Chce się żyć!

1
Ostatnio czuł się paskudnie, jak obrabowany, zdradzony, istny cioł i nieokrzesaniec, którego teleportowano z buszu prosto na światła rozpędzonej ulicy. Stał na niej sam, głupi i opuszczony, zagubiony pośród mętliku skrzyżowań, zaułków i wieżowców gwarnej metropolii, ogłuszony klaksonami, z włócznią w pozłotku, w plugawej sukni z walkmanem na Irokezie.

Osobiście nie znosił mieć się z pyszna, robić za wała na lipnej gwarancji, być branym za światowca z kurnej chaty: zżerała go zazdrość. Miał dosyć upokorzeń, za cholerę nie chciał być ubogim krewnym, stanowczo miał niewiele ochoty na odstawianie muskularnego chojraka, bo wiedział, że jest słabeuszem i nie wzdychał do tupania, wrzeszczenia, pouczania, jak się powinien miewać.

Ale dzisiaj wstał wypoczęty i od razu gotowy do podjęcia kieratowej pracy. Żwawym truchtem podążył w stronę umiłowanej wygódki. Nie trapiły go daremne rozważania. W życzliwej scenerii secesyjnych rur, nucąc ogryzki przebojów, doprowadził się do formy, zmył nocne zacieki i ogolił chytrą mordkę śledziennika. Nienawykły do żmudnej schludności, unicestwił natarczywy kudełek tkwiący nad miejscem przewidzianym na czoło.

Konwaliowo rozpachniony, ubrany w czyściutką włosiennicę, udał się do kuchni. Spóźnionym duszkiem wychłeptał ciecz o niekawowym smaku, schował do teczki drugie śniadanko i zbiegł ze swojego terrarium na przystanek.

Tam przestępował z koła na koło i warczał na niego podstawiony pojazd. Punktualnie i bezszelestnie zawiózł go pod bramę Zakładu.

Przed wejściem na teren powitała go cierpka oferma nosząca ksywę szef. Na murze widniała tablica ogłoszeń. Jej słowa ostrzegały:
„z powodu braku nafty, a także ze względu na turbulencję narastających problemów, tarapatów oraz pozostałych rozrywek, publiczne strzępienie ozora na temat indywidualnych trosk jest surowo wzbronione i wstrzymane do kolejnego odwołania.”
Przeczytał, że jeżeli już jakaś awanturnicza pierdoła nie może za siebie, nie umie powstrzymać się od głośnego wyrażania myśli, ma moralne wapory i ciśnie ją, by się z nimi podzielić, to siła wyższa, niech sobie warcholi do woli, lecz tylko i wyłącznie po godzinach wydajnej pracy, w miejscach rzadko uczęszczanych, zadaszonych i wyznaczonych przez Wysoką Komisję. Na koniec tablica poinformowała go, że manifestacyjne obnoszenie się z frustracją jest nawykiem szkodliwym.

Po zapoznaniu się z odezwą, stał w umysłowym rozkroku. Nie wiedział, co robić, jak się zachować. Zapomniał przystroić twarz we właściwy i pożądany grymas powagi. Zamiast niego wypełzła mu na oblicze mimowolna, lecz ostentacyjna radość, co zmusiło go do korekty wyglądu. Szef jednak udał, że nie dostrzegł nagannej miny i na stronie, dyskretnie, zachodził w głowę.

Po okazaniu dowodu tożsamości, przeszedł przez wąską dziurę na drzwi do Zakładu. Szef zaprowadził go do hali z taśmociągiem na akord, skąd wypływa strumień haftek do balowych sukien.

Gdy stwierdził, że po latach bijatyki z losem, przyjdzie mu dorobić się uznania i być może dadzą mu pozażywać odrobiny szczęścia, roznosi go nagła i nieprzerwana duma. Wydaje mu się, że chwycił Pana Boga za nogi, a haftki są jego skarbem, znalezioną, obrzmiałą skrzynką wymoszczoną perspektywami, alternatywami, złotem i bezlikiem wspaniałości.

Poczuł, jak życie puszcza do niego zajączki i przestaje go nękać podpuchami. Obiecująca myśl o skarbie stepuje mu po głowie, toteż bez ceregieli rozpoczyna ksiuty z fantazją.

