
Zalążek pomysłu na tę powieść pojawił się już na początku wakacji. Przybierał różne formy, miał dziesiątki wersji, ale żadne z nich mi nie odpowiadały. Wiem, co będzie później, ale największy problem sprawia mi rozpoczęcie. Tkwię cały czas w jednym miejscu; niby regularnie znaków przybywa, lecz wątpliwości pozostają i za nic nie mogę oddać się w pełni kontynuacji. Chyba najlepszym, a zarazem ostatnim wyjściem jest poddanie tego tekstu Waszej ocenie.
"Międzywymiar" to pierwsze słowo, o którym pomyślałam, gdy miałam nadać tytuł. Wynika z budowy świata przedstawionego w powieści, ale z poniższym fragmentem nie ma nic wspólnego. Lepszego pomysłu nie miałam - nazwy to zdecydowanie moja słaba strona.
WWW Kasandra rozwarła szeroko powieki, lecz już sekundę później, odczuwszy ból spowodowany nader intensywnym światłem, zmrużyła oczy. Mogłaby przeturlać się na bok lub wstać, lecz czuła, iż tymczasowo wykracza to poza możliwości jej obolałego ciała. Postanowiła chwilę odpocząć, zregenerować siły i dopiero wtedy podjąć próbę wykonania jakiejkolwiek czynności trudniejszej od oddychania.
WWW Gdy tuż nad nią zamajaczyła sylwetka, którą najpierw mylnie uznała za sunący po nieboskłonie ogromnych rozmiarów statek kosmiczny, poczuła się zaniepokojona i zdezorientowana. Wśród wspomnień oraz natarczywych, niekoniecznie logicznych i składnych myśli starała się doszukać odpowiedzi na pytania dotyczące minionych zdarzeń i aktualnego miejsca jej pobytu. Niestety, przyniosło to mierny skutek. Miała jednak pewność co do jednego – w Polsce, gdzie panowała zima, lodowym oddechem otulając wsie, miasta i wszelakie niezagospodarowane przestrzenie, słońce nie miało prawa świecić z taką intensywnością. Gdzie, w takim razie, znajdowała się dziewczyna?
WWW Spowita cieniem postać z lekkim wahaniem wysunęła przed siebie dłoń. Kasandra prędko odczytała intencję niezidentyfikowanej istoty ludzkiej, lecz, nawet się nie zastanawiając, odrzuciła pomoc. Wpływ na tę decyzję miała wyznawana przez nią zasada, którą matka wpajała jej już od dziecka: „Nie darz obcych zaufaniem”. Nie sądziła wprawdzie, że ową osobą mogą rzeczywiście kierować nieczyste pobudki, ale, w otoczeniu zbyt wielu niewiadomych, postanowiła zachować szczególną ostrożność i pozostać zdaną wyłącznie na siebie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie nabierze orientacji w obecnej sytuacji i nie powrócą wspomnienia.
WWW Zebrawszy pozostałe pokłady sił, z niemałym wysiłkiem uniosła się z pokrytej bujnymi roślinami ziemi. Natychmiast dopadły ją zawroty głowy, a nogi zaczęły się trząść. Wydawać się mogło, iż jej starania nie przyniosą rezultatów, a nadzieje dotyczące zachowania pozycji pionowej pozostaną płonnymi – i owe domysły ziściłyby się, gdyby nie bliska obecność wiekowego drzewa, o którego pień czarnowłosa dziewczyna zdołała się oprzeć; najpierw wyprostowaną dłonią, następnie przylegając do niego całym ciałem. Nie miała nawet czasu, by odetchnąć, gdyż przenikliwy ból przeszył jej czaszkę. Z trudem zdusiła syknięcie, siląc się na zachowanie spokoju.
WWW - Wszystko dobrze? - Kasandra usłyszała tuż za sobą wysoki, piskliwy głos, który ocierał się o granicę niesłyszalności i należał niewątpliwie do młodej przedstawicielki płci pięknej.
WWW - A czy twoje zdolności percepcji nie są przypadkiem zaburzone? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, zaciskając zęby.
WWW Na jej czoło i plecy wstąpiły liczne kropelki potu, spowodowane poniekąd buchającym zewsząd gorącem, lecz przede wszystkim przedłużającymi się mękami. W kurczowych próbach utrzymania się na własnych nogach dziewczyna nieświadomie wryła bose stopy w wilgotną glebę, a ręce wczepiła w przepustki między płatami kory. Jej oddech przyspieszył, stał się płytszy i zdecydowanie głośniejszy, natomiast przed oczyma zagościła migotliwa chmura barwy antracytu. Dziewczyna zaczynała już utwierdzać się w przekonaniu, że najpewniej niebawem zemdleje - była to zresztą bardzo prawdopodobna wizja przyszłości, zważywszy na jej odczucia - gdy ból drastycznie zmalał, delikatnym jedynie pulsowaniem przypominając o sianym chwilę wcześniej spustoszeniu.
WWW Kasandra zmieniła pozycję; podpierała się teraz o drzewo wyłącznie plecami i choć głowę miała spuszczoną, niby teatralna kukiełka, zdawało się, że powoli nabiera sił. Westchnęła przeciągle, uniosła dłonie, by rozmasować skronie kciukami, i zamknęła oczy. Zdziwiła się, bowiem powieki zapiekły ją niemiłosiernie, jak gdyby od kilku dni szczędziła sobie snu. Wsłuchała się w jednostajny, pieszczący uszy szum liści i oddała się świadczącej o lenistwie ludzkim czynności – odpoczynkowi.
WWW Kwadrans później uznała swój stan za wystarczająco stabilny, więc otworzyła oczy i przytomnym już spojrzeniem rozejrzała się dookoła. Nie myliła się w swej pierwszej ocenie – krajobraz niewiele miał wspólnego z jej ojczystym krajem, co więcej, Kasandra zaryzykowała stwierdzeniem, jakoby był jego istnym przeciwieństwem. Zielone pędy oplatały ściśle pnie pnących się ku górze, zarówno potężnych, jak i rachitycznych drzew, natomiast słupy światła rozbijały się o liściaste korony, gdzie nurkowały, by chwilę później w postaci licznych promieni zatonąć w połaciach dzikich traw. Przed Kasandrą rozpościerała się dziewicza puszcza, zasobna w rozmaite rośliny, i to, w przeciwieństwie do sposobu, w jaki znalazła się ona w tym miejscu, nie wzbudzało żadnych wątpliwości.
WWW Nagle zza kęp bujnych krzewów wyłoniła się sylwetka należąca do dziewczyny, z którą czarnowłosa uprzednio przeprowadziła krótką konwersację. Choć postać ta mierzyła blisko dwa metry, w otoczeniu ogromnych drzew zdawała się być karłem. W jej palisandrowych oczach czaił się smutek, którego przyczyny Kasandra początkowo nie potrafiła zrozumieć, po chwili jednak uświadomiła sobie, jak odwdzięczyła się za troskę, gdy jej umysł jeszcze zaćmiony był bólem. W obliczu ciążących niewygód czarnowłosa przestawała brać odpowiedzialność za słowa opuszczające jej usta; z maniery tej zdawały sobie sprawę liczne zastępy ludzkie, którymi zwykła się otaczać, jednak nieznajomym, czego zdołała już doświadczyć, zdarzało się owe wypowiedzi interpretować jako rzeczywiste obrazy. Nie wątpiła, że i jej rozmówczyni postąpiła podobnie. Kasandra otworzyła usta z zamierzeniem wytłumaczenia zaistniałej sytuacji, jednak odpowiednie wyrażenia zdawały się jej umykać, zbaczać na odległe horyzonty myślowe. W końcu zaniechała prób odnalezienia wyrafinowanych zwrotów i swoje czyny zwieńczyła tylko lakonicznym, acz adekwatnym „przepraszam”.
WWW Stojąca naprzeciw dziewczyna wygięła wąskie usta w nieśmiałym uśmiechu, który niebawem wpełzł na całą twarz, rozświetlając ją nieuchwytnym blaskiem. Starsza z dziewcząt przypatrywała się badawczo, nieudolnie maskując zaciekawienie. Złożoność psychiki ludzkiej budziła jej zainteresowanie zawsze, ilekroć napotykała innego przedstawiciela swej rasy. Bliskim sercu osobom ciągłe analizowanie nigdy nie przypadało do gustu, bowiem Kasandra poszukiwała drugiego dna w każdej wypowiedzi, co nierzadko pełniło rolę preludium konfliktu.
WWWCzarnowłosa gwałtownie odwróciła się i nagle ruszyła pędem przed siebie, dostrzegłszy coś, co dogłębnie nią wstrząsnęło.
* * *
WWW Zewsząd bucha gorąco. Słońce zdaje się skupiać wszystkie złociste promienie na mnie, by uczynić ucieczkę jeszcze trudniejszą. Krople potu wstępują na moją skórę – organizm usiłuje bronić się przed niszczycielską wręcz temperaturą. Oddycham z trudem, zmęczenie rozpływa się po moim ciele niby jad krążący w żyłach. Mięśnie nóg powoli protestują, zaczynają odmawiać posłuszeństwa, lecz nawet to nie skłania mnie do zaprzestania niemal szaleńczego pędu.
WWW Biegnę. Czynność ta łączy w sobie wiele człowieczych doznań, a doskwiera mi brak czegoś, z czym dotąd obcowałam na co dzień. Nie przywykłam do nagłych zmian; dotąd moje życie pisane było przez rutynę, tworzone poprzez powielane wciąż zachowania. Mogłabym szukać marnych wymówek i wmawiać sobie, że wszystko jest jedynie marą senną, ale nie zamierzam oszukiwać samej siebie. Wiem, że żaden sen nie ma prawa ani być do tego stopnia przepełnionym życiem i dbałością o detale, ani tętnić wyraźnie obecną, ale nieuchwytną prawdziwością. Powodując narastający ból, pytanie wciąż natarczywie kołacze w mojej głowie: gdzie jestem? Wątpię, by kiedykolwiek było mi dane znaleźć odpowiedź.
WWW Nagle tuż przede mną pojawia się budynek; nie, budowla, monumentalna i majestatyczna. Powstaje, wydawałoby się, niczym feniks z popiołów, tworzona jest jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zdaje się ogromniejsza i bogatsza od okalających ją gór, wznosi się, by sięgnąć chmur... Nie. To wyobraźnia płata mi figle. Myślę: znów. Budynek, istotnie, należy do tworów rzeczywistych, jednak jego ogrom okazuje się złudny. Wygląda jak karykatura piramidy, jak jej filigranowa wersja, będąca zupełnym przeciwieństwem hołdu ku pracowitości starożytnych architektów. Naturalne kamienie, którymi jest ozdobiona, połyskują śmiało i tym samym przykuwają uwagę. Ganiąc siebie samą za nieostrożność i nadmierną ciekawość, postępuję kilka kroków naprzód. Coś, co mnie w tej budowli intryguje, nie pozwala na uaktywnienie rozwagi ani logiki.
WWW Przykładam dłoń do kamiennej płyty. Instynktownie, działając prędzej, niż myśląc, wybieram miejsce, w którym powinna znajdować się klamka. Jest to, jak podejrzewam, przyzwyczajenie nabyte wskutek zbyt długiego kontaktu z rozwiniętą cywilizacją ludzką. Jedno spojrzenie wystarcza; wiem już, iż konieczne będzie znalezienie innego sposobu na dostanie się do środka. Nie zamierzam odpuścić, choćbym miała spędzić przy mojej piramidce kilka dni. Próby nie są daremne, skutkuje prosty sposób - naparcie całym ciałem na trójkątną wersję drzwi. Kamienna ściana opada i ukazuje wnętrze, w którym panuje swoisty mrok, niezaburzony nawet poprzez wpływające snopy intensywnego światła. Przez chwilę sycę się sukcesem, prostym, ale jakże satysfakcjonującym. Potem odwracam się i zaszczycam przelotnym spojrzeniem otoczenie; nie odnotowuję żadnych zmian. Dynamika puszczy wydaje się teraz pozorna. Brakuje mi czegoś, ale nie potrafię sprecyzować, czego.
WWW We wnętrzu piramidki dominuje prostota i surowość. Gdzieniegdzie zza nieprzeniknionej szarości ścian wyłania się zieleń, przyjmując postać wysuszonego mchu. Mam wrażenie, że nawet delikatne muśnięcie zdołałoby obrócić te prymitywne rośliny w proch. Biorę głęboki wdech. Wyczuwalna przez chwilę nuta wilgoci ustępuje miejsca woni drzew, nagrzanej słońcem ziemi i kwitnących kwiatów. Wbrew oczekiwaniom, nie czuję odoru zgnilizny, jedynie zapach starości. To abstrakcyjna informacja utwierdza mnie w przekonaniu, że mogę bezpiecznie ruszać dalej. Dopiero teraz kieruję wzrok na znajdujący się w podłodze otwór, który ukazuje spiralne schody. Poszczególne stopnie wydają się kruche i zbyt wąskie nawet dla stóp dwuletniego dziecka, jednak nie jest to w stanie skłonić mnie do rezygnacji. Schodzę na palcach, ostrożnie stawiając każdy krok, i słyszę, jak kamień pod moimi stopami kruszy się, a następnie jego fragmenty spadają, smętnie obijają się o powyszczerbiane powierzchnie, aż w końcu uderzają po raz ostatni i pozostawiają po sobie wyłącznie milknące echo. Nie potykam się ani razu, co uznaję za niepodważalny cud, który najpewniej zawdzięczam dociekliwemu słońcu wysyłającemu za mną swe promienie. U kresu schodów mrok tężeje, spowija pomieszczenie, uniemożliwiając zobaczenie czegokolwiek. Pozostaję zdana na pozostałe zmysły. Modlę się, by i one nie zawiodły.