Dziwolągi

1
Poniżej zamieszczam kilka fragmentów z dłuższego opowiadania. Zbyt długiego, aby komukolwiek chciało się je czytać w całości. Myślę, że owe wyrywki oddają w pełni klimat całej opowieści.
Każda opinia mile widziana. Na temat całości lub jeśli ktoś nie ma czasu tudzież ochoty czytać wszystkiego, na temat choćby jednego fragmentu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

(...)
Kilkanaście minut później pojawił się Tock. Kielowi ze zdziwienia opadła szczęka, kiedy zobaczył go ubranego we frak, pod muchą, w fikuśnej kolorowej kamizelce. Z kieszonki zwisał mu łańcuszek od umieszczonego w niej monokla. Wraz z właścicielem hotelu pojawiła się grubawa kobieta o okrągłej jak półmisek twarzy, cofniętej szczęce oraz zadartym nosie. Miała na sobie staromodną, poszarzałą ze starości suknię z marszczonymi rękawami oraz falbanami, zdobiącymi ubiór od pasa w dół. Ich nadzwyczajnie duża liczba sprawiała, że kobieta wyglądała w niej jak ogromna, szeleszcząca przy każdym kroku beza.
- Pozwoli pan, że przedstawię moją żonę, Bulp Tock – zakomunikował uroczyście Igar, wyciągając monokl z kieszonki i umieszczając przy oku. Bulp chrumknęła na przywitanie, chwyciła rąbek sukienki i dygnęła jak pięcioletnia dziewczynka.
Dla Antona to było zbyt wiele, parsknął tłumionym śmiechem udając, że krztusi się i zakasłał jakby chorował na suchoty.
- Pomyśleliśmy, iż warto byłoby sportretować się wspólnie. Dodatkowa postać na obrazie nie będzie stanowić problemu? - zapytał, zadzierając brodę pod sam sufit, niezdarnie starając się utrzymać okrągłe szkiełko, przyciśnięte zmarszczoną brwią do kości policzkowej.
- Mnie jest wszystko jedno. – Anton zdołał wykrztusić z siebie kilka słów, gdzieś pomiędzy markowanymi kaszlnięciami. - Proszę mi wybaczyć, chyba się przeziębiłem.
Ustawił ich w świetle padającym z jednego z szerokich okien i pozwolił przyjąć taką pozycję na jaką mieli ochotę. Później delikatnie naszkicował ich postacie, starając się wyważyć proporcje. Nie miał łatwego zadania. Może teraz nie zdawali sobie sprawy, jak kuriozalne przywdzieli stroje i jak źle się w nich prezentują, ale z pewnością dostrzegą dysonans na malunku. Działało to trochę tak jak w przypadku nieudanej fryzury, która przed lustrem wydaje się być w porządku, a jej mankamenty zauważa się dopiero na zrobionej nam fotografii. Dlatego dołożył Igarowi kilka centymetrów wzrostu i odjął trochę obwodu w pasie. Szkicując rysy dodał mu trochę urody i odmłodził go. Bulp zwężył rękawy, pomniejszył falbany sukni, odchudził i lekko wydłużył owal twarzy, mając nadzieję, że to wystarczy.
W żonie hotelarza, jak w niemal każdym mieszkańcu dzielnicy przemysłowej, było coś niepokojącego. Z dumą w całkowitym skupieniu pozowała do obrazu i tylko od czasu do czasu zupełnie niespodziewanie ożywiała się, chrząkając z zadowoleniem. Rzucała wtedy mężowi kilka niezrozumiałych dla Antona słów i ponownie zamierała w bezruchu. Robiła to zawsze w tak zaskakujących momentach, że na ich dźwięk podskakiwał przestraszony, a pędzel niebezpiecznie obsuwał mu się po płótnie. Próbował pamiętać o chwilach jej nagłego pobudzenia, ale prawie zawsze gdy następowały, klął w duchu i poprawiał niezamierzone pociągnięcia.
Nie minęło więcej niż półtorej godziny, kiedy do saloniku wpadł Peter, szepnął Tockowi na ucho kilka słów, ten podrapał się po głowie, cmoknął kilka razy i zwrócił się do Antona:
- Bardzo mi przykro, ale będziemy musieli przerwać pracę. Wyniknęła pewna sprawa... - zawahał się. - Za dużo by tłumaczyć. W każdym bądź razie muszę niezwłocznie się nią zająć.
(...)
W rozsuniętych drzwiach jadalni stanęła osobliwa para. Mężczyzna był niski i krępy o dużej głowie zdającej się wyrastać bezpośrednio z tułowia. Cierpiał na bardzo dokuczliwą czkawkę, a przez podciągnięte ku górze ramiona - czkając szeroko otwierał oczy - sprawiał wrażenie nieustannie zdziwionego swoją przypadłością. Miał na sobie znoszony, za duży o kilka rozmiarów garnitur. Nogawki spodni nieelegancko marszczyły mu się na butach, a z długich rękawów beżowej marynarki ledwie wystawały koniuszki palców. Gdy zobaczył Antona bardzo się zawstydził i aby ukryć swoją dolegliwość, zaczął wstrzymywać powietrze. To powodowało, że z każdym czknięciem podskakiwał cały jak rażony prądem.
Niesamowicie bawiło to jego towarzyszkę. Szczupłą wysoką kobietę ubraną na biało, która nieustannie kpiąc sobie z niego, chichotała idiotycznie z każdym podskokiem nieszczęsnego jegomościa.
