Latest post of the previous page:
Tak czy siak, mamy mapę. Wyżyny, doliny, a czasami nawet depresje...17
I doły mamy, doły. Wilcze.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
18
Smoke, gdzieżbym tam miał odmówić komukolwiek prawa do pisania. Wręcz przeciwnie, odnoszę się z wielkim szacunkiem do samego zewu duszy, która każe zapełniać ludziom bruliony tym, co im tam gra. Ja się tylko spróbowałem zająć dwoma zagadnieniami.
Pierwsze - czy można to robić sensowniej, to znaczy zwiększyć prawdopodobieństwo zainteresowania się kogokolwiek poza najbliższą rodziną wynikami skrobania w kajetach.
Drugie - czy dobre samopoczucie naturalnie pojawiające się u Pisarza jako skutek wykonanej pracy uprawnia do poważnego zastanawiania się nad możliwościami ataku, lub wręcz samym atakiem na instytucje zawiadujące ewentualnym drukiem książki.
To drugie zagadnienie pozwoliłem sobie skwitować krótko, nie szczędząc soczystych wyrażeń. Dlaczego? Otóż pisze się „z czegoś”. Pomijając muśniętych ręką Boga literackich geniuszy z urodzenia, wszyscy inni muszą mieć jakąś bazę pisania.
Duża część próbujących na Wery autorów wierzy w swój geniusz, bazę sobie lekceważąc (lub nie mając pojęcia, że jej potrzebują); jest zdania, że wystarczy lektura kilku sag fantasy, z elementów tam pobranych dość sporządzić kompilację i już. Ma się coś, z czym można przebijać się do wydawnictw.
Dlatego nie pałam nadmierną sympatią do popierdółek w rodzaju konstruowania map, imion i światów, bo zamiast do myślenia sobą - to jest często przygotowanie do cytowania myśli już nie z drugiej, a z piątej ręki.
Oczywiście, wznosząc podwaliny świata wymyślonego, początkujący pisarze mogliby zainteresować się historią, organizacją życia społecznego, przedmiotami codziennego użytku, bronią. Tylko że równie dobrze mogliby wykazać zainteresowanie obiegiem powietrza w lokomotywie spalinowej, etymologią słowa „celagier” na środkowym Mazowszu, czy krojem bezecy w damskich żakietach.
Rzecz w tym, że tego wszystkiego nie robią. Fantasy jako gatunek nęci swoją pozorną prostotą, fałszywą łatwością kreacji, a efekty są opłakane. Nie mówiąc o tym, że i z takim zadaniem – jak zauważył Smoke - werowi Pisarze sobie nie radzą, to gdzie tam do poziomu drukowalności.
Jak mi się wydaje, wnioski z tego wywodu zdaje się podzielać Marcin, czemu dał wyraz w swoim poście.
Okres juweniliów przejść trzeba, to zło konieczne, tylko po co przeciągać go ponad niezbędną konieczność? Spróbowałem podrzucić kilka pomysłów na skrócenie drogi przez mękę. I tyle.
Nie muszę mieć racji bezwzględnej, broń Boże nie posiadłem całej mądrości tego świata. Napisałem, co napisałem, żeby nad tak wyrażoną opinią można się było zastanowić, może podyskutować, zamiast dreptać w kółko mieląc te same problemy, z tego samego punktu widzenia.
Pierwsze - czy można to robić sensowniej, to znaczy zwiększyć prawdopodobieństwo zainteresowania się kogokolwiek poza najbliższą rodziną wynikami skrobania w kajetach.
Drugie - czy dobre samopoczucie naturalnie pojawiające się u Pisarza jako skutek wykonanej pracy uprawnia do poważnego zastanawiania się nad możliwościami ataku, lub wręcz samym atakiem na instytucje zawiadujące ewentualnym drukiem książki.
To drugie zagadnienie pozwoliłem sobie skwitować krótko, nie szczędząc soczystych wyrażeń. Dlaczego? Otóż pisze się „z czegoś”. Pomijając muśniętych ręką Boga literackich geniuszy z urodzenia, wszyscy inni muszą mieć jakąś bazę pisania.
Duża część próbujących na Wery autorów wierzy w swój geniusz, bazę sobie lekceważąc (lub nie mając pojęcia, że jej potrzebują); jest zdania, że wystarczy lektura kilku sag fantasy, z elementów tam pobranych dość sporządzić kompilację i już. Ma się coś, z czym można przebijać się do wydawnictw.
Dlatego nie pałam nadmierną sympatią do popierdółek w rodzaju konstruowania map, imion i światów, bo zamiast do myślenia sobą - to jest często przygotowanie do cytowania myśli już nie z drugiej, a z piątej ręki.
Oczywiście, wznosząc podwaliny świata wymyślonego, początkujący pisarze mogliby zainteresować się historią, organizacją życia społecznego, przedmiotami codziennego użytku, bronią. Tylko że równie dobrze mogliby wykazać zainteresowanie obiegiem powietrza w lokomotywie spalinowej, etymologią słowa „celagier” na środkowym Mazowszu, czy krojem bezecy w damskich żakietach.
Rzecz w tym, że tego wszystkiego nie robią. Fantasy jako gatunek nęci swoją pozorną prostotą, fałszywą łatwością kreacji, a efekty są opłakane. Nie mówiąc o tym, że i z takim zadaniem – jak zauważył Smoke - werowi Pisarze sobie nie radzą, to gdzie tam do poziomu drukowalności.
Jak mi się wydaje, wnioski z tego wywodu zdaje się podzielać Marcin, czemu dał wyraz w swoim poście.
Okres juweniliów przejść trzeba, to zło konieczne, tylko po co przeciągać go ponad niezbędną konieczność? Spróbowałem podrzucić kilka pomysłów na skrócenie drogi przez mękę. I tyle.
Nie muszę mieć racji bezwzględnej, broń Boże nie posiadłem całej mądrości tego świata. Napisałem, co napisałem, żeby nad tak wyrażoną opinią można się było zastanowić, może podyskutować, zamiast dreptać w kółko mieląc te same problemy, z tego samego punktu widzenia.
19
Wybacz mi Thano, że nie zauważyłem Twojej propozycji.Jako że zarówno ja, jak i Baribal, mamy dziwną i niewytłumaczalną skłonność do wąchania różnych rzeczy i sprawdzania, jak to działa na wenę, to może kiedyś takie dzieło wspólnie popełnimy! Co Ty na to, Bari?


20
Owszem, zgadzam się z większością powyższych słów Leszka.
Wielu autorom wydaje się, że jeśli to ja powtórzę, skompiluję tekst o sprawach zasadniczo znanych, często mniej lub bardziej banalnych, to nabierze on szczególnej wartości. Owszem, praca nabierze wartości, ale tylko dla tego, kto ją napisze, ewentualnie także dla jego najbliższych.
Moje poglądy są najlepsze, bo są moje. Nawet jeśli tak by było, niezmiernie trudno przekonać do tego innych... Owo tajemnicze ja nie jest widoczne dla nikogo innego, zatem w interesie czytelników jest, aby było go możliwie najmniej, a jak najwięcej oryginalnej i solidnie opracowanej treści.
Ta sprawa również może być uznana za banał, ale znajduje się u podstaw wielu zawiedzionych nadziei.
Wielu autorom wydaje się, że jeśli to ja powtórzę, skompiluję tekst o sprawach zasadniczo znanych, często mniej lub bardziej banalnych, to nabierze on szczególnej wartości. Owszem, praca nabierze wartości, ale tylko dla tego, kto ją napisze, ewentualnie także dla jego najbliższych.
Moje poglądy są najlepsze, bo są moje. Nawet jeśli tak by było, niezmiernie trudno przekonać do tego innych... Owo tajemnicze ja nie jest widoczne dla nikogo innego, zatem w interesie czytelników jest, aby było go możliwie najmniej, a jak najwięcej oryginalnej i solidnie opracowanej treści.
