Tekst 1
Koguty Izydora
__________________________________________________________________Błażejowi Huzarskiemu
_____Czasami zdarzało się, że słońca wstawały jedne po drugim; niektóre ledwie błyskiem nad horyzontem, inne jako leniwa, przygasła kula znacząc regularne łuki na niebie. Nikt nie zastanawiał się, ile ich jest i gdzie zachodzą. Ot, tylko niespodziane w południe czy pod wieczór kogut zapiał krzykliwie i nagląco, co budziło z drzemki Izydora.
_____Izydor mówił, że koguty są odpowiedzialne za słońce i muszą pilnować, żeby wstał świt. Opowiadał o tym małym dzieciom głosem zrzędliwym i chrypiącym, więc niechętnie słuchały. I mruczał do siebie, że to one pierwsze zauważyły, gdy Ziemia drgnęła. Że koguty. I dzieci.
_____– Koguty dziś często pieją – powiedział spokojnie chłopczyk, którego Izydor obserwował spod ciężkich powiek.
_____Mały huśtał się samotnie na parkowej ważce. To była dziwna zabawa – siadał na dolnym krzesełku i podskakiwał, by oderwać stopy od ziemi. Zmieniał cierpliwie stronę wahadła i krzesełko.
_____– Hop-a-a! – Zaczynał od nowa. Nie złościł się, ale czasami wzruszał ramionami lub je zwieszał z jakimś drwiącym, dorosłym uśmiechem. – Znowu!
_____– Sły…szałeś? – zdziwił się Izydor szeptem, odchrząkując w połowie słowa.
_____Chłopiec kiwnął skwapliwie głową, potem poczerwieniał i w zakłopotaniu ściągnął usta, aż wargą niemal dotykał czubka noska. Ruch głowy stał się zdziwionym kołysaniem, po chwili pojedynczym, niemrawym „nie”.
_____– Nie widziałem żadnego koguta. Nigdy, nigdy – zapewnił, spuścił wzrok i nastroszył się nieprzyjaźnie. Skulony na wąziutkim siedzisku ważki przypominał pisklę, które wypadło z gniazda na ziemię.
_____– Mogę? – Izydor wskazał przeciwległe krzesełko.
_____– Nie. Ja się chcę unieść. Się – powtórzył. I znowu śpiesznie zaprzeczył sobie: – To tylko zabawa.
_____Izydor pokiwał głową niewesoło.
_____Malec, naśladując jego minę, wyjaśnił konspiracyjnie:
_____– Ktoś uniósł świat z jednej strony.
_____Znalazł się nagle w zawiesistym cieniu, potem zrobiło się całkowicie ciemno i ciało opowiedziało eksplozją adrenaliny. Wieloletni trening w symulatorach lotu uczył pilotów kiełznać panikę – nigdy jej nie pokonujesz, ale bierzesz na łańcuch jak treser dzikie zwierzę. Procedury! Wydawał sobie krótkie, nerwowe komendy nawigacyjne o ułamek sekundy wcześniej niż Ta. Nie lubił Ti o przyjemnym głosie, ale teraz nie ściszył głośników. Czekał.
_____Ta zapowiedziała zmianę koordynatów, wymawiając każdą głoskę z perfekcyjną dykcją. Dzikie zwierzę szarpnęło w nim ostrzegawczo i boleśnie – pozbawione przycisków emocjonalnych frazy powodowały, że Ta przestała dla niego być kobietą. Człowiekiem. Przełączał translator na chybił trafił, aż zabrzmiała wreszcie po ludzku, jakby zaśpiewała. Wiedział, że to tylko nieznany, melodyjny język i że Ta bez pytania o zgodę po trzydziestu sekundach wróci na jego rodzimy.
_____– Na kursie – zapowiedziała.
_____Już wiedział, nie potrzebował jej teraz, skupił się na sobie. Uzbrajał Strunę – to była jedyna sekwencja lotu, którą każdy pilot wykonywał ręcznie i nie dała się poprawić w razie… Nie, nie myślał „błąd”. Nie było sensu. Nawet nie będzie wiedział, że już.
