16

Latest post of the previous page:

Rubia:
Co do języka się zgadzam, to czkawka po oduczaniu się nadużywania: który/jaki/być/jest

Kwestia merytoryczna odnośnie religii zgadzam się , co do systemu metrycznego i godzin... Czas można okreslić na podstawie wysokości słońca/oświetlenia (chatka była oświetlana kulkami, zaś ona straciła przytomność o brzasku), natomiast system miar mogłam użyc jakikolwiek. Niby bazuje na kulturze przedchrześcijańskiej europy, ale bazuje luźno, bo w przeciwym razie np: Baba-Jaga nie mogłaby zostać kotem. Koty rozpowszechniły sie w Europie dopiero w okresie średniowiecza - zostały do nas zawleczone, tak jak karpie, wraz z rzymskimi wędrówkami. Niegdyś występowały niemal wyłącznie na terenie Egiptu.

Co do rodziny i jej "wsparcia" - niegdyś w interesie rodziny było opchnąć córki facetom, oby jak najbardziej majętnym lub oddać za kapłanki, a ich zdanie lezało na drugim planie. Nie było mowy o wsparciu rodzicielskim.

Postaram się popracować nad dynamizmem/napięciem akcji oraz powalczyć z długaśnymi zdaniami, ale będzie trudno. Już je dziele na krótsze, a i tak tasiemce. Nagrywac nie mam na czym, po za tym problemem jest to, ze dla mnie takie samo długie, wielokrotnie złozone zdanie ma inne znaczenie, wymowe niż dwa krótsze. Jakos dłuzsze pokazują lepiej zalezność miedzy faktami, przyajmniej dla mnie. Zwalczyc to bedzie trudno, ale postaram się. wyjścianie ma.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

17
System miar warto ujednolicić (kiedyś na przykład wszystkie towary, które obecnie kupujemy na metry bieżące, nazywano łokciowizną, od łokcia jako jednostki miary) albo podawać jakieś określenia przybliżone - zwłaszcza w rachubie czasu.
JadowitaJoaśka pisze:niegdyś w interesie rodziny było opchnąć córki facetom, oby jak najbardziej majętnym lub oddać za kapłanki, a ich zdanie lezało na drugim planie. Nie było mowy o wsparciu rodzicielskim.
Szukanie majętnego męża dla córki to też rodzaj wsparcia, może dość specyficznego, ale jednak :D Nie, mi chodziło o pewną pustkę, w której żyła Twoja bohaterka. Wystarczyłoby coś krótkiego, typu: nie mieliśmy majątku, byłam najstarsza z czterech sióstr i ojca obchodziło tylko, żebym jak najprędzej wyszła za mąż czy podobnie.

Ja też lubię narrację niespieszną, zdania długie i wielokrotnie złożone, lecz w ten sposób nie da się opisywać zdarzeń, które rozgrywają się szybko. Brakuje wówczas tempa i napięcia. Język narracji również trzeba różnicować, nie tylko dialogi. No, ale to kwestia ćwiczeń i pewnej wprawy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Ponura historia pewnego rodzeństwa część 3 (fantasy, baśń)

