Impresja kaszubska

1
Jedna z niewielu rzeczy, które udało mi się skończyć.
____
WWWImpresja kaszubska

WWWZebranie odbywało się w budynku o kolorze brudnej pomarańczy, który na co dzień służył Kartuzom za remizę strażacką. Jedyne wyposażenie głównej sali – parę chybotliwych krzeseł i stół zbity z nierównych kawałków drewna – zepchnięto pod ścianę, żeby nie przeszkadzały.
WWW– Pani sobie usiądzie. – Jakiś mężczyzna rzucał meble na żer kurtuazji.
WWW– Ach, dziękuję. Ale czy ktoś inny nie..? – Zagadnięta uśmiechnęła się przepraszająco.
WWWWiatr niegdyś wygrywał całe koncerty na spróchniałych ramach okien, ale strażacy nie lubili tej muzyki. Zimą ktoś stracił wreszcie cierpliwość i uszczelnił dokładnie wszelkie prześwity.
WWWFeliks Reiske stanął tuż przy pudle imitującym mównicę. Próbował wpuścić trochę świeżego powietrza, ale bez powodzenia. Zmysły coraz bardziej drażnił dym papierosowy i zapach potu, z których utkany był opadający na ramiona zebranych ciężki płaszcz. Feliks klął więc na poskramiaczy ognia za ich brak muzycznej wrażliwości.
WWWFalujące od gorąca powietrze rozmywało kontury ludzi, przez co przypominali ruchliwe duchy, wchodzące i schodzące z podium. Chcieli chyba zrekompensować widzom to niezupełne istnienie, wykazując przesadne zaangażowanie w sprawy, o których dyskutowali. Co i rusz ktoś parł ku mównicy, roztrącając po drodze wątpliwości. Ale nie mieli wyjścia – Historia jawiła się im złośliwą, a jedynym honorowym wyjściem była walka z upartym losem... Głowy mieli pełne szlachetnych idei, usta nabrzmiałe znaczeniami słów,. Zbroili pośpiesznie swe przedsięwzięcia w teoretyczne podstawy, przerzucali się odważnymi inicjatywami. I wszystko dla ukochanego regionu.
WWWRaz na jakiś czas ponad morze pustych deklaracji i nierealnych planów wzbijało się sensowne zdanie, lecz nie pozwalano mu rozwinąć skrzydeł i wzlecieć. Zagłuszane zostawało od razu sprawdzonymi, bezpiecznymi hasłami: że germanizacja zła, że druga RP dyskryminuje, że oni nie separatyści. Potem już z górki – szacunek dla tradycji, duma z tożsamości kulturowej, świadomość korzeni. I tak dalej. Niektórzy, jeśliby im pozwolić, mogli mówić aż do zmroku.
WWWFeliks rozumiał emocje, które nimi władały. Może nawet trochę współodczuwał. Starał się zachować zdrowy dystans, lecz trudno było angażować się tylko do połowy, a bardziej nie potrafił. Co mają oni, czego mi brakuje? – zastanawiał się. – Wiarę?
WWWW wieku ośmiu lat przeprowadził się z rodzicami do Gdańska. Większość życia spędził właśnie tam, i że był Kaszubem bardziej wiedział, niż czuł. Miał dwadzieścia pięć, gdy wpadł mu w ręce archiwalny numer „Gryfa" – wydawanego nieregularnie kaszubskiego czasopisma. Choć pierwszą stronę przewrócił bez entuzjazmu, niespodziewanie poczuł więź z opisywanymi ludźmi, bohaterami artykułów. Promowane idee szarpnęły właściwe struny.
WWWDalsze kroki nie wymagały dużego wysiłku – wystarczyło podpytać ojca, on wiedział, co i jak. Przypomniał sobie od razu o Majkowskim. Gość był chyba nie byle kim, bo kiedy tylko coś organizował, od razu szła fama na pół regionu. Tym razem planował stworzyć organizację zrzeszającą kaszubską inteligencję. Razem mieli posiadać większą siłę przebicia. Jednak gdzie się chcieli przebijać – tego Feliks nie rozumiał, ale też nie bardzo go to interesowało; nie miał głowy do demagogii.
WWWProśba syna zdziwiła odrobinę starego Reiskego, ale nie miał nic przeciwko – przeczyścił zardzewiałe już kontakty. Słówko tam, przypomnienie przysługi gdzie indziej i po paru dniach Feliks został zaproszony do Kartuz, do remizy strażackiej, w której miał wątpliwą przyjemność właśnie się znajdować.
WWWOtoczony nagrzanymi sierpniowym słońcem ścianami, czuł się niczym uwięziony w piekarniku drób. Zniecierpliwił się w końcu, musiał wyjść. Do toalety, zapalić, gdziekolwiek. Zaczął się przeciskać ku drzwiom; ocierał się, zostawiając cząsteczki siebie na innych ludziach. Wdychał kręcące się w letnim powietrzu drobinki kurzu, powietrze z drugiego obiegu. Czuł w gardle nieprzyjemny smak.
WWWZdziwił się, kiedy mijał jeden z pokoi przyległych do sali głównej. Chyba nie spodziewał się zastać tam młodej panienki rozmawiającej ze starszym mężczyzną. Ona – świeża, zadbana, ubrana w zwiewną, sięgającą do kolan sukienkę w kolorze szafranu. Ruchy miała lekkie, choć odrobinę nieśmiałe. On przypominał karykaturę jednego z trzech króli: wychudzony, w potarganym słomianym kapeluszu na głowie i zgniłozielonym płaszczu na ramionach. Wyraz twarzy miał niepokojący; jakby lekki uśmieszek przyprawiony smutkiem. Ale ich widok i tak cieszył oko. Szczególnie tutaj, wśród niewydarzonych działaczy, z których każdy chciał mówić, ale żaden – słuchać.
WWWDzień dobry, dzień dobry, moi mili – przywitał się Feliks. – Z kim mam zaszczyt? –Zdecydowanie, z wyciągniętą niczym kopia kawalerzysty dłonią, wkroczył do pomieszczenia.
WWW– Moje nazwisko Reiske, przyjechałem na zebranie... Państwo? Doprawdy, cóż za duchota! Spodziewałem się konkretów. Szable w dłoń! - Zaśmiał się teatralnie.
WWWChciał paplaniem zatuszować zakłopotanie. Popatrzyli nań z mieszaniną zdziwienia i irytacji.
WWW– Pan nas widzi. – Usłyszał ni to pytanie, ni to stwierdzenie.
WWW– A jakże, proszę nie żartować. Niczym własną rękę! – Popatrzył na wciąż wysuniętą do powitania dłoń.
WWWWyglądali, jakby ich na czymś przyłapał, a przecież nie. Cóż, i tak już się nie wycofa. Atakował więc dalej:
WWW– Czy miałem zaszczyt poznać..? Pamięć zawodna, proszę wybaczyć.
WWWMusieli jednak uznać go za nieszkodliwego, bo złagodnieli. Ładną buzię dziewczyny ozdobił niepewny uśmiech. Mężczyzna otworzył szerzej oczy, jakby nagle coś zrozumiał, po czym zamiótł wzrokiem parkiet, w geście uległości wobec jakiegoś uczucia czy myśli.
WWW– Rozprawialiśmy z młodą damą o przyszłości. I o sztuce. – Miękkim ruchem wskazał wiszący na ścianie obraz.
WWWDopiero wtedy Feliks zauważył – rzeczywiście, na ścianie wisiało niewielkie malowidło. Nie znał się na sztuce, ale wydało mu się okropnie tandetne. Autor nie mógł się chyba zdecydować, w jakiej tonacji je utrzymać. Koniec końców, użył wszystkich kolorów, jakie znalazł na palecie i krótkimi, rwanymi pacnięciami ułożył z plam przedzierającą się przez las rzeczkę.
WWW– Prawda, że oddaje ducha Kaszub? – zagadnął mężczyzna w kapeluszu. Jednak zamiast na obraz czy na rozmówcę, spoglądał na dziewczynę.
WWW– Och, panie Smętku! – zawołała. – Serce mi pęka, gdy to słyszę. Wie pan, że nie mam wyjścia! Proszę spojrzeć, jaki cień... Płótno marszczy się, zwija, blaknie. Kolory stają się jednakowe, proszę!
WWWFeliks zezował na ścianę. O czym ta dziewucha mówi? Obraz wisi, jak wisiał. Oni też stoją, jak stali. Chusteczka, czoło. I tak już mokra.
