Przedstawiam wam Piotra. Piotr jest moim nowym bohaterem i jeszcze go nie znam. Wiem o nim tylko tyle, że nazywa się Piotr Piotrowicz, będzie miał przyjaciela Jacka Kaczmarskiego, a wszystko będzie miało związek z Natalią i pewnym podławym dziełkiem niejakiego Dantego. Ale to dopiero jak skończę epicką opowieść studencką: to jest scena, którą napisałem, bo tak mi siedziała w głowie, że nie mogłem pisać rzeczonej.
***
WWWOwszem, w młodości Piotr był chuliganem. W niewielkiej społeczności miasta Okonek mało było rozrywek, nawet dla chłopca pochodzącego z inteligenckiej rodziny. Jeszcze mniej było ich dla jego rówieśników i kolegów ze szkoły, synów ślusarzy, rolników i księgowych po dwuletnim komunistycznym kursie. W związku z tym, najprostszą drogą do zaimponowania rówieśnikom, do którego uporczywie dążą wszyscy gimnazjaliści, było zostać chuliganem. Ponieważ Piotr, nieco zakompleksiony, miał w młodości szczególną tendencję do imponowania nie tylko rówieśnikom, ale wszystkim i wszystkiemu, został nim jako pierwszy z klasy.
WWWNależy tutaj podkreślić, że to okonkowe chuligaństwo nieco różniło się od chuligaństwa z wielkich miast. Po pierwsze, było powszechnie akceptowane wśród starszej części społeczności jako naturalny i niejako obligatoryjny sposób na zajęcie nadmiarów wolnego czasu swoich kwitnących latorośli. I dlatego, jeśli stary Małyga widział swojego młodego Małygę, jak bił się z innym chłopcem pod okazałym gmachem biblioteki gminnej, nie tylko nie ingerował w dziką naturę folkloru, ale dodatkowo ocierał łezkę z oka, a po powrocie do domu, przy przesolonej pomidorowej, konstatował: „Jadźka, Przemuś dorasta!”.
WWWPo drugie, jak na chuligaństwo, było wyjątkowo zgodne z prawem. Oczywiście, trudno twierdzić, że bijatyki były zgodne z prawem, ale rzecz jasna, kierując się zdrowym rozsądkiem, nikt się nimi nie przejmował. Nikt się również nie przejmował lejącym się alkoholem („Młodzież musi się wyszumieć”) ani sypiącymi się z nieba groszowymi dawkami narkotyków – choćby dlatego, że młodsze pokolenie na równi z posterunkiem Policji udawała, że nic o nich nie wiedzą, a rodzice naprawdę nic o tym nie wiedzieli. Koniec końców, po wyłączeniu tych kilku akceptowalnych społecznie przekroczeń Kodeksu Karnego Rzeczpospolitej Polskiej, całe chuligaństwo w Okonku sprowadzało się na szwendaniu się w wątpliwym stanie od Placu Wolności do ławeczek przy rzece, od ławeczek przy rzece do Placu Wolności; i tyle. Ot, czasem zaczepiło się jakąś dziewczynę („Hej, laska, podpaska ci trzaska!”), czasem wybiło się jakąś szybę znienawidzonego belfra. Nikt nie widział w tym żadnego problemu – i słusznie, bo przecież nie dla każdego lekcje tańca, francuskiego i etykiety.
WWWNie należy się więc dziwić, że w dzieciństwie nasz bohater, jak wspominano, zakompleksiony, błyskawicznie odnalazł się w tym środowisku. Na jego usprawiedliwienie należy dodać, że błyskawicznie mu się to znudziło i nigdy nie wyszedł w chuligańskiej hierarchii ponad stopień „gówniarza”. Bo ten specyficzny, prawie-zgodny-z-prawem, małomiasteczkowy półświatek miał swoją hierarchię.
WWW Najwyżej byli ci, którym blisko było do reprezentowania dorosłych: „starzy”, którzy dziewek nie zaczepiali, szyb nie wybijali i tylko w ramach sentymentu robili pół litra „na ławeczkach”; tylko pół litra, bo następnego dnia biec musieli do pracy, na budowę, do warsztatu, do mechanika, żeby na te pół litra zarobić. Byli najrozsądniejsi i najłagodniejsi, jako jedyni nie dokuczali „gówniarzom”, a czasem nawet brali ich w obronę i łaskawie dopuszczali do swojej grupki.
WWW]Nieco niżej stali „szefowie”, czyli chuligani pełnego wymiaru: w kwiecie młodzieńczych lat siedemnastu czy dziewiętnastu, rządzili miastem. To oni gówniarzom kupowali papierosy (oczywiście „za prowizją”), alkohol, oni częstowali ich pierwszymi prochami i pierwszym tanim winem. A także, upajając się upragnioną przez lata rolą „szefów” stanowili prawdziwe ich utrapienie, molestując, prześladując, bijąc i zabierając im szpanerskie telefony z polifonicznymi dzwonkami.
WWWAle taka była właśnie rola gimnazjalistów, czyli „gówniarzy”. Oni byli nowi, oni musieli się dopiero wykazać chuligaństwem, oni musieli się nauczyć grać w „pana”, oni dopiero przestawali rzygać po czystej, to oni z podziwem wpatrywali się w oczy swoich starszych kolegów, gdy ci opowiadali o „epickiej akcji, jak ich psy ścigały jak polonicy wyjebali okno”. W tej właśnie grupie zaczął – i skończył – Piotr. A zaczął z iście sarmackim rozmachem, bo to on pierwszy w klasie zaczął palić (jeszcze w podstawówce!), on pierwszy zaczął pić, on pierwszy spróbował marychy i spidu. Dlatego pozycję miał troszkę wyższą, ciut, ciut bliżej był niebiańskiego statusu „szefa”. Tylko do dziewczyn nie miał śmiałości, chociaż im się podobał, i dlatego, kiedy koledzy chwalili się pierwszymi „lizaniami”, a niektórzy już nawet „macankami”, on musiał zmyślać o nieznajomych z sąsiedniej wsi, obmacanych gdzieś za rogiem na „Drugich Dniach Okonka”, co wpędzało go w jeszcze większe kompleksy. Dopiero później, w odległym, bydgoskim liceum, udało mu się usidlić pewne oczy niewieście, ale to już inna historia.
WWWWłaśnie w tym okresie, w czasie wakacji pierwszej klasy gimnazjum, Piotr miał okazję oglądać dramat, nasuwający mu się niejako automatycznie tutaj, w tym dziwnym domu. Bohaterką tego dramatu była Iwona, która do Okonka przyjechała na dwa tygodnie, w odwiedziny do wujków. Była prawdziwą sensacją, bo pochodziła nie z Parsęcka, nie z Chojnic, ani z żadnego z okolicznych, powiatowych miast, ale z Gdańska, wspaniałego eldorado na północy, do którego wybierało się raz na pół roku, żeby kupić synowi nowe adidasy marki Puma. Imprezowa, osiemnastoletnia dziewczyna, obtańczona z gdańskimi dyskotekami, ani myślała przez przymusowe dwa tygodnie zesłania tkwić w domu wujków, więc już drugiego dnia poszła „w miasto”, jak się szumnie mówiło o okolicach Placu Wolności. Piotr na początku nie domyślał się, czemu trafiła akurat między nich, w najgorsze (czyli i tak nienajgorsze) towarzystwo miasteczka. I nic dziwnego, bo nie miał ani dość rozumu, ani doświadczenia, żeby rozpoznać początkującą ćpunkę.
WWWPo raz pierwszy zobaczył ją na ławeczkach. Złamała mu serce. Wcale nie kręconymi, czarnymi, puszystymi lokami, nie wielkomiejskim makijażem, nie gustowną spódniczką mini, nie zmysłowo umalowanymi ustami, ani nawet nie prześliczną twarzyczką rodem z linorytów muchy i nad wiek rozrośniętym biustem. Złamała mu serce tym, że miała siedemnaście lat, a w dodatku siedziała z Michciakiem, uważanym za największego lowelasa liceum w Szczecinku. Tym samym znajdowała się lata świetlne poza jego małym, zapryszczonym jeszcze zasięgiem.
WWWNiemniej, zauroczyła go od pierwszego momentu. Nie było to zakochanie – swoje pierwsze, dziecięce miłości miał już za sobą – ale zauroczenie. Bo Iwona, czarnowłosa Iwona, co uświadamiał sobie z trudem dopiero teraz, była pierwszą kobietą, jaką zobaczył. Kobietą, czyli istotą świadomą swojej płci, obnoszącą się z nią z iście wielkopańską manierą, każdym gestem, słowem, uczynkiem i zaniedbaniem ją podkreślającą. Nie była ani zahukaną szarą myszką, ani typową blacharą w różowej mini – była kobietą. I dlatego zrobiła na nim aż takie wrażenie.
WWW]Może w innej rzeczywistości byłby to przyczynek do wspaniałego romansu, ale niestety, bariera czterech lat i Michciak przy boku nieznajomej wykluczały i wykluczyły taką możliwość. Przez całe dwa tygodnie jej pobytu w Okonku, Piotr zbliżył się do Iwony raptem trzy razy, z czego tylko dwa na odległość ręki. Cała miłość skończyła się na długich nocach z jedną ręką na sercu, a drugą na kroczu. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w rozczarowaniu, które ogarnęło go, kiedy cały dramat się skończył. Iwona bowiem została w Okonku zbałamucona. I to wcale nie przez Michciaka.
WWW(Swoją drogą, Piotr nigdy nie pojął, jakim cudem dziewczyna tak piękna, tak obyta i tak światowa musiała przyjechać na koniec świata, do wsi pośrodku niczego, z której wszędzie było daleko, żeby stracić tak jeszcze strzeżone w tamtych czasach dziewictwo. Tymczasem zagadka była banalna: permanentnie przećpana, urocza Iwona traktowała chłopców z Okonka nie jako mężczyzn, tylko jako coś w rodzaju gadających małp, istot człekokształtnych, choć niższych – i zrobiła to ze zwykłej ciekawości.)
WWWIwonę zbałamucił nie kto inny, a Skejt. Skejt w opisanym półświatku pełnił ciekawą, trudną do zdefiniowania rolę. Jako główny dostawca narkotyków ze Szczecinka, robił za szarą eminencję; jako naczelny sadysta wśród „szefów” był czymś w rodzaju herszta tej grupy; a jako niedomyty, mały, nieumiejący nawet płynnie czytać szczur, uchodził za obiekt kpin wszystkich ludzi w miasteczku, nie wyłączając swoich kumpli. Nikt jednak nie odważyłby się powiedzieć mu tego wprost.
WWWPiotr nienawidził go nienawiścią serdeczną i gorliwą, czystą jak górskie szkło, a namiętną jak jego myśli o damskich łonach. Powód tego był prosty: Skejt z niewiadomych nikomu powodów zapałał do Piotra niechęcią i w początkach jego chuligańskiej kariery urządził mu „na ulicy” piekło porównywalne tylko z gimnazjalnym holocaustem, jaki sprawił Zawór biednemu Leszkowi z I „D”. Szykany ustały szybko, bo Piotra jako „równego szczyla” wzięli w obronę starzy, ale żaden nie mógł drugiemu zapomnieć doznanych krzywd.
WWWI właśnie ten Skejt, brudny, mały, chudy, jako pierwszy zakosztował wdzięków pięknej, boskiej Iwony, do której pół wsi wzdychało po nocach. Co gorsza, zrobił to niemalże w obecności Piotra, w sypialni na piętrze u Umpka, który akurat miał wolną chatę i urządził imprezę. Nasz bohater na własne oczy widział, jak po wciągnięciu końskiej dawki amfetaminy Iwona dała się Skejtowi najpierw pocałować, później pocałować mocniej, chwycić za kolejne, coraz to intymniejsze części ciała, włożyć ręce pod bluzkę, a w końcu – zaprowadzić na piętro. Piotr obserwował to wszystko dyskretnie z kąta, gniotąc w ręku puszkę po piwie i starając się nie rozpłakać. Gdy odeszli, pozostały mu oczy wyobraźni. Zresztą, oczy wyobraźni zgotowały mu katusze dużo gorsze, niż zgotowałaby mu faktyczna obecność przy zajściu, bo dziewictwo Iwony odeszło w zapomnienie wyjątkowo szybko, nieprzyjemnie i brutalnie.
WWWZdruzgotany tym wydarzeniem, Piotr szybko usunął się z głównego nurtu imprezy, chowając się w kuchni. Dopiero po kilku godzinach i kilku piwach, gdy był już mocno pijany, zachciało mu się sikać. Ponieważ jednak łazienka była zajęta, szybko śmignął do ogrodu, gdzie – ku swojemu zdumieniu – zastał siedzącą na krześle ogrodowym, płaczącą Iwonę.
WWWNieszczęsne dziewczę, dla którego ten krótki, bolesny epizod miał się okazać początkiem długotrwałego, ale nie mniej bolesnego wstrętu do mężczyzn, uniosło swoje zapłakane oczy na naszego małego, gimnazjalnego jeszcze, zapryszczonego i niezgrabnego bohatera, wcale nie zawstydzone swoich łez. Ponieważ miała jeszcze pstro w głowie, a nasłuchała się mnóstwo Starego Dobrego Małżeństwa, wyszeptała dramatycznie:
WWW- Czy wy wszyscy jesteście tacy?
I może nawet ta wspaniała okazja coś by Piotrowi przyniosła, gdyby nie to, że tak strasznie chciało mu się lać. Był w stanie wybąkać tylko: „Ja naprawdę przepraszam!” i polecieć pomiędzy tuje. Gdy wrócił, Iwona była już spokojna – przestała płakać i poprawiała sobie makijaż. I wtedy nasz Piotr, biedny, pijany, młody Piotr, nie mając pojęcia, co robić, rzucił prawdopodobnie najbardziej wyświechtanym frazesem świata:
WWW- Wszystko będzie dobrze!
WWWFrazes, nie frazes, Iwona uśmiechnęła się do niego. Piotr poszedł za ciosem:
WWW- Chcesz kreskę?
Być może to śmieszne, ale ta kreska, ta odrobina białego proszku, którą trzymał w malutkim woreczku w bucie (żeby psy nie znalazły), była najcenniejszą rzeczą, jaką aktualnie posiadał; nie tylko bardzo chciał ją wziąć, ale też wydał na nią całe oszczędności. Przez dwa tygodnie rezygnował z czipsów, batoników i innych cukierków, żeby kupić tę szczyptę amfetaminy. I właśnie tą najcenniejszą rzecz zaofiarował Iwonie; niech to będzie świadectwem jego dobroci, skoro nic innego nim być nie może.
WWWIwona, nie przeczuwając nawet, jak królewski dostała dar, wciągnęła kreskę i szybko uciekła boczną furtką, aby nigdy już nie pokazać się w Okonku, ani Piotrowi, ani Skejtowi, ani Michciakowi, Umpkowi, Batonowi, Szmerglowi ani żadnemu innemu chuliganowi z miasteczka, o którym Bóg zapomniał. Co ciekawe, najbardziej z nich wszystkich zapamiętała sobie właśnie naszego bohatera. W całej swojej próżności i wyższości nawet do głowy jej nie przyszło, że mógł się w niej kochać; ale zapamiętała go, jako wysokiego, niezgrabnego szczyla z dziewiczym wąsem, który dał jej ćwiartkę spida w momencie, w którym tego potrzebowała. Piotr nie miał o tym pojęcia. Ale to dobrze dla niego.
[ Dodano: Pią 27 Gru, 2013 ]
W sumie uświadomiłem sobie, że nie minęły dwa tygodnie od poprzedniego tekstu, ale ulitujcie się nade mną, co? ^ ^