Przy okazji tej potyczki chciałbym przetestować nowy sposób prowadzenia bitew. Posty oceniających nie będą zatwierdzane do czasu rozwiązania bitwy, będzie tylko pokazywana różnica punktów bez wskazania, który tekst wygrywa. Po tym teście zrobię ankietę, w której każdy będzie mógł się opowiedzieć za lub przeciw nowemu trybowi.
Edit: Dyskusja nad nowościami:
http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=15558
Oceny przyjmujemy
do 19.01.2014r. do godz. 23:59. Obiecujemy wypić z Godem zdrowie każdego oceniającego.
Uwaga - możliwe treści +18
Tekst I
Ukłon
Markiza Le Marais leżała w niedbałej pozie na fotelu. Mebel był bogato ozdobiony, markiza również. Złoto - w idealnej harmonii - zlewało się ze złotem, bordowy zamsz z bordowym zamszem. Można by pomyśleć że markiza jest jak kameleon.
Nie była. Przypominała raczej inne zwierzę.
Na żadnym dworze Europy nie zaakceptowano by półleżącej pozy jaką przyjęła. Tutaj było inaczej. Można było nie zauważać, że łamiąc wszelkie zasady dworskiej etykiety leży, lub można było leżeć samemu. Bynajmniej nie na zamszu i nie w złocie.
Markiza była piękna, lśniła pięknem aż bolały oczy. Fryzura, z modnie odstającymi na boki, lokami o barwie płynnego złota, do tego oczy, zielenią i blaskiem przywodzące na myśl najpiękniejszą wiosnę. Bogata suknia, śmiało zdobiona na całym przodzie stanika dużą ilością bordowych wstążek, które - w formie rozet – znajdowały się również na rękawach, celowo skróconych tak, aby ukazywała się spod nich batystowa koszula wykończona koronką
roselino. W dłoni ulubiony parasol z woskowanego płótna, a na stopach
mules, pantofelki ze srebrzystego brokatu.
Leżąc z przerzuconymi przez poręcz fotela nogami, machała nimi wesoło, a służba wstrzymywała oddech za każdym razem kiedy zdawało się że pantofelek zsunie się z jednej, bądź drugiej stopy markizy.
La Marais była inteligentna, wyedukowana, sprytna i niesamowicie ponętna. Miała tylko jedną wadę.
Podniecała ją śmierć.
* * *
- Który to? - zapytała przeciągając się niczym kot.
Szambelan De Vrais, staruszek służący rodzinie Le Marais od ponad czterdziestu lat, spojrzał na karty trzymanej w ręku księgi. Jego wierny brązowy chart, Duma, leżał obok.
- Dwunasty, Pani.
- Wprowadzić.
De Vrais skinął na pachołka stojącego przy drzwiach sali. Po chwili do środka dumnie wkroczył młodzieniec. Rozejrzał się nieśmiało po sali, po czym podszedł do fotela markizy i ukłonił się tak nisko, że
tricorne prawie spadł mu z głowy.
Markiza prychnęła. Młodzieniec zapłonął czerwienią.
- Wezwałaś mnie, Pani - powiedział gardłowo. - Niewiadomy jest mi cel, ale wezwania pięknej pani Le Marais zlekceważyć nie mogłem.
- Zaszczytem jest, że przyjąłeś je Panie Fouche - odrzekła markiza tonem, w którym brakowało choćby cienia szacunku do gościa. Dodatkowo jak zwykle machała wesoło stopami. O niedbałej pozie nie wspominając.
- Czymże mogę ci służyć, Pani?
- Dłonią, Panie Fouche - odrzekła patrząc mu prosto w oczy i oblizując lubieżnie usta. Teraz zrobił się czerwony jak miąższ zamorskiego arbuza. Odczekała chwilę, wyraźnie rozkoszując się jego zażenowaniem. - Dłonią trzymającą szpadę - dodała.
Młodzieniec odetchnął z ulgą, ale i - jak się zdało szambelanowi - z lekkim rozczarowaniem.
- Oczywiście, Pani - skłonił się po raz kolejny, teraz jednak trzymając
tricorne dłonią. - Kto cię nęka?
- Paskudna przeciwniczka. Tłamsi mnie i dusi, spać przez nią nie mogę - Markiza zrobiła minę jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Jak jej na imię? - zapytał zdziwiony.