Mężczyzna nabiegł purpurą i wyraźnie skrępowany wodził wzrokiem po podłodze nie wiedząc co ze sobą zrobić. Anton poczuł się nieswojo i nawet przez chwilę było mu go żal tym bardziej, że kobieta wydawała się wyjątkowo niemiłą personą. Siliła się na elegancję, ale cała jej fizjonomia jasno dawała do zrozumienia, iż to tylko pozory.
- Pozwoli pan, że przedstawię – powiedział z kurtuazją Tock - Ci mili państwo, którzy zechcieli nas odwiedzić to Eliza i Lop Borkisowie. Mój drogi przyjaciel Lop Borkis jest świetnie prosperującym przedsiębiorcą. Prowadzi ubojnię trzody chlewnej. Największą w regionie.
Borkis na chwilę przestał czkać, uśmiechnął się obleśnie i dłonią wykonał gest imitujący podrzynanie gardła, po czym zatrząsł się od urywanego rechotu, uznając to za świetny żart. Anton od razu stracił do niego całą sympatię.
- Bardzo mi miło – bąknął z grzeczności, po czym udając zmęczenie, roztarł czoło. - Pozwolą państwo, że was opuszczę. Przed paroma godzinami uczestniczyłem w bardzo niemiłym zdarzeniu i pozostał mi po tym łupiący ból głowy. Muszę się położyć.
(...)
Zamyślony stanął w oknie i wyciszony wcześniejszą lekturą bez większego zainteresowania wpatrywał się w pustą ulicę.
Nagle z kamienicy bezpośrednio sąsiadującej z budynkiem teatru „Noc”, wyszła kobieta w średnim wieku. Trzymała się za nienaturalnie wydęty brzuch i Anton przez chwilę pomyślał, że być może jest w ciąży. Rozglądała się podejrzliwie na boki, a jej twarz wykrzywiona w grymasie bólu, zdawała się być dziwnie nabrzmiała. Po tym jak przeszła zaledwie kilkanaście kroków, skuliła się w sobie, jakby szarpnął nią mocny skurcz i schowała w zaułku, za kontener przeznaczony do składowania śmieci. Musiała usiąść na ziemi, bo widział teraz tylko jej majaczące w ciemności stopy.
Kiel przeraził się. Wyglądało na to, że obserwowana przez niego kobieta zaczęła właśnie rodzić. Nie mógł zdecydować się co począć, czy zejść na dół i wszcząć alarm, czy zabierając ze sobą koc dyskretnie wymknąć się z budynku i ruszyć na pomoc. Miał wątpliwości, ponieważ sprawiała wrażenie, jakby ukrywała się przed kimś i z pewnością musiała mieć ku temu ważny powód, skoro zdecydowała się na poród w ośnieżonym ulicznym zaułku.
Nim zdążył podjąć decyzję kobieta, zgięta bólem, wyłoniła się zza kontenera, po czym z trudem otworzyła jego klapę i wrzuciła do środka to, co trzymała przed chwilą w rękach. Następnie na tyle, na ile pozwalał na to jej stan, pośpiesznie zniknęła w bramie, z której wcześniej się wyłoniła.
Anton chwycił koc i bezzwłocznie wybiegł z pokoju. Pokonał schody, rzucając przelotne spojrzenie w stronę restauracji, gdzie wszyscy bawili się w najlepsze. Niezauważony przemknął przez portiernię i znalazł się na ulicy. Było zimno, mróz szczypał w nozdrza, a śnieg skrzypiał pod stopami. Kilkanaście sekund zajęło mu dotarcie do pojemnika na śmieci. Dłońmi drżącymi z przejęcia chwycił brzeg metalowego pudła i zajrzał do kontenera, myśląc, że za chwilę ujrzy porzuconego noworodka. Ale wewnątrz leżało tylko trochę szmat i innych śmieci, głównie opakowań po produktach. Dokładnie przeszukał pojemnik, ale nie znalazł niczego niepokojącego. Zdziwiła go tylko nietypowa, mniej więcej trzydziestocentymetrowa ryba. Uwagę przykuwały jej oczy osadzone bezpośrednio nad pyskiem, jak gałki oczne u człowieka. Nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym wodnym stworzeniem.
Rzucił okiem za kontener, gdzie zobaczył brunatnordzawą plamę, która mogła być wsiąkniętymi w śnieg wodami płodowymi, ale i równie dobrze rozlanym olejem samochodowym lub innym płynem w podobnym kolorze.
Kiel nie był już pewny, czy kobieta rzeczywiście rodziła, ale mógłby przysiąc, że później wrzucała coś do kontenera, coś niewielkiego i oślizgłego.
(...)
Obstukał podeszwy o podłogę, pozbywając się pozostałych resztek śniegu. Gdy przestawiał buty w nogi łóżka, wystrzelił spod nich wąski słup światła. Jeden z niedużych sęków wypadł z rozeschniętej deski i niezauważony spadł gdzieś na parkiet pomiędzy tańczących gości. Anton klęknął i zajrzał w nowo powstały otwór. Zobaczył niewielki fragment sali, przez którą co chwilę znikając i pojawiając się na nowo, przewijały się pary. Muzyka sączyła się wolno, grana ospale i bez wyczucia. Zebrani goście wirowali w takt walca potykając się i gubiąc rytm. Najbardziej uderzyło go, że wszyscy bez wyjątku byli ubrani w niedopasowane stroje, jakby dziś pierwszy raz mieli na sobie jakiekolwiek odzienie. W oczy rzucały się żakiety z nazbyt szerokimi ramionami, za ciasne szpilki, z których zwisała połowa pięty, człapiące męskie pantofle, zbyt długie lub przykrótkie spodnie. Teraz, dzięki temu, że spoglądał z góry dobrze widział, że bez względu na wiek większość mężczyzn łysiała, a ich włosy, choć uczesane, nie układały się w rządną fryzurę, przypominając wypłowiałą zwierzęcą sierść. Pary siliły się na elegancję, pokraczne w swych tanecznych krokach. Czuło się jakąś grozę w wymowie ich ciał. Zabawni za sprawą swych niedoskonałości, wydawali się jednocześnie niebezpieczni i złowrodzy.
(...)
Przeszli do saloniku, gdzie na sztaludze stał zaczęty wczoraj portret i gdzie znajdowały się wszystkie niezbędne przybory. Tock zniknął za drzwiami z kołatką, a Bibella z ogromnym zainteresowaniem zaczęła przeglądać farby i pędzle.
- Musi mieć pan wyjątkowo delikatne serce. To po panu widać.
- Nie bardzo rozumiem – odpowiedział, zaniepokojony tym, jak w jednej chwili zmienił się wyraz jej twarzy.
- Ciało artysty jest miękkie i kruche, w przeciwieństwie do żylastego i umięśnionego ciała fizycznego robotnika. Rozumie pan chyba, że relacje międzyludzkie to ciągły proces zmagania się z innymi – mówiła jak ktoś zupełnie inny. Teraz jej niedojrzałość wydawała się być tylko maską. - Niektórzy wolą zmagać się ze światem czerstwych, twardych i jednowymiarowych ludzi, tam odnajdują swoje miejsce, ale ja preferuję miękkie struktury. Ich delikatność bardziej mi smakuje.
- Rozumiem – przytaknął, mając nadzieję, że ten naszpikowany dziwną metaforyką wywód nie jest formą podrywu. Spojrzał na mężczyznę w kapeluszu. Ten stał przy oknie odwrócony do nich plecami z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza.
- Delikatne serce, to pana wieli atut – spojrzała na niego. W jej oczach palił się ogień emocji, których Kiel nie potrafił zidentyfikować.
Kołatka cicho zastukała drażniona ruchem otwierających się drzwi. Ich oczom ukazał się Tock w swoim fraku, kolorowej kamizelce z monoklem, który, aby wywrzeć większe wrażenie na gościach, umieścił przy oku. Bulp miała na sobie tę samą suknię co wczoraj i głośno szeleszcząc ustawiła się wraz z mężem przy oknie w miejscu przeznaczonym do pozowania. Bibella klasnęła w dłonie, zapiszczała radośnie, ponownie przybierając pozę rozemocjonowanej nastolatki i krzyknęła:
- Jak pięknie!
Igar z zadowoleniem zadarł nos pod sam sufit, a Bulp chrząknęła cicho i zaczerwieniła się speszona komplementem. Mężczyzna w kapeluszu obrócił się ku wnętrzu, ściągnął swoje nakrycie głowy i Anton zobaczył, że ten jest łysy jak kolano. Najwyraźniej musiał pudrować sobie czaszkę, starając się ukryć nieregularne, ciemne plamy na skórze. Anton zauważył to, ponieważ kapelusz starł gdzieniegdzie cielisty proszek, uwidaczniając nieregularne prześwity ciała o brązowoczarnym kolorze.
Bibella ściągnęła futro i niedbałym gestem rzuciła mężczyźnie. Wierzchnie okrycie ukrywało pod spodem krótką spódniczkę sięgającą połowy uda oraz obcisły czerwony gorset. Usiadła na kanapie lekko rozsuwając kolana. Co jakiś czas rzucała Kielowi stanowcze spojrzenia, a iskry niepokojącego pożądania, które skrzyły się w jej oczach przyprawiały go o gęsią skórkę. Nie było to zwykłe pożądanie, ale jakaś przerażająca chęć zawładnięcia nim i zniszczenia. Jej łysy partner podniósł wzrok z podłogi i wbijał go teraz bezmyślnie w sylwetkę Antona, uśmiechając się nieznacznie.
Malował pod ogromną presją. Pociągnięcia pędzla były szybkie i stanowcze, chciał skończyć portret jeszcze dziś, ale nie był pewien, czy jest to w ogóle możliwe. Przyszedł mu nawet do głowy pomysł o ucieczce, wymknięciu się z hotelu dziś w nocy i ruszeniu przed siebie, byle dalej od tej nawiedzonej dzielnicy.
Szczęśliwie po godzinie Tock zarządził przerwę. Goście zbierali się do wyjścia. Bibella wychodząc, rzuciła Antonowi krótkie pożegnanie:
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, panie Kiel.
- Do widzenia – odpowiedział, ale w rzeczywistości miał głęboką nadzieję, że nigdy już jej nie zobaczy.
Igar odprowadził ich, wychodząc z nimi do recepcji. Bulp przysiadła na skraju sofy i nie zwracając uwagi na towarzystwo cicho chrumkała sobie coś pod nosem. Przerwa przedłużała się, minuty mijały, a hotelarz nie wracał. Anton zniecierpliwiony wstał z krzesła. Uchylając drzwi usłyszał fragment wymiany zdań pomiędzy Tockiem a Bibellą.
- Dzisiaj pokażę go wszystkim i zadecydujemy - mówił szeptem, ale po pustym pomieszczeniu głos niósł się wystarczająco wyraźnie, aby mógł go dosłyszeć.
- Cudownie, wujku – odpowiedziała podniecona. - Nie mogę się już doczekać.
(...)
Ostatnio zmieniony pt 06 cze 2014, 22:29 przez chilipouder, łącznie zmieniany 3 razy.
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com

2
Kilka drobiazgów:
Z dumą w całkowitym skupieniu pozowała do obrazu i tylko od czasu do czasu zupełnie niespodziewanie ożywiała się, chrząkając z zadowoleniem.
Z dumą, w całkowitym skupieniu, pozowała...
Gdy zobaczył Antona bardzo się zawstydził i aby ukryć swoją dolegliwość, zaczął wstrzymywać powietrze.
To „zaczął" mi nie brzmi. Zastąpił bym je np. przez „próbował”.
Szczupłą wysoką kobietę ubraną na biało,
Szczupłą, wysoką kobietę...
Mężczyzna nabiegł purpurą i wyraźnie skrępowany wodził wzrokiem po podłodze nie wiedząc co ze sobą zrobić.
… po podłodze, nie wiedząc...
było mu go żal tym bardziej,
było mu go żal, tym bardziej,
wyjątkowo niemiłą personą.
Zamiast „personą” (kojarzy się z Bergmanem i tutaj nie pasuje) dałbym „osobą”.
Przed paroma godzinami uczestniczyłem w bardzo niemiłym zdarzeniu i pozostał mi po tym łupiący ból głowy. Muszę się położyć.
To zdanie odbieram jako, hm... trochę nienaturalne, zbyt poprawne i opisowe, może niepotrzebnie dokładne; powinno być bardziej zdawkowe, niewyraźne nawet.
jak gałki oczne u człowieka.
Bez „u”.

„Danse macabre” - bardzo dobry opis. Poemat pod tym tytułem skomponował francuski kompozytor Kamil Saint Saens. Ma on formę walca z wariacjami. Napisał też etiudę w formie walca. Nie są to utwory stricte taneczne, ale z nazwy za takie ujdą; może wykorzystasz.

Dobrze napisany, spokojny, przemyślany i wyważony tekst. Ponieważ są to fragmenty, trudno oceniać kompozycję, treść i całość narracji, ale przedstawione fragmenty budzą zainteresowanie i chęć dalszej lektury.

4
Już dawno chciałem skomentować ten tekst, ale zawsze brakowało czasu. Dziś też brakuje, więc tylko napiszę, że bardzo mi się podobało.
Zatrzymały mnie jedynie opisy garderoby i gdzieś w końcówce myliły mi się postacie (w tym miejscu: Mężczyzna w kapeluszu obrócił się ku wnętrzu, ściągnął swoje nakrycie głowy...), ale to ze względu na to, że są to sklejone kawałki.
Zainteresował mnie ten fragment i z chęcią przeczytałbym całość.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

5
Gdy przeczytałem, iż będą to fragmenty opowiadania, spodziewałem się bardziej jakiejś przykróconej historii, ciągu przyczynowo skutkowego, jednak mamy tu po prostu kilka urywków, więc skupimy się bardziej na tym.

Pierwsze co rzuca się w oczy - każdy z tych fragmentów idzie takim samym schematem (przy czym najbardziej wyłamuje się z niego ten ostatni): najpierw jakiś opis wyglądu (jakkolwiek: dziwnego, nietypowego, z dużym skupieniem na detalach), potem jakaś niekomfortowa, nietypowa sytuacja, no i na końcu cięcie, po czym możemy się domyślać, że następuje przejście do jakiejś innej sceny, coś się rozkręca, kto wie. Jednak tutaj, przez takie nagromadzenie scen statycznych, mamy wrażenie monotonności. Dlatego też pierwsza uwaga: jeśli całe opowiadanie jest takie, to niestety, ale czytelnika nie porwie. Poza tym te sceny wnoszą bardzo niewiele. Jedyna wydająca się pchać fabułę do przodu to ta gdzie bohater znajduje oślizgłą rybę na śmietniku (ale też nie pcha tak bardzo, jak by mogła). Oczywiście zdaję sobie sprawę że w reszcie opowiadania może być inaczej (że jest to w miarę rozsądnie poprzeplatane z czymś bardziej dynamicznym), jednak opieram się tylko na tym co widać we fragmentach.

