Praca na język polski inspirowana ''Małym Księciem''
Klejnot Duszy
Jakon był przybranym synem sławnego maga Mivaka. Czarodziej przygarnął go w czasach swej świetności i przekazał zgromadzoną przez lata wiedzę. Mimo to zaniedbywał swe ojcowskie obowiązki, gdyż resztę czasu, zamiast z chłopcem, spędzał przy swych badaniach. Jakon, nie mając ochrony rodzica, dorastał narażony na zło tego świata. Mivak zestarzał się, podupadł na zdrowiu. Wiele obowiązków spadło na młodzieńca. Musiał odtąd pomagać w ostatnich eksperymentach ojca, zdobywać dla niego lekarstwa oraz wykonywać wszelkie prace domowe. Zbyt wiele wydatków wiązało się z badaniami i nie stać ich było wynajęcie sług. Swoje prace wykonywał w pośpiechu i niestarannie, by zyskać jak najwięcej czasu na popijawę w karczmie i zabawę z nierządnicami.
Pewnego razu Mivak wezwał Jakona do siebie:
- Synu, czuję jak śmierć odrywa mnie od ciała.
- Mówisz jak te rozhisteryzowane staruchy, które od dziesięcioleci przewidują, iż następny dzień będzie ich ostatnim, a mają się całkiem dobrze – zirytował się Jakon. - Czy ja ci wyglądam na starą babę ?! - wzburzył się ojciec. - Nie. Wyglądasz mi na starego dziada mającego wystarczająco wiele sił, by na mnie wrzeszczeć. Jeśli masz umrzeć to umrzesz i nic tego nie zmieni, dlatego nie widzę sensu, by dłużej się nad tym rozwodzić. Tak bardzo boisz się śmierci?
Mivak odetchnął głęboko.
- Nie, nie boję się - odparł spokojnie. – Moje życie pełne było światła. Gdy nadejdzie czas, Puer rozkaże learom wpuścić mą duszę do raju.
- Skromnością biją mnie twe słowa - uśmiechnął się, a ojciec odwzajemnił jego uśmiech.
- Oh, nie drocz się ze mną.
- Do rzeczy ojcze. Chyba nie wezwałeś mnie tutaj, by opowiedzieć mi o swym pobożnym życiu. - Masz rację. Przejdę do sedna. Wiesz co leży za górami, na północnym wschodzie Eredu?
- Na lekcje z geografii to już trochę za późno – westchnął Jakon. - Na naukę nigdy nie jest za późno. Odpowiadaj. - Jeśli twoje słowa nie były kłamstwem, to jest tam wielka przepaść, do której wpadają również morskie wody. Z opowieści wynika, że na horyzoncie ujrzeć można rozległe tereny, lecz przez tę przepaść nijak się tam dostać. - Teraz już można. Midas Carmoran wygnał bogów z tego świata. Wraz z odejściem Ereda z Milth, otchłań została zamknięta. - Jak myślisz ojcze, co tam jest? - zapytał Jakon. - Pamiętasz gdzie mieszczą się siedziby mevarów? - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – Mivak przeszył go gniewnym spojrzeniem. – ale niech ci będzie. Każdy władca ma swoją wyspę. Trafiają na nią duszę tych, którzy za życia pozwolili varom sprowadzić się na drogę ciemności. - Wyspy powiadasz... Tak. Na całym świecie panuje przekonanie, że są to akurat one. Jednak wyspy zwykły otaczać morza, ale żadna z opowieści nie wspomina nic o morzu. Miałem kiedyś nieprzyjemność paktować z jednym z nich... - Rozmawiałeś z mevarem? - twarz Jakona przybrała wyraz niedowierzania. - Tak, ale... - czarodziej ponownie kolejny obdarzył syna uśmiechem – jak sam stwierdziłeś: do rzeczy. Byłem na wyspie jednego z tych przeklętych duchów i nie widziałem morza. Nie słyszałem nawet jego szumu. Lata badań pozwoliły mi ustalić, iż domeny mevarów osadzone są na stałym lądzie, tuż za górami na północnym wschodzie. Płynie tam Biała Rzeka, a jej dopływy prowadzą do poszczególnych ''wysp''. W związku z tym, czy mógłbyś spełnić prośbę starego ojca, ten ostatni raz? - To zależy, o co poprosi. - Jak już mówiłem, nie pozostało mi zbyt wiele czasu. Przed śmiercią chciałbym dokończyć najważniejsze dzieło mojego życia. Wystarczy łyk wody ze źródła Białej Rzeki, by wydłużyć moje życie o te kilka cennych dni. Przepłyń rzekę, udaj się do źródła i zdobądź dla mnie jego wody.
