiczów i dzieci bawiące się na podwórkach, tudzież ujadanie psów zabieranych na dłuższe spacery. Tej niedzieli, było jednak wyjątkowo spokojnie.
Jak na wstęp to przycieżkawe. A przeciez jedno zdanie powino wyłaniać się z treści poprzedniego, by w mózgu wyrysował nam się obraz - inaczej powstaje chaos.
Za dużo chcesz napisac i gubisz wątek nadmiarem czynności, całkiem zbędnych dla toku opowiadania.
Mandragora pisze:Zanurkował pod zlew w poszukiwaniu płynu do naczyń.
Słowo "zanurkował" w coś (przenośnia)- stosuje się w określonej sytuacji - gdy tekst jest podszyty humorem, gdy jest to tekst opisujący nastolatków lub dzieci, a ty piszesz śmiertelnie powaznie - więc zgrzyta niemiłosiernie.
Mandragora pisze:musiał odstawić śmietnik
no kubełek na śmieci, czy jak tam sobie chcesz - ale zaraz smietnik? chyba nie miał gabarytów śmietnika podwórkowego?
Nie będę tego tekstu rozbierać na czesci - ale jedno powiem: nagromadzenie mnóstwa faktów nie przydaje tekstowi wrażenia o wszechwiedzy autora i logice poszczególnych wydarzeń. Taki zabieg sprawdza się u Kinga (choć na mój gust też nie zawsze), bo tam tworzone szczegółami obrazy są powiązane z treścią, czemuś służą. U ciebie jednak występuje nadmiar szczegółów zbędnych, nie wnoszących nic do treści. I to powoduje znużenie lub czytanie wyrywkowe - tak co piąte zdanie. A przecież nie o to chodzi. Prawda?
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron