Serdecznie witam i proszę o ocenę mojego opowiadania. Składa się z dwóch części. Poniżej przedstawiam pierwszą z nich. Sugerując się tytułem, można byłoby sądzić, że pierwsza powinna być "Ona", ale sami z pewnością przyznacie mi na końcu rację, że, z uwagi na dramaturgię akcji, bardziej wskazana jest taka prezentacja mojego opowiadania.
Zaznaczam, że historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, mających miejsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w jednym z powiatowych miast południowo-wschodniej Polski.
Proszę o opinie.
__________________________________________________________________________
Część I. On
[.....]- He-niek! He-niek! He-niek! – skandowała publiczność. Podłoga w hali drżała od tupnięć nóg dziesiątków miłośników rozgrywek judo. Kochał ten odgłos. Kochał doping, który wzmagał jego siły i chęć walki. Aż do końca, do zwycięstwa! Często mu się to zdarzało. Obdarzony przez naturę doskonałymi warunkami do uprawiania tego sportu, zatracał się w nim całkowicie; tak na treningach, jak i przy sparingu, na zawodach. Wtedy czuł, że naprawdę żyje. Te wszystkie określenia, które na początku, gdy zaczynał swoją przygodę z judo, były jedynie obcobrzmiącymi słowami: hadżime, o-goshi, tai-otoshi, tomoi-nage, wazari, ippon, i w końcu to, na co czekał on sam, jak i wszyscy jego wierni kibice – okrzyk sędziego, kończący walkę: sore made ippon! Te słowa były teraz w jego słowniku podstawą, bliższe mu niż ojczysty język.
[.....]Teraz, po serii jego, na zmianę, wzorowo wykonanych rzutów: o-goshi i tomoi-nage, jego rywal wyraźnie się zdekoncentrował. Zarówno Heniek, jak i cała rozgorączkowana walką publiczność widziała, że wysoki, barczysty przeciwnik ma już najwyraźniej dość. Wciąż jednak stał przed nim na macie, na lekko ugiętych nogach, z opuszczonymi ramionami. Heniek, niższy od niego, lecz również masywny, faworyt wagi ciężkiej na moment obrzucił salę spojrzeniem. W odpowiedzi uniósł się w jego stronę las rąk. Skrzywił się z niezadowoleniem. Zasłonił mu on bowiem to, co chciał zobaczyć najbardziej.
[.....]Przez ułamek sekundy dojrzał jednak czarną czuprynę w jednym z najdalej i najwyżej ustawionych rzędów siedzeń. Tylko ona się dla niego liczyła. To dla niej dzisiaj chciał zwyciężać. Jeszcze jeden o-goshi i potem tai-otoshi, czyściutki, za dziesięć punktów. Publiczność szalała. Przez ogólny tumult przebił się jednak głośny okrzyk sędziego, z mocnym akcentem na ostatniej sylabie: sore-made ippon! To oznaczało koniec walki przed czasem za zdobycie maksymalnej liczby punktów. Wygrał! Znowu odniósł zwycięstwo! Widział las rąk, które w aplauzie wznosiły się do góry, słyszał własne imię, skandowane przez dziesiątki kibiców. Jeszcze uścisk dłoni z rywalem, z sędzią, potem klepnięcie po plecach przez trenera i zszedł z maty.
[.....]Udając się do szatni, widział, jak właścicielka czarnej, krótkiej, kędzierzawej czuprynki, stojąc wciąż, bije brawo i uśmiecha się z daleka. To było dla niego największą nagrodą za walkę, do której dziś stanął właściwie tylko dla niej. Dla Zośki. Ona i ten sport to były dwie największe miłości jego życia. Tak się ono ułożyło , że jedna warunkowała drugą i odwrotnie. Bez judo nie byłoby Zośki, a bez Zośki nie byłoby niczego. Wszystko, co osiągał powoli i z wielkim trudem, zawdzięczał temu, że pewnego dnia nagle pojawiła się w jego życiu.
[.....]Heniek wlazł pod prysznic w szatnianej łazience i, stojąc w strumieniu chłodno-ciepłej wody, odbywał swoja sentymentalną podróż w przeszłość.
