Używanie fikcyjnych języków jest sprawą - w moim uznaniu - śliską.
Gdy rozważałem tworzenie języków, zawsze patrzyłem na przykład Karen Traviss, piszącej m.in. książki w uniwersum Star Wars. Otóż owa pani stworzyła, czy raczej, usystematyzowała i dokończyła, sztuczny język na potrzeby swoich dzieł. Język ów, narzecze Mandalorian (tych takich wojowników w hełmach, których teraz wszędzie pełno, a z których wywodził się Boba Fett) nazywane mando'a, jest językiem żywym i... dobrze stworzonym!
Przyjąwszy założenie, że skoro Mandalorianie to nomadzi i najemnicy, to będą posługiwać się językiem, który jest prosty, nie ma złożonych zasad gramatyki czy fleksji i słowotwórstwo w nim jest, jak to określam, "indiańskie" - na w myśl zasady, że "miecz" to "długie tnące ostrze", a "katastrofa" to coś w typie "wielkie uderzenie". Język jest na tyle łatwy, że mnóstwo fanów go opanowało i posługuje się nim na konwentach etc. Wymowa jest dość prosta dla osób z kręgu germańsko/anglosaskiego, a i hiszpańsko/latynoski odbiorca pojmie ją w lot.
Tyle o zaletach. Niestety, pani Traviss tego języka nadużywa i o ile w sytuacji pieśni jest zrozumiałe posługiwanie się obcym tekstem, o tyle gadanie z obcą osobą i zarzucanie jej sentencjami we własnym języku kojarzy mi się z pseudointelektualnym używaniem makaronizmów; pani T. ma ogólnie problem z tym, że stworzyła nową kulturę i obrzuca jej aspektami czytelnika w sposób cokolwiek nachalny, a język mando'a jest jednym z podstawowych narzędzi tego terroru.
Tą drogą pisarzom iść nie radzę, sam na pewno nie zamierzam. Pojedyncza, "bliska ciału" sentencja raz czy dwa razy w tekście plus pieśń w obcym języku - jasne, czemu nie? Przekleństwa, do których się przyzwyczajamy? Okej. Ale postać rzucająca rodzimą dla siebie sentencją w kierunku kulturowo/narodowo obcych utrudnia odbiór. Tym bardziej - i to jest niesamowicie ważne! - że te sentencje w obcym języku jakoś trzeba przełożyć i wyjaśnić, zaś dolne przypisy psują immersję, że o końcowych (czy glosariuszach) z litości nie wspomnę. A postać mówiąca co i rusz coś "po swojemu" a potem to tłumacząca, jest w moim odczuciu szalenie pretensjonalna.
