Drobna odskocznia od codziennej pisaniny.
_________
___Jestem amforą. Jestem tym, co wyląduje w środku, czym ludzie się podzielą, co zostawią, tym co wrzucę do siebie sam, co z powstałego chaosu wychynie, wypełznie duszone ideami cudzymi, słowami i przyzwyczajeniami. Czasem ktoś wrzuci monetę, która zabrzęczy o ściany, odegra melodię ludzi bogatych, wprawi duszę w przyjemne drżenie, tańce dzikie za ten jeden, drobny przecież gest. Czasem ktoś potraktuje mnie jak spluwaczkę, przeprowadzi iniekcję myśli złych, zachowań szkodliwych, bezecnych, niepotrzebnych, raniących rozkochaną, rozśpiewaną własnym brzmieniem duszę i będzie patrzył, asekurując wszelkie próby odepchnięcia tego paskudnego daru, któremu odmówić nie możemy, bo pozostaje w nas, wewnątrz, traktując amforę taką, jaką jest, bezwolną, pragnącą wypełnienia, pragnącą własnego kształtu, bezwzględnie i bezwładnie.
___Forma moja skazana jest na wejrzenia powierzchowne, lustrujące szklącą powierzchnię masy bezkształtnej, przez którą widać tylko westchnienia najkrzykliwsze, najbezczelniejsze w manifestowaniu własnego istnienia. Pech chciał, że to one wypychają kształt, formują obraz ponad i poza treścią właściwą, myślą osobistą, zrodzoną w samym środku, pośród morza decyzji nie własnych. Rumor i chrzęst, przepychanka.
___Idę w poczuciu takim, jak przedmiot jakiś z nogami wetkniętymi po to tylko, by więcej osób mogło mnie dotknąć, bym więcej miejsc zwiedził, które mnie wypełnią, które dadzą mi sens jakiego sam stworzyć nie potrafię, bo jestem amforą, nie kuźnią.
___Bruk skrzył porannym deszczem, mżawką drażniącą zimne powietrze, splatającą swój krótki żywot z uczuciami ludzi przezeń irytowanych, pocieszanych, obojętnych. Wsiąkała we mnie jak wszystko inne, zajmowała czas, szczerbiła jedną z nieskończenie wielu ścian naczynia. Obmywane krągłości kamienia brudzono wtóry, człowieczym krokiem i spojrzeniem. Podporządkowałem się pędowi, popłynąłem z tłumem i wodą, leniwie pełznącą granicami ulicy otoczonej kordonem kamieniczek i lamp starszych niż moja amfora, przez co jeszcze silniej nań wpływających. Ognie w nich zagasły, uciszone ręką wysokiego mężczyzny w czerwonej kurtce, jak świetliki trącone szybą samochodu.
___Interesował mnie, człowiek ten właśnie, odległy rzeczywistością, poschły wiekiem, zarysowane naczynie owładnięte czasem przeszłym, koniecznościami dawnymi. Nikt już nie palił tych latarni, bo nie musiał, niedługo miały zostać usunięte, względnie poprawione dożylnie, zintegrowane z postępującą technologią, prądem zmian. Nie wiem, czy on wiedział. Pewnie tak, raczej, być może. Nie był przygnębiony, a pogrążony bardziej – własną formą, naczyniem do którego nie można wlać więcej, bo na dzień drugi gubi się to w dziurawych toaletach pamięci, spuszczone wraz z setkami innych rozmów popełnionych, przeprowadzonych ze świadomością przyszłego zapomnienia.
___Tym razem podszedłem, wyrwawszy się z tłumu, z okolicznych sklepów, okienek i parapetów, odrzuciwszy na chwilę afekt wobec szarego, pustego przekazem kamienia. Odciągnąłem oczy od innych twarzy, spojrzałem na tę jedną, badawczo mierząc sens każdej zmarszczki, jej narodziny, efekty odrysowywane na właścicielu i otoczeniu, potencjalny sygnał, zupełnie niezależny od osoby ocenianej, bo przecież wpisany.
