Postanowiłam wstawić ten niedługi fragmencik, gdzie w końcu pojawiają się zombie (bo jak dotąd, mimo sugestywnego tytułu nie pojawił się ani jeden zombiak

Fabularnie to tylko strzęp całości, więc pewne kwestie będą niestety niezrozumiałe.
Link do pierwszej części rozdziału I : http://weryfikatorium.pl/...pic.php?t=15062
Link do drugiej części rozdziału I : http://weryfikatorium.pl/...pic.php?t=15122
Link do rozdziału II : http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=15217
ZAWIERA WULGARYZMY
..........................................................................................................................
Wyciągnięcie z roztrzęsionego naukowca jakichkolwiek informacji, wydawało się nierealne. Facet nie dość że trząsł się jak naszpikowany żelatyną to na dokładkę wyrzucał z siebie przeróżne bezsensowne słowa z częstotliwością karabinu maszynowego.
- Do diabła Harris, zróbże z nim coś!
John kręcił się niespokojnie wokół mężczyzny w białym kitlu, nerwowo mierzwiąc włosy obiema rękami. Oczywiście, że facet przeżył piekło, ale nie on jeden. Obecnie wystarczyło wyjść na ulicę żeby poczuć się jak w czarciej jamie, pełnej wygłodniałych, obleśnych demonów. Najbardziej dobijał fakt, że koleś miał najwyraźniej coś wspólnego z całym tym bałaganem, być może on albo chociaż jacyś jego kumple otworzyli „piekielne bramy”. Cholera wie. Nie bez kozery znaleźli go, zamkniętego w głównym wozie centrum kryzysowego. Nie bez przyczyny przed jego imieniem na identyfikatorze, jak się wydawało, wymieniono kilka różnych tytułów. Tylko jak mieli się czegokolwiek dowiedzieć, skoro jego kontakt z rzeczywistością ograniczał się obecnie do wciągania i wypuszczania powietrza z płuc? John nachylił się nad facetem, wspierając dłoń na oparciu krzesła.
- Człowieku, weź się w garść! Musisz nam powiedzieć co tam się do cholery stało! Masz coś wspólnego z tym bajzlem?!
Mężczyzna nie reagował. Mimo iż twarz Johna znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów od niego, wydawał się go nie zauważać. John uderzył pięścią w oparcie, wyprostował się i zwrócił do Harrisa.
- Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Jemu chyba odpierdoliło. Kompletnie nie kontaktuje. – Bezradnie rozłożył ręce.
Harris stał wsparty o ścianę i jak dotąd w milczeniu obserwował całą sytuację.
- Facet jest w szoku. Widziałem już podobne przypadki – odparł spokojnie.
- I co? Nie można nic z tym zrobić?
- Nie znam się na tym. Jestem tylko policjantem. – Wzruszył ramionami.
John zaczynał się niecierpliwić. W budynku znajdowało się czternaście osób. Każda jedna w takiej sytuacji, bezużyteczna jak włosy na dupie. Dlaczego on jeden musiał się wszystkim zajmować? Wydawało mu się, że Harris będzie najbardziej ogarnięty z nich wszystkich i chociaż połowę roboty weźmie na siebie. Jemu jednak najwyraźniej, najbardziej pasowała posada doradcy. Gdyby chociaż jego rady i sugestie były w jakiś sposób pomocne... Co mu z tego, że Harris stwierdził, iż koleś gibający się na krześle jest w szoku, skoro nie wiedział co ma dalej z tym fantem robić.
- Myślisz, że mu to minie? – zapytał mierząc wzrokiem naukowca.
- Nie mam pojęcia. Nie jestem psychologiem. – Odbił się od ściany i podszedł do Johna. – Ludzie po ciężkich przeżyciach często się tak zachowują. Oddajemy ich w ręce specjalistów i czekamy, aż będą w stanie cokolwiek nam powiedzieć – wyjaśnił.
- Ile to może potrwać? – Wskazał na faceta. – Kiedy będzie w stanie nam cos powiedzieć?
- A skąd mam wiedzieć! Mówiłem: Nie jestem psychologiem!
- Tu by się raczej psychiatra przydał. – John znowu nachylił się nad mężczyzną. Rozprostował wygięty identyfikator przypięty do kitla. – Profesor , doktor habilitowany Roman Wejtovyc – przeczytał. – Tutaj jest zabrudzone. – Zdrapał zeschnięta krew z plakietki. – No proszę. Nasz doktorek ma nawet stopień majora.
- Wojskowy? – zapytał Harris.
- Na to wygląda. – Puścił plakietkę, po czym sprawdził węzły. Najwyraźniej nie mylił się twierdząc, że lepiej mieć tego gościa pod kontrolą. – Wiadomo. Jak coś się pieprzy, to wojsko zazwyczaj ma w tym jakiś udział. – Wytarł ręce o nogawki. – Popilnujesz go? Ja pójdę sprawdzić co z resztą.
- Nie ma sprawy. W razie czego cię zawołam.
- W razie czego po mnie przyjdź, a jak będzie trzeba , przywlecz go ze sobą.
- Załatwione.
John skinął głową i pobiegł ku głównemu wejściu. Przemierzanie hallu pustego centrum, było cholernie przytłaczające, a świadomość że za cienkimi ścianami przetaczają się hordy zombie, wywoływała zimne dreszcze i gęsią skórkę. Wystarczyło przez chwile być samemu i człowiek zaczynał naprawdę się bać.
Tymczasem truchtem minął aptekę i znalazł się przy głównych drzwiach. Od razu spostrzegł, że praca szła całkiem szybko. Mur miał już pięć warstw i jak na twór wykonany przez ludzi nie mających zielonego pojęcia o budowlance, prezentował się całkiem nieźle. Zbliżył się do jego krawędzi i aż go zmroziło kiedy zajrzał na drugą stronę. Na ogromne drzwi z hartowanego szkła, napierało kilkanaście , może kilkadziesiąt zakrwawionych, okaleczonych postaci. Dociśnięte do szyb ciała, drapały i uderzały pozostawiając wszędzie smugi czerwonej mazi. Jęk jaki przy tym wydawały drażnił uszy. John poczuł ucisk w żołądku i mimowolnie zrobił dwa kroki w tył o mało nie wpadając na Eddy’ego.
- W porządku John?
- Co? – Przez chwilę czuł się zbyt zdezorientowany, żeby zrozumieć kto do niego mówi.
- Pytam się czy wszystko w porządku. Nie wyglądasz najlepiej.
- I kto to mówi. – natychmiast się wyprostował i szelmowsko zmrużył oczy. – Odpocznij trochę. Zastąpię cię.
- Nie trzeba. Nie jestem jeszcze zmęczony. – Mimo to otarł pot z czoła. – Jak tam ten naukowiec którego przywieźliście?
- Harris mówi, że jest w szoku. Więc póki co nic z niego nie wyciągniemy.
- To znaczy, że się nie odzywa?
- Nie odzywa to mało powiedziane. Facet wygląda jakby postradał rozum.
Edd miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale John musiał mu przerwać.
- Skąd ich tylu? – Skinął głową na drzwi. – Ze dwie godziny temu przy wejściu było pusto.
Eddy usiadł na workach z cementem. Był jednak zmęczony i to bardzo.
- Schodzą się od waszego przyjazdu. To pewnie te co szwendały się w pobliżu. Musiały iść za samochodem, później przyciągnął ich hałas betoniarki, a teraz - mówił masując sobie łydki – chyba jedne ciągną do drugich. Ale nie przejmuj się – dodał widząc, że John nieznacznie pobladł. – Stary Carl mówi że nie przedrą się przez drzwi. Nawet jeśli, to zatrzyma ich mur.
- Mur jest jeszcze surowy – zauważył John. – Wystarczy że się o niego oprę i wszystko poleci.
- Carl mówi, że do jutra zwiąże i będzie można murować wyżej. Zaczniemy też domurowywać kolejne rzędy. Tak że za około tydzień powinniśmy mieć tu ścianę grubości ośmiu rzędów pustaków, dodatkowo wzmocnioną w środku dwoma rzędami czerwonej cegły i blachy. Do tego czasu drzwi spokojnie wytrzymają. Zresztą, według Carla w ogóle nie powinny się rozwalić.
- Mhm . Dobrze. Gdzie znajdę Carla?
- Poszedł do biura, jeszcze raz przejrzeć plany budynku.
...