Na wstępie postanowił, że choćby się waliło i paliło, nie będzie sobie kutwić na marzeniach i nie da się wpędzić w smutek. Solennie przyrzekł sobie, że od tej pory będą w nim istnieć bez ograniczeń powodujących wzdęcia, przy otwartej kurtynie, na pełen regulator.

Zobaczył namiętne stado wystrzałowych kobiet, zwiewną płeć z biustami sprężynującymi od silikonowych możliwości. Na myśl o tym, że wkrótce będą mu leżeć u wyniosłych stóp, z obleśnych ust na transmisyjny pas pociekła mu oskoma, a po plecach zatupały ciarki. Poczuł w sobie moc, a na twarzy pojawiła mu się optymistyczna zgorzel.

Poszedł za ciosem i rzucił się w stronę upojnych wizji. Wyobraził sobie, że zamiast być tu i teraz, w świecie wybrakowanych dążeń, jest tam, gdzie nigdy nie był nadaremnie.

Rozpędzona rzewność fabrykowała przed nim dalsze profity. Wyobraził sobie, że niebawem ujrzy się w jeszcze ciekawszych otoczeniach i wkrótce zacznie lśnić od niespotykanego szacunku.

Nieoczekiwanie, jak spod ziemi, na jego zwiędłe oblicze wyborykał się dawno nie używany i od nowa rozjarzony uśmiech człowieka, który wprawdzie wie, co to obciach i plucha w głowie, ale że nie pozwolił się zabiadolić i zredukować do mało ważnego bycia w niebycie, może teraz, ze skarbem na dłoni, zamiast z ręką pod kościołem, być zadowolonym do ostatniej kropli krwi.

Oto nareszcie, jako finansowy ozdrowieniec, łaskawca gotowy do otrzymywania rzęsistych splendorów, stanie w rzędzie ludzi, którym się powiodło, odkuje się za wszystkich, ofiaruje im wdowi grosz swojego majątku, będzie ich spróchniałą deską ratunku, zmieni im poharatany i ziewający byt w tarantelę karnawałowych podskoków.

Już widział się obryzganym pokłonami i czapkowaniami, upaćkanym nagrodami i owacjami na stojąco; już dostrzegał siebie na wszelkich możebnych i niemożebnych piedestałach, i patrzył, jak się na nich rozpościera, wierci i nadyma, i zobaczył, że wataha domokrążnych poetów zmawia się, by ułożyć o nim szaszłykową piosenkę do wycia przy grillu, a on odbiera należne ordery, aplauzy i dostojeństwa, już zezowatym okiem imaginacji dostrzegał, że jest uhonorowany estymą i został wydystyngowany na człowieka millenium; już niemal tak było, gdy przyturlała się do niego nad wyraz upierdliwa myśl, że czego by nie dokonał, i tak nie doigra się uznania u miłości swojego życia, potulny więc i rozgoryczony, schodzi z obłoków.

Do cna wyczerpany swoimi wizjami, zdezorientowany i przerażony, postanawia rzucić dotychczasowe sposoby na przetrwanie, spakować manatki i wypiąć się na sterczenie przy taśmie, wyjechać w nieznane, gdzie można być sobą, a na upartego, gdzie można być nikim. Nie mówiąc za dużo, wkłada do kufra swoje zgrywne miny, łzy i cierpienia, nostalgie i rekwizyty, dekoracje i przyklejane wąsy. Zrównoważonym krokiem opuszcza rodzinny rezerwat, udaje się w stronę dworca, by najbliższym osobowym z przesiadką pojechać do diabła.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

2
Bawisz się bogatym słownictwem, rozwinięta erudycją, poszczególne frazy tryskają jak fajerwerki, ale kiedy chcę złożyć z tego jakowąś całość, nawet kilku zdaniową, to wszystko się rozpada, wymyka, rozbiega na wszystkie strony i zostaję z niczym. Nie wiem o czym piszesz, co chciałeś przekazać, powiedzieć. Widzę chaos i skaczące bez ładu zdania zazdrośnie strzegące ukrytych zapewne myśli i tajemnego sensu.
Ale może to tylko moja ślepota.