___Był znacznie starszy niż podejrzewałem. Nie dostrzegłem tego wcześniej w żwawości chodu, kroku sprężystego, namiętnie prowadzonego wzdłuż gęstwiny miejskich korytarzy. Nie dostrzegłem tego w ruchach silnej ręki, kierowanej trajektorią ściśle wytyczoną, bez obligowanych wiekiem drgań. Na źrenicy lewego oka nachodziło bielmo silnie kontrastując z okiem prawym, okraszonym siecią jaskrawo-czerwonych nitek. Zaniedbana broda ciągnęła się aż do piersi, po drodze muskając dębową szyję.
___W całym swoim zaskoczeniu, w mojej niczym nie podyktowanej obecności, dziwacznemu zainteresowaniu – uśmiechnął się. Spróchniałe lico odsłoniło klejnoty szabrowane przez korniki. Musiałem coś powiedzieć, o coś zapytać, przestać kontestować bez celu, którego każda czynność potrzebuje, wyjaśnienia spraw oczywistych dla jednej tylko ze stron. Sięgnąć powodu nie prawdziwego, a zrozumiałego. Poczuwszy z dawna zapomniany ciężar usadowiony na nadgarstku, zaniechałem pierwszej myśli, w całym jej bezsensie i drażniącej pospolitości. Amfora zahuczała echem cudzych zachowań, przez co usta złożyły się na kilka słów. Zapytałem o kierunek, na rynek bodajże, zrazu patrząc we właściwym kierunku, zupełnie nieprzystosowany do tego typu inicjacji, irracjonalnie błahych, biegnących gdzieś z dala od nurtującego problemu. Dostawszy suchą informację, o którą przecież sam poprosiłem, choć nie oczekiwałem, spanikowałem. Zagadnąłem coś o pogodzie, w pośpiechu przyrównując siwy nieboskłon do jego przerzedzonych włosów, co nawet mnie zdało się zabawnym. Speszony brakiem reakcji, jakiegoś rozładowania spiętrzonych niejasności, zaniechałem próby odkopania meritum spod zwałów węglistej codzienności. Odszedłem we wskazanym kierunku, powoli, w zamyśleniu zerkając za siebie, podglądając gaszenie kolejnej latarni, tego zwyczaju dziwnego, bo niepotrzebnego, niepłatnego, który odejdzie w rynsztoki niepamięci niezależnie od wszelkich zachcianek.
___Zjawiłem się następnego dnia o tej samej porze. Słońce zachodziło kreśląc horyzont złocistą łuną, późno jakoś, jakby niezgodnie z postępującym rytmem i zasadami przyrody. Gdzieś za rogiem bito młodego chłopaka, studenta być może, co z wnioskuję z aparycji. Domysł to tylko poparty wyłącznie własnymi odczuciami i… rozprutym plecakiem, leżącym obok śmietnika, jego papierowymi bebechami, targanymi przez wiatr. Nie wiem czemu bili, nie chciałem wiedzieć, ani tym bardziej widzieć. Musiał się z czymś nie zgodzić, mieć inne zdanie od reszty rzekomo dojrzałych, którzy obijali go za amforę nie taką, jakiej oczekiwali. Naginali jej granice na swój własny sposób, rzeźbiąc siłą i pięścią, tytoniowym oddechem i smrodem przyczepionym do podeszwy buta. Widziałem to. Widziałem i czułem jak wchodzi do mojego wnętrza, niechciane, odtrącane, a jednak zaproszone i jeszcze nim wszystko ustało, nim zniknęli za progiem wysokiego budynku, było za późno.
___Mężczyzna wyczekiwał spóźnialskiego cienia, nocy czyhającej za granicami dnia, dzisiaj jakby opieszałej, niechętnej władzy na nieboskłonie. Opierał się plecami o szybę jednej z wystaw, pocierał ją swoim swetrem, polem szachowej bitwy, na której zabrakło figurek. Niewielki berecik bardziej niż zwykle odsłaniał obumierające włosy, jak gdyby w manifestacji, że się nie wstydzi, że świat może patrzeć, a jeśli się zaśmieje to tym lepiej, bo przecież został sprowokowany. Za szkłem ubrane nowomodnie manekiny płci nieznanej, co spowodowane zostało zmianami w modzie, stylem z góry zakładającym, że w tym świecie nie definiuje cię to kim jesteś, a to co masz na sobie. Jakieś rurki, spodnie na szelkach i jeansy tak ciasne, że nie zmieściła by się rolka papieru. Jakieś pół-koszule pół-sukienki, hybrydy symboli wszelakich, z dawna nie utożsamianych z płcią. Im głębiej, tym więcej i dziwniej i szkaradniej i coraz bardziej nonszalancko, a najgorsze jest, że to wszystko specjalnie i z zamysłem.
___Przytargałem dwa krzesła, z okolicznej restauracji. Obsługa uśmiechnęła się tylko, puknęła w czoło, wreszcie zaśmiała z narosłej dezorientacji. Obiecałem zwrócić, za chwilkę, minut kilka nieznacznych i że będą widzieć co robię. Nie oczekiwałem natychmiastowej zgody, gotowy zaszeleścić przed ich oczyma kilkoma papierami od rana miętoszonymi w kieszeni. Może mam jakiś defekt z twarzą, że ludzie mi ufają, że uznają z miejsca za uczciwego, a takie zaufanie kłuje moją formę wewnętrzna, bo nie wynika z tego jaki jestem, a jak wyglądam.
___Podszedłem do mężczyzny, w zamyśleniu obserwującego moje nerwowe kroki. Podsunąłem krzesło pod suchą dłoń. Nie opierał się, usiadł po prostu, nie zadając jednego choćby pytania, uznawszy najwyraźniej, że to ja mam ważniejsze i to mnie należy się pierwszeństwo. Czekałem jednak w milczeniu, oparłszy plecy o gładkie drewno. Czekałem na odejście słońca, na uwolnienie potrzeby w sercu bliskiego mi nieznajomego, razem z nim, za niego. Pomachałem życzliwie spoglądającym kelnerkom. Odpowiedziały uśmiechem, znacznie przyjemniejszym niż ten oferowany przez zerkającego zza niewielkiego okienka kucharza, mniej szydercze, odrobinę tylko szczersze.
___Gdy żarówka Boga zipała ostatkiem sił, trąciłem pierwsze słowa, dźwięki składane od dłuższego czasu, przerzute cierpliwymi ustami. Chciałem przyjąć jak najwięcej, pozwolić wypełnić się formą, na jaką miałem ochotę, jaką pragnąłem wpuścić do wnętrza, za grube warstwy zachowań niechcianych. Odpowiedział ciepło, choć nieco grząsko i potliwie, z melodyką szarpaną jak struny pierwszoroczniaków jakiejś akademii muzycznej. Nie do tego był stworzony, jak mówił. Stworzony został do odgrywania schematów, sentymentalnej miłości za przeszłością, podążaniu za zachowaniami wartymi odprawiania choćby w nieskończoność. Nie potrafił wyjaśnić czemu akurat latarnie, a pytanie o to, co będzie, kiedy je usuną, zbył prędkim machnięciem, gestem doraźnie wytrenowanym. Nie dopuszczał takiej opcji, wymijał się z nią, otaczał slalomem, zamykając jednocześnie oczy, co by nie zobaczyć i zasłaniając uszy, co by nie usłyszeć. Coraz bardziej nie podobał mi się tok rozmowy, coraz większa narastała irytacja i niechęć do tej istoty owładniętej obsesją tęsknot, które wcześniej wydały mi się tak piękne. Coraz więcej przywar dostrzegałem, które rosły jak góra, zasłaniając obraz tak pożądany. Nie to chciałem usłyszeć, nie dlatego się nim zafascynowałem. Wlewał we mnie formę nie taką, jakiej oczekiwałem.
___Siedzieliśmy jednak, aż słońce zagasło zupełnie, pozwalając by to księżyc wytyczał szlak pośród szarych kamieniczek, teraz ozdobionych w srebrną barwę, szatę nocy, jej wyjątkowość. Tylko ze sklepów i restauracji dochodziło jeszcze przykre, niosące smutne barwy światło, odbierającego późnodobowemu światu piękno, cudowną magię tych kilku codziennych godzin. Wstał z zamiarem ożywienia latarni, wprowadzenia krwi w ich skostniałe antykiem serca. Zapytałem o jedną jeszcze rzecz, najważniejszą właściwie, mającą być ostatnim ratunkiem mojej amfory, zahaczającą właściwie o sens istnienia bardziej mój niż jego. Ponownie powiedział nie to co chciałem, nie tak jak chciałem, a protesty zbył machnięciem ręki, kolejny raz z wielu.
___Uderzyłem go w twarz, zamkniętą dłonią, kumulacją dzisiejszego zaułka i wszystkich gniewów, niechęci zrodzonych wewnątrz naczynia, a odbitych przez pryzmat powierzchni. Zrobiłem to, bo tak chciała napęczniała dniem dzisiejszym forma. Odniosłem krzesła do restauracji nie spoglądając na ludzkie twarze, ani tym bardziej na twarz ukochanego nieznajomego.
___Bo jestem spluwaczką, inaczej nie mogę, inaczej nie potrafię się uwypuklać.
!!
2A cóż to za cudaczne jestestwo? UnNorm, proszę, powiedz, że ten tekst miał wywoływać śmiech. Bo leżę i nie wstaję xD
Wypiszę kilka perełek, ponieważ całego opowiadania(?) nie umiem skomentować. Przepraszam.
Wysiliłam wszystkie siły mojego umysły, by wyobrazić sobie dożylne poprawianie latarni. Nie udało się. Może to proste, wręcz oczywiste, ale mnie przerasta :c
Tak ogólnie, starszy facet jest zrobiony z drewna, tak? Bo później jeszcze ta "dębowa szyja"...
Co ten narrator ma do rurek i koszulek? Nie chce, to niech nie nosi, ale po tym, co mówi, już się boję, jak wygląda jego garderoba. Pewnie żupan i bufiaste pantalony.
Z tego, co zrozumiałam, została opisana jakaś smutna choroba psychiczna. Nerwica, paranoja, w niektórych momentach chyba halucynacje, nieuzasadniona agresja wobec obcych. Autorze, oświeć mnie proszę, jakie to schorzenie, bo na psychologii klinicznej się nie znam.
Wypiszę kilka perełek, ponieważ całego opowiadania(?) nie umiem skomentować. Przepraszam.
Brudzono wtóry? Może po raz wtóry? Bo komizm komizmem, ale tu ewidentnie czegoś brakuje.Obmywane krągłości kamienia brudzono wtóry, człowieczym krokiem i spojrzeniem.
Jak ich nikt nie palił, to po co je gasić? Tak na chłopski rozum.Nikt już nie palił tych latarni, bo nie musiał, niedługo miały zostać usunięte, względnie poprawione dożylnie, zintegrowane z postępującą technologią, prądem zmian.
Wysiliłam wszystkie siły mojego umysły, by wyobrazić sobie dożylne poprawianie latarni. Nie udało się. Może to proste, wręcz oczywiste, ale mnie przerasta :c
Jeśli toaleta jest dziurawa (tzn. ma inne dziury, oprócz tej, którą mieć powinna), to gówno raczej się nie zgubi, wręcz przeciwnie, zapaskudzi całą toaletę.gubi się to w dziurawych toaletach pamięci
On ma klejnoty w buzi? Ciekawie ;3 *gimbusiarska wyobraźnia*Spróchniałe lico odsłoniło klejnoty szabrowane przez korniki.
Tak ogólnie, starszy facet jest zrobiony z drewna, tak? Bo później jeszcze ta "dębowa szyja"...
Hahaha, o jeżu kolczasty, jaki z niego kawalarz!Zagadnąłem coś o pogodzie, w pośpiechu przyrównując siwy nieboskłon do jego przerzedzonych włosów, co nawet mnie zdało się zabawnym.
Co ten narrator ma do rurek i koszulek? Nie chce, to niech nie nosi, ale po tym, co mówi, już się boję, jak wygląda jego garderoba. Pewnie żupan i bufiaste pantalony.
CO?poschły wiekiem
Chyba formy się nie wlewa, raczej coś do formy, ale Ty tutaj jesteś specjalista od naczyń.Wlewał we mnie formę nie taką, jakiej oczekiwałem.
Z tego, co zrozumiałam, została opisana jakaś smutna choroba psychiczna. Nerwica, paranoja, w niektórych momentach chyba halucynacje, nieuzasadniona agresja wobec obcych. Autorze, oświeć mnie proszę, jakie to schorzenie, bo na psychologii klinicznej się nie znam.
Jak chce się przyglądać pięknu
Jak chce się oglądać w dzień
Czasami trzeba pokonać sporo lęków
Czasami dostać w łeb
I to jest okej, chociaż czasem to trudne
To nas uczy pokory
Wszystko czasami i dla mnie jest szarobure
Trzeba chcieć ujrzeć kolory
Zeus - "Świt"
http://freakyberry.blogspot.com/
Jak chce się oglądać w dzień
Czasami trzeba pokonać sporo lęków
Czasami dostać w łeb
I to jest okej, chociaż czasem to trudne
To nas uczy pokory
Wszystko czasami i dla mnie jest szarobure
Trzeba chcieć ujrzeć kolory
Zeus - "Świt"
http://freakyberry.blogspot.com/
3
FreakyBerry
A tak na marginesie, to tak karkołomne są te matafory, że muszę przeczytać kilka razy jeszcze, by do końca wyłapać sens
dlatego teraz nic nie powiem, może w przyszłości = tak pobieżnie podoba mi sie, chociaż pokretne to to...
Bo to o człowieku, nie o latarniUnNorm pisze:_Interesował mnie, człowiek ten właśnie, odległy rzeczywistością, poschły wiekiem, zarysowane naczynie owładnięte czasem przeszłym, koniecznościami dawnymi. Nikt już nie palił tych latarni, bo nie musiał, niedługo miały zostać usunięte, względnie poprawione dożylnie, zintegrowane z postępującą technologią, prądem zmian. Nie wiem, czy on wiedział.
A tak na marginesie, to tak karkołomne są te matafory, że muszę przeczytać kilka razy jeszcze, by do końca wyłapać sens
dlatego teraz nic nie powiem, może w przyszłości = tak pobieżnie podoba mi sie, chociaż pokretne to to...
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
4
Przy okazji przeglądania tego tekstu przypomniało mi się zagadnienie tak zwanego pierwszego zdania. Ciekaw rzecz, choć zapewne znajdzie się tyle samo osób głoszących jego istotność jak i zupełny jego brak, no bo jakiż obraz całości może dawać jedno zdanie? Nie mnie rozstrzygać, ale czytając zdanie "Jestem amforą" poczułem wcale nie lekki ukłucie pod żebrami. Rzut oka na wyjątki wycytowane przez poprzedników, dał mi zrąb pewności, że nie był to złośliwy atak kolki. Jako czytelnik chyba nie chce czytać takich tekstów.
5
FreakyBerry
Cieszy mnie, że bawiłeś się przy tekście, pewnie nawet lepiej niż ja
, choć w inny sposób. To taka zabawka, odskocznia, jak zaznaczyłem, choć nie spodziewałem się takiej reakcji. Czytaj - komizm niezamierzony.
Natomiast jeśli metafory (czego każdy z podpunktów dotyczył) zostały źle odebrane, może to oznaczać ich złe dobranie i w tym miejscu nie ma sensu rozplatać skrzyżowania. Najwyraźniej w moim wykonaniu bywają nad wymiar abstrakcyjne, ewentualnie słabe.
Wyjaśnianie sensu i znaczenia utworu leży wyłącznie w jego własnej, osobistej woli i możności, jest jego zadaniem. Swoje już zrobiłem, więcej nie powinienem.
DAF
Również ubóstwiam wolną wolę.
Dobrym jest chyba, jeśli czytelnik po pierwszym zdaniu wie co go czeka. Flara ostrzegawcza pozwalająca uniknąć nieprzyjemności, których nie chciałby sprawiać ani autor, ani odczuwać czytelnik.
gebilis

Dzięki wszystkim.
Cieszy mnie, że bawiłeś się przy tekście, pewnie nawet lepiej niż ja

Natomiast jeśli metafory (czego każdy z podpunktów dotyczył) zostały źle odebrane, może to oznaczać ich złe dobranie i w tym miejscu nie ma sensu rozplatać skrzyżowania. Najwyraźniej w moim wykonaniu bywają nad wymiar abstrakcyjne, ewentualnie słabe.
Wyjaśnianie sensu i znaczenia utworu leży wyłącznie w jego własnej, osobistej woli i możności, jest jego zadaniem. Swoje już zrobiłem, więcej nie powinienem.
DAF
Również ubóstwiam wolną wolę.
Dobrym jest chyba, jeśli czytelnik po pierwszym zdaniu wie co go czeka. Flara ostrzegawcza pozwalająca uniknąć nieprzyjemności, których nie chciałby sprawiać ani autor, ani odczuwać czytelnik.
gebilis

Dzięki wszystkim.
6
Jak DAF nie dałam rady. Szczerze chcę przeczytać ten tekst do końca, ale on mnie odpycha i, co za tym idzie, zniechęca. Wydaje mi się, że gdyby wywalić połowę tego "abstrakcyjnego" bełkotu, to wtedy powstałoby coś o wiele ciekawszego. Ledwie początek przeczytałam, ale już ten krótki fragment przedstawia obraz typowy dla naszych czasów, czyli im więcej metafor i zawiłości, tym lepiej będziemy pozorować przekaz - nigdy więcej tego nie rób, nawet dla jaj
Odskocznia odskocznią - kto powiedział, że odskocznia musi być nijaka i bez sensu? - ale potencjał nie wykorzystany swoją drogą. Wiele jest dobrych fragmentów już na początku, lecz one toną w... czymś.

Tylko to pojmuję i czuję. Dalej zagłębić się nie daję rady.Idę w poczuciu takim, jak przedmiot jakiś z nogami wetkniętymi po to tylko, by więcej osób mogło mnie dotknąć, bym więcej miejsc zwiedził, które mnie wypełnią, które dadzą mi sens jakiego sam stworzyć nie potrafię, bo jestem amforą, nie kuźnią.
"Na nocnym niebie chmury się kłębią.
Noc mnie ogarnia, pieści swą głębią.
Podmuchy wiatru liśćmi targają,
Szeleszczą, huczą, zawodzą, grają...
Chłód mnie przenika do szpiku kości...
Ciemność rozgrzewa - kocham Ciemności..."
William Blake
Noc mnie ogarnia, pieści swą głębią.
Podmuchy wiatru liśćmi targają,
Szeleszczą, huczą, zawodzą, grają...
Chłód mnie przenika do szpiku kości...
Ciemność rozgrzewa - kocham Ciemności..."
William Blake
7
Wiczaga
"nigdy więcej tego nie rób, nawet dla jaj
"
O nie, nie, nie - nie! Udoskonalę tą formę zabawy, dopracuję, sprawię że uzyska właściwą formę i klarowność przekazu. Tak spróbuję w każdym razie. Nie będę szedł wzdłuż muru z nadzieją, że gdzieś się kończy - zbuduję drabinę, a nawet schody, jak będzie trzeba. Wtedy ten mur będzie mój, najmojszy.
Jeśli chodzi o literaturę, w kwestii metafor - wydaje mi się, że więcej tych zawiłych i skomplikowanych przeczytałem w tej niewspółczesnej, ale ja pewnie nieoczytany jestem (bądź przytłoczony tą czysto rozrywkową, której wszędzie pełno, a którą lubię).
Dzięki
.
"nigdy więcej tego nie rób, nawet dla jaj

O nie, nie, nie - nie! Udoskonalę tą formę zabawy, dopracuję, sprawię że uzyska właściwą formę i klarowność przekazu. Tak spróbuję w każdym razie. Nie będę szedł wzdłuż muru z nadzieją, że gdzieś się kończy - zbuduję drabinę, a nawet schody, jak będzie trzeba. Wtedy ten mur będzie mój, najmojszy.
Jeśli chodzi o literaturę, w kwestii metafor - wydaje mi się, że więcej tych zawiłych i skomplikowanych przeczytałem w tej niewspółczesnej, ale ja pewnie nieoczytany jestem (bądź przytłoczony tą czysto rozrywkową, której wszędzie pełno, a którą lubię).
Dzięki

8
Bardzo słusznie, dlatego też potraktuj to, co napisałem we wcześniejszym poście, jako swego rodzaju komplement;)UnNorm pisze: Dobrym jest chyba, jeśli czytelnik po pierwszym zdaniu wie co go czeka. Flara ostrzegawcza pozwalająca uniknąć nieprzyjemności, których nie chciałby sprawiać ani autor, ani odczuwać czytelnik.
Niestety nie sposób uciec od problemu, który na ławę wyłożyła Wiczaga. Tekst napisany jest tak bardzo przeciw czytelnikowi, że ten do przebrnięcia przezeń zmuszony jest sięgnąć do najgłębszych pokładów dobrej woli. A to wysiłek, którego, wybacz, ale tekst w żadnym wymiarze nie rekompensuje.
Słowem, chyba każdy piszący ma od czasu do czasu ochotę na literacki onanizm, ale żeby wychodzić z tym do ludzi... no, chyba nie warto.
9
Początek jest dla mnie niejasny. Wynika z tego, że amfora jest tym, co wyląduje w środku, ale mam wrażenie, że to co ląduje w środku amfory może być (prawie) wszystkim, ale nie amforą.Jestem amforą. Jestem tym, co wyląduje w środku, czym ludzie się podzielą, co zostawią, tym co wrzucę do siebie sam, co z powstałego chaosu wychynie, wypełznie duszone ideami cudzymi, słowami i przyzwyczajeniami.
Hm. Porównanie nazbyt enigmatyczne.bo jestem amforą, nie kuźnią.
Coś z tym zdaniem nie tak. Gdyby zamiast „wtóry” było „wtórnie”, to od biedy dałoby się zrozumieć.Obmywane krągłości kamienia brudzono wtóry, człowieczym krokiem i spojrzeniem.
Jeśli jesteś amforą (pierwsze zdanie), to nie za bardzo możesz mieć swoją amforę. Albo – albo (bez aluzji do Kierkegaarda). Brak konsekwencji.lamp starszych niż moja amfora
Uderzająco piękne sformułowanie.Odciągnąłem oczy od innych twarzy
„nie prawdziwego” - „nieprawdziwego”
Znów niekonsekwencja. To, że tekst jest – powiedzmy - surrealistyczny czy irracjonalny, nie oznacza jeszcze, że nie rażą takie potknięcia, nie pasujące do – zapewne - cudacznej całości, ale jednak całości, kierującej się w zauważalny sposób pewną logiką oraz w miarę spójną i przemyślaną koncepcją.Nie wiem czemu bili, nie chciałem wiedzieć, ani tym bardziej widzieć. Musiał się z czymś nie zgodzić, mieć inne zdanie od reszty rzekomo dojrzałych, którzy obijali go za amforę nie taką, jakiej oczekiwali. Naginali jej granice na swój własny sposób, rzeźbiąc siłą i pięścią, tytoniowym oddechem i smrodem przyczepionym do podeszwy buta. Widziałem to. Widziałem i czułem jak wchodzi
Zamiast „spóźnialskiego” użyłbym „spóźnionego”.Mężczyzna wyczekiwał spóźnialskiego cienia,
Lepiej (bo i „a” się zaraz powtórzy): „ale takie zaufanie...) . I wewnętrzną (literówka).a takie zaufanie kłuje moją formę wewnętrzna, bo nie wynika z tego jaki jestem, a jak wyglądam.