Podobnie jak kilka lat wcześniej judo w jego życiu, tak i Zośka zjawiła się nagle, na którychś z kolei zawodach na szczeblu wojewódzkim. Zarówno ją, jak i grupę innych dziewcząt przyprowadził wtedy jego kolega, którego znał jeszcze z podstawówki. Pomiędzy rosłymi, biuściastymi pannicami wyglądała jak kurczątko – niepozorna, nawet niezbyt piękna, nieśmiała. I ta nieśmiałość najsilniej do niego przemówiła. Sam nie był też zbyt odważny do dziewcząt. Miewał je już wprawdzie, nawet dość dosłownie, ale przelecenie panienki na jednej, czy drugiej, sowicie podlewanej alkoholem imprezie, nie pozostawiało w jego pamięci żadnych istotnych wrażeń. Ot, kolejna łatwa laska!
[.....]A takich w jego otoczeniu nie brakowało. Wychowany w małym mieście, w trudnej rodzinie, w dzielnicy, gdzie, jak to mówią, przeważnie tylko kurwa i złodziej, bardzo szybko wrósł w to środowisko. Jego postura i ambicja sprawiły, że już w młodzieńczych latach zdobył sobie szacunek i posłuch. To nie dawało mu jednak satysfakcji. Nie chciał żyć tak jak jego koledzy: od wyroku do wyroku, od libacji do libacji. Kochał muzykę, choć nigdy nie nauczył się tańczyć, poezję, nawet gdy nie zawsze ją rozumiał. Choć silny i sprawny, duszę miał wrażliwą i dziecinną. Bardzo kochał matkę i miał świadomość, że jej zawdzięcza to, co w nim najlepsze. Była mądrą, dobrą kobietą, uwikłaną w życie z mężem–alkoholikiem, który jej i swoim dzieciom uczynił z domu piekło.
[.....]Heniek nienawidził ojca. Będąc już prawie dorosłym, potężnym i silnym, potrafił skutecznie obronić matkę i rodzeństwo przed jego atakami w pijackim szale. Jednakże pojęcie „dom” nic dla niego nie znaczyło. A właściwie znaczyło - co najgorsze. Dlatego uciekał stamtąd, kiedy tylko mógł. I wsiąkał w ulicę. A ta przyjęła go z otwartymi ramionami. Sam zaczął pić, nie stronił też od narkotyków. Staczał się. W początkowym okresie swojej przygody ze sportem także zdarzały mu się wpadki. Zapijał na kilka dni, pędząc czas na rozmaitych melinach, po czym wracał i z opuszczoną głową stawał przed trenerem. On tylko mówił:
[.....]- Oj! Heniek! Heniek! Marnujesz się, człowieku! Leć do szatni! Przebieraj się!
[.....]I znów na jakiś czas życie zdawało się mieć dla niego jakikolwiek sens. Kiedy skończył zawodówkę, poszedł do pracy jako kierowca. Większość wypłaty oddawał matce. Wtedy już mniej pił, ale nie zrezygnował z narkotyków. Był to przeważnie sporządzany prowizorycznymi metodami kompot albo też tri do wąchania. Wystarczyło jednak, żeby odurzyć się na trochę. Abstynencję w tej dziedzinie podejmował tylko przed zawodami. Bo trenował cały czas. Sam nieraz myślał, że nie dożyłby swoich lat, gdyby nie judo. Ono było dla niego nie tylko sportem. Zaraził się kulturą i tradycją japońską. Aby mieć choć namiastkę szacunku do samego siebie, pragnął być człowiekiem charakternym. Japońska tradycja, szczególnie wątek samurajów, w sytuacji utraty honoru popełniających harakiri, stał się jego obsesją.
Wszystko się zmieniło dopiero od kiedy poznał Zośkę. To ona nadała sens jego życiu i zmieniła je. Delikatna, ulotna jak babie lato, rozsądna i czuła - jego Zosieńka. Sam nie wiedział, czemu akurat związała się właśnie z nim. Była dziewczyną z tak zwanego dobrego domu, doskonałą uczennicą, skromną panienką. Tak wszyscy o niej mówili.
[.....]Jednak tylko on wiedział, jaka potrafi być żywiołowa i bezpruderyjna. To ona pierwsza zaproponowała mu zbliżenie po roku ich znajomości. Pamiętał, że do końca nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nawet wtedy, gdy szedł z nią na najwyższe piętro kamienicy, w której mieściło się mieszkanie kolegi, który życzliwie udzielił mu kluczy. Nie mógł przecież na ten pierwszy raz zabrać Zośki w krzaki nad rzeką. Nie mógł jednak powiedzieć, że była łatwa. Wtedy, gdy oddała mu się w tym mieszkaniu, była jeszcze dziewicą. Zdumiało go to i tym bardziej przywiązało do niej. Dla Zośki był gotów na wszystko. Dla niej i za jej namowami podjął naukę w liceum wieczorowym, by zdobyć maturę. Ona odciągnęła go od narkotyków i kolegów. Najtrudniejsza sprawa była z alkoholem i to do końca pozostawało kością niezgody między nimi. Ostatnio, przed tymi zawodami też mieli ciche dni, bo popił kiedyś dość mocno i Zośka znalazła go na którejś melinie z gołą dziewczyną w łóżku. On nawet nie pamiętał, skąd tamta się tam wzięła. Próbował to Zośce wytłumaczyć, ale nie chciała słuchać i z płaczem wybiegła z meliny. Heniek, który zaplątał się we własne spodnie, nie miał już szans jej dogonić. Nie widzieli się aż do dzisiaj. Był pewien, że Zośka nie przyjdzie. Kiedy przez uchylone drzwi sali zerknął na widownię od razu dojrzał w ostatnim rzędzie jej czarną, ukochaną główkę.
[.....]Przebaczyła mu więc! Kochała go! Choć początkowo na myśl o walce ogarniało go zniechęcenie, to na widok Zośki postanowił, że będzie walczył, choćby z całym światem. I zwycięży! Dla niej! Pobiegł wtedy do szatni i w wewnętrznej kieszeni kurtki sprawdził, czy ma to, co od tylu już dni nosił. Złoty pierścioneczek z czerwonym oczkiem. Dla niej! Chciał go jej dać i przysiąc, że już nigdy jej nie zawiedzie. Że kropli alkoholu już nie wypije. Że od tej pory będzie już tylko ona. Jego Zośka! Zosieńka! Zojka! Pierścionek leżał na swoim miejscu i Heniek walczył jak nigdy. Wygrał walkę i miał nadzieję wygrać swoje życie.
[.....]Zakręcił wodę. Zaraz po tym przeniknął go chłód. Powycierał się szybko, przestraszony, by Zośka nie zniechęciła się długim czekaniem na niego i nie odeszła.
Ale nie. Kiedy wyszedł z budynku POSiR-u, stała na chodniku pod drzewem i paliła papierosa. Zdziwił się, bo nie wiedział, że zaczęła palić. Choć go to zaniepokoiło, nic nie powiedział, tylko wziął ją w ramiona. Chciał całować, ale ona oparła się i stanowczo odsunęła od niego. Nigdy nie lubiła publicznego przytulania. Uszanował więc jej wolę i szedł obok szczęśliwy, ściskając w dłoni złote kółeczko. Na ramieniu niósł swoją torbę z kimonem w środku. Z początku długo milczeli. Heniek chciał ją przeprosić, obiecać poprawę, powiedzieć, jak bardzo ją kocha, że ona jest dla niego wszystkim. Długo z tym jednak zwlekał, układając sobie w myśli odpowiednie słowa. W jakiś czas potem zrozumiał, że za długo, bo wtedy Zośka zaczęła mówić.
[.....]W miarę, jak jej słowa docierały do niego, jego dusza rozpadała się na kawałki. Że nie zapomni go, ale tak dłużej nie może, że zawiódł ją kolejny raz, że zamiast rozwijać się, to się uwstecznia, że robi jej wstyd przed znajomymi, że nie ma zamiaru wylądować z nim w rynsztoku. I na końcu dodała to najgorsze, to, co sprawiło, że Heniek poczuł, jak szaleństwo wlewa się do jego umysłu. Że jest jakiś inny człowiek – chłopak, którego poznała, z którym czuje się bezpiecznie i jest dowartościowana.
[.....]Miał ochotę krzyczeć, że przecież tak bezpiecznie, jak przy nim, to przy nikim jej nie będzie, że on zna jej wartość i wielbi ją jak bóstwo, że nie! To niemożliwe! Milczał jednak, próbując przyswoić sobie to wszystko. Ta próba była jak wejście na szafot. Wiedział, że tak jest, jednak musiał to pojąć. Musiał do końca uwierzyć, że Zośka mówi poważnie i jest to nieodwołalne. Musiał przed tym, co zamierzał zrobić. Co powinien teraz zrobić. Kiedy to pojął, kiedy przyswoił tę straszną prawdę, próbował jeszcze dziewczynę przekonywać. Obiecywał poprawę, przysięgał miłość. Zośka jednak była nieugięta. Ze łzami w oczach przekonywała go, że całe życie jest przed nim – jakby jedyne możliwe nie było tylko przy niej, że jeszcze niejedną dziewczynę pokocha – jakby dla niego istniały jakieś inne dziewczęta, że mogą przecież zostać przyjaciółmi – jakby nie wiedział, cóż to znaczy.
[.....]Nie potrafiąc jej przekonać, zamilkł więc, mając świadomość, że jego życie się zawaliło. Brzemię, które na niego spadło, przygniotło go jak robaka. A nie mógł przecież być robakiem. Nie mógł zostać na dnie. W końcu niósł ze sobą kult odwagi, walki, honoru. Wierzył w to święcie. Był samurajem, który zawiódł swego pana. I jak samuraj musi teraz postąpić. Nie chce, boi się, ale musi!
[.....]Kiedy to pojął, znajdowali się akurat na początku osiedla, gdzie mieścił się blok, w którym mieszkała. Przechodzili obok kamiennego śmietnika, w obrębie którego poustawiane było ciemnozielone kontenery. Zostawiając Zośkę na chodniku, wszedł pod zadaszenie, na zamkniętym kontenerze położył swoją torbę i grzebał w niej pośpiesznie. W końcu znalazł to, czego szukał. Kiedy ujął w dłoń rękojeść dużego, kuchennego noża, spokój spłynął na jego duszę. Teraz już jego zachwiana psychika spokojnie prowadziła go do celu. Klinga noża była szpiczasta, zaostrzona jak brzytwa. Kiedy lekko przeciągnął palcem po ostrzu, na powierzchni skóry ukazała się krew. Posłyszał, jak Zośka go woła. Nie chciał, żeby na to patrzyła. Musiał jednak powiedzieć jej to, co najważniejsze. Odkrzyknął więc:
[.....]- Kocham cię, Zojka!
[.....]Po tym zamachnął się i oburącz wbił sobie nóż w brzuch, odrobinę poniżej pępka. Poczuł obezwładniający ból. Ledwie utrzymał się na nogach. Z tego bólu stracił siłę w rękach. Planował na początku przesunąć nóż w prawo i w lewo, żeby rozpłatać się całkowicie, ale cierpienie tak go poraziło, że nie był do tego zdolny. Ledwie wstrzymywał jęk. Posłyszał tylko, jak zniecierpliwiona Zośka woła:
[.....]- To ja idę, Heniek!
[.....]Nie miał siły odpowiedzieć. Cieszył się, że poszła, że nie widziała go w takim stanie: słabego, żałosnego. Powoli osunął się na kolana. Potem opadł na bok. Głowa wsparła mu się na ramieniu wyprostowanym przed siebie. Przyćmionym z bólu wzrokiem dojrzał jeszcze, jak złote kółeczko wysunęło się z jego palców i wpadło między płyty chodnika.
[.....]Kiedy jego oczy się zamknęły, poczuł dotyk chłodnych dłoni na czole. Potem była już tylko czarna pustka… Bez żadnego bólu...
Ona i on. Część I On.
1
Ostatnio zmieniony wt 25 lut 2014, 23:45 przez Zoja, łącznie zmieniany 2 razy.
..."Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."...
J.W Goethe "Faust"
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."...
J.W Goethe "Faust"