37
autor: JadowitaJoaśka
Pisarz domowy
Na sam przód dziękuję za uwagi i wytknięcie błędów. Staram się ograniczyć nadmiar słów i "barokowość", które - notabene - "czkawką" po naczytaniu się Lovecrafta, którego ostatnio pożarłam sporą ilość. (I tyle na temat czytania mistrzów celem poprawy. Mnie to przynosi tylko "podłapywanie tików", które niezbyt zdrowe, kiedy chce się napisać coś w innym tonie - potrzebny detoks). Mam nadzieję, że będzie lepiej, tekstu trochę mniej, bo praca mi daje się we znaki i co za tym idzie zmęczenie tłamsi jakąkolwiek wenę.
"wwwwRzecz jasna wrzask lasu oraz przejmująca cisza jaka po nim zapadła, zrobiły na dzieciach niemałe wrażenie. Wyraźnie przestraszone przywarły do siebie, tocząc wokół niespokojnym wzrokiem, ale ich chciwość okazała się silniejsza od lęku.
- Chodźmy po złoto, szybko… - wyszeptała Małgosia, szarpiąc brata za kubrak. – Zanim to, co narobiło takiego hałasu, przyjdzie po nas.
- Racja – przytaknął chłopiec, spoglądając zimnym wzrokiem na domek. – Srebrnobrody mówił, że trzymała je w tej skrzyni koło paleniska… Zabierzemy też te jej wisiorki, są pewno drogie. Ech, tatko ucieszy się jak zobaczy, cośmy nagrabili.
wwww Zjeżyłam się i prychnęłam. Więc o to tym smarkaczom chodziło, o złoto, które Lila używała do wyrobu eliksirów uzdrawiających. Przebrzydłe, małe wszy. Pragnęłam zemsty za śmierć mistrzyni, chciałam patrzeć jak dzieciaki wiją się w bólach po stokroć gorszych niż cierpienie palonej żywcem wiedźmy, ale przez tę falę nienawiści, przebił się niepokój. Srebrnobrody powiedział im o złocie? Znałam tego człowieka, starego zbieracza jagód i ziół, wesołego wytwórcę smakowitych nalewek. Był dobrą, poczciwą osobą, znał Lilę od lat i nigdy nie zdradził nikomu żadnego z jej sekretów. To, że powiedział komuś o drogocennym kruszcu, mogło znaczyć tylko jedno – został do tego zmuszony pod groźbą śmierci swojej lub kogoś bliskiego. Co też mogło spotkać wesołego staruszka? Czyżby dzieci miały na rękach również jego krew?
wwww Chcąc poznać odpowiedź na te pytania oraz dowiedzieć się, skąd właściwie pochodzi mordercze rodzeństwo, ruszyłam za nimi zaraz po tym, kiedy wyszli z chaty uginając się pod ciężarem zrabowanych mieszków. Mimo połamanych, raniących płuca żeber i obolałego ciała, nie zwalniałam kroku, przedzierając się przez leśną gęstwinę ich śladem. Smarkacze mieli dłuższe nogi i byli zdrowi, lecz ja znałam te ostępy dużo lepiej od nich oraz niczego nie niosłam, dlatego nie było to aż tak trudne zadanie. Łapa za łapą, krok za krokiem, podążałam za nimi niczym cień. Niebo pociemniało i zabarwiło się ognistymi kolorami zachodu słońca, gdy dotarłam do wydeptanej dróżki, która okazała się prowadzić do starej chaty na skraju jednej z okolicznych wiosek. Zaniedbane domostwo ledwo stało trzeszcząc złowróżbnie, a zewsząd unosił się słodkawy smród będący mieszaniną zapachów dawno niemytego ciała, gorzały, stęchlizny i krwi. Ludzkiej krwi. Ktokolwiek mieszkał w chacie był prawdziwym rzeźnikiem.
wwww Jestem waszą matką, znacie mnie, wiecie, że nie jestem przesądna, ale naprawdę to złowróżbne miejsce wręcz emanowało złem, jakąś odrzucającą, dławiącą aurą, jednak mimo tego, rodzeństwo bez lęku weszło do środka. Patrzyłam jak roześmiane, wesoło rozprawiające o swej zbrodni znika za zbitymi z nieheblowanych dech drzwiami, a po chwili wahania sama ruszyłam w kierunku domostwa, aby podejrzeć dzieciaki przez uchylone okno. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, bo skoro gospodarz domu zabijał ludzi, to obcięcie rannemu kotu łba byłoby dla niego niczym spluniecie, ale nienawiść okazała się silniejsza od strachu.
wwww Wnętrze oświetlało jedynie palenisko oraz kopcąca lampka psiego sadła, lecz kocie oczy pozwoliły mi wszystko widzieć niemal tak dokładnie jak za dnia. Na spróchniałej ławie siedział wychudzony brodacz o rudych, zmierzwionych włosach i dzikich, brązowych oczach. To nie po nim dzieciaki odziedziczyły urodę, o ile były owocami jego lędźwi. Mówiły mu „tatko”, ale to, że go uważały za ojca, nie znaczyło, ze istotnie nim był.
