Eksperyment: Mutant
Próba: 1/372
Przebieg:
W początkowej fazie dziecko rozwija się dobrze. Po wyjściu z magicznego łożyska, odkrycie u dziecka niecałkowicie rozwiniętych płuc. Pomogło włożenie go do wody, w której osobnik oddychał skrzelami. Po dwóch miesiącach dziecko o własnych siłach wychodzi z wody i wygląda jak siedmioletni człowiek płci męskiej. W wieku trzech miesięcy, dwudziestu dwóch dni, ośmiu godzin i czterdziestu dwóch minut następuje nagły zgon. Dziecko w owym czasie wyglądało jak dziesięcioletni człowiek płci męskiej.
Przyczyna zgonu:
1. zmiażdżenie kości przez tkankę mięśniową
2. niewydolność sercowa.
Rozdział 1
Uciekłem. Długo na mnie eksperymentowano, ale udało mi się, po dwudziestu czterech latach. Teraz musze dostać się do tego miasta, jak to było, a Orimpus. Tylko jak ja znajdę w nim tego Zarika żelazny Młot. Trudno jakoś to będzie. Cholera, ten teleport miał mnie chyba wyrzucić blisko miasta, a wylądowałem w jakiejś puszczy. Ten czarodziej, chyba na taki właśnie wypadek dał mi tę mapę. Jednak dobrze mieś wśród nich jakiś sprzymierzeńców. W końcu to on mnie uwolnił od tego starucha. Nie, nie myśl o tym, muszę iść na południowy-zachód, zanieść ten list. Musze.
●
Pomieszczenie, zresztą jak cały budynek, zbudowany był z dużych, prostokątnych kamieni, ociosanych zręcznymi rękoma ludzi. Gdy wchodziło się do tego dużego pokoju, widziało się cztery stoły. Pod lewą ścianą, prawą i tą przed sobą były trzy z nich, na których pełno było różnorakich eliksirów, flakoników, buteleczek, szklanych rurek i różnego typu narzędzi i aparatur alchemicznych. Pokój był magicznie oświetlony. Czwarty ze stołów stał na środku. Był długi na dwa i pół metra, oraz szeroki na metr. Leżał na nim człowiek, przynajmniej tak się wydawało, mężczyzna, poprzyczepiany grubymi, skórzanymi pasami do blatu, całkowicie goły. Był dobrze zbudowany, mierzył około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, ręce umięśnione, wyciągnięte miał prostopadle do tułowia. Jego włosy, o brązowym pigmencie, sięgały mu do ramion. Lecz coś z tym człowiekiem było dziwnego, na pozór wyglądał normalnie, ale różnił się od innych, tak jakby posiadał coś czym bogowie nie obdarzyli przeciętnych ludzi. Postać ta leżała nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami, które nawet nie drgały. Wyglądało to tak jakby patrzył cały czas w jeden punkt, jakby coś w tym kamiennym suficie było niesamowitego.
Oprócz postaci leżącej na stole w pomieszczeniu stali jeszcze dwaj mężczyźni. Obydwoje byli ludźmi, ubranymi jak czarodzieje, jeden wyraźnie młodszy od drugiego. Jednakowoż nie przeszkadzało mu to podnosić głos na starca.
- Ariwald, nie możesz go tu więzić, rozumiem, on jest wyjątkowy, ale to jeszcze nie znaczy, że możesz go tu położyć i kroić. Są inne metody!!!!!!!
-Nie Narethcie- głos starego czarodzieja emanował spokojem- zrozum, musimy do końca poznać możliwości 371, to jedyny okaz jaki zdołaliśmy w pełni wytworzyć i nie ma tu miejsca na niepewne, nowatorskie metody, gdyby coś poszło nie tak, …, wiesz że numer 372 nie jest jeszcze gotowy.
-Numer 371!! Zapomniałeś, że sam nazwałeś go Agalon, a trzymasz go tu tylko dlatego, bo zżera cię strach, strach przednim, boisz się, że kiedyś stanie się na tyle potężny, że będzie w stanie wstrząsnąć światem, nowym światem!! Ale nie o tym przyszedłem tu rozmawiać- zmianę tonu jego głosu odczuwało się wyraźnie, z podburzonego, na morderczo poważny- Kiedy masz zamiar powiedzieć królowi o jego sytuacji?
-O czym?- głos Ariwalda również się zmienił, lecz w przeciwieństwie do Naretha na lekko podenerwowany – O, o co ci chodzi?
-Nie udawaj- oczy Naretha zaczęły płonąć ogniem, dosłownie czerwonym płomień wypływał z jego gałek ocznych, a głos zmienił się na nieco demoniczny- aż się dziwię, że jeszcze mu tego nie powiedziałeś. Wiesz że elfy szykują się do wojny.
-Elfy zawsze z nami walczyły, yyy, niema w tym nic dziwnego.
-NIC DZIWNEGO!!- płomień w oczach młodego czarodzieja zmienił się na kolor fioletowy- doskonale wiesz, że tym razem nie będzie to zwykła krótka wojenka, że obok elfiego boku wzlatują w niebo mordowie, a to już nie przelewki. WIESZ RóWNIEż DOSKONALE, że książęta elfów, generałowie mordów i matki ssakenów rozpoczęli rozmowy o koalicji na Wielkich Bagnach. Nadchodzi wojna- oczy Naretha przestały płonąc. Stały się puste.
-Masz wizję Nareth. Co widzisz?? Mów!!
Usta młodego czarodzieja poruszały się, ale dźwięk dochodził, jakby z każdej strony, ale i z nikąd, pojawiał się i znikał, bez echa. Głos wizji jest straszny.
-Widzę śmierć Ariwaldzie, widzę koniec kłamstw, widzę…- Nareth upadł na ziemię, udał że mdleje, wiedział co ma robić, wiedział że wizję, czarodziej z jego darem i doświadczeniem, może przerwać, lub wywołać w każdej chwili. To znacznie ułatwiało mu pierwszą część jego planu. Zaskoczenie
●
Agalon szedł przez puszcze już dwa dni. Otuchy dodawały mu jedynie trzy rzeczy, jego magiczna mapa, która pokazywała położenie właściciela i zgodnie z nią, do wyjścia z puszczy pozostał mu jeszcze jeden dzień marszu, od rana, aż do zmroku. Musi iść, by wydostać się z tego ponurego miejsca. Drugą rzeczą był list, przeznaczony dla niejakiego Dariusa z Tolaran., oznaczony osobistą pieczęcią maga Naretha. Ostatnim i najważniejszym przedmiotem był piękny, krasnoludzki, długi miecz obusieczny wykonany z mitrilandum, poddanego obróbce mitrilu, przez mistrzów krasnoludzkiego kowalstwa, który staje się niezwykle ostry i nigdy się nie tępi. Leżał on sobie spokojnie w pochwie na plecach Agalona.