18
wwwWiadomo jak wyglądają przygotowania posiłku w normalnym domu z bandą dzieci: gwar, krojenie, tarcie, doprawiania i mniejszy bądź większy chaos. W Chacie było podobnie, lecz do tego wszystkiego dochodziło jeszcze gonienie niepokornych składników, które postanowiły wykorzystać chwilę nieuwagi i dać w długą, jak chociażby biegający czosnek czy walka z innymi, stanowczo odmawiającymi ugotowania. Kazik pamiętał swoje pierwsze pomaganie w kuchni Babie Jadze, zaliczane przez niego do przeżyć niemalże traumatycznych. Wrzucanie do kotła wrzącej wody rzeczy jeszcze poruszających się, wydających różnorakie dźwięki albo próbujących strzelić w pichcącego żrącymi wydzielinami uważał za makabryczne i przerażające. Zapewnienia przybranej matki, że w większości owe „żywe” składniki to warzywa i gotowane nie odczuwają bólu, a jeśli nawet to równy cierpieniu zwykłej marchwi, nie przekonywały go. Nie wtedy. Z czasem przywykł do realiów magicznego świata i pojął, iż tutejszy odpowiednik czarnej rzepy może poodgryzać palce, nie będąc ani odrobinę podobnym do zwierzęcia pod względem swojej istoty, a coś wyglądającego jak nakrapiany czarnymi plamami kamień i niezdolnego do poruszania stworzeniem mentalnie stojącym na równi z psem. Sporo to zajęło, lecz teraz wrzaski i bunt przyszłej zupy jarzynowej, dzisiejszego wieczora w wersji z wkładką mięsną, nie robił na nim większego wrażenia, chociaż przygotowania nadal stanowiły wyzwanie i swoistą przygodę. Nic więc dziwnego, że w przeciwieństwie do przyszywanego rodzeństwa, wręcz uwielbiał pomagać w kuchni, chociaż ciocia Tyjkana, toplica i najlepsza przyjaciółka Baby Jagi, wyjawiła mu w pierwszym roku pobytu w Chacie, że Jagoda kiedyś ugotowała kogoś żywcem… Rzecz jasna po tym, śmiejąc się z jego przerażenia, opowiedziała wszelkie okoliczności tamtej sprawy i ogólnie rzecz ujmując facetowi należało się, jednak sama informacja podana na „sucho” była naprawdę przerażająca. Ech, naprawdę nie lubił poczucia humoru przyszywanej cioteczki, rozbijającego się o straszenie wszystkich dookoła, w szczególności dzieci.
www Jednak dzisiejszego dnia, mimo drygu do czarodziejskiej kuchni, w której każda potrawa jest po części eliksirem, wykazywał niezwykłe zniecierpliwienie pichceniem. Chciał usłyszeć dalszy ciąg opowieści, dowiedzieć się o losach swojej matki zamkniętej w ciele zwierzęcia… Chciał krwi. Jak większość dzieci, co stanowi dość niepokojący fakt, pociągały go brutalne, krwawe i straszne historie, rzecz jasna pod warunkiem, że miały szczęśliwe zakończenia. Ta raczej również takie posiadała, w przeciwnym razie Baby Jagi nie byłoby wśród żywych, prawda?
www Jagoda najwyraźniej zauważyła jego zniecierpliwienie, zresztą nie tylko jego, a całej rodziny, gdyż w paru sprawach pomogła sobie magią, czego nie miała w zwyczaju. Twierdziła, że nie należy marnować czarostwa na rzeczy trywialne, które można wykonać niemal równie sprawnie w sposób standardowy, bo prowadzi to do rozleniwienia i błędów. Jednak zdawała sobie sprawę, że zniecierpliwienie oraz rozkojarzenie małych pomocników również może doprowadzić błędów i to w znacznej mierze obijających się na jakości posiłku, więc tym razem ciut odpuściła. W drodze wyjątku, rzecz jasna.
www Wkrótce ogromny garniec leniwie zabulgotał, co było jasnym znakiem, że reszta w ciągu najbliższej godziny już „sama się zrobi” i cała rodzina zasiadła przy stole, aby w raz z cierpliwie czekającą ćmą posłuchać opowieści. Stole zastawionym i wręcz lśniącym czystością, podobnie jak podłogi – przez lata małżeństwa z wiedźmą Boruta stał się sprzątaczem perfekcyjnym, gdyż nie znosił bałaganu, a Jagoda, mimo swych licznych talentów, miała na bakier z miotłami, szmatkami i innym przyrządami nie pozwalającymi zagnieździć się w Chacie brudowi i szkodnikom. Zapewne ludzie byliby potężnie zdziwieni wiedząc, że Wielki Boruta, pan najstarszych borów, leśne widmo, w rękach którego spoczywało życie każdego wchodzącego w cienisty gąszcz, jest u siebie w domu gosposią… Jakoś jeszcze nie przyswoili idei równego, niezależnego od płci podziału obowiązków domowych.
www Jagoda splotła palce dłoni, opierając na nich podbródek, a jej wiedźmie oczy błysnęły nienaturalnym fioletem, zaś wszystko wokół jakby przycichło. Zniecierpliwiony Kazik nachylił się ku matce, nie chcąc uronić żadnego słowa opowieści, przy czym nie zauważył, że siedząca na kubku ćma zdaje się wykonywać niemal identyczny ruch.
- Na czym to ja skończyłam… - mruknęła wiedźma, tonąc we własnych myślach. – Ach tak, ja-kot i Lila, tak… Nieco dramatyczny, lecz przyjemny początek historii pełnej przemocy…:
„Jak już mówiłam zostałam napadnięta, ocalona i zmieniona w kota zarazem, a także zamieszkałam z Lilą, wiedźmą narodzoną. Dość niespodziewany splot zdarzeń, którego nigdy nie spodziewałabym się. Byłam wtedy zwyczajna, wręcz dobijająco pospolita patrząc z perspektywy czasu, więc i oczekiwałam od życia rzeczy zwyczajnych jak mozolne ciułanie grosiwa i ostrożne budowanie sobie spokojnej przyszłości, a tu takie coś. Jednak już wtedy miałam głowę na karku i potrafiłam wykorzystywać okazje, zaś zamieszkanie w magicznym domu, gdzie opasłe tomiska zawierające tajemną wiedzę są na wyciągnięcie ręki było okazją jakich mało. Zresztą tomiska tomiskami! Magiczne istoty, które przewijały się przez dom Lili, to było naprawdę coś dla takiej pospolitej dziewuchy jak ja. Mało kto z ludzi o tym wie, ja też wtedy nie wiedziałam, ale wiedźmy narodzone pilnują miejsc styku naszego świata i człowieczego, dbając o to żeby praistoty oraz monstra nie wkroczyły pomiędzy ludzki ród i nie narobiły problemów… W drugą stronę nie są aż tak staranne, bo wiedzą, że my-magiczni potrafimy sobie radzić, a ewentualny intruz w naszym świecie zwykle już po kwadransie ląduje w żołądku jakiejś bestii. Tak czy siak, można myśleć o nich jak o straży granicznej wydającej zezwolenia na odwiedziny u sąsiadów. W związku z tym Lilę odwiedzały dość często grupy rozmaitych istot poczynając od utopców, poprzez licha, ghule po strzygi, biesy i tak dalej. Rzecz jasna najpierw byłam tym wszystkim skołowana i przestraszona, lecz ciekawość oraz świadomość, że mogę wyciągnąć z znajomości z czarodziejskimi stworzeniami mnóstwo korzyści, pokonały lęk. Zaczęłam przeczesywać księgi swej gospodyni oraz nawiązywać nowe przyjaźnie z regularnie nawiedzającymi jej chatę osobnikami, w czym nieco przeszkadzały mi kocie ciało, które dopiero uczyłam się kontrolować oraz sama Lila. Wiedźma, poniekąd słusznie, uważała, że nie powinnam poznawać nauk tajemnych, gdyż mogę potężnie namieszać. W końcu nie znała mnie i nie wiedziała jakim typem człowieka jestem, a magia jest potężną mocą, zaś ludzie… Ludzie bardzo łatwo ulegają wypaczeniu dostając w swoje ręce potęgę, zresztą sami znacie niejeden przykład na to. Szczęśliwie nie mogła zapobiec mojemu myszkowaniu pośród pełnych zakazanej wiedzy ksiąg czy kontaktom ze swoimi petentami. Po pierwsze dlatego, że często musiała wychodzić, aby zawrócić z drogi jakiegoś niepokornego osobnika czy monstrum, któremu udało się przekroczyć Granicę, co dawało mi wolną rękę czy raczej biorąc pod uwagę sytuację łapę w kontynuowaniu swoich studiów. Po drugie… Spróbujcie zabronić czegokolwiek upartemu kotu, nawet takiemu niezdarnemu, jak ja wtedy. Nie przegadasz, jedynym rozwiązaniem jest zamknięciem stworzenia w klatce, na co szczęśliwie Lila się nie zdecydowała. Miała naprawdę wielkie i wrażliwe na cudzą krzywdę serducho. Niestety…