Dalej - styl. Sam styl jest raczej prosty, taki z tych przezroczystych, wyróżniają się tu jedynie dialogi, ale niestety negatywnie. Jakoś mi nie podchodzą, zdają się strasznie wymuszone; poza tym lubisz często powtarzać element który widać, że Ci się spodobał - tak jak z tym kwikaniem. Nie jest to wadą, jeśli coś jest fajnego to powinno być tego więcej, naturalnie, ale również nie w zbyt wielkim zagęszczeniu, bo potem mamy przesyt (może w całym tekście jest to jakoś lepiej wyważone).

Generalnie jednak przy takim prostym stylu tak duże skupianie się na detalu sprawia, że czytelnik trochę w tym grzęźnie; uważaj żeby nie wpaść w taki realizm, by przez dwie strony opisywać jakiś suto zastawiony stół, albo każdą falbanę na sukni (nie twierdzę, że to już symptom tych fragmentów, ale że istnieje tendencja; wrażenie może też być potęgowane przez statyczność).

Mój główny niepokój? Twoje własne słowa: "Myślę, że owe wyrywki oddają w pełni klimat całej opowieści." Przykładając do tego zarzut o monotonię może stać się tak, że zdążysz znużyć czytelnika takimi fabularnymi trocinami, zanim dojdziesz do sedna Twojej opowieści - sedno może być ciekawe, inspirujące, zmuszające do przemyśleń, cokolwiek - jednak jeśli nie będzie się do niego szło gładko jak po sznurku (zwłaszcza że, jak pisałeś, jest to opowiadanie, a nie powieść - w nim zasady konstrukcyjne rządzą się innymi prawami) to czytelnik raczej ugrzęźnie i nic go nie olśni. Taki typowo konstrukcyjny problem jednak można rozwiązać bardzo prosto - ciąć dłużyzny.

A sam klimat? Jakoś mnie nie wciągnął, chyba przez to co wymieniałem powyżej. Fajnie byłoby dowiedzieć się co to za ryba - i w ogóle czemu się tam znalazła, i jakie ma znaczenie dla fabuły, i co to za dziwoląg - na Twoim miejscu właśnie jakiś taki wyselekcjonowany z tekstu motyw bym tu dał, zamiast tych statycznych scen ;)

Zwłaszcza, że piszesz również: "Zbyt długiego, aby komukolwiek chciało się je czytać w całości."

Ejże, jeśli coś się pisze, to raczej się w to wkłada swoje umiejętności i chce stworzyć coś takiego, aby czytelnik mimo długości tekstu przeczytał wszystko i chciał jeszcze. Nie rób takiej antyreklamy swoim tekstom w przyszłości ;)

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony pt 06 cze 2014, 22:29 przez Phineas.Xavier, łącznie zmieniany 1 raz.
One day nearer to dying...

6
Filip, dzięki za komentarz i za to, że jednak znalazłeś czas, aby coś napisać. :)

Phineas.Xavier, Długość tekstu przekracza dwieście tysięcy znaków. Można właściwie powiedzieć, że jest to krótka książka. Zdawałem sobie sprawię, że tak długiego tekstu nikt na Weryfikatorium nie zechciałby przeczytać nie dlatego, że jest słaby, ale zwyczajnie za długi. Trzeba by było temu poświęcić zbyt wiele czasu. I to chciałem powiedzieć.
Zdaję sobie sprawę, że mój styl potrzebuje czasu i pracy, wciąż jest kulawy (dialogi idą mi szczególnie ciężko), dlatego rozsądniej byłoby wybrać fragmenty, które stanowiłby trzon opowieści, trzon akcji i to je poddać ocenie. Pokazałbym się wtedy z tej lepszej strony, bo w mojej osobistej ocenie z prowadzeniem fabuły i zawiązywaniem dynamiki akcji nie mam tak wielkich problemów. Wolałem jednak wrzucić opisy i fragmenty dialogów, bo te pozostawiają wiele do życzenia i liczyć na ocenę oraz ewentualne podpowiedzi. Co też uczyniłeś, za co jestem Ci bardzo wdzięczny. :)
Dzięki za komentarz. :)
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”