3
E... Język – a właściwie sposób ekspresji – to w większości wypadków czyste przejaskrawienia i potok słów. Moim zdaniem – pewne rzeczy można wyrazić prościej, bez ubarwiania i zbędnego owijania, jak to ma się w tym fragmencie [opuszczenia moje]:
Żwawym truchtem podążył w stronę umiłowanej wygódki. [...] W życzliwej scenerii secesyjnych rur, nucąc ogryzki przebojów, doprowadził się do formy, zmył nocne zacieki i ogolił chytrą mordkę śledziennika. Nienawykły do żmudnej schludności, unicestwił natarczywy kudełek tkwiący nad miejscem przewidzianym na czoło.
Natłok niepotrzebnych słów drażni, nie wiem, czy był to celowy zabieg, ale jeżeli tak – i miał wywołać negatywne wrażenia – to udało Ci się (co by miało jakieś odbicie w treści – niejako?). Niektóre jednak zdania nie brzmią naturalnie, jakby wyrwano je z innego dzieła, albo na siłę wprasowano – tutaj taki przykład:
Wydaje mu się, że chwycił Pana Boga za nogi, a haftki są jego skarbem, znalezioną, obrzmiałą skrzynką wymoszczoną perspektywami, alternatywami, złotem i bezlikiem wspaniałości.
Ten frazal po prostu estetycznie nie pasuje i wszystko psuje
Podobają mi się za to pewne wyrażenia:
zbiegł ze swojego terrarium na przystanek
stał w umysłowym rozkroku
by ułożyć o nim szaszłykową piosenkę do wycia przy grillu
Szczególnie ten ostatni. Osobiście bardzo lubię takie zabiegi językowe i, jeżeli nie ma ich za dużo w tekście, działają na plus. Jednak w tym utworze zlewają się z ogólną „gadaniną”.

Jeżeli chodzi o merytoryczną stronę – ciężko tu, kurcze, mówić o jakiejkolwiek merytorycznej stronie. Większość treści dałoby się ująć, z dokładnie takim samym nacechowaniem emocjonalnym, w tekście o połowę krótszym. Samo przesłanie jest dość miałkie – a uwierz mi, że wyciągam maksimum semantyczne. Po prostu brakuje jakiejś puenty, dokończenia, ruchu w przestrzeni i czasie. Można gdzieś tutaj doszukiwać się komentarza do kondycji współczesnego człowieka, jakiś odwołań płytkości współczesnego życia, czy jakiś wstęp do pragnienia ucieczki w życie bitników – ale to byłaby z mojej strony nadinterpretacja. Przecież wszystko co napisałeś jest opisem – wszystko to opis czegoś, co mogłoby być częścią większej całości, rozwinąć się, ale nie stanowi, moim zdaniem, autonomicznego tekstu o konkretnym zamyśle. Aczkolwiek i to mogło być zamierzone – jeżeli ten „flash fiction” miał na celu szokować, albo wywoływać pewne doznania estetyczne – jakiś swój mały cel osiąga.
Wszystkim wierszoklejom polecam przed pisaniem:
B. Chrząstoska, S. Wysłouch: Poetyka stosowana
A. Kulawik: Poetyka
[img]http://imagizer.imageshack.us/v2/xq90/839/uzpc.jpg[/img]

4
po barokowym przepychu fantazji, następuje brutalne cięcie kozackiej szabli,
muszę przyznać, że cel tekstu został osiągnięty; puenta gorzka i trafna jest, odpycha natomiast forma; w pisaniu bardziej liczy się właściwy dobór środków, niż pełny ogień ze wszystkiego, co się da.
owszem, możesz sobie tak pisać, ale zważ, że tak samo mogli Prus i Flaubert, ale jakoś w ich tekstach widzę właściwe proporcje (olśniewają czasami, choć mogliby "olśniewać" w każdym zdaniu- tylko wtedy nikt by o nich nie słyszał)
więc jeśli o treść chodzi, to jest dobrze, niestety forma przeszkadza w odbiorze, co nie zmienia faktu, że to twój najlepszy jak dotąd tekst i pierwszy, który mi się spodobał
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”