www Ekhm, w każdym razie, muszę przyznać, że byłam wyjątkowo niepokornym gościem, jednak na swe usprawiedliwienie mam to, iż pomagałam gospodyni. Kiedy zaczęła mi nieco bardziej ufać, zaczęłam pełnić rolę jej posłańca, informatora i szpiega, a także opiekowałam się oczekującymi na nią praistotami, kiedy ta gromiła potwory, które przedarły się do ludzkiego świata. Trzeba było przekazać coś komuś w okolicznej wsi czy miasteczku? Ja biegłam z wieściami. Trzeba było kogoś podejrzeć? Raczej nikt nie uzna „zwykłego” kota za szpiega. Jednak najbardziej lubiłam zabawianie petentów Lili oraz załatwianie im jakichś mniej ważnych spraw, znaczy takich, którym podołałby czarny kot o ludzkim intelekcie. Szybko przekonałam się, że magiczne rasy, w przeciwieństwie do większości ludzi, potrafią okazywać wdzięczność oraz są o wiele uczciwsze. To sprawiło, że powoli w moim umyśle zaczęła kiełkować idea - jeszcze zielona, niedojrzała i bardzo nieśmiała - porzucenia ludzkiego świata dla ich, co – jak widzicie – koniec końców uczyniłam.
www Dni w domu wiedźmy upływały zmieniając się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w lata, zaś ja wciąż byłam kotem. Lila uprzedziła, że nie wiadomo kiedy moja, esencja ulegnie regeneracji na tyle, abym powróciła do ludzkiego ciała, jednak uspokoiła przy tym, że będąc kotem starzeję się pięciokrotnie wolniej. Na początku zwierzęca forma nieco mi przeszkadzała, lecz w końcu przywykłam do niej, a nawet zaczęłam uważać za zaletę. Jakoś, nawet mając pełną świadomość, że naprawdę jestem człowiekiem, petenci oraz goście Lili nie mieli najmniejszych oporów przed głaskaniem mnie i rozpieszczaniem. Drapanie za uchem lub pod bródką… Mmm… Naprawdę zrozumiałam czemu koty mruczą, uwierzcie mi mają ku temu solidne powody. No i nie można zapominać o tym, że o wiele łatwiej było mi przyjąć wygodną pozycję do spania, chociażby komuś mnie obserwującemu mogła wydać się śmieszna oraz znaleźć sobie miejsce odpowiednie do ucięcia drzemki. Szczególnie lubiłam drzemać na parapecie jednego z okien domku Lili, wyciągając swe giętkie ciałko w promieniach słońca. Właśnie pewnego, słonecznego dnia pojawiła się ta para dzieciaków, Jaś i Małgosia, które wszystko zmieniły.
www Jak zwykle, kiedy nic nie miałam do roboty, drzemałam na tym parapecie, ciesząc się przyjemnym, letnim dniem, słońcem i świergotem ptaków. Czysta sielanka, którą zakłócił trzask gałęzi miażdżonej ludzką stopą. Słysząc go natychmiast postawiłam uszy wyrwana z płytkiego snu i rozwarłam ślepia, szukając źródła niepokojącego dźwięku. Wtedy ich zobaczyłam. Dwoje odzianych w łachmany dzieci, chłopiec i dziewczynka, na oko siedmio, może ośmioletnich, szło w moim kierunku, pokazując sobie dom Lili palcami. Wychudzone, jasnowłose pacholęcia o przepastnych, niesamowicie błękitnych oczach wyglądały niczym skrzywdzone przez los esencje niewinności, bóstewka czczone po niektórych osadach. Nie wiem czemu, ale zamiast wzbudzić litość czy jakieś opiekuńcze odruchy, ich pojawienie się wyzwoliło we mnie falę nieufności, niechęci. Do dziś nie znam przyczyny, ale raczej nie można jej podpiąć pod zwykłe stwierdzenie „mam nosa do ludzi”, gdyż moc tych odczuć była stanowczo zbyt silna… Coś w spojrzeniach rodzeństwa, mimice, gestykulacji… Naprawdę, nie wiem co, ale spowodowało to, iż na ich widok zjeżona zerwałam się na równe łapy, po kociemu prychając. Nie czekając na ich reakcję, wbiegłam przez uchylone drzwi do środka od progu wołając do Lili:
- Obcy przyleźli!
www Wiedźma spojrzała na mnie zaskoczona. To nie pierwszy raz, kiedy odwiedzali nas nieznani ludzie - co jakiś czas trafiał się zbłąkany łowca, drwal czy kupiec i nie było z tego powodu żadnej większej awantury. Lila po prostu rzucała zaklęcie, dzięki któremu nie mogli dostrzec więcej niż powinni, karmiła ich, ewentualnie podleczała i odsyłała do najbliższej osady. Norma. Rutyna, którą znałam, więc ludzki widok nigdy mnie nie denerwował. Do tamtego dnia. Wtedy zapewne byłam nieźle nastroszona, a uszy miałam położone po sobie, stanowiąc koci wzór niepokoju.
www Zdziwiona i nieco zmieszana moim zachowaniem wyjrzała przez okno, a jej twarz przybrała wyraz głębokiego współczucia i dobrotliwości:
- Na żywioły, to dzieci! Patrz jakie zabiedzone, chude jak szkielety! Co one tu robią same? Zgubiły się?
www Niezwłocznie wybiegła naprzeciw małym przybyszom, wołając ich ku sobie. Zachowanie dzieci było przewidywalne: lęk, niepewność, a jednocześnie ogromna radość. Radość z tego, że ktoś ich znalazł, że zostali znalezieni i może zyskają chociaż tymczasową protekcję. Jadło, które wypełni puste żołądki, ciepłe posłania gotowe przyjąć ich wychudzone, kruchutkie ciałka. Zarówno to jak roztkliwienie Lili nad nimi było normalne… Nie, normalne to złe słowo. Nie normalne, tylko takie jak powinno – wielu ludzi przegnałoby małych włóczęgów kijami lub upatrywało w nich jedynie przyszłego inwentarza, zamiast okazać nieszczęśnikom współczucie. Troska i czułość wiedźmy stanowiły wręcz wyidealizowany wzór zachowania prawidłowego. Ja znów… Ja znów miałam ochotę skoczyć na tę dwójkę z pazurami, za co karciłam siebie w myślach. Dzieci nic mi nie zawiniły, potrzebowały pomocy, najwyraźniej los się z nimi źle obszedł, a tu jakieś babsko zaklęte w kota najchętniej przegnałoby je na cztery wiatry. Świadoma tego, że zachowuję się jak podła, nieczuła zołza usiłowałam opanować swoje zachowanie, kocie odruchy, jednak przychodziło mi to z trudem. O ile nauczyłam się już perfekcyjnie poruszać w ciele zwierzęcia, to tego typu reakcji na emocje nie umiałam jeszcze dobrze kontrolować.
Po chwili weszła wraz z dziećmi do chatki, poczym usadziła je od razu na ławie przed kominkiem, obecnie wygaszonym, polecając im odpocząć i mówiąc, że zaraz dostaną coś smacznego do jedzenia. Wchodząc do kuchni skinęła ukradkiem na mnie, co było znakiem, ze mam iść za nią. Musiałyśmy omówić obecność, chwilowo bezterminową, dzieci w chatce, ale przeczuwałam, co chce mi obwieścić. Nie myliłam się:
- Nie mogą wiedzieć, że jestem wiedźmą… Przynajmniej na razie, potem, jeżeli nie znajdziemy im rodziny, może… Ale nie, lepiej żeby do tego nie doszło, sama ty stanowiłaś ryzyko. Wiesz, co to oznacza?
