
Fragment 1
Następnego ranka budzik zerwał mnie z łóżka o ósmej piętnaście. Z racji tego, że oboje z rodziców byli już dawno w pracy i nie wiedzieli, czy poszedłem do szkoły, mogłem pospać odrobinę dłużej. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, a po lekkim śniadaniu wsiadłem w autobus i udałem się do centrum Oslo.
Czterdzieści minut później znajdowałem się z powrotem w domu, z dwoma biletami w ręku i szerokim uśmiechem na twarzy. Z racji tego, że byłem uczniem, zapłaciłem nieco mniej i ich zakup wyniósł mnie łącznie sześćset osiemdziesiąt koron. Dumny z siebie, że podjąłem kolejny krok w stronę wyjazdu do Kaldstad, zaparzyłem kawę, po czym usiadłem na kanapie w salonie.
Chwyciłem gazetę ze stolika obok. Widniała na niej dzisiejsza data, 18 października 2010. Stwierdziłem, że najwyraźniej ojciec był rano w sklepie i położył ją tutaj, nie mając już czasu na czytanie. Zwykle nie sięgałem po dzienniki i ważnych wieści dowiadywałem się głównie z internetu, jednak teraz się nudziłem, więc postanowiłem, że szybko przewertuję dzisiejsze wydanie.
Widząc wytłuszczony nagłówek, zaksztusiłem się kawą i odruchowo wybałuszyłem oczy. Na pierwszej stronie widniał bowiem napis Zagadkowa śmierć jednego z licealistów w Oslo. Nieczęsto zdarzało mi się czytać o odejściu kogoś w moim wieku, dlatego z zaciekawieniem zająłem się lekturą krótkiego artykułu.
Wczoraj w godzinach wieczornych na jednej z rzadziej uczęszczanych dróg w Oslo zostało odnalezione ciało chłopca. Dzięki znalezieniu dowodu osobistego, udało się je zidentyfikować i okazało się, że to szesnastoletni licealista Niklas S. Po wezwaniu rodziców nastolatka, oboje z opiekunów zeznali policji, że mieli kontakt z synem jeszcze kilka godzin temu, kiedy ten zadzwonił do domu oznajmiając, że wraca ze szkoły do domu.
Chłopiec, wbrew pozorom, nie zginął wskutek potrącenia przez samochód. Jego ciało i ubrania były bowiem całkowicie mokre, zaś wkrótce okazało się, że w płucach znajdowała się duża ilość słodkiej wody. Śmierć jest niezwykle zagadkowa, gdyż najbliższy zbiornik wodny znajduje się w promieniu kilku kilometrów od miejsca znalezienia ciała. Nie wiadomo również, kto przetransportował potem zwłoki nastolatka, jednak wszystko wskazuje na popełnienie morderstwa. Kto odważyłby się zrobić coś takiego? Czy Niklas S. miał wrogów? Miejmy nadzieję, że wkrótce poznamy odpowiedź na te pytania. Jak donosi bowiem policja, dochodzenie jest w toku.
Przez dłuższą chwilę siedziałem zszokowany na kanapie, niezdolny do najmniejszego chociaż ruchu. Co do jednego nie miałem żadnych wątpliwości: szesnastolatkiem, o którym pisano w gazecie, był Niklas Stårssjon. Mój kolega z klasy, którego jeszcze wczoraj rano słyszałem rozmawiającego ze swoim przyjacielem o Kaldstad.
Kto mógł utopić szesnastolatka, a następnie przetransportować jego ciało i brutalnie porzucić na ulicy? Nikt nie zasłużył sobie na taką śmierć i zastanowiłem się, z jakiego powodu człowiek dopuściłby się podobnego czynu. Musiał mieć z pewnością poważny motyw. Chyba, że to w ogóle nie był człowiek…
Poczułem nieprzyjemny chłód na całym ciele, mimo, że w pomieszczeniu było dość ciepło. Nagle wszystko bowiem zaczęło mi się układać w jedną całość. Jednego dnia podsłuchuję kolegów rozmawiających o jakimś mieście. W internecie dowiaduję się, że w krótkich odstępach czasowych utonęły tam trzy osoby, zaś następnego ranka okazuje się, że chłopiec, dzięki któremu usłyszałem o Kaldstad, został utopiony.