WWW– Panienko najdroższa, gdzie? Wzrok mam jeszcze sprawny, a nie widzę.
WWW– Nie czuje pan – odpowiedziała i w dziecinnym geście przyłożyła dłoń do serca. – Nie czuje?
WWW– Widzisz, wszystko zależy od ciebie – odpowiedział dziewczynie Smętek, po czym skierował się wolnym krokiem do wyjścia.
WWW– Chwila, panie – zawołał za nim Feliks. – Czy ktoś mi wytłumaczy...?
WWWTamten przystanął.
WWW– Proszę się opiekować Anną – odrzekł. I zniknął.
WWW– Znajomi mówią na mnie Nusza – odezwała się po chwili. – Lubię brzmienie swojego imienia.
WWW– Dobrze, Nuszo. Jestem Feliks. Ale nie przepadam... Przepraszam. Co panienka teraz zamierza?
WWWPopatrzyła na niego. Oczy miała koloru młodej trawy. Niezwykłe.
WWW– Musi mnie pan tam zabrać, to przecież jasne. – Skinęła głową ku obrazowi. – Słyszał pan, Feliksie, co powiedział Smętek. Wiem, co muszę zrobić.
WWWOszalała. Do obrazu miał ją zabrać? A ci wszyscy? Przecież przyszedł tu, żeby... Nie pamiętał jużc Nareszcie da się oddychać, dziwił się. Czyżby ktoś otworzył okno? Nie! To ona była bryzą! Nadzieją na deszcz w trakcie suszy, wodą dla spragnionych. Jej niedorzeczność była... orzeźwiająca! Tak, to dobre słowo. Jak mógłby jej odmówić? Decyzję najwyraźniej podjął już dawno temu. Ktoś podjął ją za niego. Nieistotne. Skinął więc głową.
WWW– Kim jesteś?
WWW– Nie wiesz? Ach, nie czujesz! – Szklane drobinki jej śmiechu rozsypały się po pokoju. – Jestem wiosną, waszym ocaleniem. A ty?
WWWW myśli błysnęło mu własne nazwisko, ale uznał taką odpowiedź za płytką nieprawdę. Nie wszystkie olśnienia były przyjemne. Był nikim.
WWW– Zapomnianą pamięcią – powiedział na głos.
WWWUśmiechnęła się do niego troskliwie. Próbowała pocieszyć.
WWWJuż tego nie potrzebował, uświadomił sobie. Dostał cel, zrozumiał parę sensów. I po raz pierwszy w życiu wiedział, co powinien zrobić.
WWWPodszedł zdecydowanym krokiem do obrazu i zdjął go ze ściany.
WWW– W drogę – powiedział do Nuszy – to niedaleko.
WWWZ radości klasnęła, lecz echo zdradziło skrywaną tęsknotę.

WWW– Znasz legendy o stolemach? – zapytała, kiedy zbliżali się już do Kiełpina.
WWWSkinął głową w odpowiedzi. Nie zauważyła.
WWW– Olbrzymy – ciągnęła – podobne do nas. I nawet żyły w rodzinach. Kłóciły się czasem tak głośno, że w całej okolicy dało się słyszeć. To dopiero było! Dlatego podobno tu w okolicy tyle jezior. Tupnięcie stolema wystarczyło, żeby stworzyć nowe! Kojarzysz Łapalickie? No właśnie. Takie bujdy. Ale śmieszne przynajmniej!
WWWChichotała, wtórując swej opowieści.
WWW– Albo te kamienie – zaczęła znów. – Dziwne są, nie sądzisz? Powymyślano już mnóstwo historii o tym, skąd się wzięły. Bo przecież koniecznie trzeba jakoś wytłumaczyć. I głowią się, co kogoś podkusiło, żeby je akurat w ten sposób... Zapytasz jednego Kaszuba, powie ci, że to właśnie stolemy przybierają taką postać po śmierci. Inny będzie przekonywał, że wcale nie, że to zaklęte duchy przodków. Ale my wiemy swoje, prawda?
WWWTe historyjki znało każde dziecko na Kaszubach. Nie odzywał się jednak. Brzmienie jej głosu sprawiało mu zaskakującą przyjemność.
WWWPrzekraczali Radunię. Coś go wtedy tknęło. Miał wrażenie, że zna te wody, które rzeka leniwie toczy pod ich stopami. A przecież był tu po raz pierwszy. Powiał lekki wiaterek i poczuł ulgę, kiedy szal owionął chłodem spieczoną skórę. Spojrzał w dół, na powoli płynącą rzeczkę. Błogie lenistwo. Ale nie takie rozmemłane – z gęstą rzęsą i mulistą nieprzejrzystością – lecz orzeźwiające spokojem. Aż do Bałtyku Radunia nie miała zaznać ekscytującego życia, ale i tak przypominała raczej uśpionego, zawsze gotowego do czmychnięcia kota, niż taplające się w błocku prosię.
WWWNagle (i sam był tą nagłością zaskoczony) podjął decyzję. Oparł obraz o drewniany słupek barierki, chwycił zaskoczoną dziewczynę i przerzucił z łatwością przez poręcz. Pisnęła najpierw ze strachu, ale szybko domyśliła się, co zamierza. Ze śmiechem udawała opór.
WWWWynurzyła się po krótkiej chwili.
WWW– Hej! – krzyknęła, udając gniew. – Chcesz mnie utopić? Sprawdziłeś chociaż, jak tu głęboko? I czy umiem pływać?
WWWSpoglądała na niego ukosem, ale widział, że jej oczy się śmieją. Celowo nieudolnie markowała swoje pretensje. Kokietka!
Roześmiał się chrapliwie, nieprzyzwyczajony do wyrażania radości.
WWW– Uratowałbym cię. – Przyłączył się do gry.
WWW– Skręciłabym kark! Też byś ratował?
WWWFeliks patrzył jak Anusza z gracją płynie do brzegu. Przez chwilę odniósł nawet wrażenie, że pod powierzchnią jej ruchy traciły na gwałtowności, a ciało stawało się przeźroczyste. To jednak musiało być tylko złudzenie. Kiedy stanęła na brzegu, sukienka pociemniała od wody i nabrała odcieni brązu. Przylegała ciasno do jej ciała, ale odwracał wzrok z kurtuazją, mimo pragnień zgoła innych.
WWW– Co cię napadło, teraz jestem cała mokra. Ale to nic, wyschnie – trajkotała radośnie. – Dobrze mi to zrobiło – dodała, próbując powstrzymać chichot. – A teraz chodźmy, dość tych przyjemności. Mamy zadanie do wykonania. Co się śmiejesz?

WWWAnusza miała rację, pomyślał. Ot, kamulce. Rzeczywiście głupie. Przyglądał się, jak ostrymi końcami pasywnie rozdzierały niebo. Zęby w dziąsłach ziemi.
WWWZ tymi kręgami to chyba żart jakiś, zastanawiał się. Nie ma przecież. Ach nie, już widzę. Ktoś ułożył mniejsze kawałki skał dookoła porośniętych trawą kopulastych pagórków. Głowę dam, że to człowiek usypał. Zbyt foremne jak na dzieło natury.
WWW– Trochę wam to zajęło. – usłyszał z tyłu. Głos był spokojny, niewesoły. Znajomy.
WWWMężczyzna przykucnął na szczycie najwyższego z głazów, jakby to było najwygodniejsze miejsce do siedzenia. Że niby co to nie on. Uśmiech, szerszy jeszcze niż wcześniej, teraz przerażał. Było w nim wszystko, tylko nie radość. Gniew, nienawiść, nadzieja, skrucha... Tylko nie radość. Feliksa przeszedł dreszcz.
WWW– Pan czegoś chce? – odezwał się trochę niegrzeczne. To przez ten jego uśmiech!
WWWSmętkowi wystarczyły dwa krótkie spojrzenia.
WWW– Anuszko, moja droga. Nie powiedziałaś mu? Miłość nic ci nie pomoże. Za późno.
WWWPo policzkach Nuszy łzy pociekły srebrnymi strumykami.
WWW– Ach, panie Smętku, to nie tak!
WWWPodbiegła do kamienia. Na palcach, żeby nie deptać porozbijanego już szkła.
WWW– To nie tak – wyszeptała. – Ja dla siebie nic. Mnie tylko strasznie, strasznie żal Feliksa. Bo pan widzi, że on kocha. Prawda? Widzi pan.
