Sen
Ponieważ megafony ogłosiły niedzielę i w związku z tym nie miał żadnych zajęć, postanowił zwiedzić podziemia. Żeby tam się dostać, należało przechytrzyć strażników. Trafić na porę, gdy zajęci byli jedzeniem. W tym celu czekał przy bramie prowadzącej do wąskiego korytarzyka, gdzie znajdowało się wejście. Że takie wrota były, wiedział ze słyszenia częstych i ściszonych rozmów.
*
Po zmyleniu strażników znalazł się w przejściu łączącym dwa miejsca. Jedno należało do znanych, z którym zdążył się już oswoić, drugie prowadziło w dół i rządzone było nieznanymi prawami. Co go natychmiast zbiło z tropu, to panujące tu zimno. Zauważył ludzi biegnących na oślep, ubranych w grube palta. Rzecz dziwna: podczas gdy na górze co i rusz ogłaszano środek lata, upał, a nawet suszę, tu, w podziemiach, nikt nie przejmował się pogodą pochodzącą z góry.
Pomyślał, że widocznie działa wentylacja. Ale kiedy przebył następnych kilkaset metrów, stwierdził, że w miarę oddalania się od włazu, tunel przepełniony jest niemożliwym do zaakceptowania zaduchem, odorem przenikającym z wnętrza mijanych sal.
*
W salach zauważył sporą liczbę ludzi, a ich twarze wyrażały zniecierpliwienie, irytację, żadna jednak - uśmiechu. Umieszczone vis a vis, wypuszczały z siebie zepsute powietrze. Z początku, oszołomiony nagłą zmianą klimatu, bezradnie obijał się o ściany, by po chwili wrócić do równowagi i pobiec z innymi w obranym kierunku.
Potrącali go. Z daleka i nonszalancko przepraszali. Jak gdyby grzeczność należała do ich przymusowego rytuału. Chociaż powietrze z sal dawało mu się we znaki, to przecież musiał przyznać, że w dość niejasny sposób znikało gdzieś - wessane i oczyszczone przez mroźny nawiew przeciągu - rozpływało się w ciemności.
*
Po wielu kilometrach, kiedy przekonał się, że korytarz ma kształt wielkiego koła i nie kończy się tam, dokąd zmierza, wyrosła przed nim wnęka. Z pewnym zainteresowaniem przeczytał słowa umieszczone na transparencie: Serdecznie zapraszamy. Wnęka, bocznica celu eskapady, zaczynała kolejny, tym razem ciekawy i obiecujący etap zwiedzania. Lecz z różnych powodów, ilekroć chciał wejść w nią głębiej, na drodze spotykał szklaną ścianę. Czasem tylko, kiedy wytrwale bił o nią głową, udawało mu się zobaczyć po drugiej stronie, siedzącego na małym stoliczku mężczyznę.
Naraz zorientował się, że jest sam. Równocześnie zrozumiał, że jest w miejscu, skąd się nie wraca. Śliskie ściany uciekały pionowo w górę. Przez otwór widział światło, strugę blasku. Zamknął oczy. Ręce były spokojne. Czuł jednostajny, monotonny puls. Próbował wyobrazić sobie, że umiera, lecz nie mógł. Pomyślał, że jak zwykle jest do niczego. Zaklął. Za wszelką cenę nie chciał być do niczego i wrzasnął o tym w ciemność. Od niewidocznej przeszkody wróciło echo. A kiedy już był zmęczony i nie odczuwał zimna, opadła go bezładna gromada mieszkańców sal. Krzyczeli jeden przez drugiego, a twarze mieli ziemiste. Nie było w tym nic dwuznacznego; choć przebywali tu bez dostępu słońca, sprawiali wrażenie pogodnych i rozluźnionych, jak gdyby chaotyczna gonitwa po korytarzu wzbudzała w nich chęć do życia.
*
Z początku nie potrafił zrozumieć, co mówią, lecz gdy wsłuchał się w rytm, gdy złowił skomplikowaną melodię ich zdań, zaczął przypisywać znaczenie całym partiom monologów. Bo właściwie to, co słyszał, było jednym wielkim monologiem.
Choć pozornie bałaganiarski, przydługi i mętny, jakkolwiek tworzący przejmujący skowyt wspólny dla wszystkich katowanych, oglądany osobno, układał się w jasny, szatańsko poprawny obraz: każde słowo miało właściwą intonację, mieniło się aż do jądra swojego znaczenia.
*
Otaczające krzyki wydawały się nieskończenie piękną skargą, pieśnią wzniosłą od nieznanego okrucieństwa. Łączyły się nie błahą treścią, lecz klimatem, którego nie rozumiał ni w ząb, a za którym płakał jak bóbr.
Sen
1
Ostatnio zmieniony czw 03 kwie 2014, 00:46 przez Owsianko, łącznie zmieniany 2 razy.
Marek Jastrząb (Owsianko) https://studioopinii.pl/dzia%C5%82/feli ... N9tKoJZNoo
nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.
nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.