- Nuda.
Oblał się purpurą po raz kolejny.
- Pani...
Le Marais wyprostowała się gwałtownie na fotelu.
- Jestem piękna, panie, a ty marzysz o mnie od kilku lat. Propozycja jest prosta - jeśli pokonasz mnie w szermierczym pojedynku zaproszę cię do łoża. - Posłała mu pocałunek. Szambelan odchrząknął mimowolnie.
Fouche wyglądał na skołowanego.
- Mam rozumieć...
- Tak, dokładnie tak masz rozumieć. - Uśmiechnęła się słodko.
Młodzieniec rozglądał się po twarzach nielicznej służby, jakby chciał potwierdzenia że to nie żart. Niestety umknęło jego uwadze kiedy De Vrais ledwie zauważalnie pokręcił głową.
- Pojedynek do rozbrojenia?
- Do śmierci - odrzekła poważnie markiza.
- Ale...
- No tak, jeśli mnie zabijesz, nie będziesz mógł zaznać ze mną rozkoszy. - Le Marais potarła podbródek w wyrazie zadumy. - Zatem, jeśli mnie rozbroisz uznam się za pokonaną. Czy to ci odpowiada?
Przez chwilę patrzył na nią, po czym kruczoczarne loki pofrunęły w powietrzu kiedy gwałtownie skinął głową.
- Świetnie. Stawaj zatem – powiedziała, zeskakując jednocześnie z fotela.
Zdezorientowany zrobił krok do tyłu i niechętnie wyjął szpadę. Była to broń z płaską głownią, wysoką poprzeczką, praktycznie bez zdobień i z prostym w kształcie koszem.
Markiza uśmiechnęła się drapieżnie. Zrzuciła
mules i tanecznym krokiem zeszła z podwyższenia. De Vries już stał trzymając w dłoniach jej szpadę, skórzana pochwa błyszczała w blasku świec. Gwałtownym ruchem wyciągnęła specyficzną broń. Brzeszczot o kształcie nazywanym
colichemarde, gdzie cześć przykoszowa miała prawie prawie cztery centymetry szerokości, a następnie zwężała się, na odcinku kolejnych dwudziestu centymetrów łagodnie, a później gwałtownie, aż do dwóch centymetrów szerokości i znów łagodnie, do zakończenia ostrego niczym szpilka. Mocny, ciężki odpór do brania zasłon, a lekka i giętka część końcowa do łatwego prowadzenia i szybkości w natarciu. Charakter markizy oddany w stali.
Zaatakowała.
"Broń się, na miłość boską" pomyślał De Vries i pogłaskał Dumę po głowie.
Młodzieniec, według wskazań starej szermierczej szkoły, zasłonił się odruchowo lewą ręką i zrobił krok w tył.
Markiza odsunęła się. Dawała mu czas.
Zagryzł wargi w wyrazie upokorzenia i zaatakował natarciem zwodzonym, którego bez trudu uniknęła.
De Vries już wiedział. Wystarczyło mi kilka chwil na ocenę.
"Jest dla niej za wolny, stanowczo za wolny. I o wiele gorszy technicznie."
Szambelan zdawał sobie sprawę, że markiza bawi się z przeciwnikiem.
Fouche natomiast irytował się coraz bardziej. Natarł wściekle. Markiza, całkowicie spokojna, skróciła dystans doprowadzając do zwarcia, chwyciła kosz szpady przeciwnika z gracją, na której widok Achiless Marozzo uśmiechnąłby się z dumą, a następnie zupełnie nie po szlachecku wyrżnęła młodzieńca głowicą własnej rękojeści w twarz. Służba obserwująca starcie zamarła, De Vries spuścił głowę. Duma zaszczekała krótko i gwałtownie.
Zapanowała absolutna cisza.
Fouche zalał się krwią i jednocześnie wytrzeszczał oczy nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Cofnął się o krok, jedną ręką starając się powstrzymać płynącą krew.
- Wygrałaś, Pani - powiedział z trudem.
- Wiem - odparła uśmiechając się olśniewająco.
I nagłym
coupe przebiła mu serce.
Zadygotał jak przebity szpilą motyl. Na ten widok markiza poczuła ciepło rozlewające się po podbrzuszu i jęknęła z rozkoszą.