WWW– Tak musi być – rozległo się po okolicy.
WWWSzron osiadł na źdźbłach traw, mimo dokuczliwego upału. Echo przetoczyło się po okolicy przywodząc na myśl schodzącą w oddali lawinę.
WWWMężczyzna rozłożył ręce w geście bezsilności:
WWW– Nie ja decyduję, przecież wiesz.
WWWPodbiegła do Feliksa. Podobało jej się, że nic nie rozumiał, rozczulało ją to.
WWW– Obiecujesz, że będziesz pamiętał? Obiecaj – żądała.
WWWWbiegła na jeden z pagórków i zaczęła kręcić piruety. Smętek nie patrzył, szczerzył się tylko do czubków swoich butów. To przedstawienie nie było dla niego.
WWWOdrobinę niezgrabna, w jednym tylko bucie (drugi płynął Radunią w kierunku Gdańska), Nusza była wiatrem – zmienna, lekka i wolna. Po chwili znalazła się z powrotem obok niego.
WWW– Zapamiętasz?
WWWObiecał.
WWWSpojrzała mu wtedy w oczy i rozerwała kokon, w którym do tej pory tkwił. Zieleń jej tęczówek odrealniała rzeczywistość. Nie wiedział, że to możliwe. Trwało to ile, parę sekund? Ale wystarczyło i pozwoliła mu zakosztować życia. Przetłumaczyć wszystko na nowy, nieznany dotąd język. Jednym spojrzeniem!
WWWKawałek wieczności później (ocknął się?) zobaczył, że Anusza klęczy przy jednym z kamieni. Przesuwała dłoń po jego omszałej, chropowatej powierzchni, muskała ustami ostre krawędzie. Była w tym jakaś intymność. Wdzięczność może?
WWWPoczuł, że ktoś delikatnie bierze go pod ramię. To ten diabelski klaun.
WWW– Przespacerujmy się – powiedział, delikatnie odciągając Feliksa na bok. Ten spojrzał jeszcze na dziewczynę, ale wydawała się zupełnie pochłonięta tym, co robiła.
WWW– Masz obraz? – upewnił się jeszcze Smętek.
WWWMiał. Trzymał go ciągle pod pachą, zapomniał zupełnie.
WWWPozwolił się poprowadzić, trochę jak dziecko, co nie zna świata. Albo lepiej: chory na przechadzce po szpitalnym ogrodzie.
WWW– Rozumiem, że nie jest ci łatwo – powiedział diabeł. – Ale to sens twojej podróży. Wiesz, prawda? Czujesz to. W końcu.
WWWJego słowa i ten uśmiech... Kpi? Nie wiadomo. Nie.
WWW– Nie będę ci teraz mówił o konieczności, wyższych celach, poświęceniu. To by było jak pięścią w brzuch. Ale tak naprawdę po to tutaj jestem. Wiem, co musi się dokonać. Patriotyzm? Obrzydliwe słowo, nie sądzisz? Nigdzie nie pasuje. Szczególnie, jeśli chcesz tylko spokojnie żyć. Móc!
WWWSzli chwilę w milczeniu. Feliks czekał, aż tamten zacznie go znów męczyć. Nie chciał tego słuchać. Nie teraz, nie nigdy. Ale te słowa musiały paść. Byli tego obaj boleśnie świadomi.
WWW– Czego chcesz? Jaka jest cena?
WWW– Przecież ją znasz.
WWW– Czy Nusza...?
WWW– Wie już od dawna. Może się nawet pogodziła. Nieistotne. Chciałbym móc ci powiedzieć, że decyzja zależy od ciebie. Ale tak nie jest. Działasz, ale to historia kieruje tobą, nie odwrotnie. Nie sprzeciwisz się. Mnie, Anuszy, nawet sobie. Jesteś tylko człowiekiem, nie udźwignąłbyś tego.
WWW– Dość! – krzyknął Feliks. Przynajmniej mógł podnieść głos. Marne pocieszenie. Smętek umilkł posłusznie.
WWWZatrzymali się po chwili.
WWW– Poznajesz?
