System 87

1
Trochę to dziwne ale to życie bardzo wielu ludzi dla tego uprzejmię proszę o surową krytykę

javascript:emoticon(':wink:')

Wink

-SYSTEM 87-

Boli mnie głowa. Bez kitu, naprawdę mnie napierdala. Boli mnie tak bardzo że nie wiem już teraz czy to kurewskie dudnienie wydobywa się z głośników czy może gdzieś z wnętrza mojej ciężkiej bani. Z całych sił próbuję ją podnieść, tak dla lepszego obrazu sytuacji, ale jej ciężar wgniata mnie w ziemię jak robaka. W końcu, po długich pertraktacjach, dzięki wsparciu rąk, udaje mi się wreszcie to zrobić. To co widzę dookoła przyprawia mnie o torsje. Spocone, brudne zwierzęta pozbawione świadomości własnego istnienia, podskakują do góry, ocierają się o siebie dotykają swoich śliskich ciał z każdą chwilą coraz bardziej pogrążając się w ekstazie alkoholowej nieświadomości. To jedyne, co martwi to, że niedoświadczona głowa będzie jutro bardzo boleć od picia. Przede mną życie, za mną życie teraz też. życie. Czasami nie kumam, zupełnie nie łapie, o co w tym biega, czasami nie wiem nawet, w czym, biega. Gadam od rzeczy. Ale mi niedobrze. Chyba się skicham gdzieś pod materac to mi będzie trochę lepiej. Quo vadis? Dokąd ja zmierzam, do studiów, do rodziny? Do samochodu, pieniędzy, kariery? A może tylko pod ten jebany materac! No tak materace są już wyautowane, lipa. Wszyscy pijani, dziewczyna w różowej sukience ma już chyba z 15 lat, ale osiągnęła już szczyt swoich marzeń, ktoś mniej pijany od niej szturchną ją na werandzie, leży tam teraz bez swojej mini spódniczki, brudna, pokrwawiona, obolała, ale szczęśliwa. Udało się, koleżanki będą jej teraz zazdrościć i przy najbliższej okazji pójdą w jej ślady. Wypierdalam stąd, to nie mój dom. Spalę jeszcze z ziomusiem te dwa szkła co nam zostały i zaczynam tour de powrót do domu. Tak, za dużo dziś było goudy a za mało blanta a jutro też trzeba, no właśnie, żyć.

żyć, tracić, nienawidzić, przegrywać. Synonimy. To głupie i co z tego. Pierdole, od rzeczy i w ogóle mam dość. Czy życie to wieczne porażki.? To przecież nie jest pytanie to smutna, odpowiedź… A do domu wciąż tak daleko. To, o czym „później” to nie strach, bo już się nie boję śmierci. Dotknę twarzy, przejadę dłonią po mokrych włosach, obejmę spojrzeniem las, przytulę się delikatnie do wilgotnej ziemi i poproszę o dni. Smutku i goryczy, poznania. Tak wygląda prawda. Kocham ją i nienawidzę za to, że taka jest. Czemu straciłem to? Kiedyś byłem hmm niewinny, a teraz? Teraz czuje cuchnący oddech szatana, za każdym razem, gdy otwieram oczy. A może to bóg, może za mało kradnę a za dużo pije, nie składam mu ofiar nie oddaje pieniędzy, może to on mi tak cudownie pomaga. Kochany bóg. Ciekawe, który to? Może Jahwe albo Kriszna, Budda, Marduc, Allach? Na czyją korzyść powinienem składać ręce, a może rozkładać? Przed czyim obrazem powinienem padać na twarz? A może religia to tylko blaga. Jeden z wielu żartów, które człowiek stworzył człowiekowi. Może to nie bóg stworzył człowieka, może to człowiek stworzył boga…? Tylko, kim ja jestem by to osądzać? Jestem tylko nieopierzonym workiem kości. W dodatku bardzo słabych kości. Autobusowy gestapowiec jak zwykle, uprzejmie sprawdził bilety. W środku pełno ludzi wszyscy wracają. To są teraz moi przyjaciele. Wszyscy wracamy do domu. Dresiarskie łyse pały, brudasy z szatańsko długimi włosami, Chłopcy z czarnymi swastykami na krwistoczerwonym tle. Samotne dzieci zagubione w okrutnym świecie. Myślą że są w stanie się obronić, niewiedzą, że ten świat już dawno ich pochłoną i teraz żyje kosztem ich straconej niewinności. Dobry pan kierowca ominą mój przystanek, ukłoniłem się przed nim nisko przed wyjściem. Niech wie, że jest ode mnie lepszy. I wreszcie chodnik, klatka jest blisko. Z moich dywagacji wyniknęło nic, czyli pustka. To mnie tak boli, ten brak celu. Matka kłamała nie ma aniołów struży, śpią, umarli, albo nigdy nie istnieli. I jeszcze jeden przyjaciel na mojej drodze, uprzejmie, ale stanowczo zapytał o posiadane fajki. Ja nie miałem, więc on chyba słusznie uznał że to mój błąd a za błędy trzeba płacić. Pożegnał się ze mną, niech będzie zdrów, tylko trochę… trochę boli. Ale mogę iść, przeszkadza słodki smak krwi, ale jest dobrze. Klatka. Moje łóżko, kocham je szczerą miłością zawsze gdy jestem zmęczony. Dziś nie jestem człowiekiem, bo człowiek poszedłby spać a ja chcę tylko patrzeć przez te cholerne okna i sam sobie sprawiać ból. Jutro spękana twarz będzie bardzo bolała.

