
„Magnolia”
Dzień zbliżał się ku zachodowi. Nareszcie chłód wyparł zaduch upalnego dnia. Otarłam spocone czoło i rozejrzałam się dookoła. Ostre słoneczne promienie już nie przeszkadzały w rozkoszowaniu się jazdą. Na falistych pagórkach pyszniło się dojrzałe zboże, przetykane kępami szkarłatnych maków. Tuż obok, niemal na dotknięcie ręki, rozpościerał się las, z którego płynął przyjemny zapach żywicy. Razem z wonią polnych kwiatów, tworzyło to kompozycję, jakiej nie powstydziłaby się żadna wielkomiejska dama.
śpiewałam cicho, w rytm turkotu kół oraz posapywań Oriona i Syriusza. Nie była to szczególnie ładna piosenka, ot kłębek tego, co przyszło mi w danej chwili na myśl. Całkiem ładna melodia. Gdybym miała jedną z tych szarogrodzkich gitar, chętnie bym odłożyła wodze (które nawiasem mówiąc strasznie wpijały mi się w dłonie) i zawtórowała sobie do śpiewu.
Dwa siwki, moi wierni towarzysze kupieckich wypraw, co rusz próbowały skubać przydrożne bylice lub stanąć na środku trasy. Ich jasna sierść lepiła się od potu w twarde kłaki. W sumie nie dziwiłam się, że są zmęczone, ale perspektywa ciepłej kolacji i miękkiego posłania była zdecydowanie zbyt kusząca, niż zatrzymywanie się tutaj. Teizm było już blisko, więc zwłoka nie miała sensu. Właściwie, to nawet klasnęłam lejcami, na co konie niechętnie przyspieszyły.
- Oj nie marudźcie! Zaraz będziemy!
Orion i Syriusz, kochane stworzenia!
***
Gdy dojechałam, na niebie zdążyły zabłysnąć pierwsze, srebrzyste gwiazdy. Zrobiło się chłodno, więc musiałam szczelniej owinąć się szalem. Zeskoczyłam z wozu i stanęłam przed sporych rozmiarów, drewnianą bramą. Uderzyłam o nią kilka razy, najgłośniej jak potrafiłam.
- Cóż za osioł przyjeżdża o tak późnej porze – zza drzwi dobiegł, lekko mówiąc, niezadowolony głos odźwiernego.
- Nie osioł, jeno oślica!
Drzwi otwarły się. W bramie ukazała się postać starca, o twarzy pooranej zmarszczkami i siwych włosach.
- Na cztery żywioły, Magnolia! – uśmiech rozjaśnił lico staruszka.
Ano tak, Magnolia jestem. Przyzwoite imię. Lubię kwiat, od którego pochodzi. Ma śliczny zapach. Szkoda, że w tych stronach rzadko się go spotyka.
- Witaj kochany Badiusie. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz. Mam nadal czekać na mrozie, czując głód, cierp…
- Wchodź, wchodź i nie narzekaj – Badius usunął się, robiąc miejsce dla bryczki. Nie ociągając się wjechałam. Już z tego miejsca dostrzegłam rozświetloną karczmę. Cudowny widok.
- Zaraz do ciebie przyjdę – staruszek wskazał palcem oberżę – tylko pogonię tego śpiocha Ilexa, teraz jego warta.
Nogi same szły w kierunku gospody. Przemierzając główną ulicę Teizm, widziałam w oknach matki i ojców z dziećmi, które słuchały bajek. Samotnych studentów, czytających jakieś opasłe księgi. Pary kochanków szepczących nawzajem czułe słówka (i nie tylko, ale na to już nie patrzyłam).
Wreszcie stanęłam przed karczmą, z której dochodził smakowity aromat pieczeni innych specjałów. Nad drzwiami wisiała podkowa, stara, jak stwierdziłam po rdzy i zmatowieniu. A przecież kiedyś była srebrna i błyszcząca.
Gospoda nie różniła się wiele od innych. Między rzędami ław biegali posługiwacze, roznosząc misy z jedzeniem. Za ladą stał gospodarz. Zarezerwowałam sobie pokoik i miejsce dla pary siwków oraz bryczki. Gdy wszystko załatwiłam, przysiadłam się do Badiusa, który już na mnie czekał. Byłam mu głęboko wdzięczna za wcześniejsze zamówienie kolacji. Kiszki grały mi żałobnego marsza, więc gdy tylko jadło postawiono na stół, sięgnęłam po ogniwko kiełbasy i pajdę chleba. Na popitkę piwo, dobre, z Szarogrodu. Właściwie wolałabym wodę lub wino, ale nie szkodzi. Dużo jest prawdy w stwierdzeniu, że jak jest się głodnym, to wszystko lepiej smakuje. Nie minęło dziesięć minut, a już talerz świecił pustkami. Z brzuchem ogromnym, niczym u pięknej, różowej świni, rozsiadłam się wygodnie. Widać, ze staruszek aż palił się do rozmowy.
- I co tam słychać Badiusie? Wydarzyło się ostatnio co ciekawszego?
- A jak Magnolio, a jak! Jarmark był, kupców co nie miara. Nawet parę butów kupiłem, niezgorszych, z ślicznej garbowanej skóry. Towar prosto z Szarogrodu – uśmiechnął się tryumfalnie.
- Gratulacje. To co najlepsze z Szarogrodu, nie? Niedawno tam byłam. Oj, duże to miasto, oj duże! Wszystko można znaleźć, na kłopotach nie kończąc – ostatnie zdanie dodałam, przypominając sobie małą bójkę z moim udziałem. Niestety, wygrana nie zrekompensowała podbitego oka. Opuchliznę nosiłam bity tydzień.
- Kłopoty nie pojawiają się ot tak – Badius pstryknął palcami. – Nie rób takiej miny, Mag. Kontynuując, tłok był straszny. Przy stoisku cukiernika stałem dobre pół godziny. Mimo wszystko, warto było. Choć lata już nie te, zęby mam nadal mocne. Przydały się do tych karmelków.
Na myśl o staruszku zajadającym karmelki parsknęłam śmiechem. Piękny widok, nie ma co. Mam doświadczenie z tymi słodyczami. Gdy je ostatnio jadłam, to niemało namęczyłam się na odklejaniu tego cholerstwa od zębów. Nigdy już ni uwierzę Tagesowi, jak to się one rozpływają w ustach.