_____Starannie wprowadzał kody strunowe i każde stuknięcie w klawisz poprzedzał recytacją cyfry lub litery niczym aktor w futurystycznym monologu.
_____– Wu. Ha …jeden… dziewięć… – Wydech. – Pięć... jeden – zamknął konfigurację, z rozluźnieniem wygaszając ostatnią sylabę.
_____– …eden – powtórzyła opóźniona Ta i dodała komunikat: – Struna w celu. Przejęcie nastąpi automatycznie na pięć sekund.
_____Nie śledził odliczania. Opadł na fotel i rozmasował zimne dłonie, potem nadgarstki. Oddychał płytko.
_____Koniec.
_____Na monitorze Arachne wysnuwała zielono opalizującą sieć – świetlne linie oznaczyły szlaki poszczególnych jednostek flotylli. Mógł wyróżnić siebie fioletową lub czerwoną, cienką jak włos przędzą, ale wołał obserwować tkany światłem, hipnotyzujący wzór powstającej materii.
_____Nazwaną imieniem mitycznej prządki automatyczną mapę przełączył na obraz trójwymiarowy i wtedy było można rozpoznać wrzecionowaty kształt konstrukcji, na której ze świetlnego jedwabiu powstawały skomplikowane sploty. Wewnątrz siatki, jak błękitna perła w muszli, tkwiła pędząca Ziemia.
_____Izydor urodził się w czasach, kiedy obliczanie prędkości ruchu Ziemi nie było już nikomu do niczego potrzebne. Ale zajmowało nauki popularne, podobnie jak w zamierzchłej przeszłości spekulowanie, ile diabłów zmieści się na łebku szpilki. Zresztą! – tradycja naukowa pozostała wciąż oficjalnym paradygmatem kształcenia akademickiego. Tylko tyle, że na poziomie szczegółowym obowiązywały wyłącznie metodologie statystyczne: psychometrii, biometrii, ekonometrii, fizyki statystycznej i innych, godzących niefrasobliwie liczby i mity. Tak drwiąco myślał Izydor, przesiadując cała dnie na parkowej ławce.
_____Kiedyś był wybitnym profesorem matematyki i zajmował się badaniem struktur nieciągłych. Osiągnął pozycję międzynarodowego autorytetu i nadzorował najpoważniejsze projekty naukowe.
_____Wiele lat temu, gdy uczestniczył jako konsultant w pracach doświadczalnych nad nową generacją węzłów strunowych geosfery, coś poszło niezgodnie z programem w sektorze lotu 1951 WH. Choć weryfikatory nie zameldowały ani awarii technicznej, ani błędu ludzkiego, Wrzeciono Arachne zaczęło odkształcać tworzony dla sztucznej czasoprzestrzeni Ziemi wzór.
_____Izydor obliczał wiele nocy probabilistyczne skutki zdarzenia: trzeba założyć, że niektóre Indywidualne Struny Światła będą uzyskiwały dyskursywną pamięć ontologiczną w pobliżu węzłów konstrukcyjnych. Odchylenie było nieznacznie, o tak nieistotny statystycznie ułamek jak kropla w ocenie lub ziarnko piasku na pustyni. Ale groźba ujawnienia mistyfikacji o konieczności istnienia Układu Słonecznego stawała się wtedy obliczalna. Od czasu, gdy Ziemia ruszyła z orbity Słońca w swą pogoń za Nieznanym, przez całe tysiąclecia tworzono zgodnym wysiłkiem pokoleń poczucie bezpieczeństwa w świecie – oczywistość każdego świtu i wieczoru Ziemi miała chronić przed chaosem chaosu.
_____Profesor w raporcie przestawił wyniki analiz z bezwzględnym obowiązkiem naukowej prawdy. Tak wtedy rozumiał etykę swojej pracy.
_____Ta – komputer pokładowy 1951 WH – z absolutnym spokojem rozpoczęła procedury przekazane jej z Centrum.
_____– Personal Lights String 13-03-19-51 WH do Bart. Autoryzuj komendę Zero Zero.
_____– O, fuck! – Głos Barta, dyżurnego operatora z Centrum Projektu Arachne, zabrzmiał z wibrującym pogłosem, gdy włączał personalizację procedur– Roooobert!