Wolałbym „teraz ozdobionych srebrną barwą”.teraz ozdobionych w srebrną barwę,
To zdanie jest szare, płaskie i nie pasujące do całości, a w zwłaszcza do jej zakończenia.Bo jestem spluwaczką, inaczej nie mogę, inaczej nie potrafię się uwypuklać.
Tekst jest ciekawy i tak jak już zauważyłem spójny i przemyślany. Ale sądzę, że nie może być traktowany jako skończone dzieło artystyczne, lecz jako rodzaj ćwiczenia, poszukiwań różnych form, zwrotów prowadzonej linii tematu, przedstawienia i ujęcia różnych opisów. Tak jak w malarstwie cyzeluje się martwą naturę, złożoną z przypadkowych często przedmiotów, która nie ma być arcydziełem, tylko polem do wypróbowania różnych chwytów malarskich i kompozycyjnych oraz poszukiwania związków brył, kolorów i cieni, tam gdzie ten związek nie mówi o niczym ważnym, a ustawienie elementów bywa czymś przypadkowym, bądź z założenia ustawione tylko pod kątem ćwiczebnym, w czym zawiera się wspomniane „przemyślenie”. Tak samo u ciebie. Dla mnie jest to ćwiczenie, zdane na piątkę, które może stanowić rezerwuar pomysłów, poszczególnych fraz czy chwytów do właściwego opowiadania, a właściwie z powodu bogactwa formy i treści wielu opowiadań, czy większych form literackich, ale samo w sobie jest interesujące do jednorazowego przeczytania (jak Ulisses) i ani czytelnik, ani jego pamięć do niego nie wrócą, bo nie ma do czego. Chyba, że skojarzy się nagle jakieś zdanie, koncepcja ujęcia i zajrzy się tutaj (mam na myśli autora bądź w szerszym ujęciu potencjalnego autora) w celu jej zaczerpnięcia i wykorzystania.
10
Gorgiasz
Końcowe zdanie miało być dopełnieniem tekstu, koniecznym dla przejrzystości ostatnich akapitów i niejako klamrą (w przypadku klamry, mam nadzieję, że jednak pykło). Szkoda, że nie podołałem.
Samo czerpanie z wykorzystanego już zdania/koncepcji/pomysłu wydaje mi się krokiem w tył. Z drugiej strony, to siedzi już w głowie i człowiek korzysta zapewne nieświadomie.
Dziękuję.
Wpływ L. Staffa. Czytany poprzedniego dnia "Kowal" pozostawił ślad w tekście.Hm. Porównanie nazbyt enigmatyczne.
Mówiąc "moja amfora", bohater miał na myśli właśnie samego siebie. Wyszło niezręcznie.Jeśli jesteś amforą (pierwsze zdanie), to nie za bardzo możesz mieć swoją amforę. Albo – albo (bez aluzji do Kierkegaarda). Brak konsekwencji.
Końcowe zdanie miało być dopełnieniem tekstu, koniecznym dla przejrzystości ostatnich akapitów i niejako klamrą (w przypadku klamry, mam nadzieję, że jednak pykło). Szkoda, że nie podołałem.
Samo czerpanie z wykorzystanego już zdania/koncepcji/pomysłu wydaje mi się krokiem w tył. Z drugiej strony, to siedzi już w głowie i człowiek korzysta zapewne nieświadomie.
Dziękuję.