Jakon chciał odmówić. Całe życie czuł się wykorzystywany przez ojca. Nauczył go władać magią tylko po to, by zyskać pomocnika i odjąć sobie obowiązków, a gdy zachorował, zrobił z niego lokaja. Nie miał zamiaru płynąć tak daleko dla kilku łyków wody, by starzec mógł dokończyć kolejne dziadostwo. Żyje już wystarczająco długo na tym świecie i dzień lub dwa nie zrobiłyby mu różnicy. Jednakże... woda musiała być bardzo cenna. Oczami wyobraźni widział zgromadzone bogactwa z jej sprzedaży. Odziany w drogie szaty, bawił się dniami i nocami. Wypił morze wina. Mógł robić to, co chciał. Mógł być tym, kim chciał, nawet królem.
- Dobrze ojcze, wyruszam o świcie – oznajmił Jakon.
- Dziękuję synu, dziękuję – po policzku Mivaka spłynęła łza. – W piwnicy jest łódź. Oznacz ją magią i wezwij, gdy znajdziesz się na brzegu Białej Rzeki.
Nagle na czarodzieja padł czarny strach. - Płyń prosto do źródła. Nie zbaczaj w mevarskie progi. Ale jeśli cię zaatakują... - w dłoni Mivaka zmaterializował się przeźroczysty kamień – Proszę weź go. Gdyby zaatakował cię jeden z varów, zaświeci światłem leara i przegna ciemne duchy.
- Przecież oni nie mają oczu. Jaka krzywdę miałby wyrządzić im ten kamień?
- Nie widza światła, ale czują je. Jeden błysk wystarczy by ich oszołomić, a nawet przegnać. I pamiętaj, nie rozmawiaj z nimi. Nie ujrzą cię, ale wystarczy, że usłyszą jedno twoje słowo, a poznają każdy skrawek twego ducha.
- Tak zrobię. - świetnie. Wracaj szybko.
Jakon wyruszył następnego ranka. Minęło wiele dni, nim przebył niedostępne góry Eredu, ale gdy dotarł na miejsce, wezwał łódź i ruszył w kierunku źródła. Wbrew swojej nazwie, rzeka nie była biała. Jej brzegi porastały szare drzewa, których konary zasłoniły niebo, tworząc tunel. Ominął pierwszy dopływ, drugi i trzeci, ale przy czwartym, zatrzymał się. Mivak rozmawiał niegdyś z mevarem i nic mu się nie stało. Czemu więc Jakon miałby odmawiać sobie spotkania z tak potężną istotą. Uległ pokusie i ruszył w kierunku ''wyspy''. Nagle rzeka skończyła się. Jakon wyszedł z łodzi. Zewsząd otaczały go czarne drzewa, a nad ziemią panował mrok. Jedynym źródłem światła były, lustra przytwierdzone do drzew. W ich odbiciu, nagie postacie podziwiały swe piękne oblicze.
Ze wzgórza górującego nad drzewami, niczym strzała, przeszył Jakona czarny głos.