_____– Nie rozpoznano komendy – opowiedziała Ta. – Autoryzuj komendę Zero Zero.
_____– Zamknij się, cipo. Roobert! Dajesz biegiem!
_____– C-uuł- o-uuł? – Mlaskał w swój mikrofon drugi człowiek z wieży kontroli lotów na Ziemi.
_____– Kod1951 WH. Zero Zero. Hasło.
_____– Za pięć sekund komenda Zero Zero zostanie anulowana – wygłosiła Ta i zaczęła odliczać – Cztery…
_____– Moment! – Przełykał ostatni kęs nieznany Robert. – Mom…
_____– …trzy…
_____– Kod1951 WH. Osiem. Zero…
_____– …dwa… je…
_____– Dwa-zero-jeden-zero – wyrecytował ostrym, podniesionym głosem oderwany od śniadania kontroler.
_____– Personal Lights String, 13-03-19-51 WH. Kod Zero Zero – potwierdziła Ta. – Koniec misji.
_____– Za mojej pamięci nigdy nie było komendy Zero – zauważył Bart.
_____– Widocznie coś nie poszło.
_____– Kiedyś były. Dawno. Bardzo. Jeszcze dziadek mówił, że to znaczy rzadkie głów… – Bart wyłączył nasłuch w połowie wyrazu.
_____W kabinie strunowca zaległa absolutna cisza.
_____Ta przestała być potrzebna komukolwiek.
_____– Dlaczego słońce wschodzi? – Mały chłopiec z placu zabaw, który na huśtawce na ważce, przysiadł teraz na ławce obok Izydora.
_____– Bo ludzie się przyzwyczaili. Tak jest dobrze.
_____– A naprawdę? – zapytał obrażonym tonem, choć ukrywał to pod niby-śmiechem.
_____– Naprawdę.
_____Izydor pochylił się i ostrożnie wyrwał z ziemi wąziutką trawkę, po której wędrowała biedronka z trzema kropkami na pancerzyku.
_____– Biedronka – potwierdził z powagą chłopczyk.
_____– Idzie zawsze w górę, do słońca. Patrz! – Przełożył w palcach trawę i owad zawrócił, by piąć się śpiesznie na szczyt źdźbła. – Zawsze.
_____– A jeśli nie będzie słońca?
_____– Lepiej, że jest. – Wyblakłe oczy starca zaszkliły się, jakby zaczynał płakać. Ale nie pojawiły się łzy.
_____Biedronka bezradnie kręciła się na wierzchołku. Choć kilka razy rozłożyła skrzydełka, bała się odlecieć. Izydor litościwe podstawił jej uniesiony palec i zadowolona przebierała znów marszowo wszystkimi nóżkami. Obaj – chłopiec i Izydor – śledzili nową podróż i myśleli każdy o swoim.
_____Po odkryciu błędu samoistnego w Indywidualnej Strunie Światła 1951 WH Izydor jakiś czas próbował kontynuować badania. Przyjął założenie pomiaru w linearnym czasie historycznym, dającym statystyczny obraz przeszłości obiektu 1951 WH. Metoda wymagała szczegółowych analiz dokumentów z okresu istnienia WH, ale to we współczesnej technologii poszukiwań nie stanowiło przeszkód. Problemy z interpretacją wyników pojawiły się przy zapisie Ti – obraz na monitorze trwał jeszcze wiele, wiele lat po odłączeniu Struny 1951 WH i najprawdopodobniej na skutek interferencji fal strunowych z Wrzeciona pojawiał się na nanosekundy głos WH. Czasami Izydor, może zmęczony odsłuchaniem i składaniem szczątkowych dźwięków w fonemy, odnosił wrażenie, że powinien zrozumieć przekaz, że miał moralny obowiązek odnaleźć sens ostatniego słowa 1951 WH.