On umierał. Ona dyszała i jęczała spazmatycznie, pozostając jednak w niskiej, szermierczej pozie.
Po chwili wyciągnęła szpadę i rzuciła ją w kierunku szambelana. Odwróciła się plecami do upadającego ciała.
- Wyślij zaproszenie do kolejnego - powiedziała idąc boso w kierunku swojego fotela. - I pozbądź się psa.
* * *
Kolejny gość miał włosy obcięte przy samej skórze, zupełnie niemodnie i błękitne jak górskie jezioro oczy.
Wysłuchał markizy i tylko oszczędnie skinął głową.
Zasłona trzecia, natarcie, zasłona okrężna,
coupe, gwałtowne uderzenie z czwartej z próbą rozbrojenia, odejście.
"Jest dobry, jest bardzo dobry" pomyślał stary szambelan z nadzieją.
Wydawało się, że markiza i mężczyzna tańczą, ciszę zaburzały tylko ich przyśpieszone oddechy. Nagle mężczyzna zaatakował ze zwodem, markiza wzięła zasłonę. Brzeszczot przeciwnika zajęczał przeraźliwie i pękł.
- Jesteś dobry - powiedziała dysząc. - Ale mnie uczyli de La Touche i Labat. Ziarnem piasku wobec siły oceanu jesteś chłopcze. A dobry brzeszczot, choć ta wiedza już ci się nie przyda, powinien oparty o ścianę tworzyć idealne półkole od stopy do kosza, zaś po zluzowaniu winien wyprostować się gwałtownie. Wtedy masz pewność, że nie pęk... - Z wypadu pchnęła go w gardło - ...nie.
Trzynasty umarł szybko. Za szybko. Markiza nie zdążyła odczuć satysfakcji. Odwróciła się z furią.
- Ty. - Wskazała na pachołka stojącego przy drzwiach. - Podnieś jego szpadę.
- Pani... - Pachołek zadrżał.
- Natychmiast - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Podszedł drżącym krokiem i podniósł broń. Zginął sekundę później.
- Dureń - warknęła markiza, jednocześnie rzucając szpadę szambelanowi.
De Vries chwycił rzuconą broń. Już wiedział co należy zrobić.
* * *
Gdy markiza Le Marais wstała, zawołała natychmiast służkę odpowiedzialną za poranne rozczesywanie włosów. Jednak bez skutku.
Wściekła wparowała do sali i zamarła. Służba leżała jak lalki rozrzucone przez niesforne dziecko. Na twarzy każdej z zalegających posadzkę osób widniał błogi spokój. Piana spływała powoli z martwych ust.
Markiza zagryzła wargi i usiadła w fotelu przyglądając się makabrycznemu pejzażowi. Poczuła drżenie między udami. Za słabe. Poskąpiono jej zarówno widoku śmierci jak i krwi.
„Trucizna. Niewdzięcznicy!”
Żądza stawała się nie do opanowania. I choć nikt nigdy by w to nie uwierzył w oczach markizy zalśniły łzy. Podeszła do ściany i zdjęła swoją szpadę. Wróciła do fotela, i przyłożyła głowicę do oparcia. Usiadła delikatnie i naparła plecami na ostry koniec. Przeszył ją straszliwy ból, ale i dreszcz podniecenia, kiedy poczuła krew płynącą po plecach. Oparła się gwałtownie. Ostrze pokazało się jej między piersiami. Opuściła głowę, żeby móc napawać się tym widokiem. Ciepła krew skapywała na gorące z podniecenia podbrzusze. Przyjemność narastała do niewyobrażalnych rozmiarów.
W chwili swojej śmierci markiza Le Marais drżała w spazmach rozkoszy.
I płakała.
* * *
Dwa dni później Duma zerwała się z liny, jaką De Vries przywiązał ją w swojej komnacie. Wpadła radośnie do sali i stanęła zdziwiona. Obwąchała powoli wszystkie ciała, instynktownie trzymając się z daleka od spienionych ust. Zawyła żałośnie przy trupie De Vriesa. A potem wolno podeszła i zaczęła szarpać zwłoki na ozdobnym fotelu.
Krew zlewała się w idealnej harmonii z bordowym zamszem.