WWWPrzed nimi rozciągał się znajomy widok. Niby nic; drzewa zieleniły się soczyście, rzeczka toczyła swe wody, pozornie na wszystko obojętna. Jednak uczucie deja vu było silne jak nigdy. Zrozumiał w końcu i spojrzał na obraz, który niósł. Jaka zmiana! Kolory grały teraz ze sobą; pędzel załkał rozdzierająco, jego ruchy poszarpały krajobraz. Wytańczył to, co każdy Kaszub bardzo dobrze zna, ale o czym zdarza mu się zapomnieć. Lecz rzeczywiście, jakaś nieprzyjemna szarość wpełzała bezczelnie: gasiła barwy, marszczyła papier, zabijała niezwykłość.
WWW– Teraz musisz zrobić to, co do ciebie należy. Po to tu przyszedłeś.
WWWNie było żadnych ceremonii. Żadnych rytuałów. Wystarczył prosty gest. Feliks położył obraz na ziemi w miejscu, w którym według niego stał malarz, kiedy wybierał perspektywę, i cofnął się parę kroków.
WWWNatura wyszła poza swoją zwyczajną sprawczość. Wzięła obraz w posiadanie. Zielonymi łodyżkami, różnokolorowymi kwiatkami haftu zagarnęła go i wpompowała weń nową energię. Skąd ją miała – Feliks tylko się domyślał. Kiedy podniósł po chwili malowidło, było silne nowymi, świeżymi barwami. Podejrzewał, że teraz powinno zawisnąć na swoim miejscu.
WWW– Prawda, że oddaje ducha Kaszub? – Usłyszał za swoimi plecami.

WWWNie pamiętał drogi powrotnej. A chciałby, bardzo chciałby pamiętać. Każdą z chwil tamtego dnia. Orzeźwiającą bryzę, wiosnę w oczach Anuszy. Jej śmiech. I taniec. Zdarzało się, po wielu latach, że mgła zasnuwała mu te obrazy, zapachy, dźwięki... Wracał wtedy do Trątkownicy pod Kartuzami. Witał najpierw każdy kamień z osobna, tak jak robiła to Ona, wiele lat temu, po czym podchodził do tego jedynego, najważniejszego. Klękał przy nim i szlochając cicho, składał pocałunek na układających się w zdanie pęknięciach: Nawet rozbite kamienie szczelnie kryją swą istotę.
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 22:17 przez Erythrocebus, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Erythrocebus pisze:Zebranie odbywało się w budynku o kolorze brudnej pomarańczy, który na co dzień służył Kartuzom za remizę strażacką. Jedyne wyposażenie głównej sali – parę chybotliwych krzeseł i stół zbity z nierównych kawałków drewna – zepchnięto pod ścianę, żeby nie przeszkadzały.
Prawdę powiedziawszy wstęp mnie odstraszył, jednak czytałam twoje lepsze kawałki, zamierzam zobaczyć co się wykluło...
Erythrocebus pisze:Pani sobie usiądzie. – Jakiś mężczyzna rzucał meble na żer kurtuazji.
??????????
Erythrocebus wybacz, ale jakoś nie dam rady doczytać do końca - rzucę okiem tu i tam - ale już komentować nie będę :(
Erythrocebus pisze:Wiatr niegdyś wygrywał całe koncerty na spróchniałych ramach okien, ale strażacy nie lubili tej muzyki.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
Erythrocebus pisze:Zebranie odbywało się w budynku o kolorze brudnej pomarańczy, który na co dzień służył Kartuzom za remizę strażacką.
nie można prościej? że w remizie (bez doprecyzowania koloru i że strażackiej) można by to połączyć z drugim zdaniem, by nie spamować
Erythrocebus pisze:Pani sobie usiądzie. – Jakiś mężczyzna rzucał meble na żer kurtuazji.
a mi to się bardzo podoba, ew możesz złagodzić i dać w służbie kurtuazji i niekoniecznie rzucał
Erythrocebus pisze:Wiatr niegdyś wygrywał całe koncerty na spróchniałych ramach okien, ale strażacy nie lubili tej muzyki. Zimą ktoś stracił wreszcie cierpliwość i uszczelnił dokładnie wszelkie prześwity.