Po około dwóch godzinach marszu, cos zaniepokoiło mutanta. Zaczął rozglądać się tak, aby ewentualnie śledząca go osoba, nie mogła poczuć się wykryta. Po krótszym czasie dostrzegł ruch pomiędzy drzewami.
-Coś jest nie tak- na wpół mruczał do siebie na wpół myślał Agalon- coś tu nie pasuje, zacierałem ślady bardzo dobrze, tak jak mnie tego nauczono, więc są tylko dwa wyjścia w jaki sposób mogło mnie to … coś wyśledzić, albo postać ta, która jest dość gibka, barczysta, wysoka i porośnięta sierścią wpadła na mnie teraz, przypadkiem, albo to stworzenie jest doskonałym tropicielem. Muszę iść dalej, jeśli pójdę dostatecznie szybko, to nawet w tym terenie, w dzień, gdy już to zauważyłem, nie jest w stanie mnie zaskoczyć, powinienem się stąd wydostać przed zmrokiem.
Agalon wiedział, że jest mutantem i jest w stanie przejść dwa dni bez odpoczynku, jeść mógł w drodze, zostało mu jeszcze trochę mięsa z sarny, którą upolował pierwszego dnia, wody też miał zapas, napełniwszy więcej na wszelki wypadek z pobliskiego źródełka. Miał nad tropiącym wielką przewagę, był kimś lepszym niż zwykły człowiek, był odmieńcem, a jego prześladowca zapewne tego nie wiedział.
Po godzinie marszu od pierwszego dostrzeżenia stworzenia, wiedział że nie jest ono z przypadku. Widział je mniej więcej co dziesięć, dwadzieścia minut. Ustawiało się do niego w takiej odległości, że nie mógł dostrzec co to mogło dokładnie być, utrudniał to również cień w którym krył się tropiciel. Agalon nie chciał biec w kierunku przeciwnika i zaatakować go, pomimo że biegał dwa razy szybciej, niż wysportowany człowiek w swej najlepszej formie, ale ryzykowałby spotkania z nieznanym.
Było lato, godzina około dwudziestej pierwszej, za godzinę miało zmierzchać i właśnie wtedy wystąpił problem, a właściwie dwa. Pierwszym było ukształtowanie terenu. Niespodziewanie, dość wysokie pagórki, których nie było na mapie, pojawiły się przed drogą Agalona i całkowicie przekreśliły szanse dostania się na zewnątrz puszczy, gdy jeszcze było widno, co gorsza całe usłane były nie tylko drzewami ale i ogromnymi głazami, które spotęgowały czas podróży. Po drugie, tropiciela nie było widać już dobrą godzinę, niby powinien się cieszyć, ale, „ poco szedł by za mną taki kawał drogi, nie to nie ma sensu, on gdzieś tu jest i czeka na okazje, tylko gdzie”. Agalon postanowił wejść na pagórek znajdujący się przednim, wydał mu się najwyższy z pobliskich. Musiał dać stworowi szanse, szanse którą Agalon mógł wykorzystać by pozbyć się natręta. Na samym szczycie pagórka nie było drzew, wiedział, że to go odsłoni. Wiele ryzykował, lecz równie dobrze bestia mogła się nie pojawić. Wszedł na górę w piętnaście minut i rozglądał się. Potwór dostał nareszcie swoją okazję, był dostatecznie blisko i wyskoczył z ukrycia. Ale Agalon był szybszy, czekał na to. Stwór pognał w kierunku mutanta. Jego dwie bojowe łapy, były umięśnione, miały pięć palców zakończonych długimi na czterdzieści centymetrów pazurami, cały pokryty był szarą sierścią, a z paszczy wychodziły mu równo poukładane, cztero centymetrowe kły na wzór wilczych, z dwoma górnymi dłuższymi od pozostałych o pięć centymetrów.
Agalon już stał z mieczem w dłoniach, tak że rękojeść miał na wysokości brzucha, a końcówkę miecza ponad głową. To miała być próba jego możliwości, ustawił się w wyuczonej pozycji. Czekał.
●
Nareth upadł na ziemie. Ariwald jednym krokiem znalazł się przy nim, miejscu w którym dokładnie miał być, przed Narethem. Młody czarodziej zaatakował bez chwili zawahania, czarem który nie wymagał zbędnych inkantacji. Otworzył gwałtownie dłoń, skoncentrował się na niej i w Ariwalda pomknęła fala mocy, obieła go całego i wyrżnęła w niego z taką siłą, że przeleciał całą sale, nad leżącym na stole człowiekiem. Uderzył w stół, który stał naprzeciwko drzwi. Stół pękł a wraz z nim pękały butelki, flakoniki i inne szklane akcesoria wypełnione magicznymi płynami. Staruch wstał, bolało go całe ciało, a najbardziej prawa ręka. Spojrzał na nią i zobaczył żrący kwas z rozbitego flakoniku.
"Gdyby nie jego powłoka anty-magiczna zapewne już by nie żył"- Pomyślał Nareth.
Chwila którą stracił staruch na obejrzenie ręki, młodzieniec wykorzystał bezbłędnie i skończył, zaczętą jeszcze przed uderzeniem o stół przeciwnika, inkantacje. Z palców pomknęła w stronę Ariwalda ogromna ilość magicznych pocisków, jarzących się błękitnym światłem, były one wolniejsze niż kula wystrzelona z krasnoludzkiej strzelby, ale za to trafiały z okrutną precyzją i penetrowały ciało bezproblemowo.
Ariwald wiedział, że jego powłoka anty-magiczna nie zdoła powstrzymać tak potężnego zaklęcia, lecz zdołał w niebywale szybki sposób podnieść lewą dłoń, z której wystrzeliła ognista kula, mknąca w kierunku Naretha. Zaraz po tym zginął, jego powłoka pękła, kule przeszywały go jak pociski, ciskając nim o ścianę i rozbryzgując jego krew na kamieniach. Ostatnie z nich trafiły prosto w jego głowę, miażdżąc ją, rozsadzając i rozbryzgując na ścianę, o którą opierało się, jego już wątłe ciało.
Ognista kula lecąca w Naretha, uderzyła go prosto w twarz, lecz w porównaniu do nieżywego Ariwalda, młody czarodziej potrafił stworzyć naprawdę potężną powlokę. Zachwiał się od siły uderzenia pocisku i zatoczył do tyłu dwa kroki, ale poza tym nic mu się nie stało. Poczekał chwilę, aż przestanie mu szumieć w głowie i podszedł do leżącego na stole.
-Długo już nie mogą wprowadzić cię w trans, lub czasowo sparaliżować?
-Od pierwszego roku życia- powieki mutanta, zwanego Agalonem zaczęły momentalnie mrugać, jakby miały zrobić to ostatni raz, a Nareth dopiero teraz spostrzegł napięcie jego mięśni.
-Od pierwszego roku, niesamowite, doskonale umiałeś udać trans, zaprawdę doskonale, ale teraz to nieważne. Gdyby nie moja sztuczka z wizją, trwałoby to trochę dłużej, a musiałem zdążyć przed włączeniem tych cholernych magicznych alarmów, na szczęście oberwał na tyle, że nie był w stanie ich uruchomić. No ale to już historia. Posłuchaj, daję ci szanse ucieczki, z której ty skorzystasz- nie było to pytanie, lecz stwierdzenie, ale nawet jakby takie pytanie padło Agalon nie zastanawiałby się ani chwili- Masz tu plecak i ubranie w które masz się natychmiast ubrać.
Czarodziej wyciągnął z rękawa swej szaty plecak, wcale nie mały i ubranie które wyglądało na nowe, było w kolorze zielono brązowym, idealne dla łowcy, które Agalon bez zwłoki założył, ubrał również płaszcz, który pasował do reszty, „no cóż magowie” pomyślał mutant- w plecaku jest trochę wody, jedzenia, sprzęt do rozpalenia ogniska i mapa, na wszelki wypadek rzuciłem na nią parę zaklęć.
-A tu masz rzecz, która pomoże ci przeżyć w tym okrutnym świecie- i z drugiego rękawa wyciągnął bogato zdobioną pochwę, z której wysunął pięknie wykonany, krasnoludzki, długi miecz obusieczny, zapewne robiony na zamówienie. „Musiał kosztować fortunę, hmm ciekawe co jeszcze ma w tych rękawach”, Agalon wziął miecz, przyjrzał mu się dokładnie, poczym wsunął z powrotem i zawiesił na plecach - w zamian za tę szanse, masz ten list, zanieś go do Dariusa z Tolaran. Lecz najpierw wyśle cię do Orimpus, mam tam przyjaciela zwanego Zarikiem żelazny Młot, on pomoże dostarczyć ci list. Pamiętaj przesyłka jest zapieczętowana, moją osobistą pieczęcią, więc jej nie otwieraj. Dostarczyłbym ją sam, ale mam na wyspie ważniejsze sprawy, które prawdopodobnie długo mnie tu zatrzymają. I jeszcze jedno, jeśli jakiś stary czarodziej zaoferuje ci swoją pomoc, nie zgadzaj się, oni są skorumpowani i będą bezlitośni, jeśli dowiedzą się o twojej misji.- Nareth wiedział, że może zostać na wyspie nawet miesiąc i nie mógł pozwolić sobie na taką stratę czasu.- Teraz stworze portal, który przeniesie cię w pobliże Orimpus, gdy już się pojawi, wejdź w niego bez wahania.
Nareth zaczął inkantację, po pięciu sekundach nad stołem pojawił się portal. Agalon wszedł.
●
Wilkołak dobiegł do niego w pięciu krokach, był od niego wyższy o łokieć, zamachnął się od góry celując w głowę Agalona. Mógł on uniknąć ciosu, lecz chciał szybko zakończyć walkę, energicznym ruchem podniósł miecz nad głowę, blokując cios, tak aby miecz odciął broń wilkołaka i ku jego zdziwieniu, pazury odbiły się od klingi, nawet nie draśnięte. Jego zaskoczenie zauważył wilkołak i dało mu to czas na atak, ciął w brzuch, ale spóźnił się o ułamek sekundy. Agalon uchylił się przed ciosem wykorzystał impet odskoku i wlocie, końcem miecza zahaczył o pierś stworzenia. Lecz zamiast krwiście zranić przeciwnika, zadał mu powierzchowną ranę, która tylko go rozwścieczyła. Wilkołak podwoił szybkość i naparł na Agalona, zmuszając go do obrony. Mutant skakał, wirował, parował, ale nie mógł wytrącić stwora z równowagi, był zmuszony czekać na jego błąd. Agalon został przyparty do wielkiej skały, na którą wilkołak powoli, ale nie uchronnie go spychał i wtedy napastnik dał minimalną szansą Agalonowi, schował pazury w prawej ręce, zacisnął dłoń w pięść i spróbował przypartego uderzyć w głowę w taki sposób, że jeżeli trafi, a był tego pewien, jego głowa roztrzaska się o skałę, czaszka pęknie, a ręka nadal będzie brnąć, przez jego mózg, aż zrobi dziurę z drugiej strony. Włożył w ten cios całą swoją siłę i szybkość, lecz Agalon był zwinniejszy, schylił się, pięść śmignęła mu nad głową, aż włosy pod wpływem wytworzonego podmuchu, zwiało mu do tyłu. Zrobił szybki krok w stronę wilkołaka, którego pięść zrobiła wielkie wgłębienie w skale i uderzył go ręką, w której trzymał miecz, prosto w podbródek. Mógł go zabić od razu, lecz nie uczynił tego. Tropiciel zatoczył się do tyłu, wtedy Agalon zamachnął się tnąc w tchawicę.
-Stój- mutant zawahał się, nigdy wcześniej nie widział wilkołaka, co prawda trochę się o nim uczył, ale nie spodziewał się, że umieją normalnie mówić, a jego głos naprawdę mógł zmrozić krew w żyłach i właśnie ta malutka chwileczka zawahania wystarczyła bestii. Otworzył prawą dłoń, chwycił twarz Agalona i wyrżnął jego głową obok wgłębienia w skale. Lewą ręką wyrwał mu miecz i wyrzucił nieopodal.
-Myślałeś, że możesz mnie pokonać, człowieczku, czy może raczej mutanciku- wilkołak zaśmiał się triumfalnie i przerażająco zarazem- przypadkiem śledzę cię już od teleportu, miałem ochotę zjeść jakąś sarenkę, aż tu nagle pojawiasz się ty, podążasz niemożliwie szybkim tempem dla zwykłej mrówki, do której jesteś tak podobny, co niezmiernie mnie zainteresowało, ale po tej walce jestem stuprocentowo pewien, iż jesteś mutantem przyjacielu, a na przypieczętowanie mojej teorii mam pewien niepodważalny argument, mianowicie jeszcze żaden osobnik z rasy do której jesteś tak podobny nie zdołał zadać mi rany, walcząc zemną sam na sam, a tu proszę.- z tą raną wilkołak trochę przesadzał, było to ledwie zadraśnięcie, które już nawet nie krwawiło. Napastnik chwycił Agalona lewą ręką za ubranie i przygwoździł do lekko strzaskanej skały. Wilkołak nie musiał się bać kopniaka w swój okropny pysk, jego ofiara, chociaż była wstanie to zrobić, wiedziała, że i tak nie zdąży, pazury w drugiej ręce napastnika przeszyłyby go na wylot.
-Miło mi być tym pierwszym wilkołaku, mam nadzieję, że pozostanie ci blizna po tym przełomowym wydarzeniu- odrzekł Agalon. Niesamowity ból głowy którego zaznał przed chwilą, po uderzeniu w skałę, powoli mijał, bycie mutantem miało swe olbrzymie plusy.- Nie widziałem, że w postaci wilkołaka potraficie mówić.
-Oczywiście że umiemy, wy naprawdę mało o nas wiecie. Hmm, szczerze mówiąc, intrygujesz mnie bardziej niż myślisz mutancie, dlatego pozwoliłem ci jeszcze żyć. A teraz mów jak się nazywasz.
-Jestem…Agalon- nie był do końca pewien czy mówić prawdę, lecz w sumie, jeśli wilkołak odczytałby w jego głosie kłamstwo, na pewno jego głowa straciłaby kontakt z resztą ciała, a przyjemnie byłoby jeszcze chwile pooddychać.
- Agalonie, mam dla ciebie propozycje, w twojej sytuacji, nie do odrzucenia, a mianowicie usiądziemy sobie na tamtych skałkach o tam- wskazał mu miejsce oddalone od nich o parę kroków- spoczniemy tam i kulturalnie sobie porozmawiamy, bez żadnych sztuczek, lecz jeśli zrobisz jeden fałszywy ruch, jestem w stanie zabić cię powoli i bardzo, ale to bardzo boleśnie- i wilkołak znowu zaśmiał się tym samym śmiechem, którego użył przedtem.
-Dobrze- „nie mam wyjścia, gdybym był nieco szybszy zdołałbym mu uciec, ale on jest strasznie szybki, cóż trzeba będzie podjąć tę rozmowę. Oby jednak zabił mnie szybko i bez bólu”
Wilkołak puścił go i obaj usiedli na dwóch skałkach. Zaczął stwór:
-Przedstawiłeś mi się, nieuprzejmie z mojej strony byłoby nie przedstawić się tobie, a więc jestem Kalen im Catanel Ambir- wilkołak zrobił efektowną przerwę- Lecz wole jak się do mnie mówi po prostu Kalen. Masz Agalonie niesamowitego pecha, musiałem akurat przechodzić w pobliżu miejsca twego lądowania, a ja nie odpuszczam już sobie, gdy coś mnie zaciekawi. Z kierunku twego marszu można wywnioskować, iż podążasz do Orimpus, nie chcę wiedzieć, jeżeli sam mi nie powiesz, kim dokładnie jesteś, tacy ludzie jak ty mają zazwyczaj mroczną przeszłość, ale interesuje mnie po jakiego grzyba zmierzasz do tego portowego miasta??
- Musze odnaleźć Zarika żelazny Młot- „Grunt to nie kłamać, lepiej nie ryzykować, ale i nie mówić za dużo”
- Zarika z klanu żelazny Młot, hmm widzę że to poważna sprawa, no ale dopatrzyłem się że coś cię dręczy.
„Powiedział, że to poważna sprawa, a więc musi znać tego Zarika, albo chociaż o nim słyszał i zmienił ton, stał się nieco milszy. Na swój sposób.” pomyślał Agalon.
-Rzeczywiście dręczy mnie parę spraw, po pierwsze czy znasz tego Zarika i po drugie, słońce jeszcze nie zaszło i gdyby tego było jeszcze mało, dzisiaj niema pełni, więc jakim cudem jesteś w postaci wilkołaka??
Wilkołak zaśmiał się chyba najbardziej złowieszczo jak potrafił
-Więc zacznę od tego drugiego. Wy, ludzie naprawdę wierzycie jeszcze w te głupoty z pełnią, że jakiś z was przemienia się w krwiożerczą bestię i poluje na osobniki gatunku, którym przed chwilą był, pragnie zaspokoić swe nieokiełznane żądze, złapać jakąś dziewicę zabawić się z nią, no i oczywiście zabić odgryzając jej głowę. A i jeszcze zrobić masakrę w pobliskiej wioseczce, gdzie wszyscy żyli wcześniej długo i szczęśliwie. Oczywiście dziwnym trafem w tych waszych bajeczkach, giniemy z ogromnym bólem, by nigdy już nie powrócić. No i teraz to drugie, tak znam Zarika i wiem, że nie będzie ci łatwo go znaleźć, jak będziesz już na miejscu.
-A to niby czemu??
-Widzisz, ten krasnolud jest specyficznym osobnikiem, zajmuje się handlem, że tak powiem, rzadkimi i niedostępnymi w normalny sposób przedmiotami, a człowiek taki jak ty, który jak podejrzewam, nie ma tam żadnych znajomości, mógłby się dostać do niego jedynie siłą, a i to byłoby nadzwyczaj trudne, nawet z twoimi predyspozycjami. No ale zmieńmy temat. Ciekawi mnie jeszcze co się stało, że portal wyrzucił cię tak daleko od celu??
