Część pierwsza
Część druga
_____________________________________________________________________
3.
___Wiedział, że jest źle. Mówił mu o tym zatknięty w usta knebel oraz ponury wzrok taszczących go drabów. W głowie Roberta tworzyło się wiele pomysłów na wyjście z tej kabały, lecz żaden nie brzmiał zbyt zachęcająco.
___Usadzili go na metalowym krześle, poczuł jak zimne łańcuchy oplatają mu nadgarstki. Jeden z oprawców, z twarzy przypominający dorodną gruszkę, splunął w kąt pomieszczenia. Drugi przeklął.
___Drzwi otworzyły się, złowieszczo skrzypiąc. Do pokoju leniwie wkroczył mężczyzna, odziany w złoty garnitur.
___- Bardzo się wygłupiłeś - zagadnął niefrasobliwie, spoglądając z wyższością na Roberta.
___Odpowiedział mu niewyraźny bełkot.
___- Ach, tak - mruknął duch, skinął ręką na dwóch opryszków, którzy pośpiesznie wyciągnęli brudną szmatę z ust Roberta.
___- Wal się - wychrypiał.
___- Nie ładnie. Źle to o tobie świadczy - warknął. - Rozmowę rozpoczynać winno się kulturalnie.
___- Gdzie jestem?
___- W moim prywatnym, malutkim, skrawku nieba. Tu, wyobraź sobie, każde moje marzenie się spełnia. Nawet te najdrobniejsze. Ty natomiast jesteś tu z całkiem innego powodu. Otóż wysłała cię konkurencja. Widzisz, rynek mamy niestabilny, toteż wiele jest różnego rodzaju hien.
___- O czy ty do cholery mówisz?
___- To nie byli żniwiarze - odparł cierpliwie - tylko zwykłe demony. Jak ja.
___W sali na krótką, niemal ulotną chwilę zapanowała niczym niezmącona cisza. Później, po upływie uderzenia serca, wszystkie odgłosy wróciły, kując bębenki uszne.
___- Demony...?
___- Tak - przyznał. - Co raz mniej ludzi zaprzedaje swoje dusze. Musieliśmy coś zrobić.
___- Oni wszyscy pójdą do piekła?
___Diabeł przytaknął. Uśmiechnął się chełpliwie.
___- Co z nią? - Robert z trudem pokonał suchość w gardle.
___- Nie martw się. Trafi w odpowiednie ręce.
___- Jeśli jej coś zrobisz...
___- To co? - Przerwał mu drwiąco. - Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem, pojmujesz?
___Robert splunął mu pod nogi. Demon, bez słowa, obrócił się na pięcie i wyszedł. Dwa oprychy, które przysłuchiwały się rozmowie zarechotały. Jeden szepnął coś do drugiego. Śmiech się nasilił.
*
___W piwnicy paliło się światło. Żarówka, zawieszona na drucie chybotała. Pomieszczenie wypełniał zapach potu, stłumione stęknięcia mieszały się z muzyką. Adam Trond podnosił rytmicznie sztangę, czuł jak mięśnie drżą mu z wysiłku. Zagryzł zęby i kontynuował.
___Nie usłyszał skrzypnięcia drzwi, zbyt zajęty ćwiczeniami nie zorientował się, że ktoś obserwuje go z korytarza. Dopiero gdy nieznajomy przekroczył próg Adam dostrzegł go kątem oka. Zdążył pomyśleć jeszcze, jak brzydką przybysz ma twarz. Później była już tylko ciemność. Muzyka urwała się raptownie.
*
___Robert Gorton, nauczyciel historii, wpatrywał się bez wyrazu w szarą ścianę. Nie miał pojęcia ile czasu mu pozostało. Głęboko w jego świadomości szeptał uciążliwy głosik, mówiący mu, że został oszukany. Zimne palce strachu zaczynały zaciskać mu się na gardle. Odchrząknął.
___Gdzieś w czeluściach budynku rozległ się skowyt, który z sekundy na sekundę rozbrzmiewał coraz głośniej. Nauczyciel zwilżył spękane usta.
___Posadzka zadrżała, obraz wiszący na ścianie spadł z hukiem, przez dziurkę od klucza do pomieszczenia wlała się niebieska poświata. Chwilę później drzwi otworzyły się na oścież, wśród blasku, krocząc dumnie, do środka wszedł wysoki mężczyzna. Granatowe skrzydła poruszały się miarowo. Anioł omiótł wzrokiem wnętrze pokoju.
___- Żyjesz - powiedział pustym, bezbarwnym głosem. - Dlaczego tu jesteś?
___- Zostałem przysłany - wychrypiał Robert.
___- Nie powinno cię tu być - westchnął przeciągle. - Uciekaj.
___Dopiero teraz nauczyciel dostrzegł krwawe łzy ronione przez anioła, który chwiał się lekko. Z pasa zwisał mu zardzewiały miecz.
___Robert próbował wstać, walczył zaciekle z łańcuchami. W końcu, po upływie dwóch kwadransów odpuścił. Dysząc jak lokomotywa oparł tył głowy o zimną ścianę. Anioł w dalszym ciągu stał, wyprostowany, widocznie na coś oczekując.
*
___Spłoszona sarna skoczyła w stronę krzaków. Przedarła się przez jeżyny, wparowała na polankę i pognała dalej, rozpryskując wokół mokrą ziemię.
___Młody mężczyzna, o twarzy gęsto pooranej bliznami, zaciągnął na głowę kaptur. Powolnym ruchem wyciągnął tabakierę, nasypał hojnie proszku na dłoń po czym wciągnął. Kichnął, smarknął i uśmiechnął się.
___- Powinieneś to rzucić - zagadnął uprzejmie starszy człowiek. - Słyszałem, że czyszczenie zatok to dość bolesny zabieg.
___- Daruj sobie - warknął. - Kto tym razem?
___- Dotarły do mnie głosy, że pewien pracownik dowiedział się zbyt wielu rzeczy - stwierdził smętnie. Pogrzebał w kieszeniach, wyciągnął zwitek papieru, który podał rozmówcy. - Oto adres.
___- Jakieś uwagi?
___- Masz niecałą godzinę. Jeśli się spóźnisz będziesz musiał się wysilić, bo on wie, że po niego przyjdziesz.
*
___Zupełnie niespodziewanie łańcuch pękł, rozpadając się na tysiące maleńkich kawałków. Robert uśmiechnięty wstał, otrzepał brudne spodnie i podszedł do anioła.
___- Chodźmy - zaproponował.
___- Obawiam się, że dla mnie jest już za późno - odparł anioł. - Widzę ciemność przedzierającą się przez szczeliny mojego umysłu. Nie mogę już dłużej uciekać przed sprawiedliwością. Robiłem straszne rzeczy, za które należy się kara, a to wszystko ze zwykłej chciwości. Nie, Robercie. Dla mnie już za późno, mój dzień dobiegł końca.
___- To ty jesteś tym aniołem - powiedział oniemiały Robert. - Pomagałeś demonowi zbierać dusze niewinnych.
___Anioł przytaknął, schował twarz w dłoniach, przez ściśnięte palce przedzierały się kropelki krwi. Nauczyciel wybiegł z sali, czując wzbierającą w nim pogardę. Zagłębił się w ponurym korytarzu.
___Starał ułożyć sobie to wszystko w głowie. Widział jedyny sensowny scenariusz. Dwa demony, podszywające się pod żniwiarzy, używając prostego fortelu wysłały go tu, by odkrył kto jest ich konkurencją. Robert zatrzymał się gwałtownie, pacnął dłonią w czoło. Skoro tutejszy diabeł wiedział o nim, to jego zleceniodawcy najpewniej również wiedzą, że go złapano...
___Przekleństwo zagłuszył krzyk. Chwilę później powietrze przeszyło ohydne sapanie, który zbliżało się coraz szybciej. Robert rzucił się do ucieczki, w biegu na chybił trafił wybierał odnogi korytarza. Po kilku minutach szaleńczej gonitwy uderzył całym sobą w zamknięte drzwi. Oszołomiony upał na zabrudzoną posadzkę.
*
___Powiódł wokół półprzytomnym spojrzeniem, z przykrością stwierdził, że jest związany. Niewyraźny cień pochylał się nad nim, szepcąc coś pod nosem. Robert próbował krzyknąć, lecz jedynie zduszony charkot wydarł mu się z ust.
___- Siedź cicho - szepnął cień. - Za pięć minut przyjdzie tu patrol, sprawdzą cię dokładnie, stąd te więzy. Posłuchaj mnie uważnie, pozostało ci mało czasu. Nie szukaj jej, ona już przepadła. Nie próbuj mówić - dodał, widząc wysiłki Roberta. - Albert wydał na ciebie wyrok, uważa, że go zdradziłeś.
___Robert Gorton poczuł się jakby dostał obuchem po głowie, pokój zawirował mu przed oczami. Nie wytrzymał dłużej, puścił malowniczego pawia, ostatkiem sił odwracając głowę by nie ochlapać swojego rozmówcy.
___- Mój przyjaciel - podjął po chwili cień - pomoże ci, tam na górze. Rób to co ci powie, bez kręcenia nosem. A teraz śpij.
___Dotknął rozpalonego czoła Roberta, który mógłby przysiąc, że dostrzegł bujną białą brodę. Chwilę później wszystko ogarnęła ciemność.
*
___Obudził go jego własny krzyk. Targnął się gwałtownie, odrzucił kołdrę, która z impetem uderzyła w parapet, strącając doniczkę z kaktusem. Odetchnął głęboko, przetarł dłońmi spocone czoło. Przyjrzał się uważnie otoczeniu. Biblioteczka, wypełniona po brzegi książkami, stała w kącie, zdjęcia z dzieciństwa dumnie prezentowały się na półce. Znajdował się w swoim starym pokoju.
___Ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, rozwarły się bezszelestnie. Przeciął małą sień i wszedł do salonu. Rozejrzał się, czując napływające wspomnienia.
___- Jest tu ktoś? - Zawołał pełen nadziei. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zrezygnowany zagłębił się w miękkim fotelu, dopiero po chwili przypomniał sobie wydarzenia minionego dnia. Podskoczył gwałtownie, dokładnie w tym samym momencie gdy ktoś roztrzaskał drzwi wejściowe.
___Zamaskowany zabójca wpadł do salonu, rzucił się na przerażonego Roberta. Cisnął nim o podłogę, kopnął w żebra. Złapał za włosy, odciągnął głowę do tyłu. W dłoni napastnika błysnął nóż. Robert poczuł zimne ostrze na grdyce, gdy powietrze przeszył huk wystrzału. Napastnik przywalił go swoim ciężarem.
___Chwilę później ktoś zrzucił z niego trupa, podał mu dłoń.
___- Jestem tu żeby ci pomóc - zagadnął niefrasobliwie. - Nazywam się Dominik Jarwoń.
___- Robert Gorton - wysapał nauczyciel masując tył głowy.
Stary znajomy. Część trzecia.
1
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 09:02 przez Irgard, łącznie zmieniany 2 razy.