- No nareszcie! Trzy księżyce z okładem was nie było, jużem myślał, że wybrałyście to babsko.
- Nie tatulu, nie zostawilibym rodziny. A gdzie macocha? – zapytał Jaś.
- Szmata uciekła z wędrownym grajkiem, oby ich leśne bestie rozdarły.
- Żadna strata, to i tak wywłoka była – skwitowała Małgosia.
wwww Żadne z dzieci nie zauważyło zimnego błysku w oczach mężczyzny, kiedy wspominał o żonie, żadne nie posiadało zwierzęcego węchu, aby wyczuć zapach świeżej krwi napływający z drewutni na placu… Ale gdyby nawet, wątpię, żeby przejęły się faktem, że ojciec zarąbał kobietę, może nawet zdawały sobie z tego sprawę, chociaż słowo „mord” nie padło. Były takie same jak on – zimne, chciwe, o przegniłej moralności.
wwww Dzieci opowiadały mężczyźnie o dniach spędzonych w domu Lili, nazywając ją głupią i naiwną, kpiąc z jej dobrego serca, co doprowadzało mnie do szału… Naprawdę z trudem trzymałam nerwy na wodzy. W końcu wraz z ojcem ustaliły wersję wydarzeń, która mogła wytłumaczyć ich powrót oraz nagłe wzbogacenie się przed mieszkańcami osady. Opowieść o tym jak zabłądziły w lesie, trafiły do domu złej wiedźmy-kanibalki, która chciała je utuczyć i pożreć, ale szczęśliwie przechytrzyły ją i spaliły w piecu. Historia naciągana, śmieszna, ale łatwa do łyknięcia przez zabobonnych wieśniaków, szczególnie, że dzieciaki były wyjątkowo dobrymi aktorami.
wwww Zeskoczyłam z okna, żebra zabolały mnie upiornie. Chciałam wrócić do domu Lili, by tam odpocząć i na spokojnie opracować plan zemsty, lecz nagle z przesiąkniętej zapachem krwi drewutni usłyszałam cichy jęk, niedosłyszalny dla jakiejkolwiek ludzkiej istoty. Zaintrygowana ruszyłam w tamtym kierunku, przechodząc obok ogromnego psiska, które mogłoby rzucić wyzwanie nawet niedźwiedziowi. Pewnie bestia zapewniała prywatność mężczyźnie i jego rodzince rozszarpując każdego w pobliżu, ale mnie nie tknęła – zwierzęta wyczuwają magię i instynktownie wolą nie zadzierać z czarodziejskimi istotami oraz wiedźmami. Spojrzał tylko na mnie z lękiem, poczym zwinął się w kłębek, udając, że nikogo nie zauważył. Na szczęście, bo jedno kłapniecie jego szczęk i byłoby po mnie, a wy moje dzieci, nie ujrzałybyście tego świata.
wwww W drewutni czekał mnie nieprzyjemny widok. Ludzkie, kobiece ciało porąbane w kawałki jak szczapy kominkowego drewna i upchnięte w beczkę, która przewróciła się na nierównym klepisku, ukazując swoją makabryczną zawartość. Jednak to nie zwłoki mnie zainteresowały, a okrutnie pobity, związany i zakneblowany mężczyzna w barwnych szatach, sądząc po leżącej obok niego lutni, grajek, którego wspominał zakapior z chaty. W dodatku nie taki zwykły grajek. Po długim, przypominającym nieco krowi ogonie, zapewne niewidocznym dla przeciętnego człeka, poznałam, że ten to osobnik ma domieszkę krwi biesów. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc owo „znalezisko”. Grajek miał na pieńku z ojcem rodzeństwa, w sumie to dziwiłam się czemu jeszcze żyje, a w dodatku wywodził się z naszych stron, przynajmniej w części. Przeczuwałam, że mogę znaleźć w nim wyjątkowo cennego sojusznika.
wwww Podeszłam do niego, chwyciłam w pyszczek kawał szmaty zatykającej mu usta i pociągnęłam. Wyjęcie knebla przyjął z ogromna ulgą, zakaszlał parę razy, wziął głęboki oddech, poczym spojrzał na mnie nieco zdziwiony.
- Ciekawy z ciebie kotek… Może mi jeszcze znajdziesz nóż do przecięcia więzów? – wychrypiał.