- Podejdź śmiertelniku, pragnę cię usłyszeć. Przerażony, wspiął się na wzgórze. Ujrzał tam kobietę, siedzącą na tronie, który tworzyły dwa czarne drzewa. Łysą głowę szpeciła czarna korona z wyłamanymi zębami, opadająca na nieistniejące oczy mevarzycy. Na jej obszernym, skórzanym płaszczu, rozciągnięte twarze krzywiły się z bólu i bezsilności. - Zechcesz zdradzić mi swe imię? - sine usta odsłoniły żółte żeby tworząc coś na kształt uśmiechu.
- Jakon, moja pani.
- Witam cię w lesie Pelyzei, Jakonie. Ostatni człowiek przybył tu za życia wieki temu. Co cię do mnie sprowadza? Zapewne, jak każdy mój gość, chciałbyś zadać mi pytanie.
Porażony jej straszną postacią, nie wiedział co powiedzieć. Wiedział natomiast, że lepiej nie narażać się na gniew mevara, i powiedzieć cokolwiek.
- Ci ludzie na dole, kim oni są?
- To dusze, którym leary odmówiły wstępu do Hidynu (raju), gdyż więcej w ich życiu było ciemności niż światła. Przybyli zatem do tej, której oddali się za życia. Do Pelyzei, Pani Zawodnego Piękna. W zamian dałam im piękne ciała, szaty o których tak marzyli. Mogą podziwiać je w lustrach tak długo, aż ich skóra stanie się odpowiednia, bym mogła oderwać i doszyć do mojego płaszcza.
Jakon wyzbył się chęci posiadania, pięknych szat. Wyjął otrzymany od ojca kamień, który zaświecił i oszołomił Pelyzeię. Uciekł z lasu, ścigany krzykiem nienawiści i bezsilnej złości.
Powrócił na główny nurt Białej Rzeki i ruszył w kierunku źródła. Po chwili znów uległ pokusie i skręcił w kierunku mevarskiej''wyspy''. Dotarł do sali balowej Viseyka. Do niej to trafiali wszyscy pijacy i balangowicze, którzy nie dostali się do raju. Tańczyli w środku sali, czując głód i zmęczenie. Otaczały ich stoły pełne jadła i napitku. Biegał po nich skrzat o oślich uszach, miedzianej sierści i złośliwym uśmieszku. Na głowie miał czarną koronę, z której ktoś wyłamał zęby. Pod nią czaiły się puste oczodoły. Grał na czarnych skrzypcach, a jego muzyka paliła uszy tańczących.
Widząc to, Jakon wyzbył się pragnień pijaństwa i zabawy, po czym uciekł z sali. Powrócił na główny nurt Białej Rzeki i ruszył w kierunku źródła. Po chwili znów uległ pokusie i skręcił w kierunku mevarskiej ''wyspy''. Dotarł do labiryntu Silevis, Zguby Królów. Do niej to trafiały dusze wszystkich władców, które nie mogły wstąpić do raju. Ujrzał ją odzianą w czarną zbroję z koroną, z której wyłamano zęby. Siedziała na czarnym tronie, ponad królami. Tkwili oni bowiem na drewnianych krzesłach. Na głowach mieli kolczaste korony z żelaza. Wypływały spod nich strużki szkarłatnej krwi. Na koronie osadzono ciężkie, kamienne trony, tak, że pod ich ciężarem, kolce przebijały czaszki władców.
Widząc to, Jakon wyzbył się chęci władzy, po czym uciekł z labiryntu. Powrócił na główny nurt Białej Rzeki i ruszył w kierunku źródła. Po chwili znów uległ pokusie i skręcił w kierunku mevarskiej ''wyspy''. Dotarł do skarbca mevara Kirkumila, Pana Paktów i Wyzysku. Siedział za masywnym, obsydianowym stołem w postaci skarlałego człowieka bez oczu, o szarej skórze, wężowych kłach i języku. Na jego głowie widniała czarna korona, z której ktoś wyłamał zęby
- Na ranne plecy pustynnej niewolnicy, patrzcie! - wskoczył na stół wrzeszcząc w kierunku wielkiej góry skarbów usypanej tuż za nim, po czym wskazał palcem na Jakona. - Patrzcie kochane, śmiertelnik w moim domu! Usiądź sobie wygodnie, o tak. Jak masz na imię słodki chłopcze?
- Jakon...
- Jakon, Jakon, Jakon... - wymamrotał mevar, by po chwili wrzasnąć – Jakon! Oczywiście! Próżniak i moczymorda, przybrany syn sławnego maga Mivaka, którego miałem przyjemność gościć tu przed laty.
- Mój ojciec tu był? Czego chciał? - Sfero przeczarna chwyć mnie, abym wzburzony pytaniem tego głupca nie wybiegł poza twe granice – wyszeptał do siebie, po czym uprzejmie zwrócił się do gościa – A jak myślisz chciwy pijaku po co ktoś miałby do mnie przychodzić? By dokonać wymiany, ot co! Chciał dowiedzieć się, jak można stworzyć kamień zwany Klejnotem Duszy. A ty czego chcesz?
- Odpowiedzi. - odparł Jakon. - Po cóż był mu ten klejnot?
-Odpowiem ci kochanieńki, ale wiedz, że nic nie ma za darmo, chyba że chodzi o śmierć i cierpienie. Wielu lubi przyprowadzać te dwie panie, nie żądając nic w zamian. I jeśli nie przyniosłeś mi nic cennego, nie wypuszczę cię stąd.
Jakon był w pułapce. Nie był przygotowany na taką sytuację. Nie miał nic do wymiany. Nie miał nawet czasu na rozmyślania, musiał czym prędzej uciekać ze skarbca. Kirkumil co prawda nie ujrzał, jak jego gość sięga do kieszeni po mały, przeźroczysty kamienień. Jakona zdradziła cisza. Pan Paktów wrzasnął. Jego głos rozszedł się po ścianach skarbca, niby grom w bezwietrzną noc. Ziemia zatrzęsła się. Niczym cienie przypełzły vary, odebrały przybyszowi kamień i spętały go.
- Oj, nie ładnie jest wymagać, nie dając nic w zamian. Ale ja w przeciwieństwie do ciebie choć raz zrobię coś bezinteresownie. Odpowiem ci. Klejnot Duszy to kamień, do którego Mivak chciał zesłać swego ducha i oddać ci go. Nie dlatego, że bał się męki na jednej z mevarskich wysp. Przepustkę do Hidynu miał jak w banku. Głupiec tak bardzo umiłował swojego synka, że chciał być przy nim nawet po śmierci.
Obraz skarbca znikł Jakonowi z oczu. W jego miejsce ukazał się dom. Widział, jak żałobnicy wynoszą z posiadłości puste ciało Mivaka. Nieśli je przez całe miasto, by zakopać na wzgórzu za miastem.
- Życiem ojca mnie nie przekupisz – Kirkumil obdarzył młodzieńca drwiącym uśmiechem. - Spóźniłeś się. Zdążyłbyś, gdybyś od razu udał się do źródła. Zamiast tego wolałeś szwendać się po naszych włościach. To jak, masz coś, czy wolisz zostać tu ze mną na wieki?
Nie sposób wymienić wszystkich uczuć, które uderzyły Jakona, jak piorun uderza w pole. Było ich zbyt wiele. Znienawidził się za to, jaki był, za wszystkie krzywdy, które wyrządził ojcu. Ale ogarnęło go także szczęście. Ojciec szczerze go kochał a on, ślepiec, nigdy tego nie zauważył. Gdy ojciec odszedł, jego życie straciło sens. Nie zasługiwał na nic lepszego, jak spędzić resztę swojego istnienia w samotności i cierpieniu.
- Nie mam już nic – odezwał się Jakon, a mevar zamknął go w złotej klatce, następnie wyrzucił na górę skarbów usypaną tuż za stołem.
Klejnot Duszy (śladami małego księcia)
1
Ostatnio zmieniony pn 24 mar 2014, 15:07 przez LordofGlory, łącznie zmieniany 1 raz.