To już z pewnością nie był zbieg okoliczności, dlatego bez wahania mogłem wykreślić z głowy możliwość mówiącą, że tajemnicze utopienia w Kaldstad były nieszczęśliwym wypadkiem. Pozostawały mi więc dwa wyjścia: morderca lub nadprzyrodzona istota, o której mówili mieszkańcy dawnej osady rybackiej. Do przypadku Niklasa z pewnością lepiej pasowała pierwsza możliwość, jednak jeżeli wziąć by same zgony z Kaldstad, mogłem się założyć, że za tym wszystkim nie stoi człowiek, lecz coś innego.
Ogarnął mnie strach i przez chwilę zastanawiałem się, czy naprawdę nadal warto pojechać do Kaldstad. Co, jeżeli przytrafi mi się to samo, co pozostałym? Na samą myśl o tym, że mogę zostać zamordowany przez jakiegoś podwodnego upiora przechodziły mi ciarki po plecach. Z drugiej strony, nie mogłem zostawić tak tej sprawy. Z pewnością nie pójdę na policję ani do rodziców Niklasa i nie powiem im, że za tym wszystkim stoi jakaś nieokreślona siła. Mogę się założyć, że wszyscy pomyśleliby, iż robię sobie żarty w nieodpowiednim momencie lub jestem poważnie chory umysłowo. Musiałem więc sam dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, gdyż w innym razie w niewyjaśnionych okolicznościach mogą ginąć kolejne osoby. W co ja się wpakowałem? Na samym początku Kaldstad traktowałem jako chwilowe zainteresowanie i zwykłą zabawę w detektywa. Tymczasem okazało się, że sprawa jest całkowicie poważna i wchodzi tutaj w grę życie wielu ludzi.
Kiedy około szesnastej do domu wróciła matka, wyglądała na wyraźnie czymś zmartwioną. Weszła do salonu, gdzie siedziałem, a gdy napotkała mój wzrok, uśmiechnąłem się odruchowo, mając zamiar zapytać, czy coś się stało. Jednak to ona pierwsza zaczęła rozmowę, siadając na kanapie obok mnie.
- Słyszałeś o Niklasie? – zapytała. Było to jednak najwyraźniej pytanie retoryczne, gdyż chwilę później zaczęła mówić dalej. – Ja dowiedziałam się dosłownie kilkadziesiąt minut temu, kiedy wychodziłam z pracy. Zadzwoniła do mnie Petra, jego matka, by wyjaśnić, dlaczego nie było jej w pracy. Była chyba tak oszołomiona śmiercią syna, że zapomniała kogoś powiadomić, iż nie przyjdzie dziś do firmy.
Dopiero w tej chwili przypomniałem sobie, że moja matka oraz mama Niklasa były starymi znajomymi z pracy. Choć przez lata ich przyjaźń nieco przygasła i nie znały się już tak dobrze jak kiedyś, to jednak nadal spotykały się ze sobą od czasu do czasu, by przy filiżance kawy lub kieliszku wina porozmawiać o bieżących sprawach.
- Przeczytałem dziś rano w gazecie. Nadal jestem w szoku i nie mam pojęcia, kto mógł zrobić coś tak okropnego – powiedziałem, udając roztrzęsienie. W rzeczywistości zdążyłem się już bowiem uspokoić dawno temu, gdyż przez cały dzień rozmyślałem o zagadkowej śmierci Niklasa i wszystkim, czego udało mi się do tej pory dowiedzieć.
- Wiadomo już coś więcej? – zapytałem po chwili milczenia.
- Zależy, co już wiesz – odparła matka. – Ciało Niklasa znaleziono na ulicy, a sekcja zwłok wykazała, że w jego płucach znajdowała się ogromna ilość słodkiej wody. Wszystko wskazuje na to morderstwo, jednak zaskakujący jest fakt, że na jego ciele nie znaleziono żadnych siniaków, zadrapań czy zaczerwienień. Nic, co wskazywałoby na użycie przemocy lub to, że jego ciało zostało przeniesione. Zupełnie jakby chłopiec utonął dobrowolnie, a następnie zwłoki w magiczny sposób znalazły się kilkaset metrów od miejsca jego śmierci.
Słysząc słowa matki, śmiertelnie się przeraziłem. Jeżeli na ciele Niklasa rzeczywiście nie znaleziono żadnych śladów, wszystko wskazywałoby na to, że zbrodni dokonał ktoś albo z diabelską precyzją, albo w ogóle nie był to człowiek. Powoli wszystko zaczęło mi się ze sobą łączyć. Co, jeżeli obawy mieszkańców Kaldstad są prawdą i za tym wszystkim stoi coś ponadprzyrodzonego?
W następnym momencie zostałem wyrwany z zamyślenia, gdyż zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie obejmuje. Okazało się, że była to moja matka.
- Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co bym czuła, jeżeli to ty byłbyś tym chłopcem. Nie chciałabym cię stracić i cieszę się, że tutaj jesteś, Sven.
Był moment, kiedy odruchowo chciałem się wyrwać z jej uścisku i pobiec do swojego pokoju. Jednak w następnej chwili pomyślałem, że już dosyć nabyłem się sam i minęło wiele lat, odkąd któryś z rodziców mnie objął. Co więcej, zdałem sobie nawet sprawę, że to całkiem przyjemne. Nagle przestałem myśleć o Kaldstad i wszystkie problemy wydały mi się bardzo odległe. Coś się zmieniło pomiędzy mną a rodzicami, pomyślałem po raz kolejny. Po raz pierwszy jednak nie interesowało mnie, jaka była tego przyczyna.
Fragment 2
Kiedy następnego ranka podniosłem się z łóżka i wziąłem prysznic, udałem się do pokazanej mi poprzedniego dnia kuchni dla gości, gdzie wypiłem kawę i wmusiłem w siebie dwie kanapki z dżemem. Nie czułem głodu i może było to wynikiem ekscytacji spowodowanej tym, że dziś razem z Larsem miałem rozpocząć badania mające na celu dowiedzenie się, co tak naprawdę kryje jezioro Blålake.
- Pomyślałem, że najlepiej będzie, jeżeli na początek udamy się do Ulfa, dziadka Jakoba – oznajmił Lars niecałą godzinę później.
- Myślisz, że dowiemy się od niego czegoś nowego, skoro milczał przez tyle lat? – zapytałem z powątpiewaniem.
- Mam nadzieję, aczkolwiek nie zdziwię się, jeżeli ten dziwak nam w ogóle nie otworzy.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, zauważyłem, że ziemię pokrywa jeszcze grubsza warstwa białego puchu niż poprzedniego wieczoru. Choć już nie wiało, to jednak z nieba nadal spadały grube płatki śniegu, które w dużym stopniu utrudniały widoczność. Choć dochodziła ósma trzydzieści, to na zewnątrz nie było jeszcze w pełni jasno. Skierowaliśmy się na południe, co jakiś czas mijając nielicznych przechodniów. Lars, który kierował, pierwszy zaczął rozmowę.
- U was w Oslo jest z pewnością dużo cieplej niż tutaj, na północy.
- Zdecydowanie – odparłem. Dłonie zdążyły mi przemarznąć już po kilku minutach, mimo noszenia rękawiczek, dlatego postanowiłem schować je do kieszeni. – Również dni są o wiele dłuższe. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi to nam w prowadzeniu naszego śledztwa.
- Nie pomyśl, że boję się ciemności, ale wolę nie zapuszczać się w okolice jeziora po zachodzie słońca. Gdybyś tutaj mieszkał, z pewnością byś mnie zrozumiał – powiedział Lars po chwili milczenia.
- W porządku – odparłem. – W takim razie będziemy musieli intensywnie pracować.
Kiedy pięć minut później droga skręciła w prawo, moim oczom po raz pierwszy ukazało się Blålake. Jego widok zapierał dech w piersiach. Jezioro o wydłużonym kształcie było osadzone w płytkiej kotlince, zaś w tafli wody, która wydawała się stąd ciemnoniebieska, odbijały się promienie wyłaniającego się zza pobliskich wzgórz słońca.
- Nie ma lodu, więc musi być na plusie – zauważył Lars. Chłopak nie był zachwycony widokiem jeziora nawet w połowie tak jak ja, dlatego wywnioskowałem, że musiał je widywać codziennie.
W innych okolicznościach pomyślałbym, że Kaldstad to wprost idealna osada na kilkudniowy urlop i z pewnością przez dwanaście miesięcy w roku jest pełna turystów. Nie mogłem uwierzyć, iż to piękne jezioro jest miejscem, które mieszkańcom kojarzy się z tylko jedną rzeczą – śmiercią.
- To tam mieszka Ulf – powiedział Lars, wskazując palcem w stronę jeziora. Tuż nad brzegiem dostrzegłem maleńki, brązowy domek, z którego komina wydobywał się dym.
W kierunku zbiornika wodnego nie zbaczała żadna droga, dlatego musieliśmy użyć wąskiej, kamiennej ścieżki biegnącej w dół. Gdy dotarliśmy na miejsce, zdałem sobie sprawę, że domek Ulfa to wyjątkowo słaba konstrukcja i dziwiłem się, że jej dach jeszcze się nie złamał pod naporem śniegu. Zdjąłem rękawiczki i udałem się w stronę oddalonego o kilka metrów jeziora, by zaczerpnąć w dłonie wody, jednak Lars, najwyraźniej odkrywając moje zamiary, rzekł tylko:
- Nie radzę. Musisz zapamiętać, że najbezpieczniej jest się w ogóle nie zbliżać do tego jeziora.
- Dlaczego woda jest granatowa? – zapytałem z ciekawością.
- Nie wiem – odpowiedział siedemnastolatek, wzruszając ramionami. - To chyba złudzenie spowodowane kolorem skał, które znajdują się na dnie. Podobno kiedyś chciano dokładniej zbadać jezioro, ale seria nieszczęśliwych wypadków odwiodła chętnych od tego zamiaru.
Razem z Larsem podszedłem do chatki rybaka i zapukałem trzykrotnie do drzwi. Nie minęło pięć sekund, a otworzył nam zgarbiony, posiwiały staruszek mający na oko siedemdziesiąt lat. Jego twarz wykrzywioną w dziwacznym grymasie przecinały liczne zmarszczki.
- Czego chcecie? – zawołał zirytowany mężczyzna, ukazując nieliczne zęby, które sądząc po kolorze, już od dłuższego czasu musiały ulegać procesowi próchnicy.
- Przyszliśmy, by zapytać pana o Jakoba, chłopca, który utonął tu pięć lat temu. Ponoć jest pan jego dziadkiem – zacząłem ostrożnie.
Przez chwilę Ulf przyglądał się nam w milczeniu, po czym rzekł, zupełnie jakby nie usłyszał zadanego przed chwilą pytania:
- Tego chłopca poznaję. To syn Åke, tego właściciela pensjonatu. Ale ty chyba nie jesteś stąd…
- To mój kuzyn, Sven, którego nie widziałem od bardzo dawna – wymyślił pospiesznie Lars. – Przyjechał do nas z Oslo. Wczoraj wieczorem opowiedziałem mu o tej serii nieszczęśliwych wypadków w Kaldstad i zaciekawił się sytuacją.
- Czy wy nigdy nie zrozumiecie, że to nie były nieszczęśliwe wypadki? – zapytał Ulf, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Jestem pewien, że sprawcą utopień jest to przeklęte widmo. Chodźcie do środka, bo tutaj aż drżę z zimna.
Dom Ulfa składał się z pomieszczenia pełniącego rolę sypialni, kuchni i jadalni jednocześnie. Nigdzie nie mogłem jednak dostrzec łazienki. Wszystkie meble były stare, wyniszczone i pokryte grubą warstwą kurzu. Co najgorsze jednak, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zepsutych ryb.
- Siadajcie – powiedział rybak, wskazując mi oraz Larsowi dwa krzesła pod oknem, skąd mogliśmy dostrzec ciemnoniebieską taflę jeziora. Po chwili sam usiadł naprzeciw i wpatrywał się w nas bez słowa. To ja postanowiłem zacząć.
- Widzi pan… - zacząłem, nie wiedząc, co powiedzieć dalej.
- Daj sobie spokój z tym pan , jestem Ulf. Nie wiem dlaczego, ale tutaj i tak wszyscy mówią do mnie po imieniu – powiedział kwaśno starzec, patrząc z wyrzutem na Larsa, jakby to on był tego przyczyną.
- No dobrze. A więc Ulf… Ta seria tajemniczych utonięć bardzo mnie zaintrygowała. Mój kuzyn podzielił się ze mną szczegółami o Jakobie, twoim wnuku i zastanawiam się, czy nie mógłbyś nam opowiedzieć czegoś więcej na temat chłopca oraz pozostałych ofiar.
- A co tu do opowiadania? Mojego wnuka zabiła ta przeklęta zjawa.
- A więc to, co mówią pozostali mieszkańcy jest prawdą? – zapytałem ożywiony.
- Nie wiem, co mówią inni. Nie mam również pojęcia, co to za widmo i dlaczego uwzięło się akurat na naszą wioskę. Jednak nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru… Kiedy wybrałem się na połów ryb, poczułem czyjąś obecność, zupełnie jakby ktoś lub coś znajdowało się pod łódką. Nie fizycznie rzecz jasna. Bardziej mentalnie. Postanowiłem wychylić się z łódki, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. I wtedy zobaczyłem to coś… Tego, co dostrzegłem, nie da się nazwać w żaden sposób. Byłem w szoku i może nie zapamiętałem dokładnie wyglądu istoty, ale musicie uwierzyć, że ta łysa, gnijąca głowa z pustymi oczodołami śni mi się do dziś.
Ulf zrobił przerwę, z nieznanego mi powodu kręcąc głową. Powoli się niecierpliwiłem, dlatego zadałem kolejne pytanie:
- I co było potem?
- Potem? Zjawa zniknęła. Byłem tak przerażony, że od razu wróciłem do domu. Jakoba jednak tam już nie było, choć mówiłem mu, żeby pod żadnym pozorem nie wychodził na zewnątrz. To był dobry chłopiec. Zawsze się mnie słuchał, jedynie tamtego wieczoru zrobił po swojemu. Do dnia dzisiejszego żałuję, że nie wziąłem go wtedy ze sobą.
- Jak nazywali się jego rodzice? – zapytał Lars.
Początkowo sądziłem, że Ulf odpowie na to pytanie, tak jak na dwa poprzednie, jednak się myliłem. Jego smutny wyraz twarzy spowodowany niemiłym powrotem do przeszłości został bowiem zastąpiony grymasem złości, a w następnej chwili starzec powstał z krzesła i rzucił:
- A co was to w ogóle obchodzi? Przychodzicie do tego domu ot tak sobie i pytacie o mojego wnuka, jakbyście prowadzili jakieś dochodzenie. Wynoście się już!
Zaskoczony nagłym obrotem spraw, spróbowałem zapytać Ulfa, co się stało, jednak starzec nie dał mi dojść do słowa, co chwilę krzycząc coś o wścibskich bachorach i świętym spokoju. Starałem się go uspokoić do czasu, gdy rybak podniósł z podłogi drewnianą laskę i z niebywałą jak na ten wiek zręcznością zamachnął się nią w stronę Larsa. Chłopak zrobił unik w ostatniej chwili i wtedy obydwaj postanowiliśmy jak najszybciej opuścić chatkę i najlepiej już nigdy do niej nie wracać.