- Mam się przy nich zachowywać jak zwykły kot… No i tłumaczyć przybyszom, żeby im się nie pokazywali, tylko stali za woalem niewidzialności – mruknęłam wskakując na kuchenny stół. Udawanie stuprocentowego kota niezbyt mi odpowiadało, ale rozumiałam potrzebę chwili. Nigdy nie wiadomo, co z dzieci wyrośnie, nawet jeżeli człowiek naprawdę przykłada się do ich wychowania, więc lepiej nie powierzać im swych sekretów. Szczególnie obcym. – Jak masz zamiar pogodzić swoje zajęcia z pilnowaniem ich?
- Ech… I tak już wiesz o magicznych ludach i czarach więcej niż powinnaś… Nauczę cię paru zaklęć no i może poproszę Ritji o pomoc.
www Mimo niedogodności oraz niepokoju związanego z obecnością dzieci, te słowa mocno mnie ucieszyły. Oto miałam nauczyć się prawdziwych czarów, a towarzystwo Ritji, matki cioci Tyjkany, uwielbiałam. Zamieniwszy jeszcze parę słów z Lilą oraz ustaliwszy z nią ogólny plan działania powróciłam do głównej izby, gdzie na ławie gnieździli się nasi nieoczekiwani goście. Obydwoje siedzieli nieruchomo, nie odzywając się, przytuleni jedno do drugiego. Zachowanie raczej nietypowe jak na dzieci, lecz zrzuciłam je na zmęczenie oraz przeżycia z domu rodzinnego… Po czasie stwierdzam, że powinno mnie zastanowić ich nagłe ożywienie przy posiłku oraz nad wyraz szczegółowe, zgodne wyjaśnienia odnośnie tego jak i czemu znalazły się w samym sercu lasu. Z przejęciem rozprawiały jak to przygniecieni biedą rodzice specjalnie zgubili ich w lesie, chcąc się pozbyć zjadającego zapasy problemu, jak dniami i nocami błąkały się po leśnych ostępach, aż w końcu gnając o resztach sił, trafiły do domu Lili.
www Muszę przyznać, że smarkacze przekonali mnie. Nie należę do osób naiwnych ani łatwowiernych, lecz ta dwójka była wyjątkowo dobrymi aktorami i nawet ja uwierzyłam w tę opowiastkę, chociaż nadal im nie ufałam. Zostałam rozdarta pomiędzy przejęciem losem nieszczęsnych dzieci, a podejrzliwością, która mimo upływu czasu ni jak nie chciała ustąpić. Dlatego nocą towarzyszyłam im w izdebce na strychu, którą dostały za swój pokój, za dnia nie odstępowałam na krok obserwując rodzeństwo z ukrycia, mając przeczucie, że nieustannie należy im patrzeć na ręce. Biedna, poczciwa Lilia brała moje zachowanie za nietypowy objaw troski, a ja, głupia, nie wyprowadziłam ją z błędu… Może, gdybym powiedziała jej o swoich wątpliwościach, cała historia miałaby inne zakończenie, lecz cóż. Każdy mądry po szkodzie.
www W każdym razie, niemal nieustannie miałam Jasia i Małgosię na oku, zostawiając ich samych jedynie wtedy, kiedy musiałam wypełniać obowiązki, które powierzyła mi Lila albo nauczyć się jakiegoś zaklęcia… Nawiasem mówiąc, już wtedy magia szła mi wyjątkowo dobrze i wszystkie czary chwytałam w lot. Niestety, wśród tych, które postanowiła mi przyswoić Lila, nie było żadnego pomagającego podsłuchiwać. Otóż dzieci, jakby coś przeczuwając, w większości porozumiewały się między sobą szepcząc sobie do uszu, które w dodatku osłaniały dłońmi. Mimo kociego, czułego słuchu nie mogłam zrozumieć ich słów, a Lila zdawała się niezbyt przejęta zachowaniem dzieciaków, szczególnie że pod innymi względami były idealnymi podopiecznymi. Ładniutkie, zawsze uśmiechnięte, usłużne, grzeczne, co rusz plotące wianki z kwiatów czy robiące podobne, drobne prezenty dla swojej wybawicielki, byleby okazać swą wdzięczność za jej dobroć. W efekcie Lila z dnia na dzień przywiązywała się coraz bardziej do znajd, obdarzając je matczyną miłością, a mną targały coraz gorsze przeczucia. Bałam się, iż niedługo odsłoni przed nimi prawdę odnośnie siebie oraz czarodziejskiego światka, chcąc je przygarnąć… I zapewne zrobiłaby to, gdyby nie fakt, iż rozwiązanie jej części dramatu przyszło nim zdążyła podjąć tę decyzję.
www Pamiętam ten straszny, okropny dzień, dzień, który stanowił punkt zwrotny w moim życiu oraz nauczył mnie, aby za nic nie ufać pozorom i polegać na swoich przeczuciach. Słońce było jeszcze nisko na jesiennym niebie, pokrywające grunt listowie okrył szron zwiastujący nadchodzącą wielkimi krokami zimę, a do lasu zleciały gawrony z dalekiej północy, szukając nieco gościnniejszego zimowiska niż ich ojczyzna. Mimo wczesnej pory, stojący na placu przed domkiem Lili piec do chleba był już rozgrzany do czerwoności, zaś na ulokowanym obok niego stole leżały trzy wielkie, nie upieczone bochny oraz jeszcze coś. Wielki placek we wnętrzu którego kryło się wspaniałe, delikatne mięso gołębi i cietrzewi. Wiedźma chciała zrobić przyjemność dwójce uwijających się wokół niej smyków oraz uczcić trzecią pełnię od dnia ich przybycia. Tak, Jaś i Małgosia byli z nami już ponad trzy miesiące, na trwałe zagnieżdżając się w jej sercu.
www Kątem oka obserwowałam pomagające swojej opiekunce rodzeństwo, bardziej zajęta odganianiem gawronów od swojej miski niż pilnowaniem dzieciaków. Udając zwykłego kota, nie miałam co liczyć na pomoc w obronie swych posiłków, a głodni krewniacy kruków upatrywali w sprezentowanej mi rybie darmowej wyżerki, którą wystarczy tylko odpowiednio sprawnie mi podwędzić. Zresztą ta idylliczna scena: dwoje roześmianych dzieci, radosna Lila i wspólne wykonywanie obowiązków domowych… Nikt nie spodziewałby się w takiej chwili czegoś złego, nawet ja, mimo nieufności w stosunku do rodzeństwa. Dopiero ów głuchy, złowróżbny dźwięk oraz westchnienie zaskoczenia sprawiły, że gwałtowny lęk zmroził mi krew w żyłach, a moje serce zabiło mocniej.
www Zjeżona spojrzałam w stronę pieca, a widok, który ujrzałam, wyrwał z mojego gardła upiorny ni to ludzki, ni zwierzęcy wrzask, zupełnie obojętny rodzeństwu. Przebrzydłe, okrutne bachory były zbyt pochłonięte mordowaniem Lili! Gdy nachylała się do pieca Jaś uderzył ją w głowę łopata do chleba, pozbawiając przytomności, a teraz, na moich oczach, oboje wpychali ją do jego, gorącego niczym smocza gardziel wnętrza. Trawiona furią, bólem, a zarazem przejęta grozą, nie wiele myśląc skoczyłam ku nim z pazurami, lecz cóż mogłam zrobić? Jako kot znający kilka ogólnych zaklęć byłam bezsilna. Chłopiec, niezwykle celnym i silnym kopniakiem posłał mnie kilka metrów dalej, przy okazji łamiąc parę żeber, a tymczasem Małgosia zatrzasnęła ciężki skobel, metalowych drzwiczek, za którymi buchał żar. Żar wraz z bólem wyrwały Lilę z chwilowego omdlenia, po to, aby zamknięta w ognistym wiezieniu wrzeszczała, płonąc żywcem, zaciągając do płuc płomienie i przyspieszając jedynie swój pełen cierpienia koniec. Jej krzyki rozpełzły się po okolicy niczym zaklęcie, klątwa, sprawiając, iż wszelka zwierzyna zawodziła wraz z nią, tworząc przerażający zew. Ja również brałam udział w tej ścinającej krew w żyłach symfonii, opłakując przyjaciółkę i mistrzynię, która bezradnie waliła pięściami w rozgrzane, metalowe drzwi pieca. Na nic zdała się w tej chwili jej cała magia, gdy umysł trawiony cierpieniem nie potrafił spleść nawet jednego zaklęcia, na nic. Już po chwili łomoty i okrzyki umilkły obwieszczając śmierć wiedźmy narodzonej, strażniczki Przejścia, lecz las nadal huczał złowróżbnie."
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