Jutro już nie będę tego chciał. W telewizorni jakaś kicha, papa siedzi na stolcu, podpiera się długą lachą i opowiada zwykłe kościelne bździny. Jakiś spasiony typ opowiada o zarżnięciu jakiegoś innego typa. On na pewno będzie zbawiony czeka go wieczne życie w prostokątnym pudełku z drewna albo w metalowej doniczce na ścianie zbudowanej z ludzkich łez. To Głupie, nie wiem czemu to mówię. Może mu zazdroszczę, a może jestem tylko tchórzem. Może się boję, że tak naprawdę różni nas od siebie tylko czas. Może się mylę, ale już wiem, że zawsze mogę się spodziewać porażki. Mogę je polubić i wtedy zacznie się wszystko udawać. Tak na miękkim materacu można wspaniale się nad sobą użalać. Nad marnością własnej egzystencji, nad jej końcem. To żałosne. żałosne pierdolenie. Bo i tak spękam przed ostrzem żyletki, bo nie skoczę z jebanego wiaduktu. Nie zjem, żadnego, zabójczego gówna. Trzeba upaść na dno by nie potrafić żyć i bać się umrzeć… Znów pieprze to moja domena. Zaraz zamknę oczy i na cudowne kilka godzin zapomnę o tym śmietniku straconych idei. Ciekawe, co mnie obudzi, ból głowy, słońce, matka? Ta godzina już minęła. Ta godzina minęła. Czemu ta godzina tak minęła? Dziś już, do wieczora, nie zasnę, chwilę poleżę, wypiję obrzydliwie gęstą kawę. I znów się zacznie. Nie wiem, co bo już dawno nie wierzę, że to ja kieruję tym życiem. A nawet, jeśli tak to znaczy, że jestem podłym kierowcą bez prawa jazdy. Co złego się dziś stanie? Głowa już wie, czego mi potrzeba. Okropnie boli pobita twarz, żołądek chyba już staną. Znów czegoś mi bardzo brakuje, sam już nie wiem, czemu. Zastanawia mnie tylko cholernie, kiedy mnie wyjebało z tych torów. Musze teraz zapierdalać po bezdrożach, pod górę przez mokry błotnisty świat. Co mi pomoże? Kofeina, Teina, nikotyna? A może amfetamina, kokaina, heroina? Pomoże mi na pewno słodka, gorzka, Ina. Więc ruszam przez drzwi. Słońca jest dziś mało. Ale sklepy obrodziły. Niech bóg pobłogosławi izoteryki. Niema fazy. Wszystko boli. Ludzie patrzą na obity ryj i brudne ubranie. I znów dopada mnie czas. Budzę się innego dnia w zupełnie innym miejscu. Stare twarze wyciągają do mnie brudne dłonie, czym się tak upierdoliły te twarze? To ona, Ina, ona wyciosała ten brud na ich młodych twarzach oni już nie są, tak samo jak ja, już nie są niewinni… Ktoś powiedział, że kiedyś byli, ale ja myślę że to blaga. Karmią tym kłamstwem naiwnych. Tak, te łyse pały urodziły z lufkami w ustach, to białe pod ich nosami, nigdy nie było mlekiem, napięte żyły nie bolały od pracy, wzrok też mieli dobry, mimo rozszerzonych źrenic. Oni zawsze dobrze widzieli. Ale teraz czas na ćpanie. Dość już tego podłego matrixa, Syjon czeka. Pierwszy dym zawsze jest niepowtarzalny i to właśnie wtedy mogę osądzić, co to za baty i jak daleko odleciałem. Później nie będę już pewny jak się nazywam. A to akurat dobry blunt, trochę suchy, ale żywiczny. Drugi dym. Trzeci dym. Jeszcze ktoś podbił tą wielką blube