Powiedzmy, że ostatnio zaczęłam coś kombinować z własnym językiem i... zrezygnuję. To zbyt wiele roboty. Wypala. Nawet gdybym jakimś cudem skończyła (po paru miesiącach, jeśli nie latach), potem nie chciałoby mi się już zupełnie pisać o świecie, w którym język ów jest stosowany. Nie mówiąc już o językach pokrewnych i oddzielnych grupach językowych, bo przecież kiedy tworzyć CAŁY świat, to jeden język nie wystarcza. Nie potępiam ludzi, którzy pasjonują się tworzeniem własnych języków, wręcz przeciwnie, podziwiam ich - ale sama takiej potrzeby nie widzę. I tu moje stanowisko pokrywa się ze stanowiskiem Chii. Jakiś wymyślony język ni grzeje, ni ziębi w trakcie czytania. Jak ktoś chce, no to pewnie, niech robi... ale jaki to ma sens, poza spełnianiem się rzecz jasna?
al_qubain pisze:
Zaprząc ekonomię, która rządzi w języku (mówiąc jak najmniej słów, zawieramy jak najwięcej treści)
Nie zgadzam się. Charakter języka jest odbiciem charakteru i historii narodu. Precyzyjni Niemcy mają oddzielne przypadki rzeczownika, żeby odpowiedzieć na pytanie "gdzie" i pytanie "dokąd" i nigdy nie zastosują ich wymiennie. Podczas gdy my zamiast pytać "dokąd idziesz" możemy zapytać równie dobrze "gdzie idziesz" i zostaniemy zrozumiani. Japończycy, wyszukanie uprzejmi, o złożonej kulturze, mają język dość skomplikowany. Anglicy jako potomkowie wielu różnych nacji, jakie przewinęły się przez Wyspy Brytyjskie, posługują się mową, którą jak dla mnie najlepiej można określić stwierdzeniem: nawrzucano gramatyk i słów do kotła, wymieszano i wyciągnięto, odrzucając odpadki. Bez urazy dla anglistów. Mniej zaawansowane kulturowo ludy afrykańskie mają w językach głoski mlaskane. I tak dalej, przykładów jest od groma i nie sądzę, by był człowiek, który mógłby podać wszystkie.
No i właśnie. Dochodzimy do różnorodności językowej w fantastycznym świecie. Osobiście radzę sobie z nią bardzo prosto. Biorę google tłumacza i, jeśli muszę i tylko w takich przypadkach, tłumaczę na stosowny język wybrany z listy z pełną świadomością, że tworzę wybitnie paskudne kalki. Ale jakie to ma znaczenie, jeśli jeden na iluś czytelników będzie znać szwedzki, fiński, fonetycznie zapisany japoński i coś tam jeszcze? Tak naprawdę żadnego, zwłaszcza że mowa o paru, góra parunastu zdaniach na kilkadziesiąt czy sto stron. Czasem jak potrzebuję do magii... to albo biorę parę słów czy zdań z najbardziej oryginalnego języka, jaki znajdę, albo wymyślam sama i ewentualną jedną czy dwie istotne frazy sobie zapamiętuję albo zapisuję. I po problemie.
Dodam, że takie podejście bynajmniej nie wynika z lenistwa. Pisanie tekstów "popularnonaukowych" o wymyślanym świecie (czy czymkolwiek innym) sprawia, że usypiam nad klawiaturą. Zajmuje mi to... mnóstwo, naprawdę mnóstwo czasu, bo ledwie sobie radzę ze zmuszeniem się, do klepania znaków, a potem, kiedy przychodzi upragniona chwila pisania tekstu właściwego, zwyczajnie siły już nie mam. Jakaś wewnętrzna blokada. Dlatego przy tworzeniu świata staram się skupić na podstawowych jego kształtach - zarysy kultur i ich historii, góra pięć autorskich potworów/ras/czy co tam jest, kontur mapy i kilka najważniejszych punktów na niej, żeby uniknąć problemów z czasem podróży postaci. Reszta w praniu wychodzi. Czy powinna wychodzić.
Ups, zboczyłam z tematu. Przepraszam.
Yssl pisze:Wśród fachowców istnieje opinia, że konstrukcja języka warunkuje światopogląd, tj. inaczej myśli się po angielsku a inaczej po rosyjsku (nie wiem, czy nie spłycam, tak to zapamiętałem). Tak się zastanawiam - jak by się to miało do języków sztucznych?

Ciekawe pytanie. Światopogląd... sądzę, że on wynika z kultury narodu. A język jest z nią sprzężony. Więc wychodzi, że to byłaby prawda. No i cóż... przy języku sztucznym można albo wyraźnie zaznaczyć ów fakt, albo nie, natomiast różnice światopoglądowe tak czy siak wyjdą, jeśli zderzyć ze sobą dwójkę przedstawicieli drastycznie różniących się od siebie kultur.