19
Święta są, więc delikatny będę:
poprzednio narzekałaś, że aby obcować z literaturą mistrzów potrzeba dużo czasu i pieniędzy- bólszit- wskazałem link do bezpłatnych i legalnych dzieł Balzaka i innych; widzę, że nie skusiłaś się. trudno- twój problem.
czegoś w tym tekście brakuje, aby nazwać go dobrym. hmm, co to może być? Brakuje "tego czegoś".
zapewne chcesz wiedzieć, co jest nie tak z tym tekstem, ok więc konkrety- brakuje tu tego, co odróżnia:
michała milowicza od aktora,
wiśniewskiego od artysty muzyka,
polskiego piłkarza od zagramanicznego,
wartburga od audi,
pikeja od kazika,
pasztet od cielęcinki.

mam nadzieję, że wyraziłem się jasno; 10000000 znaków napisanych przez Wielkich Mistrzów powinnaś przeczytać, zanim znowu siądziesz do pisania. oczywiście przeczytać w trybie przyszły pisarz

20
Balzaka... A ja Balzaka nie lubie, nie cierpię, nie znoszę, a czytać rzeczy, które mi się nie podobają nie potrafię. To raz, dwa pisałam także, ze nie potrafię czytać analitycznie tekstu pod względem budowy etc... Inna rzecz, że tkwiąc z nosem w dziełach "mistrzów" (a kto jest mistrzem dla kogo to już sprawa indywidualna) tylko skopiuję cudzy styl, a na cholerę komu odgrzewany kotlet? I prosiłabym o brutalizm i wytykanie konkretnych błędów (podparte fragmentami tekstu), a nie gdybanie i jakieś-tam porównania. Zaimkoza, jak mi z interpunkcja idzie, co nie tak z językiem, błedy logiczne, zbytnia długość zdań (którą nadal tu widzę, ale nie umiem jej zwalczyć, chociaz próbuję). Prawdziwe konkrety. O byciu mistrzem sobie może pomyśle, kiedy ogarnę podstawy - nie buduje sie domu od dachu.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

21
nie upieram się przy Balzaku.
JadowitaJoaśka pisze:a kto jest mistrzem dla kogo to już sprawa indywidualna
wybacz, jesteśmy na forum przyszłych pisarzy, a to do czegoś zobowiązuje. jest grupa pisarzy uznanych mistrzów- którzy są mistrzami zawsze, wszędzie i dla wszystkich, co najwyżej można kogoś nie lubić, ale nie sposób odebrać mu wielkości. jeśli nie Balzak, to Flaubert, jeśli nie Flaubert to Zola, jeśli nie Zola to Dostojewski, jeśli nie Dostojewski to Bułhakow, jeśli nie Bułhakow to Prus... rozumiesz? chodzi mi tylko o to by obracać się wśród takich mistrzów.

stylu nie skopiujesz, albowiem czytać będziesz wielu- tak jak mistrzowie uczyli się pisać od starszych i siebie nawzajem; Flaubert czytał Balzaka, Zola Flauberta a potem Flaubert Zolę, wszyscy oni czytali Goethego, który też coś tam czytał. a styl Balzaka i Flauberta jest jak woda i ogień.

też chętnie przeczytam weryfikację wytykającą w tym tekście wszystkie słabości :) choć będzie długa jak lista modyfikacji, jakie należy przeprowadzić by zmienić wartburga w audi

22
JadowitaJoaśka pisze:Inna rzecz, że tkwiąc z nosem w dziełach "mistrzów" (a kto jest mistrzem dla kogo to już sprawa indywidualna) tylko skopiuję cudzy styl, a na cholerę komu odgrzewany kotlet?
Skąd takie obawy w ogóle? Myślisz, że to tak łatwo skopiować czyjś styl? Gdyby tak było, to na Wery mielibyśmy setki ludzi piszących fantastycznie, a jedynym zarzutem Weryfikatorów byłoby: przypominasz stylem Wielkiego Iksa. Nie jest tak, prawda? Śmiało - pisz jak Twój mistrz. Skopiuj go! Zobaczysz, że i tak Ci się nie uda i będziesz pisała jak Ty, tylko lepiej niż teraz. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

23
Wartburka w audi to lepiej niż wardburka w porshe czy lamborgini, wiec uznaję to za dobry znak. A wielkość, a bycie czyimś mistrzem to dwie różne rzeczy. Wiadomo, że ktośtam "wielkim poetą był" (no u nas pisarzem, ale cytat zachowuje zastosowanie), lecz cóż z tego? Cóz z tego, jak akurat swoją literaturą nie reprezentuje niczego, co chciałabym zaczerpnąć u siebie. Inna rzecz, że mistrzowie, przynajmniej ci wymienieni przez ciebie, zwykle piszą podobnie, przynajmniej jeżeli chodzi o styl. Prusa czytało mi się podobnie jak Dostojewskiego, no może pierwszy bardziej rozwlekał różne rzeczy (szczególnie w Lalce), ale generalnie dramatycznych różnic między nimi nie widzę. Do mistrzów ponoć zaliczany tez Dickens (bardziej trafiający do mnie), ten już trochę inny, bardziej obrazowy, malujący przez co tworzył magiczny klimacik, ale czy to aż taka różnica?

[ Dodano: Pon 23 Gru, 2013 ]
Super, czyli aby byc dobrym, trzeba ślęczec nad czyimis tekstami licząc zaimki, przyimki, wyłapując ilość przymiotników w opisach oraz kontemplując sposoby prowadzenia tych opisów, obliczajac średnią długość zdania etc i obrzydzając soobie do reszty ukochane powieści oraz pisarstwo w ogóle? Nie wiem, może jestem dziwna, ale wychodze z załozenia, ze pisanie powinno być przyjemnością, a nie karą.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

24
Joaśka - pisz jak Dickens. Spróbuj wykombinować, co on robił, żeby wytworzyć ten "magiczny klimacik" i zrób to samo. Na próbę.