Ta sprawa również może być uznana za banał, ale znajduje się u podstaw wielu zawiedzionych nadziei.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
21
Żeby to takie proste było.Tu w nieudolny sposób nawiązałem do przekonania, że jak sobie Pisarz zapewni stymulację zmysłów a la Proust, to natchnienie spłynie na niego bezwysiłkowo

Co nie zmienia faktu, że często ulotne doznanie może służyć za dobry punkt startowy dla rozwoju tekstu. Jednakże, wciąż pozostaje to, co już zostało tu powiedziane przez mądrzejszych ode mnie. Przede wszystkim trzeba mieć coś do powiedzenia.
22
Fajne rzeczy mówicie. Tylko nie bierzecie pod uwagę trzech rzeczy.
Po pierwsze nie da się kogoś na siłę zainteresować jakimkolwiek tematem. Jeżeli nie czuje, że coś go interesuje to albo szybko się do czegoś zniechęci lub to co powstanie nie będzie wcale lepsze od tego co obecnie piszą. Dodatkowo literatura faktu to całkiem inna para kaloszy niż beletrystyka.
Po drugie popatrzcie jakie informacje otrzymują na forum.
- trzeba mieć talent (ale skąd wiedzieć że się go ma?) i bez tego ani rusz.
- fakty i przygotowanie badawcze nie mają wielkiego wpływu na publikację.
- wydawnictwa i tak nie widzą czy wszystko jest zmyślone czy nie i nikt tego nie zamierza sprawdzać.
- ktoś wytknie nielogiczność, nie ma znaczenia można go zbesztać i pomoże nawet wydawca.
Po trzecie jeżeli rozpatrzymy tych, którym się ostatnio udało to zobaczymy, że to właśnie są powieści napisane pod wpływem innych powieści a nie własnych doświadczeń. Często to właśnie utarte schematy wrzucone w nie tak nowe ramy. I nie mam tutaj na myśli tylko polskiego podwórka.
A zamiast pisać gniewne słowa i długie elaboraty o innych może warto napisać coś o tym czym się interesujesz z pożytkiem dla innych. I jeszcze trzeba pamiętać, że wery to miejsce na szkolenie warsztatu a nie na wrzucanie doskonałych opowiadań.
Po pierwsze nie da się kogoś na siłę zainteresować jakimkolwiek tematem. Jeżeli nie czuje, że coś go interesuje to albo szybko się do czegoś zniechęci lub to co powstanie nie będzie wcale lepsze od tego co obecnie piszą. Dodatkowo literatura faktu to całkiem inna para kaloszy niż beletrystyka.
Po drugie popatrzcie jakie informacje otrzymują na forum.
- trzeba mieć talent (ale skąd wiedzieć że się go ma?) i bez tego ani rusz.
- fakty i przygotowanie badawcze nie mają wielkiego wpływu na publikację.
- wydawnictwa i tak nie widzą czy wszystko jest zmyślone czy nie i nikt tego nie zamierza sprawdzać.
- ktoś wytknie nielogiczność, nie ma znaczenia można go zbesztać i pomoże nawet wydawca.
Po trzecie jeżeli rozpatrzymy tych, którym się ostatnio udało to zobaczymy, że to właśnie są powieści napisane pod wpływem innych powieści a nie własnych doświadczeń. Często to właśnie utarte schematy wrzucone w nie tak nowe ramy. I nie mam tutaj na myśli tylko polskiego podwórka.
A zamiast pisać gniewne słowa i długie elaboraty o innych może warto napisać coś o tym czym się interesujesz z pożytkiem dla innych. I jeszcze trzeba pamiętać, że wery to miejsce na szkolenie warsztatu a nie na wrzucanie doskonałych opowiadań.
23
Nie ma to jak podratować się życzliwą opinią;)Leszek Pipka pisze: Jak mi się wydaje, wnioski z tego wywodu zdaje się podzielać Marcin, czemu dał wyraz w swoim poście.
A tak na serio, dobry pomysł, żeby pokazać że można inaczej, podajesz nawet fajne przykłady (no tylko ta Bosacka - z pewnością ghostwriter - te jej programy sprowadzają się do czytania etykiet produktów i nic więcej, po co powielać to na papierze?), ale chyba nie bardzo orientujesz się co do targetu, który szpicą swej zjadliwej krytyki obrałeś (o cho, metafory mi się załączyły;). To znaczy, masa ludzi, którzy klepią te swoje krainy pełne elfów i magii, to ludzie, nie są zainteresowani rzemiosłem literackim, tylko wymyślaniem i dopieszczaniem swoich ulubionych bohaterów i ich fantastycznych przygód. A że dobrze nadać tym fantazją formę, to biorą się za pisanie, raz że to najprostsze (tzn. technicznie, wystarczy pisak i zeszyt, albo Word), dwa gatunek wylągł się z literatury właśnie. To się trochę wiąże ze środowiskiem rpg i tymi sprawami, gdzie światotworzenie, to integralny element zabawy.
Lub prościej; takiego człowieka nie interesuje napisanie dobrej książki, tylko opisywanie swoich ulubionych bohaterów i krain, które zamieszkują. W tej perspektywie proponowanie delikwentowi zmiany tematu jest jałowe, bo tu właśnie chodzi o ten temat. A że on wtórny i blady? Nieważne, ważne że mój ukochany.
Stąd też spory, pośród tej grupy piszących, odsetek tak zwanych grafomanów. No, ale tego tematu, to już lepiej nie wałkować.
24
IMHO, z całym szacunkiem, itp. itd., porady te są zupełnie kuriozalne i bazują głównie na wymyślaniu dziwacznego przeciwnika (kogoś, kto chce wydać książkę dla samego wydania) i okładaniu go z lewa i z prawa.
Jak ktoś chce pisać fantasy o elfach i smokach, to substytutem tego nie jest pisanie monografii o zakładzie przetwórstwa owocowo-warzywnego w Pierdziszewie Dolnym. Koniec i kropka. Ja mam na swoim koncie sporo tekstów publicystycznych czy popularnonaukowych - w tym w najważniejszych dziennikach (Rzepa, GW), miesięcznikach, podręczniku akademickim i międzynarodowej monografii. Jeden mój tekst trafił nawet do programu gimnazjalnego czytania ze zrozumieniem. Ma się to jednak nijak, zupełnie nijak, do mojego pragnienia wydania książki z gatunku miecza i magii
Zgadzam się natomiast, że research i worldbuilding są na tym forum przecenianie. Ważniejsze jest sprawne posługiwanie się językiem. Można być debiutantem bez dorobki i odnieść oszałamiający sukces jeśli się na "dobre pióro" - bynajmniej Paolini nie jest tu jedyny, bo przecież mamy też np. Petera V. Bretta, Patricka Rothfussa cy Anthony'ego Ryana. Generalnie, bardzo fajnie o podstawach pisarskiego sukcesu pisał Neil Gaiman w posłowiu do "Anansi Boys" (acz nie wiem, czy jest ono załączone też w polskim tłumaczeniu).
Jak ktoś chce pisać fantasy o elfach i smokach, to substytutem tego nie jest pisanie monografii o zakładzie przetwórstwa owocowo-warzywnego w Pierdziszewie Dolnym. Koniec i kropka. Ja mam na swoim koncie sporo tekstów publicystycznych czy popularnonaukowych - w tym w najważniejszych dziennikach (Rzepa, GW), miesięcznikach, podręczniku akademickim i międzynarodowej monografii. Jeden mój tekst trafił nawet do programu gimnazjalnego czytania ze zrozumieniem. Ma się to jednak nijak, zupełnie nijak, do mojego pragnienia wydania książki z gatunku miecza i magii

Zgadzam się natomiast, że research i worldbuilding są na tym forum przecenianie. Ważniejsze jest sprawne posługiwanie się językiem. Można być debiutantem bez dorobki i odnieść oszałamiający sukces jeśli się na "dobre pióro" - bynajmniej Paolini nie jest tu jedyny, bo przecież mamy też np. Petera V. Bretta, Patricka Rothfussa cy Anthony'ego Ryana. Generalnie, bardzo fajnie o podstawach pisarskiego sukcesu pisał Neil Gaiman w posłowiu do "Anansi Boys" (acz nie wiem, czy jest ono załączone też w polskim tłumaczeniu).