i znów puścił w obieg. Na głowie leży ciężka cegła. Uśpiłem ją jednym spojrzeniem. Z ciężką głową słucham jak zjarane twarze opowiadają o tym, co już wyćpali, o tym co właśnie ćpamy i wreszcie tym ćpaniu co nas jeszcze czeka. To smutne nie chcę o tym mówić ani nawet myśleć, bo nie czas. Czasami chciałbym im pomóc. Ale oni i tak nie chcą a ja musiałbym najpierw pomóc sobie, ale… Ja też nie chce, jestem tu i jest mi dobrze. Dużo dziś spaliłem, chyba więcej niż chciałem… Ciekawe są teraz ich twarze. Klęczą? Modlą się o wywabienie, czy coś im wypadło? Gdzieś idą pochyleni jak w ukłonie. Ktoś głośno szepce do mojego ucha, że idziemy stąd, bo przypał jest w tym właśnie miejscu a przecież nikt nie chce teraz rozmawiać z kurwami. I idziemy już bardzo długo, tylko czas od czasu do czasu hamuje moje wolne kroki. Oddałbym teraz bardzo dużo za discmena, ale cieszę, że nie muszę, bo mój siedzi cichutko w wewnętrznej kieszeni i czeka na znak. Dziwnie się dziś fazuje, ale z nimi mam już dość. Teraz chcę jechać, zostawiam brudne twarze, dość już mnie ujebały na moim własnym ryju. W autobusie brecht z głupich ludzi, w uszach strasznie dzwoni bas. Wesołe dźwięki zachęcają do eksploracji tej lokacji. Suszy już bardzo mocno, a cała flota spłonęła na ołtarzu, za którym jest ten drugi świat. Mówię teraz dziwne rzeczy, wybaczam sobie, bo teraz normalne rzeczy wydawać by się mogły dziwne i na odwrót. Znów daleka podróż do domku. Tylu ludzi minęło mnie nawet na mnie nie patrząc, oni przegrali dziś swój rajd do wolności i wiecznego szczęścia. Jutro święcić będą triumfy, gdy mnie dopadną wyrzuty sumienia. A tak naprawdę to za kilka dni. Szkoda mi dziś ich i szkoda mi siebie za te kilka dni. Zimna klamka wpuściła mnie do domu. Chyba z roztargnienia nie zdążyłem zjeść upuszczając talerz. W uszach dzwoni teraz ten okropny dźwięk tłuczonego szkła. Tak często słyszę ten dźwięk, tak pryska to, w co wierzymy, a wiara to część naszego człowieczeństwa bez niej jesteśmy tylko cieniami prawdziwych ludzi, którzy stawiają kroki na słonecznym placu życia. Więc spróbuj, no dalej zobacz jak wygląda życie w realu i nie pomyl się, bo nie chodzi o wielki sklep, ale o wielkość twojego wnętrza. No dalej pokaż temu kurewskiemu światu że potrafisz inaczej, pokaż czemu jesteś od niego lepszy. Ludzie chcą władzy i pieniędzy to ideały zdrowego człowieka a ja bez nich jestem tylko bardzo smutnym człowieczkiem, który wciąż czegoś szuka tam gdzie na pewno nie znajdzie. No więc dobrze i co? Wielkie idee wracają. Wolno mijają dni, dni zamieniają się w ciężkie tygodnie. Chcę palić. Chce jarać. Chcę poczuć ten cudowny smak świeżego blanta. Chce czuć łaskotanie w płucach, gdy wypełnia je ciepły, gęsty, dym. Jestem teraz chory, chory na życie. Nie chcę go wolę ułudę. Chce palić Jointy i być spokojnym. Nie chcę tracić i złościć się, chcę zdobywać i cieszyć się wolno upływającym życiem. Niepotrzebna mi pośpiechu, strachu i współczucia.

I podążam ciemną ulicą w jakimś bezsensownym kierunku dla osiągnięcia, bezsensownego celu. Nagle, dopadają mnie moi wrogowie… Bardzo dużo mówią, a ja słucham, poruszając głową w górę i w dół. śmieję się im w twarz, bo wróciły wspomnienia, jestem szczęśliwy, bo… nie widzą moich łez. Nagle jeden sięga za pazuchę, myślę sobie ze znudziła go już ze mną rozmowa i teraz zarżnie mnie kosą z tych nudów. Niestety, to tylko samarka, pieprzona, samarka po brzegi wypełniona batem. Ręka wroga znów wędruje do kieszeni, może teraz, może zaatakuje mnie znienacka, zabierze telefon i ucieknie. I znów klęska, bo to tylko jebane szkło. Teraz podbija je wolno i dokładnie a ja marzę tylko by zawiał wiatr i wyrwał mu to cudo z rąk. Ale już wiem, że nic mi nie pomoże. Rozpalam zawodowo jak kiedyś, wszystko pamiętam. Pierwszy dym. Kocham ten stan… 5dym. 10. Jest mi dobrze trochę głupio, ale fajnie. Faza jest zajebista. Podróżujemy po bardzo dziwnych miejscach, szukamy tego jednego gdzie usiądziemy zmęczeni tą zabawą. Rozmawiamy, o muzyce, o samochodach, o paleniu, śmiejemy się z różnych głupot, które to im do głowy wkładam. Teraz czuję wyraźnie, że wszechświat się rozszerza. Nagle dzwoni niebieska syrena, krzyczy mi w ucho, że mam spierdalać do lasu, bo przypał jest teraz bardzo okrutny. Ciemno, straszna zwała. Wtedy słyszę dźwięk telefonu. Szczęście pryska, odłamki kłują w oczy. Uciekam, ktoś pyta mnie, co się teraz w mojej bani znajduje. Ja nie mam czasu by mu o tym powiedzieć. W domu chcę szybko spać. I udało się. Rano okropnie, jebany light doprowadza mnie do szału. Mocna herbata uspokaja, więc idę pracować, nieważne gdzie i po co byle ciężko. Chcę zdechnąć w tej pracy, na śmierć się chcę zapracować. Ktoś podaje mi browara, co bym się nie odwodnił ja twardo proszę o wodę nie chcę żadnej fazy. Bolą wszystkie mięśnie, jestem szczęśliwy. Ból jest dobry, pozwala zapomnieć o wstydzie. Dni mijają teraz szybko i chwała im za to. Tygodnie to zwała a mijają nawet miesiące. No to już wiem. A fazy wciąż niema. świat na trzeźwo. Zbiorowość = nienawiść. I kto wkręcił tego wała że życie ma sens. Liczą się przecież tylko słowa. Ja wciąż przegrywam, tylko teraz nie mam nawet blanta na pocieszenie. I nie chce go. Mam nowe ideały i… hmm to później. A teraz? Chore horyzonty. Chcę szczęśliwego życia u boku ukochanej, chcę narodzin dziecka i własnego domu żeby móc z nimi zamieszkać. Proste marzenia miliarda ludzi. Chcę tylko zapytać, czemu? Czemu tak okrutnie pryskają moje marzenia? Czemu rosną w mnie powoli i przybliżają się, pozwalają dotknąć i pryskają a ich odłamki długo jeszcze kłują w serce i oczy? Chyba robię się sentymentalny. To nic. Znów ludzie wszędzie ludzie. Ich paskudne twarze doprowadzają mnie do pasji. Obrzydliwe ryje wykrzywione w paroksyzmie szczęścia. Czasami chciałbym ich wszystkich zatłuc wielkim tłuczkiem do mięsa. Ale znów pieprze, teraz znacznie częściej. I choć trudno w to uwierzyć, to już koniec nic się nie zmienia a nawet jeśli to na moment i znów to samo. To Koniec… Więc trzeba po prostu dorosnąć, i jak mówi najsłodszy z ludzkich głosów iść przez życie z podniesionym czołem ale nie zadartym nosem. Zawsze kochałem smak słodyczy, kto by pomyślał że o wiele bardziej pokocham smak ludzkiej skóry, gdy przelotnie dotykać będę, jej ust. Więc to już naprawdę koniec. I na reszcie, cudowny początek. Narodziny nowego życia. Nie wszystko jest cudowne, ale to, co jest wystarcza i nie potrzeba więcej. Tak, teraz wierze, wierze w chore horyzonty, tego, czego naprawdę pragnę i rzeczywiście chcę. Może to naiwne, ale ja chcę poznawać ten właśnie świat z naiwnością małego dziecka, bo tylko tak, można go poznać naprawdę. I wszystko będzie cudownie, jeśli tylko nie będę już musiał wsłuchiwać się, w dźwięk tłuczonego szkła…