[ Dodano: Pon 23 Gru, 2013 ]
JadowitaJoaśka pisze: licząc zaimki, przyimki, wyłapując ilość przymiotników w opisach oraz kontemplując sposoby prowadzenia tych opisów, obliczajac średnią długość zdania etc i obrzydzając soobie do reszty ukochane powieści oraz pisarstwo w ogóle?
Jeśli komuś to pomaga, to tak robi. Ty nie musisz, tylko po prostu spróbuj napisać coś tak jak Dickens.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

25
Nie rozumiem tej fascynacji mistrzami - tak samo jak JadowitaJoaśka. Co prawda Balzaka czy Prusa czytałam z przyjemnością, ale juz Dostojewskiego czy Bułhakowa a tym bardziej Zole - nie cierpię. I czy przez to gorzej piszę? Może nie wybitnie ale są czytelnicy, którym się moje pisanie podoba. I to bez podpatrywania autorytetów - piszę tak jak chcę. Jeżeli komuś podoba sie wzorowanie na mistrzach to jego sprawa, a JadowitaJoaśce (odmienia się końcówki, więc tak nie inaczej to zapisałam) dajcie spokój, ona musi znaleźć własną receptę na swój styl - a to co pisze wcale nie jest tak tragiczne, jak okresla to Smoke.
Teraz nie mam czasu tu sie pastwić, ale rzuciwszy okiem tu i tam - stwierdzam: widziałam gorsze teksty na Wery. Poczytam później dokładniej to rzucę tu komentarz.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

26
Thana - nie napisze nic jak Dickens, bo nie interesuje mnie ta tematyka, co jego to raz, a nie wyobrazam sie zastosować jego styl do innych realiów... no może jakaś opowieść steampunkowa czy fantasy podpiete pod 19nasty wiek, ale tylko może. a zeby coś napisac jak ktoś to właśnie trzeba wszystko przeliczyc i przeanalizować w jego powieści/powieściach, a potem liczyc i analizowac piszac siebie. Spróbuj "po prostu"... Jak "po prostu"?
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

27
JadowitaJoaśka pisze: Spróbuj "po prostu"... Jak "po prostu"?
Napisałaś, że podoba Ci się u Dickensa magiczny klimat. No to spróbuj napisać coś z podobnie magicznym klimatem. Weź sobie jaki chcesz temat i realia, ale spróbuj zrobić podobny klimat.
Zobacz, tu jest bitwa moja z Nataszą: http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=13959
Obie świadomie pisałyśmy, naśladując cudzy styl: Natasza - Lema, a ja - Leśmiana. Zapewniam Cię, że niczego wcześniej nie liczyłyśmy. I w trakcie pisania też nie. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

28
JadowitaJoaśka pisze:ale wychodze z załozenia, ze pisanie powinno być przyjemnością, a nie karą.
wystarczy.

musisz sobie odpowiedzieć czy chcesz pisać dla przyjemności czy chcesz zostać pisarzem czy jak to teraz się mówi pisarką.
w wariancie pierwszym pisz tak jak piszesz teraz i się nie przejmuj opiniami- nie będziesz się nimi przejmować głównie dlatego, że nie będziesz pokazywać tekstów nikomu (ew. jakieś wąskie grono przyjaciół) (możesz mieć 76% czasowników w tekście i będzie dobrze, ale wtedy nie wstawiaj tekstów na forum)
w wariancie drugim musisz się nastawić na:
- długie godziny i lata bólu tworzenia,
- druzgocącą krytykę, którą- jakakolwiek by ona nie była- musisz przekuć tak, by ci służyła,
- tysiąc innych rzeczy, o których mam jedynie blade pojęcie, ale wszystko było już tu wałkowane, więc nie będziem tego rozwijać teraz.

skoro tekst pojawił się tu, to rozumiem, że interesuje cię wariant drugi.
a skoro interesuje cię wariant drugi to weź się do roboty a nie żal się co lubisz a czego nie, co idzie ci łatwiej a co trudniej i kogo lubisz a kogo mniej

możesz pisać jednocześnie i dla przyjemności i na poważnie; sam mam kilkanaście plików z tekstami na poważnie i jeden dla przyjemności; nazywa się fail i piszę w nim rzeczy których nigdy nikomu nie pokażę- zarówno ze względu na treść jak i formę.
też tak rób, ale zdecyduj się na coś; nie można być trochę w ciąży i albo ogarniesz swoje pisanie na poważnie, albo odpuść sobie i czytelnikom i pisz wyłącznie dla przyjemności

29
JadowitaJoaśka pisze:Zjeżona spojrzałam w stronę pieca, a widok, który ujrzałam, wyrwał z mojego gardła upiorny ni to ludzki, ni zwierzęcy wrzask, zupełnie obojętny rodzeństwu. Przebrzydłe, okrutne bachory były zbyt pochłonięte mordowaniem Lili! Gdy nachylała się do pieca Jaś uderzył ją w głowę łopata do chleba, pozbawiając przytomności, a teraz, na moich oczach, oboje wpychali ją do jego, gorącego niczym smocza gardziel wnętrza. Trawiona furią, bólem, a zarazem przejęta grozą, nie wiele myśląc skoczyłam ku nim z pazurami, lecz cóż mogłam zrobić? Jako kot znający kilka ogólnych zaklęć byłam bezsilna. Chłopiec, niezwykle celnym i silnym kopniakiem posłał mnie kilka metrów dalej, przy okazji łamiąc parę żeber, a tymczasem Małgosia zatrzasnęła ciężki skobel, metalowych drzwiczek, za którymi buchał żar. Żar wraz z bólem wyrwały Lilę z chwilowego omdlenia, po to, aby zamknięta w ognistym wiezieniu wrzeszczała, płonąc żywcem, zaciągając do płuc płomienie i przyspieszając jedynie swój pełen cierpienia koniec. Jej krzyki rozpełzły się po okolicy niczym zaklęcie, klątwa, sprawiając, iż wszelka zwierzyna zawodziła wraz z nią, tworząc przerażający zew. Ja również brałam udział w tej ścinającej krew w żyłach symfonii, opłakując przyjaciółkę i mistrzynię, która bezradnie waliła pięściami w rozgrzane, metalowe drzwi pieca. Na nic zdała się w tej chwili jej cała magia, gdy umysł trawiony cierpieniem nie potrafił spleść nawet jednego zaklęcia, na nic. Już po chwili łomoty i okrzyki umilkły obwieszczając śmierć wiedźmy narodzonej, strażniczki Przejścia, lecz las nadal huczał złowróżbnie."
Jeżeli kazdy potrafi pisać z taką ekspresją i wyczuciem - to ja wysiadam. (No może poza wytłuszczeniami - które mi osobiście przeszkadzają)
Smoke pisze:weź się do roboty a nie żal się co lubisz a czego nie, co idzie ci łatwiej a co trudniej i kogo lubisz a kogo mniej
Smoke, jak już rady to sensowne.
Dziewczyna pisze dobrze, choć zdarzają jej się potknięcia , a ty tu tworzysz teorie wieszcza. Po co?
Lepiej napisz, które fragmenty ci się nie podobają i dlaczego. Zaś ocenę - czy będzie pisarką czy nie pozostaw innym, bo jak widzę nie do końca potrafisz udowodnić swoją teorię.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

30
Aha, czyli Smoke rozumiem, że ty wszystko za wyjątkiem swojego pliku "fail" traktujesz jako nieprzyjemną, ciężka pracę, którą musisz odwalić. Pisanie na poważnie i dla przyjemności się wykluczają, tak? świetne podejście, zatem piszesz tylko po to żeby coś wydać? Ale po co? Tu nie UK, Francja, USA, żeby zarobić miliony na książce, a w takim razie katujesz się tylko dla katowania. Rajcuje cie masochizm psychiczny, to zostań szeregowym pracownikiem działu produkcji wielkiej korporacji.

Mnie krytyka nie przeszkadza. Jak widzisz w poprzednich wypowiedziach nie wykłócałam się z paniami wskazującymi mi błędy, tylko staram się je poprawić, z jakim skutkiem - wedle ciebie miernym, ale nie przeczy to temu, ze staram się. Ale zarzucanie mi, początkującej ,ogólnymi frazesami, bez wskazania konkretnych błędów etc wywołuje tylko chęć walnięcia cie w gębę. Pisze tent tekst po to, żeby się na nim uczyć. To nie ma być cacko, które polecę zanieść w zębach do wydawnictwa tylko kurs "jak zerwać z grafomania i pójść o krok dalej". Wrzucam to tu, czekam na konkretna krytykę, piszę następna partię tekstu i znów licze na konkrety - co robię źle, co już poprawiłam, bo to tez ważne (żeby nie poprawiać w kółko tego co już opanowałam i spieprzyć przedobrzając) - mając nadzieję, ze ta następna część była lepsza od poprzedniej. A tu mi jakiś gostek zarzuca, ze nie jestem Dostojewskim. No nie jestem no. Piszę i gorzej i ch*ja nie mam ani brody, przykro mi b. Codziennie wstaje o piątej rano do roboty, w chałupie jestem najwcześniej o szóstej wieczorem i niemal codziennie siadam na dupsku i piszę, chociaż jestem wykończona, a mózg mam jak wyżęta gąbka, co chyba świadczy o moim zaangażowaniu. Jednak daruj, nim zaczne przewalać resztki wolnego czasu bawiąc się w styl etc, chce przynajmniej opanować warsztat. Ty mi w tym nie pomagasz.

Thana - jestem ścisłowcem/przyrodnikiem. Aby cokolwiek naśladować muszę to zbadać i przeliczyć, inaczej moge zaczać tylko używać podobnego słownictwa i sformułowań, nadal robiąc masakryczne bęłdy. Chyba nie o to chodzi, prawda?
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

31
Joaśka, a Ty nie przeczysz aby sama sobie? Bo z jednej strony: pisanie to zabawa, ma sprawiać przyjemność, a z drugiej:
JadowitaJoaśka pisze:jestem ścisłowcem/przyrodnikiem. Aby cokolwiek naśladować muszę to zbadać i przeliczyć, inaczej moge zaczać tylko używać podobnego słownictwa i sformułowań, nadal robiąc masakryczne bęłdy. Chyba nie o to chodzi, prawda?
A może byś tak najpierw spróbowała to zrobić a dopiero potem oceniać, czy o to chodziło? Jak to możliwe, że przewidujesz w ciemno, że na pewno popełnisz "masakryczne błędy"? Dlaczego z góry uznajesz, że "użycie słownictwa i sformułowań" to będzie coś złego? To jest fajna (i ucząca czegoś!) przygoda literacka. Ale Ty nie chcesz się bawić. Wciąż mówisz "nie, bo...", przewidując rozliczne nieszczęścia, które z tego wynikną, a ja wiem, że te lęki są kompletnie irracjonalne.

Ty nie mówisz jak człowiek, który się pisaniem bawi. Ty mówisz jak człowiek, któremu cholernie zależy. Jak ktoś, kto bardzo chce być w tym dobry i straszliwie się boi, że mu się nie uda. Nie masz problemu z "masakrycznymi błędami". Masz problem z lękiem. Spokojnie. Od robienia nawet kompletnie dzikich ćwiczeń literackich żadna krzywda się człowiekowi nie dzieje. Wiem, co mówię: wymyśliłam i przeprowadziłam dwie edycje "Dzikości Umysłu". Wszyscy uczestnicy są cali i zdrowi. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron