Utarg: 4000 i więcej raczej już dziś nie napiszę. Pora zatem na podsumowanie.
Tak jak przewidywałam, nie potrafię napisać powieści w miesiąc. Myślę, że w ogóle nie potrafię napisać powieści. Brak mi cierpliwości. Więcej jej mam do cudzych tekstów, niż do własnych. Pobawić się jednak zawsze warto.
W sumie powstało 118 000 znaków. W tej chwili nie za bardzo wiem, po co, ale może kiedyś będę miała chorobliwy napad pracowitości i coś z nimi zrobię. Chociaż wątpię, bo takich projektów nadgryzionych koncepcyjnie i porzuconych mam sporo i nic z nimi nie robię od lat. Jak już coś mi się znudzi, to na amen. Podczas maratonu po raz pierwszy jednak szukałam sposobu na kontynuowanie czegoś, co mi się znudziło. Okazuje się, że można. Można się zmusić do kontynuowania, do skończenia, skoro się zaczęło. Takie podejście jest jednak zdecydowanie nie dla mnie.
Samo doświadczenie pisania maratońskiego było bardzo ciekawe, przede wszystkim dlatego, że problemy miałam w zupełnie innej sferze, niż się spodziewałam. To, co wydawało mi się najtrudniejsze, wcale takie trudne nie było. Zawiodło natomiast to, nad czym myślałam, że panuję. Kwestia do przeanalizowania i wyciągnięcia wniosków.
Ciekawe było też obserwowanie własnych ucieczek, blokad i uników. Im więcej takiej głupawej, wierzgającej po polu zwierzyny w sobie widzę, tym bardziej się lubię.
Krótko i na temat: moim zdaniem maraton
- jako sposób na napisanie powieści - absolutnie nie;
- jako trening - może, ale znam przyjemniejsze ćwiczenia;
- jako szansa, by dowiedzieć się czegoś o sobie - zdecydowanie tak.
Dziękuję wszystkim współzawodnikom za fajną zabawę, a Tobie, Katamorion, szczególnie - za pomysł.