-Sam tego nie wiem, w sumie pierwszy raz nimi podróżowałem i spodziewałem się czegoś takiego.
-Mutancie, portal rzucany przez średniej klasy czarodzieja jest oddalony od celu o około dwóch metrów, ale jeśli ty miałeś spotkać się z Zarikiem, to na pewno czarodziej był pierwsza klasa, i nie mógł się pomylić o więcej niż dwa centymetry.- Agalon wyraźnie zrobił minę zaskoczonego, „Jeśli to jest prawda, to coś jest nie tak, coś musiało się stać temu Narethowi, nieważne zrobię co do mnie należy, a gdy już będzie po wszystkim, pójdę w świat, zaszyje się gdzieś, gdzie nie ma magików, gdzie odpocznę od tych wszystkich eksperymentów”- Agalonie, mówiąc o Zariku, przypomniałeś mi o pewnej nie wyjaśnionej sprawie jaką mam w Orimpus i chciałem się ciebie spytać, czy mógłbym ci towarzyszyć w drodze do miasta i do samego Zarika. Jestem mu dłużny, hmmm, wytłumaczenie.
„Co za pech, najpierw walka tych dwóch magów, którzy przypadkiem mogli mnie nieźle przypiec, następnie ten feralny portal, potem nieczystym ruchem pobił mnie wilkołak, poczym ta sama postać zaproponowała mi rozmowę, nawet nie wiedziałem, że oni mogą gadać, przed chwilą dowiedziałem się, że mój niedawny przeciwnik zna tego Zarika, a teraz … Kalen proponuje mi podróż w swoim towarzystwie. Ale w sumie, czemu nie, po głębszym poznaniu wydaje się całkiem przyjazny, choć przed chwilą chciał mnie zabić”
-Dobrze więc –teraz Agalon zrobił równie efektowną pauzę-. No kompanie poczekaj podniosę miecz i możemy ruszać.- Agalon obrócił się, podszedł do wyrzuconego miecza, podniósł go i spojrzał z powrotem na Kalena. Zamiast ujrzeć przerażająco wyglądającego wilkołaka, zobaczył człowieka, wyższego od niego o dziesięć centymetrów, co sprawiało, że był niesamowicie wysoki, klasycznej budowy, zarazem umięśniony jak i zwinny, miał czarne włosy, oczy i kozią bródkę. Nosił ubranie podobne do tego co miał Agalon, z tą tylko różnicą, że nie posiadał płaszcza. „Rzeczywiście mało o nich wiemy. Niema nawet śladu po moim ciosie, dziwne”
-A więc na południowy-wchód Kalenie
-Na południowy-wschód.
●
Nareth poczuł straszliwy ból w prawym ramieniu, jego zaklęcie zachwiało się, i portal zamknął się z hukiem. Po niespodziewanym bólu nastąpiło ukłucie zimna, które odczułby mocniej, gdyby nie powłoka anty-magiczna. Czarodziej wiedział, że bez osłony zapewne już by nie żył.
Szybko obrócił się na stopie, celował ręką na oślep, postanowił zaufać instynktowi. Machnął dłonią, przed którą zmaterializowała się kula mocy, promieniująca niebieską poświatą i natychmiast pomknęła w kierunku przeciwnika. Był nim stary mag z siwą brodą do pasa. Staruch mógł już tylko patrzeć, jego powłoka była za słaba na taki czar, wiedział o tym, myślał, że kula rzuci nim o ścianę i zginie pod wpływem uderzenia, ale ta zamiast z ogromną siła uderzyć w jego pierś, przeszła przez jego skórę i spaliła jego narządy wewnętrzne, a następnie kości i cała resztę.
„To było łatwe. Dobra teraz do mojej kwatery zabrać parę rzeczy i do Pokoju Widzenia”. Biegł, pokonawszy długi korytarz, bogato zdobiony obrazami czarodziei, znalazł się na olbrzymich schodach, pokrytych czerwonym dywanem, pokonał je zadziwiająco szybko i pobiegł prawym korytarzem. Był on pomalowany na kremowo, na ścianach usytuowane były olbrzymie okna, a pomiędzy nimi znajdowały się posągi, dawno już zapomnianych postaci. „Coś tu jest nie tak, tu nigdy nie było tylu rzeźb”. I rzeczywiści, dwie z nich poruszyły się i momentalnie nabrały barw. Obydwie postacie były do siebie uderzająco podobne. Miały czarną krótką brodę, czarne oczy, były średniego wzrostu i nosiły krwisto czerwone szaty. Nareth postanowił nie czekać i od razu wystrzelił z palców w kierunku osobników lodowe pociski wyglądające jak sople, które na końcach były zaostrzone niczym brzytwa. Lecz przeciwnicy nie byli amatorami. W bezpiecznej odległości od siebie wyczarowali ognistą ścianę, która stopiła wszystkie pociski, poczym zniknęła. W tym samym momencie skupili się nad silnym zaklęciem. Z ich rąk parowała, jakby czarna mgła, która zaczęła się przed nimi materializować. Było to, tak zwane widmo śmierci, mordercze stworzenie, trzymające w swoich dłoniach olbrzymią kosę, stworzoną z tej samej czarnej materii z jakiej samo było zbudowane. śmierć pomknęła w kierunku Naretha, jej szata lewitowała minimalnie nad ziemią. Czarodziej wyskandował kontr-zaklęcie i postać z mgły zawróciła. Leciała w kierunku napastników. Jeden z nich rzucił na siebie czar obronny. Drugi nie zdążył, śmierć dopadła go i machnęła kosą, lecz ta zamiast przepołowić go, otworzyła za nim przejście do wymiaru bestii, zaatakowany czarodziej nawet nie drgnął i wtedy stwór zaskrzeczał tak przerażająco i przenikliwie, że wszystkie szyby w oknach popękały. Podczas owego krzyku z nieruchomego napastnika, wyleciała jego eteryczna postać, pospolicie zwana duszą, która została pochłonięta przez portal za nim. śmierć weszła zaraz za nią i przejście się zamknęło. Bezwładne ciało uderzyło o posadzkę.