- Tak, a nawet cię stąd wyprowadzę, ale tylko, jeżeli obiecasz mi parę rzeczy – powiedziałam na to.
wwww Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo równie zaskoczonego jak on. Gębę rozdziawił tak, że mogłaby się w niej zagnieździć norka, a oczy wybałuszył niczym trawiona wzdęciem żaba. Gdyby nie śmierć Lili i porąbany trup dwa kroki ode mnie, zapewne parsknęłabym na ten widok śmiechem, ale wtedy daleko było mi do rozbawienia.
- Kot, który gada? Jakże to możliwe?
- Nie kot, który gada, tylko człek w kocim ciele. Ocalając mi życie wiedźma narodzona, którą zamordowali potomkowie twego oprawcy, zmieniła mnie w zwierzę… Przynajmniej tymczasowo. Jeżeli przysięgniesz na życie i swych przodków zza Przejścia, że pomożesz mi pomścić jej przelaną krew, to ocalę cię, a nawet zapewnię schronienie.
- A chcesz zgładzić i drwala? – spytał.
- Drwala? – nie zrozumiałam.
- Mój oprawca… Zbój podający się za drwala, sprzedaje opał i drewno mieszkańcom, a w lesie napada i morduje podróżnych. Wraz z żoną, tą w beczce, zamordował mego brata, okradł nas… Ja uniknąłem noża, bo jako jedyny w całej okolicy znam parę narzeczy w mowie i piśmie oraz znam nieco czarów.
- Tak, jego głowy także pragnę.
- Zatem będę ci wierniejszy niźli pies, przynajmniej póki drwal i jego potomstwo nie wyzioną ducha. Przyrzekam na swe życie i przodków zza granicy.
wwww Tyle mi wystarczyło. Rozejrzałam się po drewutni za czymś, co mogłabym podać mężczyźnie do przecięcia więzów. W oczy rzuciło mi się ułamane, zardzewiałe ostrze żelaznego noża, zapewne niezbyt ostrym, ale w pobliżu nie było nic lepszego. Szczęśliwie, mimo skrępowanych dłoni, grajek poradził sobie nawet przy jego pomocy i po chwili był już wolny. No prawie wolny. Na przeszkodzie nadal stały zamknięte drzwi drewutni – ja przecisnęłam się pod nimi – oraz czyhający na zewnątrz ogromny pies. Mnie nie tknął, ale nie wiedziałam czy niewielka domieszka magicznej krwi uchroni mężczyznę przed jego zębami. Brawurowa ucieczka przed czworonogiem raczej nie wchodziła w grę, gdyż pobity ledwo co stał, nie mówiąc o bieganiu, ale i na to znalazł się sposób.
- Jestem śpiewaczem zaklęć, ma pani – oświadczył, kiedy rozmyślaliśmy nad sposobem wydostania go z całej tej kabały. – Wojciech Złotośpiewny mnie zwą, do usług.
wwww Wiedziałam, że śpiewacze zaklęć potrafią bez trudu obłaskawić każdego zwierza, a nawet człowieka, jeżeli są wyjątkowo utalentowani, więc przynajmniej ten problem miałam z głowy. Jednak drzwi drewutni, złośliwie zamknięte od zewnątrz na kłódkę były prawdziwym utrapieniem. Co prawda drwal nieroztropnie zostawił w środku siekierę, więc Wojciech mógłby je porąbać, ale hałas zwabiłby draba. Dlatego po prostu rozłożyliśmy je, wyjmując po kolei wszystkie gwoździe z grubych dech, aż powstał otwór na tyle duży, aby mój nowy towarzysz mógł się przez niego przecisnąć. Niestety praca była dość długotrwała i męcząca, w efekcie czego Wojciech przypłacił ją znacznym pogorszeniem stanu zdrowia, lecz szczęśliwie nie takim, aby nie mógł dalej iść.
wwww Pies nie stanowił żadnego problemu, nawet nie trzeba było go specjalnie czarować. Widząc, że i tak podejrzanie zalatujący biesem osobnik ma mnie za towarzyszkę, prawie od razu odpuścił. Gorsza była wędrówka przez las. Ja sama, chociaż w o wiele lepszym stanie niż Wojciech i do tego na czterech łapach, miałam trudności z brnięciem przez gęstwinę, a on… Poważnie ranny, chłostany przez gałęzie, szarpany przez ostrężyny wlókł się niemiłosiernie. Sytuacji nie poprawiało, że taszczył ze sobą ta swoją lutnię i za przewodnika miał mnie - czarnego kota w czarnym, ciemnym lesie. W efekcie dotarliśmy do chaty Lili dopiero po brzasku, a tam czekała na nas niespodzianka. Widok, który zastałam niezwykle mnie zaskoczył, ale teraz, z perspektywy czasu rozumiem, że śmierć wiedźmy narodzonej, strażniczki przejścia nie mogła obyć się bez echa wśród czarodziejskich ludów. Istot, wśród których miała ogromne grono przyjaciół."
Ostatnio zmieniony ndz 19 sty 2014, 22:18 przez
JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon
The crack of doom is coming soon..."