Feliks Reiske stanął tuż przy pudle imitującym mównicę. Próbował wpuścić trochę świeżego powietrza, ale bez powodzenia. Zmysły coraz bardziej drażnił dym papierosowy i zapach potu, z których utkany był opadający na ramiona zebranych ciężki płaszcz. Feliks klął więc na poskramiaczy ognia za ich brak muzycznej wrażliwości.
pisanie nie polega na pokazaniu siły ognia wszędzie, gdzie się da. masz użyć odpowiedniego kalibru do danego celu; nie możesz strzelać z armaty do muchy- nie możesz robić takich popisówek.
jak masz już konieczność stosowania takich środków, to znajdź sobie formę, gdzie są one pożądane (ja wymyśliłem sobie "bizarro", Ty możesz uciec w poezję, gdziekolwiek)
nie musisz w każdym akapicie próbować olśniewać, bo wygląda to jak dwudziestoletni dres w dwudziestotrzyletnim bmw, który na każdym skrzyżowaniu musi zamknąć obrotomierz przy ruszaniu.
Erythrocebus pisze:Otoczony nagrzanymi sierpniowym słońcem ścianami, czuł się niczym uwięziony w piekarniku drób.
metafora musi być trafna, żywa, ładna, barwna. Tobie wyszła chybiona, martwa, brzydka i trupioblada- zupełnie jak drób tuż po włożeniu do piekarnika
Erythrocebus pisze:Kawałek wieczności później (ocknął się?) zobaczył, że Anusza klęczy przy jednym z kamieni.
to tak miało być, czy nie wyczyściłeś po becie

ogólnie: słabiutkie to to, ale nie przez to, że nie umiesz/powinieneś pisać, ale przez zły wybór formy, stylu. ta porażka jest na własne życzenie, pomyśl nad tym, przykro mi,.

4
Ciekawe, chociaż ten duch Kaszub, kiedy Ci przyszło się z nim zmierzyć, okazał się wymagający i nieco kapryśny.
Wiatr niegdyś wygrywał całe koncerty na spróchniałych ramach okien, ale strażacy nie lubili tej muzyki.
Bardzo, bardzo fajne. Zacząłem się unosić w powietrzu...
Zimą ktoś stracił wreszcie cierpliwość i uszczelnił dokładnie wszelkie prześwity.
... spadłem na ziemię. Ale i tak przyjemnie było :)

Takich fragmentów masz kilka. Nie będę ich wyszczególniać, jednak dodały Twojemu opowiadaniu wiele dobrego. Raz w życiu, dawno temu, byłem na Kaszubach i... tęsknię.

5
Warto przebić się przez, moim zdaniem, nieudany początek tego tekstu, żeby dalej potowarzyszyć Feliksowi i Anuszy w spacerze. Opowiadanie ma swój urok, pewnego rodzaju magię, ale trzeba mieć trochę cierpliwości, żeby do niej dotrzeć.

Co mi nie pasuje w początku? Język. Jest przesadzony. Zdania takie jak to "rzucanie na żer kurtuazji" raz na jakiś czas mogą się podobać. Ale w początkowym fragmencie wszystko próbujesz dobarwić, udziwnić, ukryć pod metaforą czy porównaniem. I robi się tego za dużo. Popis zamiast opisu.
Do tego ten fragment (do momentu, gdy Feliks wychodzi i napotyka Smętka i Anuszę) wydał mi się po prostu przydługi. Może z przyczyn słabej znajomości sytuacji Kaszub i emocji, które tam gdzieś mogą grać mam błędny osąd, ale wydaje mi się, że dla tego tekstu nie jest istotne to, jak dokładnie Feliks znalazł się na tym spotkaniu (jaka była reakcja jego ojca) i tym podobne wtrącenia. Nie mówię oczywiście o tym, żeby wszystko ciąć bez zastanowienia, ale może odchudzenie tej części by nie zaszkodziło...

Dalej opowiadanie mnie wciągnęło. Nie... Nie powiem, na pewno nie do końca zrozumiałam tutaj role wszystkich bohaterów, emocje w tym siedzące, ale po prostu wsiąkłam w klimat. Anusza i Smętek są pięknie opisani. Podobają mi się kolory, które malujesz, reakcje Anuszy, stopniowe "odrywanie się" od rzeczywistości Feliksa. Moim zdaniem te fragmenty wyszły bardzo dobrze i język już tutaj był bardziej wyważony, a na pewno bardziej pasujący.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”