Ze ściany obok wyszła kobieta ubrana w krwistą czerwień, o pięknej figurze i niesamowitych, kruczoczarnych włosach do piersi. Trzymała ona w swej prawej dłoni klingę, którą machnęła ucinając głowę zaskoczonego czarodzieja. Wszystko to trwało mniej niż sekundę.
-Kasanti, jak zwykłe efektowne jak i efektywne wejście.
-Witaj Nareth, musisz pomóc nam w wywarzaniu drzwi do Komnaty Widzenia, to właśnie tam ukrył się Lazar, wraz z pięcioma pomocnikami.
-Zaraz się tam zjawię, tylko wezmę parę rzeczy z swej komnaty i już się teleportuje.
Kasanti odeszła w taki sam sposób jak weszła, a Nareth pobiegł do swych komnat. Były one tuż za rogiem.
Czarodziej otworzył wielkie dębowe drzwi, których zamek uchylał się tylko pod wpływem siły umysłu Naretha i częstotliwości jego fal mózgowych. Pomieszczenie było małe, pięć na pięć metrów, w ścianie naprzeciwko znajdowały się kolejne drzwi, a przy każdej z reszty ścian stały półki wypełnione papirusami, różdżkami, flakonikami, pustymi i wypełnionymi. Nareth wziął parę różdżek i natychmiast teleportował się przed drzwi Komnaty Widzenia.
„Drzwi do komnaty są naprawdę misternie zdobione, szkodą że zostaną uszkodzone”. I rzeczywiście drzwi te, a raczej wrota robiły wrażenie. Były całe z pierwszo rzędnego złota, pokryte srebrnymi rycinami, przedstawiającymi triumfy magii. Korytarz do komnaty nie różnił się niczym szczególnym od pozostałych, poza tym, że położony w nim dywan był błękitny, wykończony złotem.
Nareth, wraz z dziesięciorgiem innych magów połączyli siły i skupili się na zaklęciu. Po chwili, przednimi zmaterializowała się przeźroczysto-niebieska dłoń, takiej samej wielkości jak dłonie olbrzymów. Zacisnęła się w pięść i z ogromną siłą zaatakowała wrota, lecz te nie puściły za pierwszym razem, a jedynym efektem byłe zielone iskry, powstałe w wyniku starcia się dwóch potężnych zaklęć. Dłoń naparła ponownie z tym samym efektem, pomimo że iskiem było znacznie mniej. Atak ponowił się jeszcze jeden raz, poczym wrota pękły w zawiasach i poleciały do tyłu. Magiczna dłoń zniknęła. Pomieszczenie, które ukazało się magom sprawiało wrażenie przepołowionej kuli, o średnicy mniej więcej dwunastu metrów. Na środku stało sześciu magów w podeszłym wieku, pięciu z nich kończyło zaklęcie ochronne, jeden trzymał w ręce zwój.
-Narethcie, wreszcie przybywasz i widzę, że nie jesteś sam. O obecna jest tu również piękna Kasanti.- powiedział człowiek ze zwojem.
-To koniec Lazar,…- nie zdążył dokończyć, w jego tors, trzasnęło pięć piorunów i gdyby nie Kasanti i reszta magów po jego stronie nie rzucali na niego skrycie potężnych zaklęć anty-magicznych na pewno już by nie żył. Nareth w odpowiedzi, rzucił jedno z najpotężniejszych zaklęć jakie znał. Skończył inkantację w pięć sekund, a na jego barkach wybuchnął przerażający, bladoniebieski ogień, który mknął do jego palców , w tym samym czasie reszta czarodziei wzmacniało jego anty-magię. Płomień wystrzelił, w kierunku przeciwników mknęła z olbrzymią prędkości bladoniebieska ognista kula, która nabierała kształtów smoka. Magiczny stwór otworzył paszczę, przeleciał przez czarodziei, trawiąc w ogniu wszystkich, prócz tego który trzymam zwój, Lazara.
-Nieźle- powiedział stary mag-ale nie będę z tobą walczył, jeszcze nie. To dopiero początek Nareth. Wiesz, to ja wyczarowałem tym starożytnym papirusem czar, który zamknie was tu na około miesiąc, ale pewnie będziesz się zastanawiał, po co mi zużyty zwój. Więc zaspokoję twą ciekawość, wiec zatem że jest na nim jeszcze jedno zaklęcie, takie które pozwoli mi się stąd wydostać. A i byłbym zapomniał, zajmę się tym twoim mutancikiem i zapewniam cię, nie uratuje on ludzi przed nadchodzącą klęską, która będzie nagła i niespodziewana, no a teraz żegnaj.- Lazar przesunął dłonią po zwoju i teleportował się z hukiem. Wystrzelone, zatrute, magiczne strzały wyczarowane przez Naretha, spóźniły się o ułamki sekundy, gdyby nie chciał mieć go żywego, zdążyłby.
Kasanti pierwsza zabrała głos.
-Przegraliśmy tę bitwę, jeśli nie wojnę.
-Nie zupełnie Kasanti- powiedział Nareth z dziwnym uśmiechem- mamy szansę, mutant, znaczy się Agalon jeszcze żyje i zapewniam cię, zdąży na czas.
-Czyś ty zgłupiał, Lazar go zabije.
-Nie martw się, nie zabije go, przynajmniej przez miesiąc.- Nareth uśmiechnął się triumfalnie i dodał po cichu, jakby do siebie- Przynajmniej nie Lazar.
●
-Agalonie, to portowe miasto przed nami to właśnie jest Orimpus.
Agalon nic nie odpowiedział. Z górki na której stali, widać było je w całej okazałości. „Pierwsze miasto w jakim będę, jest naprawdę piękne.” I miał rację, było to drugie z najpiękniejszych miast królestwa ludzi, zaraz po Talaran do którego zmierzał. Portowe Orimpus było nowoczesne, pełne zieleni i ogromnych statków handlowych i wojennych. Kamienny mur okalający miasto miał dziesięć metrów wysokości, był idealnie gładki, widać było że dopiero co zbudowany. Rozmieszczenie budynków pomagało w obronie, im bliżej centrum tym były one wyższe. Drogi pomiędzy nimi były na tyle wąskie, by łatwo było ich bronić, ale i na tyle szerokie by bez problemu mogli tędy przechodzić ludzie. Od bramy wychodziła jedna główna droga, która mniej więcej w połowie się rozdzielała, jedno z rozgałęzień prowadziło do dużego pałacu, zapewne to tam mieściły się władze miasta. Zaś drugie wiodło wprost do olbrzymiej budowli, wysokiej na trzysta metrów, zwężającej się ku górze, o kolistej podstawie z średnicą mniej więcej połowy kilometra. Górowała ona nad całym miastem, lecz widać było, że jest jeszcze w trakcie budowy, a raczej wykończenia. Dokoła niej, na ścianach porozmieszczane były koliste bramy, które swym kształtem idealnie dopasowywały się w walcowatą budowlę. Zaczynały się one pojawiać mniej więcej w połowie wysokości, i właśnie tam usytuowane były największe z nich o wysokości dwudziestu metrów i szerokości dziesięciu. Im wyżej sięgała budowla, tym mniejsze były bramy.
-Kalen, co to za budynek??
-To jest port dla statków powietrznych, podobno będzie to jeden z najnowocześniejszych, choć jest ich tak mało, że wątpię, czy jest to odpowiednie słowo.
-Statków powietrznych??
-Tak- wilkołak wiedział, że Agalon mało wie o tutejszym świecie, wiec starał mu się tłumaczyć to i owo- widzisz są to statki napędzane najnowszym wynalazkiem krasnoludów, silnikiem parowym. Mają one różne przeznaczenie, są takie przeznaczone do handlu, do transportu, a nawet wojenne. Co do wyglądu, niektóre kształtem przypominają morskie statki, z tą jednak różnicą, że posiadają po boku dwa ogromne skrzydła, niczym smocze, zrobione z jakiegoś twardego włókna, koloru papirusu, mają też wielkie dysze z tyłu, inne zaś są jak orły, również z podobną dyszą, tyle że odpowiednio mniejszą. Są o wiele mniejsze od tych pierwszych, zmieszczą się w nich, chyba maksymalnie, dwie osoby, no i są o wiele szybsze i zwrotniejsze od tych wielkich. Jak można się domyśleć, idealne narzędzie wojny. A i na te małe mówią myśliwce, zaś na te duże, chwila jak to było,…, a już wiem lotniskowce. Niesamowite, że wreszcie człowiek może wznieść się w powietrze i szybować jak ptak.
-Czytałem o takich silnikach. Niezwykle skomplikowane urządzenia.
-Tak masz racje, ale koniec już tych pogaduszek, schodzimy na trakt i wchodzimy do miasta.
2
Powinno być tak (właściwie to tylko jeden z kilku wariantów, ale liczy się interpunkcja)...Przyczyna zgonu:
1. zmiażdżenie kości przez tkankę mięśniową
2. niewydolność sercowa.
Przyczyna zgonu:
1) zmiażdżenie kości [...],
2) niewydolność sercowa.
Muszę.musze
Głupio to wygląda... ja bym napisała: ,,Teraz muszę dostać się do tego miasta... jak to było? A, Orimpus."Teraz musze dostać się do tego miasta, jak to było, a Orimpus.
Znak zapytania, słoneczko.Tylko jak ja znajdę w nim tego Zarika żelazny Młot.
Przecinek po ,,trudno".Trudno jakoś to będzie.
Przecinek po ,,wypadek".Ten czarodziej, chyba na taki właśnie wypadek dał mi tę mapę.
Mieś? Mieśko Pirszy? (Nie Mieśko, tylko Misica, nie pamiętasz co psorka na historii mówiła? A myślisz, że słuchałam?)Jednak dobrze mieś
Co musze, gdzie te muchy?Musze.
To, co jest między przecinkami wlepiłabym w nawias, a zamiast ,,zbudowany był" winno być ,,zbudowane było" (bo pomieszczenie). A poza tym nie widzę sensu dodawaniu tego o budynku, przecież i tak nie widzimy w tej chwili CAłEGO. :]Pomieszczenie, zresztą jak cały budynek, zbudowany był
Ke? o_O A to niby gdzie stoi... ee, no... no właśnie, kto?Pod lewą ścianą, prawą i tą przed sobą
Pamiętajcie dzieci, że eliksiry zaliczamy do narzędzi alchemicznych.pełno było różnorakich eliksirów, flakoników, buteleczek, szklanych rurek i różnego typu narzędzi i aparatur alchemicznych.
A ta uwaga o pokoju to pasuje tam jak dziura w moście. Cały czas gadka o stołach, a tu nagle hyc! pokój się świeci, a potem znowu stoły.Gdy wchodziło się do tego dużego pokoju, widziało się cztery stoły. Pod lewą ścianą, prawą i tą przed sobą były trzy z nich, na których pełno było różnorakich eliksirów, flakoników, buteleczek, szklanych rurek i różnego typu narzędzi i aparatur alchemicznych. Pokój był magicznie oświetlony. Czwarty ze stołów stał na środku.
Bez przecinka i ,,oraz" zamienić na ,,i", bo głupio brzmi. (Ale ci się rymło. Wim. <szczerzy się>)Był długi na dwa i pół metra, oraz szeroki na metr.
Bez pierwszego przecinka.mężczyzna, poprzyczepiany grubymi, skórzanymi pasami do blatu
Okryste, brązowy pigment. A nie łatwiej było napisać: jego brązowe włosy? A poza tym jest tu o jeden przecinek za dużo.Jego włosy, o brązowym pigmencie
Przecinek po ,,coś".tak jakby posiadał coś czym bogowie nie obdarzyli przeciętnych ludzi.
Po prostu ,,leżał nieruchomo", przeca wiadomo, o kogo chodzi.Lecz coś z tym człowiekiem było dziwnego, na pozór wyglądał normalnie, ale różnił się od innych, tak jakby posiadał coś czym bogowie nie obdarzyli przeciętnych ludzi. Postać ta leżała nieruchomo
Przecinek przed ,,jakby".Wyglądało to tak jakby
To znaczy jak? Nie widzę tego. Nie istnieje jeden szablon stroju czarodzieja. OPISZ. To jest TWOJE opowiadanie.Obydwoje byli ludźmi, ubranymi jak czarodzieje
- Nie wymądrzaj się, gówniarzu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Są inne metody!!!!!!!
Dopuszczalne są najwyżej trzy wykrzykniki. (Ale u winky jeden. To nie żart. Chociaż właściwie nie musisz jej słuchać. No jasne, najlepiej w ogóle już nic nie napiszę, bo kto by tam mnie słuchał? Oj, przestań, zaczynasz brzmieć jak emo. Jak możeszszsz...? T__T)
Zły zapis dialogów. Spacje muszą być wokół myślników. Kropka po ,,spokojem", ,,zrozum" z wielkiej. Gdzieś tu jest cały osobny temat o tym.-Nie Narethcie- głos starego czarodzieja emanował spokojem- zrozum, musimy do końca poznać
Okaz, przecinek.to jedyny okaz jaki zdołaliśmy w pełni wytworzyć
W imię Zeusa, Odysa i światowida, co to-to jest tam na końcu? (Apokalipsa! Aaa!)gdyby coś poszło nie tak, …,
Przecinek. Ale pomiędzy, nie na końcu albo początku.wiesz że


O, to samo w drugą stronę. JEDEN albo TRZY wykrzykniki.Numer 371!!
Adlaczegoakuratprzednim?strach przednim
Rzygnął wrzącą smołą, rogi wystrzeliły mu z czoła, a powietrze, którym zionął z pyska, zamieniło się w trujący opar.oczy Naretha zaczęły płonąć ogniem, dosłownie czerwonym płomień wypływał z jego gałek ocznych, a głos zmienił się na nieco demoniczny
Od tego zdania już mi się nie podoba. Bo znooowu to saaamo...Wiesz że elfy szykują się do wojny.
Eee, nom, w sumie yyy nie, sam niewiemczemu taka idea zaświtała w główce mej.Elfy zawsze z nami walczyły, yyy, niema w tym nic dziwnego.
Aha, czyli to jednak NIE jest metafora. W takim razie przydałby się lepszy opis, bardziej dosłowny i mniej... śmieszny. :]płomień w oczach młodego czarodzieja zmienił się na kolor fioletowy
To stwierdzenie mnie rozwaliło. Zwykła wojenka... jakby to było coś tak codziennego, jak zakładanie skarpetuś. (Wooojenko, wojenko, cóóóżeś tyyy za paaani?)zwykła krótka wojenka
Mordo ty moja!obok elfiego boku wzlatują w niebo mordowie,

ć. (...dward ącki... EJ! Tam nie było ę! Oszustka... Ja? Nie.płonąc

Gałki mu wypadły... oczodoły tylko zostały. Puste. (Smutne to zaiste.) To była (ż)aluzja do tego, że znów nieco nieumiejętnie opisujesz zjawiska/sytuacje(/kanapki z serem) etc.oczy Naretha przestały płonąc. Stały się puste.
Znikąd.z nikąd
o_O Dawno tak pokręconego zdania nie widziałam.-Widzę śmierć Ariwaldzie, widzę koniec kłamstw, widzę…- Nareth upadł na ziemię, udał że mdleje, wiedział co ma robić, wiedział że wizję, czarodziej z jego darem i doświadczeniem, może przerwać, lub wywołać w każdej chwili. To znacznie ułatwiało mu pierwszą część jego planu. Zaskoczenie
Dwukropek po ,,rzeczy".Otuchy dodawały mu jedynie trzy rzeczy, jego magiczna mapa,
Bez przecinka.zgodnie z nią, do wyjścia z puszczy
Bez przecinka.od rana, aż do zmroku.
Znowu jakaś hybryda.Tolaran.,
Niezbyt udana próba wymyślenia czegoś brzmiącego tak ładnie, jak ,,mithril"?miecz obusieczny wykonany z mitrilandum
A jednak nie., poddanego obróbce mitrilu

To raczej wisiał... albo - żeby było neutralnie - spoczywał.Leżał on sobie spokojnie w pochwie na plecach Agalona.
Coś.cos
Bez przecinka.aby ewentualnie śledząca go osoba, nie mogła poczuć się wykryta
Nie mam już czasu na dalszą ocenę, ochoty zresztą też nie. Opowiadanie nie wzbudza zainteresowania. Od razu zapachniało mi wątkiem z ,,Wiedźmina" i eksperymentami na płodach tego-jak-mu-tam-zapomniałam. I - jak już mówiłam - znowu to samo. Znowu elfy, krasnoludy, czarodzieje, smoki pewnie też? Fantasy to nie tylko magiczne miecze, brodate krasnoludy i zajebiście piękne elfy. Ale tu już odsyłam do lektury ,,Zanim napiszesz fantasy" autorstwa Ninetonguesa, gdzieś w tematach poniżej.
Znaki przestankowe stawiasz w cały kosmos. Zdania są nierzadko pozbawione sensu, a na pewno niepoprawnie zbudowane. MIESZASZ CZASY. Czytaj więcej - będziesz popełniał mniej takich błędów. Bo stąd właśnie wynikają - z nieoczytania.
A poza tym wiadomo: ćwicz, ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz, a także ćwicz. (Nie zapominaj o ćwiczeniu.)
Pozdrawiam, niechaj MOC(z) będzie z tobą.

Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
3
winky, winky, winky... przeczytałaś do końca...?
mi się podoba unowocześnienie tradycyjnego świata fantasy. Piszesz słabo, ale to zawsze można naprawić, za pomocą wielu, wielu ćwiczeń. Tekst jest troszkę toporny, słabe opisy (tj. dynamika opisu walk), brak napiecia i wszystko jest takie "hop do przodu". Najfajniejszy jest wilkołak.
Błędy wypisała winky -choć tylko z fragmentu- ale to i tak starczy ci do zobrazowania ich ilości.
Pomysł: 3
Styl: 3-
Schematyczność: 3
Błędy: 2
Ogólnie:3-
pozdrawiam
mi się podoba unowocześnienie tradycyjnego świata fantasy. Piszesz słabo, ale to zawsze można naprawić, za pomocą wielu, wielu ćwiczeń. Tekst jest troszkę toporny, słabe opisy (tj. dynamika opisu walk), brak napiecia i wszystko jest takie "hop do przodu". Najfajniejszy jest wilkołak.
Błędy wypisała winky -choć tylko z fragmentu- ale to i tak starczy ci do zobrazowania ich ilości.
Pomysł: 3
Styl: 3-
Schematyczność: 3
Błędy: 2
Ogólnie:3-
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec