Mały urywek większej części
Zawiera wulgaryzxmy i nie tylko
Ciemność czym ona jest? Początkiem i końcem naszego bytu. Dobrem i złem. Rodzimy się i umieramy spowici jej mrokiem. Tracąc wszelkie wspomnienia. Każdy z nas przez to przechodzi i nikt nie jest w stanie przed tym uciec. Można się jedynie jej poddać i pozwolić by nas ogarnęła. Zrodzeni z wiary i nie wiary w czasach nieustającego zła, gdzie dobro dawno przestało panować , a strach rządzi naszym życiem. Przez moją świadomość przebijała się z wolna myśl , docierając do mojego mózgu. Musiałam czekać aż moje oczy przywykną do braku światła. Próbowałam się ruszyć , ale jedyne co poczułam to tylko to że mam skrępowane ręce i nogi.
-Vicky żyjesz? -mój głos brzmiał jakby dolatywał gdzieś z daleka, czułam suchość i pieczenie w gardle.
-Yhm- jej głos był gorszy niż mój, był osłabiony , wydany resztkami sił. Tymi które jeszcze w niej zdołały pozostać.
-To dobrze, musimy się stąd wydostać.
-Wiem , ale widzisz tu jakieś wyjście? Bo ja kurwa nic nie widzę..
-Ja też , mimo to doskonale sobie zdaję sprawę że musimy wiać inaczej będzie to nasz ostatni dzień. Chcesz tego? Chcesz żeby pokonał nas jakiś poryty koleś z toporem jak w „Powrocie do domu”?
Milczenie. Wkurzało mnie to , znałyśmy się od roku i nadal jej nie rozgryzłam , chociaż przeżyłyśmy wiele.
Nie miałam już słów by kolejny raz się kłócić, ostatnio robiłam to coraz częściej , widocznie się starzałam. Sytuacja była beznadziejna. Ale poddać się depresji to jak wydać wyrok na siebie. A ja chciałam żyć . Cholernie chciałam i byłam gotowa na wszystko żeby tylko przetrwać. Liczyło się życie i w tej chwili podążałam do zwycięstwa. Pokonywałam własny lęk i strach. Musi być jakieś wyjście. Zawsze jest tylko trzeba umieć je znaleźć i wykorzystać. Wsłuchałam się w odgłosy otoczenia. Nie słyszałam nic szczególnego zupełna pustka , czasem jakiś mniej istotny szmer. Pustka , chłód i nadzieja budząca się we mnie zwierzę . W około smród śmierci i zgnitych ciał a jedyne co słyszał wyraźnie to bicie własnego serca. Tak rytmiczne i bardzo pragnące żyć.
Czy jest w tym coś złego? Czy jest coś złego w tym że zabijamy się żeby przetrwać? Każda kolejna sekunda zbliża nas do godziny śmierci , ale i dodaje sił do walki o nas samych , naszych braci, siostry. Gdzieś w oddali odezwał się szczęk zamka , słyszałam przekręcanie klucza w drzwiach. Zbliżał się a im bliżej był tym ja bardziej popadałam w stan odrętwienia. Modliłam się o moc której mi brakowało , o szczęście które mnie dawno opuściło, o litość której dawno nie zaznałam a także o spokój który już nie istniał.
Drzwi otworzyły się . Cele opanowało duszne i gorące powietrze , ale jak mocno świeże w porównaniu z tym którym przed chwilą oddychałam. Mężczyzna zbliżył się do mnie. Łapiąc za włosy wytargał siłą na zewnątrz. Ścisnęłam zęby prawie odgryzając sobie przy tym język , będąc zbyt dumna by wydać z siebie krzyk. Zbyt słaba by cokolwiek zrobić. Czy można być za słabym? Pozwoliłam by jak zwierzę wlókł mnie na rzeź wyciągając z tej klatki. Moich iluzyjnie bezpiecznych czterech ścian. Mój pan i władca , kat nad katami ,wlókł mnie jak bydle by „spuścić ze mnie krew a na kościach ugotować zupę”. Co za ironia , umrzeć by stać się czyimś obiadem. Ale teraz nastały takie czasy. Albo byłeś katem albo ofiarą. Wybór był prosty. Jak każdy chciałam być najwyżej w łańcuchu pokarmowym.
Chciałam być zwycięzcą. Chociaż czułam ból od wyrywania włosów z cebulkami , zachowałam teatralny spokój. Przymknęłam oczy , gdy światło mnie oślepiło , stopniowo zaczęłam je otwierać. Moją uwagę przykuła brudna podłoga, plamy zaskniętej krwi , brud dawno nie sprzątany. Rzucił mną jak szmatą o ścianę , patrząc tym swoim pustym wzrokiem łowcy.
-„Ależ ty kurwa szkaradny”- moje myśli wędrowały w głowie w tempie błyskawicy.
On nie zwracając już na mnie żadnej uwagi podszedł to stołu , na którym leżały narzędzia . Od noży po pilę mechaniczną . Przełknęłam ślinę próbując w tym czasie uwolnić dłonie. Szło mi opornie a on zajmował się swoimi cudeńkami, oglądając każde szczegółowo, wybierając, które najbardziej się nada do dzisiejszego mordu. Nie przejmowałam się bólem w nadgarstkach, czy wykręceniem własnych dłoni. Zmagając się z własnymi możliwościami, starałam się uwolnić z krępujących mnie więzów. W rogu pomieszczenia leżał młody chłopak, wyglądał na jakieś 15 lat, miał poderżnięte gardło, a jego ciało pływało w kałuży krwi. Widok był przerażający, ale dodał mi sił, nie chciałam skończyć jak on.
Moją obsesją było życie, czucie deszczu na twarzy, wiatru we włosach. Chciałam poczuć to wszystko, czego nie zdążyłam jeszcze przeżyć. Miłość. Przyjaźń, szczęcie, spokój i bezpieczeństwo. Uwolniłam dłonie by zając się moimi nogami w tym momencie mój kat oprawca, wielki gnom o twarzy Frankensteina rzucił się na mnie z siekierą. Zdążyłam odbić się w prawo, by podstawić mu nogę. Jego mina, gdy leciał na podłogę była bezcenna. Szybkim ruchem rzuciłam się na niego, wyrywając mu narzędzie . Zadałam kopa w twarz, z nosa pociekła mu krew. Chwycił mnie za nogę, chcąc przewalić mnie na pozycję leżącą, ale się nie dałam, biorąc zamach wbiłam jak w masło siekierę w jego twarz, kolejne ciosy były automatyczne, odruchowe, nie myślałam nad nimi. Były moim aktem desperacji. Krew bryzgała na wszystkie strony, mózg wylewając się zalał i tak brudną podłogę. Dopiero po chwili doszło do mnie, co się stało. Z ulgą i z przerażeniem stwierdziłam, że wygrałam. Wstałam chwiejnie na nogach ubrana w krwistą czerwień mojej ofiary i ruszyłam w stronę korytarza, którym mnie wlókł.
Nie zajęło mi dużo czasu odnalezienie drzwi, z których mnie wytargał, próbując je otworzyć uświadomiłam sobie, że nie mam do nich kluczy.
Po pierwsze zabijaj
1
Ostatnio zmieniony wt 15 kwie 2014, 02:04 przez Nuevo, łącznie zmieniany 1 raz.
„Zwątpiwszy w miłość i cnotę, zostaje jeszcze rozpusta.
Doskonale zastępuje miłość, sprowadza ciszę i daje
Nieśmiertelność”
Doskonale zastępuje miłość, sprowadza ciszę i daje
Nieśmiertelność”