Tekst II
Szabla przeznaczenia
– Wyobraź sobie, że możesz mieć wszystko, czego zapragniesz. Widzisz ponętną blondynkę na ulicy – masz ochotę, robisz z nią, co chcesz. Przejeżdżasz przez miasto, dostrzegasz billboard przedstawiający nowy model lambo – godzinę później jest twoje. Jeśli pragniesz sławy, nie będzie w tym zepsutym mieście nikogo, kto cię nie rozpozna. Jeżeli zależy ci wyłącznie na władzy, staniesz się potężny. Zabijesz człowieka i nie zostaniesz osądzony.
– A rodzina? Miłość? Przyjaźń?
– Nie pierdol. Skup się!
Chwycił rozmówcę za potylicę i przyciągnął. Szeptał do ucha:
– W prawej ręce będziesz miał wszystkich szarych obywateli, a w lewej największą mafię, jaka kiedykolwiek powstała w tej części świata. A ty mi, kurwa, coś pierdolisz o rodzinie i miłostkach, które będziesz mógł kupić w dowolnych ilościach? Jestem zajebiście spragniony wiedzy, co wybierzesz, komisarzu. Chleb czy okruszek?
*
– Dziś o świcie na Piaskowicach, na obrzeżach miasta miała miejsce strzelanina, w której według świadków wzięło udział około trzydziestu ludzi. Z naszych źródeł wynika, że prawdopodobnie był to kolejny krok Krwawych Szpad do absolutnej dominacji nad innymi gangami. Większość ciał miała odcięte kończyny – przekaz, że wszyscy są bezradni wobec ich potęgi. Kilku zabitych miało wytatuowanych na klatce czerwone pióra szpad – nieoficjalnie wiadomo, że większość z nich to kobiety. Zaskakujące jest bagatelizowanie tego incydentu przez komisarza Wosoka, którego oświadczenie było zdawkowe i zupełnie niesatysfakcjonujące.
*
– Melodia podobno działa na człowieka łagodząco. Gdyby nie Sandra i ten piękny instrument, dawno bym zwariował. Wiecie, jak trudno wieść podwójne życie? Robić to, co się uważa za słuszne, a publicznie własne czyny potępiać? Nie, nie zdajecie sobie sprawy z ciężaru, o którym mówię i nigdy w takiej sytuacji się nie znajdziecie. Słyszycie fortepian?
Dwaj klęczący przed Wosokiem mężczyźni spojrzeli po sobie i pospiesznie pokiwali głowami. Komisarz wziął ze stolika szklankę z whiskey.
– Odkąd wróciłem z Piaskowic, staram się wsłuchać w kojące nuty i zapomnieć o porannych wydarzeniach. Nie udaje się… – upił łyka i wypuścił naczynie; po chwili obok sofy pojawiło się miriady szklanych kawałków i reszta trunku. Sandra przestała grać. – Jakie były rozkazy? – spytał zmienionym, twardym głosem.
– Zabić wrogów, nie tykać nikogo więcej! – odpowiedzieli natychmiast.
– Co więc ma znaczyć martwa ciężarna oraz jej dziesięcioletni syn?!
– Nie wiadomo, jakim cudem się tam znaleźli o tej porze… Szefie, spanikowaliśmy…
Wystarczyło spojrzenie, a przyboczni ustawieni za plecami klęczących przytrzymali ich, by szef mógł kopać i walić pięściami. Po kilku minutach przerwał; tamci wylądowali na marmurowej podłodze. Powiadomiony, że ciągle są przytomni, kontynuował:
– Jesteście złymi ludźmi, a dla takich nie ma miejsca w moim gangu. Krwawe Szpady są wilkami robiącymi rzeczy, których zwykły pies uczynić nie może. Oczyszczają świat, kierując się określonymi ZASADAMI! – pstryknął palcami i w pokoju ponownie zabrzmiała spokojna melodia. – Byliście dobrymi wilkami, dopóki trzymaliście zwierzęcy głód pod kontrolą. Aż do dziś. Nie zostało takich wielu…
Wosokowi przerwano. Jeden z pobitych zaczął się śmiać.
– He, he… Myślisz, że naprawiasz świat, a tak naprawdę jesteś podobnym gównem do tego, w które każesz nam strzelać. Najmniejszy błąd masz za pretekst, by przeprowadzić sąd nad każdym Szpadzistą. Werbujesz w miejsce zabitych baby… tfu! – splunął krwią. – Wierzysz, że kurewska moralność nie pozwoli strzelać bez zastanowienia. I co się stało? Na polu bitwy ginie dwa razy więcej naszych w porównaniu z czasami sprzed twoich rządów. Kiedyś przepadały za nami prawdziwe damy, a dziś nasz znak może widnieć na piersi byle dziwki. Prowadzisz Krwawe Szpady do zagłady pod pretekstem naprawiania świata, bo liczysz, że z końcem gangu odzyskasz rodzinę, ale to mrzonka. Nie wiesz nawet, gdzie są, ani czy żyją, bo Bel zajął się nimi tuż po tym, jak dobiliście targu. Pewnie codziennie zastanawiasz się, gdzie zniknął. Powiedzieć ci? Robi harmonijkę z cipki twojej córki…
Strzał. Fortepian ciągle grał.
– Wynieście go. Brudzi marmur.
Komisarz zachowywał kamienną twarz. Usiadł na sofie i poprosił o przysunięcie wciąż żyjącego Szpadzisty. Przez jakiś czas słychać było jedynie muzykę.
– Jak masz na imię? – przerwał milczenie.
– Łukasz.
– Mhm – odchrząknął. – Łukaszu, gdyby nasz brat mnie nie obraził, polemizowałbym z nim. Przyznasz jednak, że końcówką wypowiedzi nie pozostawił mi zbyt dużego wyboru? Hm? – leżący patrzył prosto w oczy szefowi, jednak nie odpowiedział. – Wilczyce nie potrafią być tak bezwzględne jak ty albo ja. Mają wrodzoną babską delikatność, pewien rodzaj… hm… pomyślunku w tym, co robią. Trzeba je oczywiście nauczyć niewpadania w panikę, żeby nie wystrzelały wszystkiego, co się rusza – zaśmiał się krótko. – Gdy to się uda, stają się dobrymi Szpadzistkami. Miłość do rodziny przychodzi stosunkowo szybko. Świat poszedł do przodu i nawet wśród mafii zapanowało równouprawnienie. Damy lubią Krwawe Szpady, bo od pokoleń grzeczne dziewczynki wolą niegrzecznych chłopców. Wciąż je do nas ciągnie, pomimo tego, iż niektóre zaczęły zdawać sobie sprawę z naszego płciowego przetasowania. Magia Szpad – wyszczerzył zęby.
– Szefie, pozwól mi żyć – oczy Łukasza wyrażały błaganie. – Nauczono nas nie bać się śmierci. Myśleć o niej jak o cierpliwej matce, która bez względu na wszystko zaopiekuje się marnotrawnymi dziećmi. Nie boję się matki – zaprzeczył stanowczo. – Są jeszcze sprawy, które wymagają mojej interwencji w najbliższym czasie. Bardzo ważne sprawy. Jeśli jednakże wydałeś już wyrok, pozwól choćby wykupić kilka dni życia za informacje.
– Synu, wiesz, KIM jestem. Jakich nowości mógłbym się od ciebie dowiedzieć? – powątpiewał Wosok.
– Istnieją osoby, o których chciałbyś usłyszeć – twarz zmieniła wyraz, wyglądał teraz niczym pokerzysta tuż przed wyłożeniem na stół karety asów.
*
Nim winda wjechała na osiemnaste piętro, zdążył zapiąć do końca koszulę, nałożyć przygotowany wcześniej ciemnozielony krawat oraz poprawić srebrną marynarkę. Przykrywka wymagała, aby przy recepcjonistkach wyglądał swobodnie. Koniec udawania. Drzwi rozsunęły się, na korytarzu nikogo. Ironicznym uśmieszkiem nagrodził szkarłatny dywan pozbawiony jakichkolwiek wzorów, za to z pomarańczowymi frędzelkami po bokach. "W świetle zachodzącego słońca pewnie wyglądają jak płomyki", pomyślał prześmiewczo. "Przynajmniej uciszy kroki." Pokój z numerem 216 okazał się być prawie na końcu korytarza.
Stanął przy drzwiach. Rozejrzał się ponownie, po czym wyjął dwa pistolety i powkręcał tłumiki. Ostatnie czterdzieści osiem godzin myślał szczególnie o jednej rzeczy: czy Bel popełni największy, a zarazem ostatni błąd swojego życia. Pociągnął za klamkę i delikatnie pchnął…
Popełnił.
– …mam dość tych zasranych sweterków. Jest środek lata, a my nie możemy się ubrać normalnie w garniak, tylko mamy chodzić w tym gównie.
– Przestań pierdolić, Soczek – Wosok poznał znajomy głos. – Ostatni raz cię upominam. Oglądaj mecz albo idź objąć wartę na zewnątrz.
Wślizgnął się do środka i bezgłośnie zamknął drzwi. Telewizor stał w najdalszym kącie pomieszczenia i wszyscy zwróceni byli w stronę ekranu. Czterech osiłków i Bel. Wziął na cel dwóch siedzących na kanapie przed szklanym stolikiem przypominającym jego własny. Podchodził cicho z wyciągniętymi spluwami. Kiedy odkryto jego obecność, natychmiast wystrzelił. Krew rozbryzgła na wszystkie strony. Pozostali usiłowali wyciągnąć broń, jednak nic z tego. Nim pierwsi się do końca osunęli, drugim kule pokiereszowały twarze. Bel sięgał po spluwę leżącą na stole, gdy Wosok pociągnął za spust. Kawałki szkła rozprysły się, a broń wpadła pod kanapę. Były boss stanął na baczność przerażony tak niepomyślnym przebiegiem zdarzeń.
– Lubisz układy – rzekł Wosok. – Mam dziś dla ciebie kilka. Pierwszy: mówisz, gdzie oni są – dostajesz dwie godziny życia. Pół minuty na decyzję.
– Panie komisarzu, dałem panu wszystko i taką dostaję odpłatę?
– Nie pierdol. Skup się!
Bel spojrzał w oczy komisarzowi i wypluł wreszcie:
– Chatka w centralno-zachodniej części Puszczy Kampinoskiej. Nieopodal jest strumień. Dowożą im jedzenie, są dobrze traktowani. Mogę wskazać dokładne miejsce na mapie…
Strzał w ramię. Bel osunął się na wykładzinę.
– Au! Kurwa! Mówię prawdę!
– Co do lokalizacji owszem, jednak nie wspomniałeś, że za chatką zakopane są zwłoki mojej żony, szesnastoletniej córki i dwudziestoletniego syna, a teren wokół jest zaminowany – wyrzucił beznamiętnym tonem. – Informacje od Łukasza pozwoliły mi dowiedzieć się o twoich poczynaniach.
– Za to mi było łatwiej odgadnąć twoje.
Pod koszulą Wosok poczuł nieprzyjemny dreszcz. Za plecami stał Łukasz z pewnością trzymający w dłoni broń.
– Chcesz przejąć dowodzenie nad Krwawymi Szablami czy tylko wykupić dodatkowy tydzień egzystencji?
– Niekoniecznie. Raczej przekazać władzę ponownie w ręce starego wodza.
– Trzeba było przeżyć w spokoju ten tydzień do końca.
– Tak?
– Mhm. Pamiętasz melodię, którą Sandra grała, gdy cię sądziłem? Przypomnij ją sobie. Dziewczyna jest dobrą fortepianistką…
– Zamknij się.
– …ale lepszą…
Specyficzny dźwięk oznaczający moment, w którym w ludzką skroń wbija się pocisk nie należy do najprzyjemniejszych.
– Dzięki – powiedział odruchowo w stronę kołnierza.
– Nie ma sprawy, szefie – usłyszał w słuchawce. – Na drugi raz zamykaj drzwi na klucz.
– Zwykle tak robię. Ten jeden raz zapomniałem… Ekhem… – odchrząknął i znów przeniósł uwagę na swojego poprzednika. – Pewnie z niecierpliwością oczekujesz kolejnych propozycji. Momencik… Usiądź.
Bel, przytrzymując lewy bark, wstał z podłogi i spoczął w fotelu.
– Mam dla ciebie ofertę specjalną, tylko zamknij oczy i wytęż umysł. Gotowy? – poczekał na kiwnięcie głową i podjął: – Wyobraź sobie, że jesteś bezsilny i nie masz niczego…
*
Ostatni raz rozejrzał się po sali. Nie lubił pokoi pełnych rozpraszających ozdób, stąd też nie było wiele do oglądania. Pośrodku jak zwykle znajdowała się sofa. Swoisty tron. Obok niego, na szklanym stoliku stała karafka z whiskey. Płyn raz mienił się to czerwonym, to znów brązowym kolorem. Winna temu niezdecydowaniu była z pozoru nieważna świeca. Płomień wiercił się, jak gdyby lękał przed zostaniem w tym miejscu choćby minutę dłużej.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
– Proszę.
– Dzień dobry, szefie – skłoniła się lekko Sandra.
– Jakie wieści? – walnął prosto z mostu.
– Wszyscy potwierdzili przybycie – oznajmiła. – Szefie?
– Słucham.
– Jeszcze nigdy żaden boss nie zwoływał zebrania wszystkich Szpadzistów. Czy dzieje się coś złego? – zamartwienie było szczere, jednak Wosok czuł, że nie tylko ona stoi za postawionym pytaniem.
– Wierzę, że nie. Zamierzam z Krwawymi Szpadami zrobić coś naprawdę wielkiego i chcę to wszystkim głośno przedstawić.
– Aha… W takim razie nie mogę się doczekać – poweselała.
– Jeśli chcesz, szef może umilić oczekiwanie…
– Tak? – spytała, udając zdziwienie.
– Owszem. Szef zna bardzo dużo sposobów na zabijanie… czasu – chwycił Sandrę za rękę i poprowadził ku sofie.
Czas ginął, jednak trwoga władająca płomieniem nie ustępowała.
*
Po przeprowadzonym śledztwie mamy wreszcie oświadczenie komisarza Wosoka odnośnie wybuchu w Wąskowii. Przypomnijmy: dnia dwudziestego pierwszego marca tuż po północy w Wąskowii zawaliła się jedna z tamtejszych kamienic. Śledczy stwierdzili, że do zawalenia budynku przyczyniła się eksplozja, w wyniku której zginęła ponad setka ludzi. Żadna organizacja terrorystyczna, ani grupa przestępcza nie przyznała się do przeprowadzenia ataku. Większość ofiar stanowiły kobiety i niestety znaczna liczba ciał nie została zidentyfikowana. Mimo iż na ciałach znaleziono tatuaże, nie można jednoznacznie stwierdzić czy wszystkie ofiary należały do Krwawych Szpad. Faktem jest, że od tamtego czasu nie usłyszeliśmy nic na temat działalności gangu.
Niezrozumiałe dla wszystkich komentatorów są kobiety przychodzące regularnie w miejsce, w którym stała kamienica. Panie rysują na chodniku pióra szabli oraz stawiają znicze. Niestety żadna nie zgodziła się na rozmowę z dziennikarzami.
Komisarz wciąż nie odpowiada na niektóre z pytań, np. kogo podejrzewano o przewodzenie gangiem po odnalezieniu latem w hotelu Centrum zwłok Wojciecha „Bela” Helińskiego. Do dziś nie odnaleziono również zabójców tego człowieka, chociaż motyw zemsty (kończyny podziurawione kulami, kiedy jeszcze Heliński żył) jest ewidentny. Wygląda na to, że po raz kolejny policja ukrywa przed nami istotne szczegóły zbrodni.
*
"Nazywam się Krystian Wosok. Mimo wzorowej służby policyjnej, pragnę z dniem dzisiejszym zrezygnować z pełnienia funkcji komisarza. Zgodnie z obietnicą rozwiązałem problem zorganizowanych grup przestępczych terroryzujących nasze piękne miasto. […] Dla mojego przyszłego następcy mam tylko jedną radę: niech zawsze przyjmuje od życia wszystko tylko i wyłącznie po dogłębnym rozważeniu ceny."
Po złożeniu rezygnacji żaden z policjantów nie zobaczył więcej Krystiana Wosoka, jednak każdy z nich wierzył, że w razie potrzeby "ten stary wilk" przybędzie na pomoc swojemu Czarnolasowi. Były komisarz policji i boss największej mafii „w tej części świata”, jak to określił Wojciech Heliński, zaszył się na obrzeżach miasta tuż przy Puszczy Kampinoskiej i tam czekał na swą cierpliwą matkę jako spełniony człowiek z niespokojnym sercem.
.