Przeróbka legendy o "urocznych oczach", pochodzącej ze zbioru legend i podań słowiańskich.
* * *
Powóz dygotał na poznaczonej dziurami drodze do miasteczka. Woźnica lekko zaciął konie batem, lecz stare szkapy, nic sobie z tego nie robiąc, dalej człapały swoim tempem. Mężczyzna mruknął pod nosem coś o kotletach z koniny, jednak w jego zrzędliwym tonie pobrzmiewała sympatia do zwierząt, którymi zajmował się od wielu lat.
Był to człowiek bardzo stary, o rumianej twarzy poprzecinanej zmarszczkami. Jego zgarbione palce pewnie trzymały lejce, błyszczące oczy patrzyły uważnie na drogę. Starał się sprawiać pozory dobrego humoru, jednak jakaś troska nie pozwalała mu w pełni cieszyć się z tej popołudniowej wycieczki. Co chwilę zerkał niepewnie na swojego towarzysza, siedzącego obok na koźle.
Nie przypominał sobie, by jego pan kiedykolwiek jechał w środku powozu, jak przystało na człowieka jego statusu i pozycji. Na pytanie o powód takiego zachowania, pan zawsze uśmiechał się w ten swój szczególny sposób i odpowiadał, że woli miłą rozmowę
z towarzyszem, niż oglądanie świata jak zza szyby akwarium.
"Nie jestem arystokratą i nigdy się nim nie czułem." - dodawał. - "Mnie i ciebie różni tylko fakt, że moi rodzice dorobili się fortuny na handlu zbożem, a twoi uczciwie pracowali w majątku mojego ojca. Dlaczego więc nie wolno mi siedzieć z tobą na świeżym powietrzu?"
"Nie śmiałbym ci zabronić, panie." - odpowiadał wtedy poczciwy Aiken i kierował się do powozowni, a jego pan z radosnym błyskiem w oku chwytał kapelusz i wypuszczał psy stróżujące, by podczas ich nieobecności pilnowały dworku.
Pomimo tego, że bardzo się starali, by wszystko przebiegało wesoło i pogodnie, ciemna chmura sunęła za nimi krok w krok. Gdziekolwiek by nie uciekli, jakkolwiek szybko by się nie poruszali - zawsze w połowie drogi dobry nastrój ustępował miejsca uparcie nawracającemu zmartwieniu.
- Panie, jesteś pewien...? - odezwał się wreszcie woźnica, przerywając milczenie towarzyszące im od kilku minut.
- Tak, Aiken. Dłużej nie wytrzymam w pustych czterech ścianach. - odparł cicho pan, poprawiając woalkę przypiętą do czarnego kapelusza.
Woalka była uszyta z grubo haftowanej, czarnej koronki i cztery razy złożona. Trudno było dostrzec zza niej rysy twarzy, a i widok mężczyzny był zapewne znacznie ograniczony.
- Nie chcę krakać, ale... Jeśli stanie się coś, czego byśmy nie chcieli?
Pan nie odpowiedział.
- Widzicie, tak skończycie... - szemrał Aiken, spoglądając na płaty mięsa zwisające
z drążka nad stoiskiem rzeźnika i poklepał konie. Te, jakby obrażone, spuściły łby
i zaczęły parskać.
- Spotkajmy się tutaj za trzy godziny. - zaproponował pan i, skinąwszy Aikenowi głową, wmieszał się w tłum ludzi handlujących na placu targowym.
Tutaj tętniło życie - tyle ludzi, tyle twarzy, tyle spraw mieszało się ze sobą, tworząc niejednolitą masę, falującą jak powierzchnia morza. To morze go zachwycało - nie było ciche i spokojne jak to, które widział kilka razy na południu kraju. Za każdym rogiem czekało coś nowego, nowy człowiek, nowe zachowanie, nowe słowa. Lubił czasem zapytać o coś dziwnego, tylko po to, aby zobaczyć, jak zareaguje zapytany.
Słońce wciąż świeciło, może trochę intensywniej, niż rano. Było cudownie.
Dokładnie wiedział, jak spędzi te trzy godziny. Najpierw należało znaleźć coś, bez czego ten dzień nie byłby w p e ł n i cudowny...
Ustawił się w kolejce po świeżo wypiekane, korzenne ciasteczka. Uwielbiał słodycze, choć trochę wstyd mu było przyznać się do tego przed Aikenem. Obserwował uważnie palce piekarza, zręcznie zawijającego wypieki w szary papier. Gdyby tylko mógł przychodzić tu codziennie...
... I najlepiej z kimś.
Kupił po jednym ciastku z każdego rodzaju i usiadł na brzegu fontanny na środku placu. Stąd mógł w spokoju obserwować zabiegane gospodynie, zaaferowanych handlarzy. Dzieci, które z uśmiechem i okrzykiem na ustach biegały wokół stoisk, doprowadzając swoich opiekunów do szału. Dziadka rzucającego gołębiom okruchy ze swojego drugiego śniadania. Kilku żaków, nieco podchmielonych, lecz dziarsko spacerujących zygzakiem
i obgadujących swojego mentora. Parę młodych ludzi trzymających się za ręce.
Przez moment wydawało mu się nawet, że widzi Aikena rozmawiającego z jakimś żołnierzem. Po chwili zastanowienia odrzucił jednak te niedorzeczne zwidy. Armia dawno została rozbita w proch przez wojska Imperatorki, a nawet gdyby toczyły się jeszcze jakieś walki, to front przebiegał zapewne gdzieś daleko na wschodzie.
Minuty mijały niepostrzeżenie i nawet jeśli do świadomości mężczyzny docierał nikły sygnał, że zbliża się koniec jego pobytu w mieście, przechylona leniwie głowa wciąż chciała chłonąć ciepłe promienie słońca, których tak brakowało w zacienionym drzewami dworku.
Nagle poczuł, że coś delikatnie ciągnie go za rękaw płaszcza. Spojrzał w dół i spostrzegł małą, jasnowłosą dziewczynkę o ogromnych, błękitnych jak niebo oczach.
- Panie, jeśli łaska... - szepnęła i wyciągnęła do niego brudną rączkę, prosząc o jałmużnę.
Bała się trochę tego pana w bogatym stroju i podejrzewała, że ją przegoni, a może nawet obije laską zatkniętą za pas, ale w jego zachowaniu było coś budzącego zaufanie. Zobaczyła, jak drgnął na jej widok, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd sakiewkę. Wsunął ją dyskretnie za pas podartej sukienki dziecka, aby nikt z plebsu tego nie zauważył, po czym nachylił się nad nią i zapytał:
- Potrafisz ułożyć dłonie w koszyczek?
Pokiwała głową, wlepiając w niego zdumione oczy. Sakiewka zaczęła jej już ciążyć, zdradzając swoją zawartość.
Pan jeszcze raz sięgnął do swojej kieszeni i włożył w dłonie dziewczynki coś kruchego, ciemnego i roztaczającego przyjemny, korzenny aromat...
- Ciastka... - wypowiedziała to takim tonem, jakim wypowiada się nazwę nowego odkrycia. Uśmiechnęła się promiennie i spojrzała na twarz mężczyzny, jakby próbując przeniknąć przez woalkę i zobaczyć, co kryje się za zasłoną...
Nagle pobladła. Ciastka wypadły z jej rąk do kałuży obok.
Pan natychmiast spuścił głowę i próbował schwycić upadające ciało, ale wyślizgnęło mu się z rąk. Woda z kałuży chlusnęła, gdy w ślad za ciastkami wpadła tam ich niedawna właścicielka. Ludzie zgromadzeni na placu wlepili wzrok w bogato ubranego ziemianina, który bezradnie próbował ocucić małą łachmianiarkę. Cały świat zdawał się zastygnąć w bezruchu i oskarżycielsko wskazywać palcem na niego, a on, przerażony i nie do końca świadomy, prosił, by sen już się skończył, a świat powrócił do normalnego rytmu.
- Ona nie żyje! - padło pierwsze brutalne zdanie.
- Morderca!
Żądna zemsty tłuszcza otoczyła go ze wszystkich stron. Patrzyli z pogardą na śnieżnobiały żabot, symbol zamożności. Niektórzy mieli w oczach satysfakcję, że znaleźli pretekst, aby go zniszczyć. Tylko niewielu żądało kary za faktycznie popełniony czyn.
- Brać go! Morderca!
Już prawie dosięgały go ręce ciżby, gdy nagle w zgromadzonych z impetem wjechał powóz. Silne ramię pochwyciło pana, a ten zręcznie wskoczył na kozioł. Ręce plebsu jeszcze próbowały chwytać go za ubranie i za ramę powozu, jak macki zajadłej kałamarnicy, lecz po chwili pełne nienawiści krzyki ucichły, a mury miasta zostały daleko
w tyle.
- Dobrze, że byłem w pobliżu... - powiedział Aiken przejętym głosem i obejrzał się nerwowo za siebie. - Chyba odpuścili i nie zamierzają nas ścigać... Jaki pech!... Gdybyś był, panie, jednym z nich, pewnie nie zwróciliby uwagi na całe zajście.
Zerknął z ukosa na swojego pana, by sprawdzić, czy ten go słucha. Mężczyzna jednak trwał na koźle nieporuszony, wyprężony jak struna, a w całej jego postawie było coś tak nienaturalnego, że Aikena mimowolnie przeszedł dreszcz.
"Pewnie bardzo to przeżywa" - pomyślał. - "Nic dziwnego, to w końcu... bardzo przykra sytuacja... I zapewne znowu obwinia o wszystko siebie."
Po kwadransie milczenia Aiken nie wytrzymał:
- Panie, błagam, ściągnij chociaż tę woalkę, żebym wiedział, co się dzieje z twoją duszą!
- Nie - zza zasłony wydobył się ponury głos. - Nie zdejmę jej, dopóki nie znajdę się w domu, gdzie nie będzie nikogo, kogo mógłbym skrzywdzić.
- Panie, rozumiem twój smutek - W wypowiedź Aikena wtrącił się odległy odgłos grzmotu. Zimna kropla spadła mu na nos. - Ale to naprawdę nie twoja wina... Nie miałeś na to wpływu...
Stało się dokładnie to, czego obawiał się teraz stary sługa. Słońce znikło zupełnie za kurtyną ciemnych chmur. Przy kolejnym grzmocie niebo zdawało się rozedrzeć pośrodku
i wyrzucić na nich całą zawartość swoich deszczowych spichlerzy. Nie byli nawet w połowie drogi, a koła już zaczęły toczyć się wolniej z powodu rozmiękczonej ziemi.
Deszcz spływał po rondzie kapelusza i wielkimi kroplami spadał w otwarte dłonie pana.
- Oby we mnie piorun trafił... - usłyszał Aiken wśród szumu ulewy.
"Przeklęte spojrzenie" [parafraza, fantasy] Rozdzi
1
Ostatnio zmieniony pn 14 kwie 2014, 10:26 przez Phalene, łącznie zmieniany 1 raz.