_____Któregoś dnia, wracając nocą z instytutu do domu, usłyszał koguta. Zdziwił się, bo koguty nie pieją w nocy, a potem go to złudzenie zmysłów nawet rozbawiło. Spróbował półszeptem powtórzyć „kukuryku”, ale nie wyszło, bo piać trzeba pełnym głosem, z całych sił w płucach. Wtedy za zawsze odszedł z pracy i porzucił projekt Wrzeciono Arachne, dzięki któremu powstawała z pamięci pokoleń bezpieczna, ale nieprawdziwa rzeczywistość.
_____Dzieciom w parku Izydor mówił, że był rekwizytorem w „Teatrze Współczesnym” i opowiadał im o światach, które powstawały z tektury i płótna na teatralnej scenie. Ale częściej o kogutach, które budziły słońce.
_____– Świat mieszka gdzie indziej – odparł z powagą chłopiec, chciał przedtem unieść samego siebie. I dodał: – Wiele lat stąd. Temu.
==========================================================
Tekst 2
WWW - Czy pan właściwie zdaje sobie sprawę, pułkowniku, do czego ten eksperyment ma prowadzić?
WWW - Mgliście, prawdę mówiąc. W końcu jestem tu od ochrony...
Na platformie obserwacyjnej nie było nikogo poza nimi, a w całej stacji nie znalazło się nic do roboty. Stali więc, popijając dobrą szkocką i patrzyli na swoje dzieło, opasujące gasnącą gwiazdę Rigel 6. Stała się już tak ciemna, że synchrotron, wysysający z niej całą subtelną energię syntez, odcinał się od przyblakłej kuli jaskrawą, ostrą, złotą linią.
WWW - Taak... - oblizał wargi profesor. - Zrezygnowaliśmy ze szkolenia teoretycznego, wie pan? Wtedy, sto dwadzieścia lat temu, kiedy zaczynała się pierwsza zmiana. Obawialiśmy się... konsekwencji, które musiałyby nastąpić, gdyby ktoś – z całym szacunkiem dla pana – pozbawiony szerzej perspektywy usiłował go sabotować. Ale uświadomiłem sobie dzisiaj, pan ma przecież doktorat, prawda?
WWW - Mam – pułkownik zaśmiał się serdecznie – z bezpieczeństwa narodowego.
WWWProfesor bardzo lubił głos tego człowieka. Spokojny i niski, ale nienasycony przeraźliwą arogancją i wszechwiedzą większości wojskowych, jakby ostrożny w tworzeniu słów, wyraźny, przypominający trochę ojcowskie upomnienia.
WWW - No tak, to raczej niewiele panu powiedzą informacje czysto teoretyczne. Widzi pan... Pomysł zbudowania ogromnego synchrotronu wcale nie był nowy, wtedy, sto dwadzieścia lat temu. Ale dopiero nam udało się go zrealizować. Wie pan, dlaczego?
WWW - Dlaczego? - Pułkownik patrzył na niego z dobrotliwym uśmiechem, jakby słuchał bredzącego staruszka, chociaż sam był trzy lata starszy.
WWW - Bo doszliśmy do końca możliwości. Wytworzenie supersymetrycznych par aktonowych... A, zresztą, teoria...
Zamilkli. To nie było dobre milczenie. Czuli to obydwaj. Profesor – że przerwał zupełnie niepotrzebnie, urywając myśl, jakby bojąc się ją wypowiedzieć w obecności człowieka zdrowego na umyśle. Pułkownik – że ta przerwa miała w sobie coś obelżywego, coś, co sugerowało jego intelektualne upośledzenie. Spochmurnieli.
WWW - W dużym skrócie – chrząknął wreszcie profesor – jeśli STRING zrobi to, co do niego należy, a przypomnę panu, że według prognoz zrobi to za trzydzieści lat, w kolejnej zmianie, ludzkość zyska nieograniczone możliwości.
WWW - Tak, mówiono o tym, nowa era nauki...
WWW - Nie, nie, pan nie rozumie – zniecierpliwił się uczony – n i e o g r a n i c z o n e możliwości. To znaczy – ludzie – staną się bogami... Wierzy pan w Boga, Steinhaus?
WWW - Nie – odparł odruchowo pułkownik, zdziwiony, że tamten zwrócił się do niego po nazwisku.
WWW - Ja też nie. Nikt już nie wierzy. Niechże pan zrozumie, supersymetria aktonów da nam władzę nad wszystkim. Nad materią, nad czasem, strunami, nad wszystkim. Będziemy mogli wszystko. Otworzą się przed nami możliwości o jakich nikomu się nie śniło, włącznie z możliwością zdezintegrowania całego tego wszechświata w czasie nieskończenie krótkim, czy panu to coś mówi?
WWW - Mniej więcej...
WWW - Będziemy w stanie przekraczać prędkość światła. Tę samą, do której dziewięćset dziewięćdziesiątej dziewiątej z długim ogonem dziewiątek części staramy się właśnie rozpędzić cząstki i czekamy na to sto sześćdziesiąt lat. A potem – pstryk – i gotowe.
WWW - No, nie wiem, profesorze – pułkownik spojrzał nad niego, podnosząc wymownie brwi. - To brzmi trochę zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. Poza tym jednak mam trochę wiadomości z fizyki teoretycznej i wydaje mi się...
WWW - Wydaje się panu, tak, dobrze się panu wydaje. Ale to nieistotne. Całkowita unifikacja... Będziemy po prostu tworzyć sobie własną fizykę. Od nowa. Czemu nie? Ale niech mi pan powie, Steinhaus, czy to się panu wydaje etyczne?
WWW - Czy pan chce...? – odpowiedział tamten po chwili wahania.
WWW - Chcę.
WWW - I oczekuje pan, że tak po prostu panu pozwolę przerwać eksperyment?
WWW - Jeśli byłby pan tak miły, cieszyłbym się. Spodziewałem się raczej, że będę musiał pana długo przekonywać.
Pułkownik roześmiał się, sam nie wiedział czemu. Zaraz spoważniał.
WWW - Jednego nie rozumiem, profesorze. Przecież to pan stworzył ten eksperyment. Pan go wymyślił. Pan był pomysłodawcą. Więc dlaczego teraz...?
WWW - Niech pan spojrzy na Rigel, pułkowniku – profesor zdjął okulary i przecierał je o rąbek koszuli. Pod oczami miał ogromne cienie. - Gaśnie. Każdy eksawat kierowany do dipoli, przyśpieszających nasze aktony, to jeden eksawat mniej jego energii. To była stara gwiazda, dlatego ją wybraliśmy. I tak został jej raptem miliard lat życia. Można to nazwać gwiezdną eutanazją. Niech mi pan powie, w takim razie – ile to potrwa, zanim stworzymy międzywymiarową eugenikę? Zaczniemy decydować, które wszechświaty mogą istnieć, a które nie? Późno o tym pomyślałem. Dużo za późno. Specjalnie przecież to pana zażyczyłem sobie na swoją zmianę – bo wydał mi się pan człowiekiem rozsądnym...
WWW - No, profesorze – pułkownik kiwnął głową i dopił swoją szkocką jednym haustem; w tym geście kryła się ewidentna kpina. - Muszę przyznać, to była ciekawa pogawędka. Oby więcej takich, bo czeka nas jeszcze dziesięć lat, aż obudzimy ostatnią zmianę. A tymczasem, obiecuję panu, że jeśli przyłapię pana na majstrowaniu przy sterowaniu, to zastrzelę pana jak psa. Zresztą, i tak potrzebowałby pan moich kluczy dostępu do zatrzymania eksperymentu, wie pan przecież o tym doskonale. Więc równie dobrze mogę zastrzelić pana jak psa dla rozrywki. Idę spać. Dobranoc.
I odszedł, tak po prostu.
WWWProfesor został sam, z wyborną szkocką w ręku. Cieniutka z tej odległości nitka, otaczająca gasnącą gwiazdę, z roku na rok stawała się coraz jaśniejsza, wraz z tym, jak rozgrzewały się jej tytanowo-osmirydowe powłoki. A pod nią spokojnie rosła ciemność.
==========================================================