Arpeggio
– Jestem…To wtedy odwrócił jej uwagę od lustra.
– Cii – szepnęła, wyciągając rękę.
Powiodła paznokciem na granicy czerwieni jego warg, w skupieniu wyrysowała ich kształt. Niecierpliwym ruchem języka sięgnął ku kropelce śliny w kąciku ust.
– Cii… – Zabroniła ruchem głowy.
Teraz palce niby w skrzypcowym pasażu przebiegały nieśpiesznym dotykiem wzdłuż jego piersi aż po wibrujące podbrzusze, by wrócić w nagłym arpeggio do serca. Na tę jedną sekundę zabrzmiała w nim. W sobie.
I uderzenie.
Tak powinno się dziać – ćwiczyła wiele nocy z fantomem – wtedy ciało nie ma czasu na zdumienie. Ciosem w serce. Precyzyjnie. Sztyletem.
– Mogłeś być. Mogliśmy.
Ubierała się powoli. Koniec.