:wink:

2
No, kolego - pechowo trafiłeś na mnie ;).

Jestem uczulona na tego typu teksty ale postaram się ocenić jak najbardziej obiektywnie.



Na forum pojawiło się już kilka podobnych opowiadań. świadczy to o tym, iż pomysł jest przejedzony.

Styl - niektóre zdania bardzo mi się spodobały - mieszanka wulgaryzmów i eufemizmów.

Daje to ciekawy efekt. Poza tym... No cóż, paplanina.

A paplanin nie lubię. Może nie potrafię takich prac docenić ale jeszcze żadna nie przypadła mi do gustu.

Schematyczność - znów wielki zły świat, znów przemyślenia biednego, jakże nieszczęśliwego człowieka. Znów prochy.

Błędy - zauważyłam, że w czasownikach czasu przeszłego często brakuje ł na końcu.



Pomysł - 2

Styl - 2/3

Schematyczność - 2

Błędy - 2/3

Ocena ogólna - Niestety tylko 2+
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

3
łasic pisze:No, kolego - pechowo trafiłeś na mnie ;).
Nie dziwota bo pech mnie od dziecka prześladuję. :)


Jestem uczulona na tego typu teksty ale postaram się ocenić jak najbardziej obiektywnie.
Jeśli ocena z góry nacechowana jest negatywnie to o obiektywiźmie nie ma chyba co marzyć.
Na forum pojawiło się już kilka podobnych opowiadań. świadczy to o tym, iż pomysł jest przejedzony.
A są gdzieś jeszcze? Bo chętnie bym przeczytał. Niestety żadko bywam w domu i nie miałem okazji żadnego podobnego przeczytać.
Styl - niektóre zdania bardzo mi się spodobały - mieszanka wulgaryzmów i eufemizmów.

Daje to ciekawy efekt.
Dziękuje :)
Poza tym... No cóż, paplanina.

A paplanin nie lubię. Może nie potrafię takich prac docenić ale jeszcze żadna nie przypadła mi do gustu.
Chyba jednak przesadziłem z kamuflażem przesłania bo najwyraźniej nie zostało odczytane.
Schematyczność - znów wielki zły świat, znów przemyślenia biednego, jakże nieszczęśliwego człowieka. Znów prochy.
Pani, jakie prochy ja miału nie biore. Topky, tylko dobre topy ;)




Ocena ogólna - Niestety tylko 2+


I tu się z panią zgadzam, bo generalnie ocena jest jak najbardziej trafna, pisałem to w wieku którego przywarą jest takie a nie inne spojrzenie na ten świat. Tak czy inaczej Dziekuję za krytykę.
:D

5
cóż... w gruncie rzeczy zgodzę się z łasic. Jakoś nie przypadł mi do gustu ten tekst. I nie chodzi nawet o sam temat, ale o sposób przedstawienia. Mimo powszechnej opinii, można napisać tekst na "typowy" temat, w sposób różny od innych przedstawień. Niestety, tobie się to nie udało. Nie wiem czemu istnieje ostatnio takie zamiłowanie do wulgaryzmów, ale cóż... to kwestie stylistyczne.

moje oceny nie będą różńić się od tych wystawionych przez łasic



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

6
łasic pisze:niektóre zdania bardzo mi się spodobały - mieszanka wulgaryzmów i eufemizmów.

Daje to ciekawy efekt. Poza tym... No cóż, paplanina.


Owszem, czytając po kawałeczku, by nie paść pod natłokiem ciężkich, rozbieganych wynurzeń bohatera, można wyłowić sporo swoistych smaczków.



Osobiście uważam, iż tekst nadaje się na aktorski monolog. Odpowiedni, charakterystyczny artysta, mógłby mimiką i gestem przekazać to, co obecnie przycupnęło głęboko między wierszami.

Nawet mam swojego faworyta.

7
Tym ostatnim postem pan Jacek trafił w samo sedno, bo aktorstwem param się amatorsko już od paru lat a nawet szkolę się w tym kierunku. Mówiąc ten tekst wygałem parę lat temu konkurs i tu kryję się chyba mój błąd. Sprawdzając go zawsze czytałem na głos zawsze z jakąś manierą a nie tak poprostu jak się czyta książke. Jak przeczytałem go teraz na spokojnie to poza paroma zdaniami w ogule mi się niepodoba. typowe qui pro quo :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”