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis znaleziony w sieci...
Dzikopis znaleziony w sieci...
25
Oj, dziko, to nie są kuriozalne porady. Ale prawda, że już przedyskutowane w wielu aspektach.
Leszek pisze głównie o bolączce książek fantasy, co jakiś czas przywoływane są podobne myśli i obawy w różnych wątkach (o grafomanach; o tym, czy warto budować świat od podstaw itp). Prawda – jesteśmy zalani morzem książek, bazujących na jednym schemacie (elfio-krasnoludzkie fantasy, szkolenie wojowników, smoki). I nikt nie każe nam tych książek czytać, zwykle zresztą niewyprzedane nakłady kończą w tanich księgarniach...
W innym wątku ktoś (przepraszam za ogólniki) przywołał zasadę „90% wszystkiego zawsze... nadaje się do kosza”. I znów cała dyskusja o domorosłych geniuszach, zdecydowanych wszelkimi środkami ukazać światu swe dzieła.
Co uważam – na pewnym etapie konstruowanie map i słowniczków może być całkiem przydatne. Wpadnie tu jakiś czternastolatek, przeczyta słowa Leszka i się przerazi – a potem wyrzuci Wielką Kartę Krainy Ciriador do kosza (albo raczej usunie plik z komputera). A szkoda. Takie błądzenie po własnych światach może być bardzo rozwijające, nawet jeśli dostaną się tam nieszczęsne smoki i wampiry.
Gorzej, jeśli takie podejście – i skłonność do przygotowywania odtwórczych mieszanek – pozostaje u autorów dorosłych. Nie mówię dojrzałych – to jeszcze inna sprawa! – ale przychodzi ten moment, kiedy odstawiamy jednorożce do miniatoricum
Czego brakuje w wielu współczesnych książkach, to erudycja autorów. I to się czuje, niewątpliwie. Brakuje drugiego dna, odniesień, tego, by książka uczyła, a nie tylko coś opowiadała. Znamy ten typ książek-kopalni, od Verne’a, przez Tolkiena, po Lód.
Ale to nie muszą być opasłe tomiska, naszpikowane faktami. Erudycja i ogłada ujawnia się w czasem języku, czasem w pełnej treści prostocie, w pytaniach, które stawia nam lektura.
Ale niech podniesie kamień ten, kto nigdy nie sięgnął po proste czytadło "dla zabawy, albo odprężenia"
Leszek pisze głównie o bolączce książek fantasy, co jakiś czas przywoływane są podobne myśli i obawy w różnych wątkach (o grafomanach; o tym, czy warto budować świat od podstaw itp). Prawda – jesteśmy zalani morzem książek, bazujących na jednym schemacie (elfio-krasnoludzkie fantasy, szkolenie wojowników, smoki). I nikt nie każe nam tych książek czytać, zwykle zresztą niewyprzedane nakłady kończą w tanich księgarniach...
W innym wątku ktoś (przepraszam za ogólniki) przywołał zasadę „90% wszystkiego zawsze... nadaje się do kosza”. I znów cała dyskusja o domorosłych geniuszach, zdecydowanych wszelkimi środkami ukazać światu swe dzieła.
Co uważam – na pewnym etapie konstruowanie map i słowniczków może być całkiem przydatne. Wpadnie tu jakiś czternastolatek, przeczyta słowa Leszka i się przerazi – a potem wyrzuci Wielką Kartę Krainy Ciriador do kosza (albo raczej usunie plik z komputera). A szkoda. Takie błądzenie po własnych światach może być bardzo rozwijające, nawet jeśli dostaną się tam nieszczęsne smoki i wampiry.
Gorzej, jeśli takie podejście – i skłonność do przygotowywania odtwórczych mieszanek – pozostaje u autorów dorosłych. Nie mówię dojrzałych – to jeszcze inna sprawa! – ale przychodzi ten moment, kiedy odstawiamy jednorożce do miniatoricum

Czego brakuje w wielu współczesnych książkach, to erudycja autorów. I to się czuje, niewątpliwie. Brakuje drugiego dna, odniesień, tego, by książka uczyła, a nie tylko coś opowiadała. Znamy ten typ książek-kopalni, od Verne’a, przez Tolkiena, po Lód.
Ale to nie muszą być opasłe tomiska, naszpikowane faktami. Erudycja i ogłada ujawnia się w czasem języku, czasem w pełnej treści prostocie, w pytaniach, które stawia nam lektura.
Ale niech podniesie kamień ten, kto nigdy nie sięgnął po proste czytadło "dla zabawy, albo odprężenia"

26
Nie widziałabym tutaj tak radykalnego podziału na fantasy i resztę gatunków. Od czasu, kiedy uważniej czytam teksty wrzucane na Wery, widzę, że skłonność autorów do czerpania li i jedynie z fantazji jest powszechna. Bo czym, jeśli nie "tworzeniem własnych światów" jest umieszczanie akcji opowiadania z życia nastolatków w szkole, ale amerykańskiej? Albo pisanie kryminału, którego bohaterami są policjanci, a jakże, amerykańscy? Może tu nie potrzeba wymyślać od początku całego "własnego świata", lecz amerykańscy policjanci są autorom znani dokładnie tak samo, jak smoki - z lektury innych powieści oraz z filmów. Poznać smoka w odmienny sposób byłoby raczej trudno (ja w każdym razie nie słyszałam o takich przypadkach), lecz z policjantem to już inna sprawa. Ale nie, on musi być amerykański, nie polski. Czyli fikcja karmi się fikcją. Prawidłowo. Gdyż, jak napisał kiedyś Andre Malraux, powodem pisania książek są inne książki, a nie otaczająca nas rzeczywistość.
W gruncie rzeczy, ta skłonność do wychodzenia poza realia autorskiego "tu i teraz"oraz buszowanie w świecie wyobraźni są całkowicie zrozumiałe i od zawsze były siłą napędową literatury. Pytanie tylko, czym się karmi własną wyobraźnię. Jeśli to jest tylko ulubiony gatunek literacki albo filmowy, to rezultaty widzę marne. Trzeba sobie tworzyć, najzupełniej świadomie, jakieś zaplecze kulturowe, do którego będzie się można odwołać, przy pisaniu każdego tekstu, niezależnie od jego przynależności gatunkowej. (Czasem takie zaplecze jest widoczne nie wprost, nie ujawnia się w samej akcji, lecz można je wychwycić podskórnie. Niestety, zbyt rzadko). A wtedy w grę wchodzi wypadkowa najrozmaitszych czynników: czytania (i to wcale nie "ulubionego gatunku", lecz lektur róznorodnych, choćby na zasadzie - co inni w tym widzą? Dlaczego to nagradzają?), słuchania i oglądania (sprawa podobna, jak z lekturami), wreszcie zbierania róznych własnych doświadczeń. Zawsze mnie zastanawiało, że w tekstach z Tuwrzucia zaskakująco rzadko pojawiają się ślady jakiejkolwiek aktywności własnej ich autorów. Uprawiania sportu, chociażby. Bohaterowie - sportowcy są równie papierowi, jak elficcy wojownicy, realiów uprawianej przez nich dyscypliny nie da się odnaleźć nawet pod lupą. Sport znamy z ekranu telewizora?
Jest w którymś z działów (niestety, nie pamiętam, w którym, a nie mam czasu, żeby go szukać) bardzo dobry tekst AP o tym, czym mógłby/powinien zająć się pisarz in spe, zanim przystąpi do pisania. Myślę, że warto byłoby ten tekst odnaleźć i przypomnieć, gdyż on się dobrze uzupełnia z tym, o czym pisał Leszek w pierwszym poście.
Taki jałowy bieg nie jest bowiem problemem wyłącznie autorów piszących fantasy.
W gruncie rzeczy, ta skłonność do wychodzenia poza realia autorskiego "tu i teraz"oraz buszowanie w świecie wyobraźni są całkowicie zrozumiałe i od zawsze były siłą napędową literatury. Pytanie tylko, czym się karmi własną wyobraźnię. Jeśli to jest tylko ulubiony gatunek literacki albo filmowy, to rezultaty widzę marne. Trzeba sobie tworzyć, najzupełniej świadomie, jakieś zaplecze kulturowe, do którego będzie się można odwołać, przy pisaniu każdego tekstu, niezależnie od jego przynależności gatunkowej. (Czasem takie zaplecze jest widoczne nie wprost, nie ujawnia się w samej akcji, lecz można je wychwycić podskórnie. Niestety, zbyt rzadko). A wtedy w grę wchodzi wypadkowa najrozmaitszych czynników: czytania (i to wcale nie "ulubionego gatunku", lecz lektur róznorodnych, choćby na zasadzie - co inni w tym widzą? Dlaczego to nagradzają?), słuchania i oglądania (sprawa podobna, jak z lekturami), wreszcie zbierania róznych własnych doświadczeń. Zawsze mnie zastanawiało, że w tekstach z Tuwrzucia zaskakująco rzadko pojawiają się ślady jakiejkolwiek aktywności własnej ich autorów. Uprawiania sportu, chociażby. Bohaterowie - sportowcy są równie papierowi, jak elficcy wojownicy, realiów uprawianej przez nich dyscypliny nie da się odnaleźć nawet pod lupą. Sport znamy z ekranu telewizora?
Jest w którymś z działów (niestety, nie pamiętam, w którym, a nie mam czasu, żeby go szukać) bardzo dobry tekst AP o tym, czym mógłby/powinien zająć się pisarz in spe, zanim przystąpi do pisania. Myślę, że warto byłoby ten tekst odnaleźć i przypomnieć, gdyż on się dobrze uzupełnia z tym, o czym pisał Leszek w pierwszym poście.
Taki jałowy bieg nie jest bowiem problemem wyłącznie autorów piszących fantasy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
27
Jak ja lubię takie uogólnienia... To nic, że dotyczy to tylko niektórych autorów czy autorek, a przypadki besztania przez wydawcę to ja raczej widuję przy publikacji za pieniądze autora... Ech, Grimzonie,Grimzonie, sam ścigasz uogólnienia, a tymczasem tu popłynąłeś na całego...Grimzon pisze: Po drugie popatrzcie jakie informacje otrzymują na forum.
- [...]
- fakty i przygotowanie badawcze nie mają wielkiego wpływu na publikację.
- wydawnictwa i tak nie widzą czy wszystko jest zmyślone czy nie i nikt tego nie zamierza sprawdzać.
- ktoś wytknie nielogiczność, nie ma znaczenia można go zbesztać i pomoże nawet wydawca.
Na marginesie, dobry avatarek. Pasuje

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
28
Sztuka, a zatem również literatura i kinematografia, pierwotnie miała stanowić formę odzwierciedlania oraz interpretacji rzeczywistości, obecnie często zdarza się odwrotnie. Życie w społeczeństwie, którego mentalność w znacznym stopniu została uformowana np. na filmach, sprawia, że brak mu realnego fundamentu. Próba przejęcia sposobu myślenia oraz wyrażania się bohaterów ulubionych filmów i książek nie przynosi prawie żadnych korzyści, a przy tym może niszczyć indywidualność.Rubia pisze: Gdyż, jak napisał kiedyś Andre Malraux, powodem pisania książek są inne książki, a nie otaczająca nas rzeczywistość.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
29
Przecież to jest nieprawdą. Nie ma nierealnego - jest tylko gra, rola w realnym świecie, ale wszytko ma odniesienie do tu-teraz.Marcin Dolecki pisze: Życie w świecie wykreowanym w znacznym stopniu np. na filmach, sprawia, że brak mu realnego fundamentu.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
30
Nataszo, ja lepiej czuję się w sytuacji, w której sztuka naśladuje życie, a nie wtedy, gdy życie naśladuje sztukę. Ot, osobiste upodobanie 

"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
31
Ale myślę, że nie ma alternatywy: zawsze jest życie jako fundament.Marcin Dolecki pisze: sztuka naśladuje życie, a nie wtedy, gdy życie naśladuje sztukę.
sztuka jest tylko kształtem - barwą - kostiumem - nie może zaistnieć bez realnego człowieka.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)