8 lutego 1989 roku (środa)
W ubiegłą sobotę była impreza z okazji urodzin przyjaciela. Opowiem o tym wieczorze, bo od czegoś trzeba zacząć. Niemniej sobotnie przeżycia były niczym w porównaniu do tego co nastąpiło w niedzielę. A niedziela była tak niesamowita, że chyba każdego zmusiłaby, aby sięgnął po pióro i próbował coś o niej napisać.
Do Wolina, gdzie od niedawna mieszka Bogdan, przyjechałem późnym wieczorem. Kiedy po sprawdzeniu powrotnych pociągów opuszczałem kokon dworca w twarz uderzył mnie nadspodziewanie mroźny powiew. Ku mojej uciesze, on i chrzęst lodu pod stopami gwarantowały, że tego dnia obuwie mi nie przemoknie. Zerkając, to na migoczące gwiazdy, to na okna mijanych budynków, zaś w imieniu dziurawych butów zadowolony z siarczystego mrozu, chyba szybciej niż w tym zdaniu do kropki, dotarłem do bloku Bogdana. Wchodząc usłyszałem dziewczęce chichoty przebijające się z gwaru dochodzącego zza znajomych drzwi. Pomyślałem: „Będzie przyjemnie!”. Jednak pukanie i przyciskanie dzwonka nie odnosiło skutku. Poczułem niepokój. Odwróciłem się, zakreśliłem nerwowe kółko na korytarzu i znów dopadłem dzwonka. I kiedy stwierdziłem, że on nie działa, wówczas z całej siły kopnąłem w drzwi, po chwili usłyszałem czyjś głos wyrażający zdziwienie, że ktoś dobija się z zewnątrz.
Nie mija pięć sekund, drzwi w końcu otwierają się i widzę uradowanego solenizanta. Jego rozpostarte skrzydła i uśmiech od ucha do ucha zapraszają do środka. Wręczam Bogdanowi zamówioną przezeń książkę, po czym przystępuję do zapoznawania dziewczyn żywo rozmawiających ze sobą w kuchni, następnie witam się z chłopakami majstrującymi przy półmiskach i szkle w dużym pokoju. Towarzystwo wydaje się być nastawione przyjacielsko. Zresztą nie dziwię się – wyraźnie widzę, że są już dobrze wypici. Pozostaje mi tylko wtopić się w otoczenie. Jednak coś stoi na przeszkodzie. Sklep. – Tak. - Po drodze miałem kupić wódkę, ale jedyny nocny sklep w Wolinie był zamknięty. Tak więc, czuję się nieswojo, że do przybytku kumpla nie wniosłem żadnego trunku, i że muszę doganiać ekipę spijając żałosne resztki... - przedtem oczywiście potrząsać butelkami i sprawdzać czy na ich dnie jeszcze coś chlupocze. Tak..., musiał to być pożałowania godny widok. Miałem taką świadomość i nic nie mogło jej wymazać. Zamiast korzystać z nonszalancji wypitych łyczków i bajerować dziewczyny, ja jak jakiś ochlej włóczyłem się po pomieszczeniach z butelką w ręku. Byłem z wolna przemieszczającym się kretynem. Później z kretyna przeistaczałem się w mimowolnego świadka braku wstrzemięźliwości w dzieleniu się własnymi hormonami rozrodu. Gdybym chciał dalej ciągnąć wątek wieczoru, musiałbym skupić się na scenach erotycznych odbywających się w pomieszczeniach tamtego mieszkania. Jednakże celem opowieści, jak już rzekłem, nie jest orgiastyczny opis sobotnich wydarzeń lecz niedziela. Wspomnę jeszcze tylko o ostatnim zapamiętanym momencie wieczoru. Zdarzyła się rzecz poniekąd dziwna, ponieważ Ja, który najpierw wałęsałem się bez celu, później przez dłuższy czas siedziałem przy stole przysłuchując się rozmowom pełnym chichotów i podszczypywań... nagle, ni stąd, ni zowąd uruchomiłem ręce i waląc pięściami w blat stołu wrzasnąłem: ,,Bądźcie normalni!
Nie trzeba chyba mówić, że zapanowała pewna konsternacja odmalowująca się na nasączonych alkoholem twarzach dodatkową karnacją poszczególnego i uchlanego zdumienia. Konsternacja, Karnacja. Ale pomińmy rymy, bo w momencie kiedy się swym gardłem wydarłem, kiedy pokój za przykładem gardła rozszerzył się na wszystkie możliwe strony – ja poczułem się jak nigdy... - wyobcowany.
Nie wiedząc co robić - a chcąc koniecznie - z całą uwagą uczepiłem się procesu tworzenia śliny, oraz tego, jak podają ją sobie mięśnie gardła, by mogła wpaść w przełyk. Koszmar! Jednak koszmar trwający krótko, ponieważ szybko na pomoc przyszło to coś... - A to Coś - widząc jak przełykam ślinę, widząc niezrozumienie z jakim spotykam się prosząc tych ludzi o normalność, postanowiło najwidoczniej zlitować się i przerwać emisję rzeczywistości. Na moje oczy opadła czarna kurtyna...
Alkohol na Koń, po żyłach - po całym ciele Kornela goń,
przez noc i puszczę tkanek - pędź bez zmysłów i słów...
Tymczasem pijak, tak go nazwijmy może - z konia spada,
i miast spróbować ponownie na wierzchowca wskoczyć
by po wnętrznościach niby po stepach szaleńczo gnać i pędzić
on na podobieństwo drążenia w ziemi robaka
powoli wwierca się w ciało...
Nastała niedziela. Pora tego dnia, w której szare niebo umieszcza swą latarkę tak, by światłem najpierw rozbłękitnić siebie, a później wstąpić do mieszkania Bogdana. W nim porusza się wolniutko, tak jak czyni każdego pięknego dnia, kiedy mając dobre usposobienie przesuwa się z przedmiotu na przedmiot, pozostawiając za sobą ten złocisto-przeźroczysty płaszcz, co jest jak rozkwitający kwiat światła, a właściwie zaklęcie przywracające przedmiotom wczorajszy blask.
W chwili, kiedy leżałem na podłodze, a jakieś ręce wpychały do ust bułkę - słoneczne światło dopadło i mnie, lecz zamiast zewnętrznego rozpromienienia jakie było udziałem przedmiotów... ja poczułem przeszywający ból. Przemożna chęć wyzbycia się go przyczyniała się do otwierania ust i przyjmowania bułki. Dziś, korzystając ze sposobności, chcę wyrazić Bogdanowi podziękowanie za ową interwencję. Gdyby nie on, nie wiedziałbym jak poradzić sobie z tym cholernym kacem.
Do rytuału spotkań z Bogdanem należą próby rozstrzygania najróżniejszych kwestii. - Wówczas zwierzamy się sobie ze swoich życiowych spostrzeżeń. W tą niedzielę było podobnie. Z początku nie gadaliśmy o niczym konkretnym. Jednakże po dwóch godzinach, zaczęliśmy ni stąd ni zowąd zadawać pytania na temat czegoś, o czym dotąd nie rozmawialiśmy, a co dotykało wątku skończoności i nieskończoności wszechświata. Temat nalazł jakoś niechcąco, i nie wiedzieć czemu zaczął narastać. – Wraz upływem kolejnych kwadransów wzmógł się do tego stopnia, że coraz słabiej dochodziła do nas muzyka z adaptera. Ale nie tylko z muzyką zaczęło się coś dziać, bo z nami też - właściwie należy powiedzieć, że zadziewało się w całym mieszkaniu, ponieważ w całym mieszkaniu powietrze poczęło gęstnieć, zestrajając ze sobą wszystko do czego przylgnęło i przywarło. - Można rzec, iż stało się w tym mieszkaniu zaskakujące a podobne orkiestrze zestrojenie, jedność zgęstniałego powietrza i uczłowieczających się przedmiotów. Przedmiotów, które owszem, cały czas były przedmiotami - wszak nie zwariowałem, ale niech mnie licho ściśnie, jeśli nie sprawiały wrażenia jakby już nimi nie chciały być - słowem, jeśli nie chciały wyrwać się ze swej materialnej skóry! Czuliśmy coś takiego! - Także i to, że w nabierającej niesamowitości atmosferze nasze osobne Losy schodzą się w jeden wspólny, który ponadto, czegoś od nas żąda. Chce abyśmy umieścili swoje życie bądź to w skończoności bądź w nieskończoności kosmosu.
Konsekwencją przyjęcia wyzwania była wielogodzinna dyskusja, której czas tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że niczego nie da się przyspieszyć. żaden rolnik nie posieje i nie zbierze w jednej i tej samej chwili. Takowo, nasze zmagania z początku przybierały postać pokracznych wywodów. Przykładem może być monolog wygłoszony przez Bogdana, który odnosił się do świata skończonego. Przytoczę go zrazu dlatego, że właśnie ten spośród wielu innych był pierwszą jaskółką rodzącego się tragizmu, pierwszym wyraźnym uświadomieniem sobie braku gruntu pod nogami, czyli braku świata, w którym można byłoby spokojnie lub też niespokojnie (w zależności od preferencji) - ale ISTNIEć! Bogdan powiedział mniej więcej tak:
Jak jest możliwe, żeby wszechświat był skończony? - Załóżmy, że postawimy kreskę, która koniec jego będzie oznaczać. - A co dalej? - Przecież logika mówi, że zawsze jest coś dalej - niechby przynajmniej próżnia! Ale próżnia odpada, gdyż i ona musiałaby zawierać się w jakiejś przestrzeni. A w ogóle, czy nie wydaje Ci się, iż pozbawienie Czegoś jego przestrzeni, byłoby jednocześnie pozostawieniem ,,jakiejś przestrzeni dla Czegoś innego? - I gdybyśmy odebrali ją Kosmosowi, to czy nie pozostawimy czegoś na jej podobieństwo. A jeżeli tak, to czy nie należałoby w takim razie poszerzyć owe pojęcie przestrzeni by lepiej wyrażało rzeczywistość?
- Po tego typu następujących po sobie przemowach wyrażających generalnie bezsilność, daliśmy sobie spokój z wersją, że świat jest gdzieś skończony.
Natomiast ze wszechświatem nieskończonym, poszło dużo łatwiej. Uznaliśmy go za nie do wyobrażenia przede wszystkim dlatego, że wiedzieliśmy, iż człowiek ma upodobanie do zaznaczania końca wszelakich rzeczy. Do tego stopnia, że gdy znane nam rzeczy próbują nas absorbować, kiedy walą się nam na głowę – wówczas my i tak nad rzeczą w chwili obecnej najbardziej nas zajmującą stawiamy mniejszą lub większą kropkę nad ,,i". - Homo Sapiens czuje ciągłą konieczność ustosunkowywania się wobec jakichś treści. Albo jest "za" albo "przeciw", rzadko mówi "nie wiem".
Tak więc, oba oblicza sklepienia niebieskiego, które na przemian pakowano nam do głów, a w które nie mieliśmy okazji zagłębiać się - teraz odrzuciliśmy jako teorie przerastające intelektualne możliwości pojmowania przez zwykłego, przeciętnego człowieka.
Kolejny już raz oczami wyobraźni zapuściłem się jakoby w sen, w którym to doszliśmy z Bogdanem do zarośniętego bluszczem sklepu gdzie prócz antyków i innych rupieci nasi nauczyciele kupują jeszcze zwietrzałe teorie:
Sprzedawca śpi. W miejscu gdzie stoję i skąd widzę jego wyciągnięte nogi, z sufitu między nie wyłuskanym groszkiem a bukietem kocanek zwisa coś co imituje kometę, lecz jest dzwonkiem, na którego dźwięk brodaty mężczyzna, jak się okazuje jest niezwykle wyczulony. Rozdzwaniam nim przestrzeń, na co brodacz mozolnie aczkolwiek bez ociągania się wstaje, i nie odpowiadając na uprzejme powitanie, równie leniwie jak podnosi swoje sto kilo, wyciąga teraz ręce po tkwiące za moją pazuchą teorie. I choć najwyraźniej widzę, że nie oczekuje z naszej strony żadnych wyjaśnień, to jednak z racji jakiegoś imperatywu ożywienia jego znudzonej miny postanawiam mu wytłumaczyć, iż teorie będące w naszym posiadaniu są zbyt wyabstrahowane. W tym celu wypowiadam około sześciu zdań, z których cztery w sposób apatyczny i bez cienia wskazującego na zrozumienie zostają powtórzone przez samego sprzedawcę. Myślę sobie, że to jakiś trup - wielkie, chodzące cielsko trupa. Z kolei powyższa myśl wzbudza we mnie agresję, toteż odwracając się ku wyjściu oświadczam, że jak chce to może sprzedawać te rzeczy jakimś pieprzonym frajerom – ale nie nam.
Sen na jawie umyka tak szybko jak się pojawił, zostawiając z pozoru absurdalne pytanie: Czyżby istnienie tego świata było niemożliwe? Lecz zanim uczciwie sobie na to odpowiedzieliśmy, musieliśmy dokonać jeszcze wielu pokrętnych dedukcji, których przytoczenia oszczędzę wam. Powiem jedynie, że pierwszym, bodaj siedmiomilowym krokiem - już pozwalającym zobaczyć ścieżkę, po której chcieliśmy kroczyć dalej, było pojawienie się myśli, że skoro odrzucamy przyjęte wersje wszechświata, to w zasadzie nie znaczy to nic innego, jak tylko to, że odrzucamy możliwość istnienia przestrzeni. I po krótkim o tym rozmyślaniu stało się dla nas jasne, iż przestrzeni zwyczajnie nie ma.
Bogdan: No dobra, nie ma przestrzeni. A materia? Przecież materia zawsze
zajmuje pewien obszar przestrzeni, czyż nie?
Ja: No tak!
Bogdan: Więc co, więc jej też nie ma?
Ja: Nie ma. - Nie ma materii, ponieważ nie może być jej w świecie w którym
nie ma przestrzeni.
Nie zapomnę jak rosła w nas gorączka zrodzona ze świadomości, że prowadzimy dyskusję nieprzewidywalną co do konsekwencji – dyskusja, która może przez wiele miesięcy rodzić owoce, a następnie zrzucać je niczym dojrzałe jabłka na trawiastą, ledwie dwudziestoletnią zieloność naszych umysłów.
W końcu dom Bogdana, a właściwie mieszkanie jego matki stało się naocznym świadkiem jednego wielkiego biegania, podczas którego nasze gardła wykrzykiwały: ,,Nie ma materii! Nie ma przestrzeni!
Wreszcie Bogdan przystanął, spojrzał na mnie ze strachem w oczach i spytał:
- A czas? Do cholery, co z czasem? - Czyżby i jego nie było?
- Przyjacielu - rzekłem po chwili, ale dysząc jeszcze
- Przecież czas przede wszystkim odnosi się do przestrzeni, jest jak gdyby relacją materii z przestrzenią. - Czyli jego też nie ma! Pomyśl! - Skoro ich nie ma, to nie ma prawa zaistnieć coś, co nazywamy odczuciem upływu czasu!
- Ta krótka wymiana zdań spowodowała ostateczną zmianę formuły krzyku, odtąd zamiast wykrzykiwać: nie ma materii, nie ma przestrzeni, krzyczeliśmy: ,,Nic nie ma! - świat nie istnieje!". - I to już nie była gorączka, to było istne szaleństwo! Pamiętam, że ani na chwilę myśli nie wyrywały się do domu, czy choćby aktualnie upatrzonej. Również nikt nie spoglądał na zegarek. Czas nie istniał, i z każdą chwilą nie istniał coraz dosłowniej. Bogdan jak przystało na posiadacza czujnego umysłu; z punktu widzenia dopiero co stwierdzonego: NIC NIE MA - rzekł po chwili:
- Coś jest do cholery! - Widać przecież, że coś jest!
- To wrażenie, że jest - powiedziałem, i naraz złapałem się za słowo, bo czułem, że nie Ja je wypowiedziałem, tylko jakiś przybysz to rzekł ustami moimi - jakby filozofii profesor, co to przypadkiem do nas wstąpił, a skoro wstąpił, to przy okazji potrzebnym słowem wsparł.
- wykrzyczałem: Właśnie - Wrażenie. To jest Bóg! Wrażenie jest Bogiem!
Złapał się tego również Bogdan; mówiła o tym jego rozdziawiona gęba. A patrząc się na rozdziawioną gębę ja kontynuuję:
- Nic nie ma. - Jest tylko Bóg. - Bóg, który jest wrażeniem. Jest tylko jedna Chwila: ,,Teraz", Chwila - Wrażenie, Chwila - Wieczność. Ale wieczność nie zajmująca najmniejszej przestrzeni, ani też najmniejszego ułamka czasu. Wszelki czas przeszły jest nierealny - co więcej - niebyły, gdyż jest tylko wrażeniem obecnej chwili ,,Teraz". - Słuchaj przyjacielu - mówię dalej. - Jeśli, to co ci nawijam jest prawdą, to jeden z wypływających stąd wniosków jest dla nas cholernie ciekawy, ponieważ dotyka nas nie inaczej jak fizycznie. - Otóż, My nie istniejemy! - Nie istniejemy, gdyż jesteśmy tylko częścią owego Wrażenia!
Po dłuższej zadumie, oczy Bogdana zabłysnęły zrozumieniem. Ale, by potwierdzić sobie słuszność takiego kompleksowego wyjaśnienia, Bogdan ponownie przytrzymał w bezruchu swoje wytrzeszczone gały - i... i... - Sprawdzał. Upewniał się, czy aby przypadkiem Kiełbowicz nie zrobił logicznego błędu, czy aby nadto się nie zagalopował, po czym z gał ponownie zrobiły się oczy, które zabłysnęły tak rzadko spotykanym u ludzi światłem przeczyszczonego umysłu.
,,ZROZUMIENIE śWIATA" cisnęło nas w głębie foteli abyśmy w całkowitym znieruchomieniu mogli raczyć się WRAżENIEM. - Za moment każdy z nas był tym absolutnym Bogiem. - Bogiem zdającym sobie sprawę nie tylko z całkowitej nierealności tego co zobaczone, ale także z nierealności usłyszanego, odczutego, pomyślanego czy wyobrażonego. Ta cudowna chwila trwała ze dwie, trzy godziny - trudno określić. W każdym razie kiedy tym przepływającym, wiecznie teraźniejszym deszczem wrażeń nasyciliśmy się dosyć, wówczas pozwoliliśmy by popłynął z naszych głów zrazu malusieńki strumyczek, następnie rzeczka..., a w końcu wielka rzeka PRZECHWAłEK. A przechwalaliśmy się, ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, jak wielu filozofów przez wieki próbowało wziąć za rogi, poskromić, i wreszcie zamknąć w systemie filozoficznym tego rozjuszonego byka jakim jest nasz świat - i że nigdy im się to nie udało, gdyż zawsze w klatkach dla tego zwierza, brakowało bodaj ostatniego pręta, który możliwość wymknięcia się przekreśliłby definitywnie. Nagle dziś - Ja i Bogdan dajemy ludzkości system całkowicie zamknięty, klatkę dla byka jak się patrzy, i co najważniejsze - własnej roboty!!
Nie zapomnę chichotu Bogdana, że siedząc z nogami nie zaopatrzonymi w skarpetki pokonał 20 tomów Lenina, dzieło Kanta, a nawet Chrześcijaństwo, że dokonał wielkiego czynu bez najmniejszego poszanowania autorytetów. - W tym miejscu, wszystkich, zdolnych do wywołania w sobie zgorszenia stosunkiem Bogdana do budowniczych europejskiej cywilizacji - śpieszę zapewniać, że rzecz miałaby się z pewnością inaczej, gdyby Bogdan wiedział wcześniej jak wielkiego dokonamy odkrycia, że z pewnością zrobiłby wszystko, aby na tę okoliczność okrywały nas przyzwoite garnitury. Ale nie zrobił tego, bo nie wiedział..., bo skąd miał wiedzieć...? - Skąd, człowiek może wiedzieć co pomyśli za dni kilka, kiedy nie wie nawet co pomyśli za sekundę, ba - za ułamek sekundy?!
Dalsza część wieczoru była już rodem z piekła. Po jakiejś godzinie po raz kolejny zapanowało znieruchomienie podczas którego znów zapadnięci byliśmy we "wrażeniu". Kto wie, czy te dziecinne przechwałki bezczelnie żartujące sobie z Kanta, Kartezjusza czy Hegla po prostu Lucyfera nie wywołały.
- Otóż chcę opowiedzieć następną historię, której wielu z was odmówi prawdy. Jednak niedowiarkom wybaczam - gdyż, przyznaję, iż sam bym nie uwierzył gdybym jej na własnej skórze nie odczuł. Lecz kto w ufność bogaty, niech swych oczu nie szczędzi. Co więcej, czytelniku, jeśli masz podobne doświadczenia, a do tego znasz możliwą przyczynę zjawiska, tedy już teraz czuj się poproszonym o pakowanie walizek i przyjechanie do dwóch głupców w celu ich oświecenia:
Otóż siedzieliśmy po przeciwległych końcach wielkiego pokoju ze spojrzeniami skierowanymi w swoją stronę. Dlaczego na siebie patrzyliśmy? - Nie wiem, i proszę abyście nie pytali o drobiazgi. Ważne jest co innego. - W którymś momencie patrzenia na Bogdana stwierdziłem, że coś jest nie tak... - coś się zmienia..., zaczynam widzieć nie to, nie to... – jestem w czymś innym... - w czymś! W miejscu twarzy przyjaciela zobaczyłem twarz obcego, czterdziestoletniego mężczyzny. Jedynym pocieszeniem, jeśli w ogóle o jakimś pocieszeniu można tu mówić - było to, że ten mężczyzna przyglądając się mi, wydawał się równie przestraszonym jak ja. Mimo to, lęku jakiego doznałem nie jestem w stanie opisać, i miast opisu posłużę się waszą wyobraźnią.
- Spróbujcie wyobrazić sobie, że znajdujecie się w pokoju z najbliższą osobą, że panuje przyjacielska atmosfera, że tak mijają dwie godziny i nagle, bez żadnych wcześniejszych symptomów ta osoba znika na rzecz kogoś obcego, takiego czterdziestoletniego intruza. - Ja to przeżyłem! Byłem w tak wielkim szoku, że i dzisiaj nie znajduję słów mogących to dobrze zrelacjonować. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć czy nogi mi drżały, czy też odwrotnie -zesztywniały. - Czy serce waliło, czy zamarło. - Wszystko działo się zbyt szybko. W pamięci pozostał jedynie zarys tamtej chwili. - Pokój zaczął się chwiać, jakby nie był pokojem lecz kajutą jachtu w trakcie sztormu. Powietrze gęste, tworzące jakby przeźroczystą gąbkę próbującą przeszkadzać w widzeniu przedmiotów. Na domiar, ta przeźroczysta galareta wraz z przedmiotami i z zawartą w niej obcą personą - pulsowała. Niczym fantastyczny żyjący organ stawała się większa, to znów zmniejszała się, by za chwilę znowu powrócić do formatu największego! Ale to wszystko działo się w ułamkach sekund. Później był już tylko moment, powrotu do normalnego widzenia, powtórnie opatrzonego obrazem Bogdana. Stało się to dokładnie wtedy, kiedy w wielkim przerażeniu zerwał się z wersalki i wydobywając z siebie chorobliwy bełkot zaczął biegać po mieszkaniu,. Może się wydać komuś dziwnym, lecz to jego bieganie, nienormalne zachowywanie się zaczęło mnie uspokajać, bo pozwalało przypuszczać, że w przeżyciach nie jestem odosobniony. Pomyślałem, że ujrzenie obcego faceta, nie było wynikiem gwałtu dokonanego przez irracjonalny świat na moim umyśle - lecz, że taka była obiektywna rzeczywistość. To rosnące przeświadczenie pomagało mi w uspokajaniu przyjaciela, który wyrywając się mamrotał, by nie robić mu krzywdy. Przywrócenie Bogdana do stanu jako takiej psychicznej równowagi trwało długo. Kiedy jednak uspokoił się na tyle, by móc skupić się na moim palcu, a potem wypowiedzieć swoje nazwisko - zacząłem rychło badać całą rzecz od jego strony.
Relacja Bogdana potwierdziła moje przypuszczenie chwilowego sfiksowania rzeczywistości obiektywnej. On w momencie kiedy ja zobaczyłem czterdziestoletniego faceta, ujrzał odrażającego starca robiącego w jego kierunku przerażające miny. Na domiar złego ohydnemu dziadowi siedzącemu na moim miejscu w sposób zastraszająco szybki rosły włosy. Wyglądało to tak, jakby z czaszki wylęgały się długie białe robaki, które potem niczym węże zsuwały się w dół po ramieniu.
Nie mogliśmy dłużej pozostać w tym mieszkaniu. Nastrój był potworniejszy niż ten jaki odczuwałem po obejrzeniu horroru będąc dzieckiem. Czmychnęliśmy. Dopiero po jakiejś godzinie nieśmiało pojawiliśmy się z powrotem, i to tylko dlatego, że na dworze panował straszny ziąb. Wypiliśmy gorącą herbatę i postanowiliśmy spróbować usnąć. Wstaliśmy około południa. Byliśmy niewyspani i kompletnie ogłupieni. - śmiejąc się, jak gdyby miniona noc była tylko snem - kłóciliśmy się co powinniśmy bardziej przeżywać, czy odkrytą przez nas filozofię, czy diabelskie wydarzenie.
3
Sporo nieporadności warsztatowej wynikłej, zapewne, z braku praktyki.
Zerkając zawistnie w okna mijanych budynków, dotarłem do bloku Bogdana.
Mógłbym śmiało wtopić się w otoczenie, gdyby nie maleńki drobiazg - przybyłem bez załącznika, jedyny nocny z gorzałą był zamknięty.
Dalej, nie obraź się, zaczynasz przynudzać. Osobiście uwielbiam dyskusje na temat budowy Wszechświata, natury czasu i przestrzeni, ale tutaj mamy raczej bełkot. To trudne tematy i warto zadbać o jasność przekazu. Nie zauważyłem konkretnej tezy, przesłania czy próby ustosunkowania się do jakichś naukowych lub religijnych koncepcji. Dwóch skacowanych gości usiłuje ogarnąć umysłem istotę bytu? Cóż... codziennie robią to tysiące ludzi.
Trzymaj się!
Kiedy po sprawdzeniu powrotnych pociągów opuszczałem kokon dworca, w twarz uderzył mnie nadspodziewanie mroźny powiew. Chrzęst lodu pod stopami gwarantował, że tego dnia obuwie mi nie przemoknie.Kiedy po sprawdzeniu powrotnych pociągów opuszczałem kokon dworca w twarz uderzył mnie nadspodziewanie mroźny powiew. Ku mojej uciesze, on i chrzęst lodu pod stopami gwarantowały, że tego dnia obuwie mi nie przemoknie.
Potworek!Zerkając, to na migoczące gwiazdy, to na okna mijanych budynków, zaś w imieniu dziurawych butów zadowolony z siarczystego mrozu, chyba szybciej niż w tym zdaniu do kropki, dotarłem do bloku Bogdana.
Zerkając zawistnie w okna mijanych budynków, dotarłem do bloku Bogdana.
A niby dlaczego?! W środku balanga, dziewczyny - brak reakcji na dzwonek i pukanie wydaje się dość naturalny...Jednak pukanie i przyciskanie dzwonka nie odnosiło skutku. Poczułem niepokój.
Zdania skrzeczą.Pozostaje mi tylko wtopić się w otoczenie. Jednak coś stoi na przeszkodzie. Sklep. – Tak. - Po drodze miałem kupić wódkę, ale jedyny nocny sklep w Wolinie był zamknięty.
Mógłbym śmiało wtopić się w otoczenie, gdyby nie maleńki drobiazg - przybyłem bez załącznika, jedyny nocny z gorzałą był zamknięty.
To recepta na kaca?!W chwili, kiedy leżałem na podłodze, a jakieś ręce wpychały do ust bułkę - słoneczne światło dopadło i mnie, lecz zamiast zewnętrznego rozpromienienia jakie było udziałem przedmiotów... ja poczułem przeszywający ból. Przemożna chęć wyzbycia się go przyczyniała się do otwierania ust i przyjmowania bułki. Dziś, korzystając ze sposobności, chcę wyrazić Bogdanowi podziękowanie za ową interwencję. Gdyby nie on, nie wiedziałbym jak poradzić sobie z tym cholernym kacem.
Dalej, nie obraź się, zaczynasz przynudzać. Osobiście uwielbiam dyskusje na temat budowy Wszechświata, natury czasu i przestrzeni, ale tutaj mamy raczej bełkot. To trudne tematy i warto zadbać o jasność przekazu. Nie zauważyłem konkretnej tezy, przesłania czy próby ustosunkowania się do jakichś naukowych lub religijnych koncepcji. Dwóch skacowanych gości usiłuje ogarnąć umysłem istotę bytu? Cóż... codziennie robią to tysiące ludzi.
Trzymaj się!
4
Dzięki Jacku za uwagi. Pozwól, że teraz odniosę się do nich, z racji chociażby tego, że poświęciłeś mi swój drogocenny czas.
1) Ok. Tutaj zmienię i wstawię oczywisty przecinek.
2) Co? "potworek"? No cóż, rzecz gustu. Dla mnie jest to jednak jedno z najbardziej finezyjnych zdań, jakie kiedykolwiek wklepało mi się do worda.
3) Ok. Zgadzam się i zmienię.
4) Ok. Zgadzam się i zmienię.
5) Niewiem. Ale bohater miał chyba prawo mieć wrażenie, że bułka mu pomogła. Zresztą osobiście znam takich, co będąc na kacu jedzą suche pieczywo.
Co do podsumowania:
1) Nigdy nie obrażałem się, jeśli ktoś mi powiedział, że nudziła go moja opowieść.
2) Oczywiście, nalezy dbać o jasność przekazu trudnych treści.
3) Nie zauważyłeś konretnej tezy, bo najprawdopodobniej nie doczytałeś do końca. I w tym momencie jestem właśnie gotów się obrazić i po szablę sięgnąć. Otóż, swoim postem nieuczciwie sugerujesz przyszłym czytelnikom, iż moje opowiadanie nie posiada żadnej tezy. Tymczasem jest inaczej. Wniosek w dyskusji moich bohaterów nie tylko pada, nie tylko na wiele sposobów wyrażony zostaje słowami, ale wręcz doprowadza do zdarzenia, jakie ma miejsce zdawałoby się tylko w filmowym horrorze.
W kontekście niniejszego opowiadania Twój zarzut, że istotę umysłu usiłuje ogarnąć codziennie tysiace ludzi jest najwyczajniej śmieszny. Opisuję coś co poprzedziło nadzwyczajne wypadki. Zarzut jest nie trafiony z tego również względu, iż wysunięta teza filozoficzna, będzie mieć swój wpływ na kolejne dzieje mojego bohatera.
Jacku, dzięki za uwagi co do warsztatu, ale następnym razem napisz wprost, że tak się znudziłeś, iż nie dałeś rady doczytać do końca. Nie kłam nie tylko dlatego, że to nieładnie, ale by nie robić autorowi krzywdy, w postaci mylnego poinformowania jego potencjalnych czytelników, co do treści.
Pozdrawiam również
1) Ok. Tutaj zmienię i wstawię oczywisty przecinek.
2) Co? "potworek"? No cóż, rzecz gustu. Dla mnie jest to jednak jedno z najbardziej finezyjnych zdań, jakie kiedykolwiek wklepało mi się do worda.
3) Ok. Zgadzam się i zmienię.
4) Ok. Zgadzam się i zmienię.
5) Niewiem. Ale bohater miał chyba prawo mieć wrażenie, że bułka mu pomogła. Zresztą osobiście znam takich, co będąc na kacu jedzą suche pieczywo.
Co do podsumowania:
1) Nigdy nie obrażałem się, jeśli ktoś mi powiedział, że nudziła go moja opowieść.
2) Oczywiście, nalezy dbać o jasność przekazu trudnych treści.
3) Nie zauważyłeś konretnej tezy, bo najprawdopodobniej nie doczytałeś do końca. I w tym momencie jestem właśnie gotów się obrazić i po szablę sięgnąć. Otóż, swoim postem nieuczciwie sugerujesz przyszłym czytelnikom, iż moje opowiadanie nie posiada żadnej tezy. Tymczasem jest inaczej. Wniosek w dyskusji moich bohaterów nie tylko pada, nie tylko na wiele sposobów wyrażony zostaje słowami, ale wręcz doprowadza do zdarzenia, jakie ma miejsce zdawałoby się tylko w filmowym horrorze.
W kontekście niniejszego opowiadania Twój zarzut, że istotę umysłu usiłuje ogarnąć codziennie tysiace ludzi jest najwyczajniej śmieszny. Opisuję coś co poprzedziło nadzwyczajne wypadki. Zarzut jest nie trafiony z tego również względu, iż wysunięta teza filozoficzna, będzie mieć swój wpływ na kolejne dzieje mojego bohatera.
Jacku, dzięki za uwagi co do warsztatu, ale następnym razem napisz wprost, że tak się znudziłeś, iż nie dałeś rady doczytać do końca. Nie kłam nie tylko dlatego, że to nieładnie, ale by nie robić autorowi krzywdy, w postaci mylnego poinformowania jego potencjalnych czytelników, co do treści.
Pozdrawiam również
5
Lol, nie ma czegoś takiego. A już na pewno się ich nie przekazuje. Chłopcy przekazują dziewczynkom plemniiiiczki XDhormonami rozrodu
Kolejny lol (biologicznych fanatyków to śmieszy). To nie gardło przesuwa ślinę do tyłu, tylko język. I to jest proces świadomy. Później dopiero zaczyna pracować gardło, lecz są to już czynności automatyczne, niezależne od naszej woli, tak więc nie mógłbyś na nich skupić swojej uwagi. To tak jakbyś skupiał uwagę na ruchach perystaltycznych jelita, co jest oczywiście niemożliwe.z całą uwagą uczepiłem się procesu tworzenia śliny, oraz tego, jak podają ją sobie mięśnie gardła, by mogła wpaść w przełyk.
Opowiadanie jakoś mnie nie wciągnęło i nie mam szczególnej ochoty czytać go dalej.
Można powiedzieć, że masz własny styl, ale wymaga on jeszcze sporego dopracowania.
Spadam oglądać skecz KMN - Impreza u Bogdana XD
6
Dzięki Obywatelko AM za uwagi.
Rzeczywiście te hormony rozrodu to kicha jeszcze większa niż kokon dworca, o którym napisałem na początku opowiadania. Co do słuszności Twojej drugiej uwagi, hm... mam wątpliwości. Dla sprawdzenia, przed chwilą właśnie tworzyłem sobie ślinę - jedną po drugiej i przesuwałem je do przełyku. Masz rację, że dużą rolę odgrywa w tej czyności język. Jednak zauważyłem, że nie da się tego zrobić bez wspomagania innych mięśni. Cały proces nie był automatyczny, przynajmniej nie w tym wypadku.
Myślę, że fragment tekstu mógłbym poprawić dodając do mięśni gardła właśnie język.
Może jutro wejdę na jakiś portal biologiczny i zapytam jak się te sprawy ze śliną tak naprawdę mają.
Pozdrawiam i dziękuję raz jeszcze za szczere chęci poczytania
Rzeczywiście te hormony rozrodu to kicha jeszcze większa niż kokon dworca, o którym napisałem na początku opowiadania. Co do słuszności Twojej drugiej uwagi, hm... mam wątpliwości. Dla sprawdzenia, przed chwilą właśnie tworzyłem sobie ślinę - jedną po drugiej i przesuwałem je do przełyku. Masz rację, że dużą rolę odgrywa w tej czyności język. Jednak zauważyłem, że nie da się tego zrobić bez wspomagania innych mięśni. Cały proces nie był automatyczny, przynajmniej nie w tym wypadku.
Myślę, że fragment tekstu mógłbym poprawić dodając do mięśni gardła właśnie język.
Może jutro wejdę na jakiś portal biologiczny i zapytam jak się te sprawy ze śliną tak naprawdę mają.
Pozdrawiam i dziękuję raz jeszcze za szczere chęci poczytania
7
Prawdę mówiąc to bardzo skomplikowany proces, bo pracuje jeszcze podniebienie i nagłośnia, ale nie wdawajmy się w szczegóły, bo nie ma potrzeby.
Po prostu to zdanie, które napisałeś, brzmiało dziwnie. Jeszcze napisałeś, że mięśnie podawały sobie ślinę, co już w ogóle jest jakimś potworkiem (już pomińmy biologicznym czy tam anatomicznym, ale literackim) XD
Po prostu to zdanie, które napisałeś, brzmiało dziwnie. Jeszcze napisałeś, że mięśnie podawały sobie ślinę, co już w ogóle jest jakimś potworkiem (już pomińmy biologicznym czy tam anatomicznym, ale literackim) XD
8
Obraziłem się śmiertelnie. Tym bardziej, że staram się pomagać, jak potrafię, i nie poświęcam większej uwagi tekstom, które w mojej subiektywnej ocenie na to nie zasługują.Jacku, dzięki za uwagi co do warsztatu, ale następnym razem napisz wprost, że tak się znudziłeś, iż nie dałeś rady doczytać do końca. Nie kłam nie tylko dlatego, że to nieładnie, ale by nie robić autorowi krzywdy, w postaci mylnego poinformowania jego potencjalnych czytelników, co do treści.
Moja ocena jest tylko OPINIą, osobistą i maksymalnie szczerą. Swego czasu wywiało mnie o prawie pięć tysięcy kilosów, gdzie miałem okazję studiować fizykę u ucznia samego Jakowa Zeldowicza, co niewątpliwie sprawia, że wysoko stawiam poprzeczkę autorom tekstów poruszających zagadnienie naszego miejsca we Wszechświecie. Może zbyt wysoko.
Ale zarzucać mi kłamstwo?!
Od tej pory będę odpowiadał na Twoje posty tak, jak Budda na pytanie o istotę bytu.
9
Jacku
No cóż, teza padła, a Ty napisałeś, iż jej nie zauważyłeś. Przeczytać opowiadanie do końca i nie zauważyć końcowej tezy może tylko kompletny idiota. Zakładam, że tutaj takich na forum nie ma. Pozostaje kłamstwo. Zamiast obrażać się powinieneś przeprosić.
W moim opowiadaniu nie ma nic z "wyższej fizyki", bo i nie może być, gdyż bohaterami są prości chłopcy. Mimo tego na swój sposób dochodzą do Solipsyzmu i głównego założenia Buddyzmu, iż świat jest pustką a rzeczywistość ułudą.
Pozdrawiam
Dodane po 5 minutach:
Obywatelko AM
No tak, jak mięśnie mogły podawać sobie ślinę?
Rzeczywiście potworek. Chylę czoła.
Dzięki serdeczne, że nie zignorowałaś mojego postu, nie zachowałaś się jak Budda zapytany o istotę umysłu.
Pozdrawiam serdecznie
No cóż, teza padła, a Ty napisałeś, iż jej nie zauważyłeś. Przeczytać opowiadanie do końca i nie zauważyć końcowej tezy może tylko kompletny idiota. Zakładam, że tutaj takich na forum nie ma. Pozostaje kłamstwo. Zamiast obrażać się powinieneś przeprosić.
W moim opowiadaniu nie ma nic z "wyższej fizyki", bo i nie może być, gdyż bohaterami są prości chłopcy. Mimo tego na swój sposób dochodzą do Solipsyzmu i głównego założenia Buddyzmu, iż świat jest pustką a rzeczywistość ułudą.
Pozdrawiam
Dodane po 5 minutach:
Obywatelko AM
No tak, jak mięśnie mogły podawać sobie ślinę?
Rzeczywiście potworek. Chylę czoła.
Dzięki serdeczne, że nie zignorowałaś mojego postu, nie zachowałaś się jak Budda zapytany o istotę umysłu.
Pozdrawiam serdecznie
10
No to lu. W końcu nie odmawia się ostatniej prośby skazańcowi.
A tak bardziej serio to dziękuję za PW - to takie miłe uczucie, gdy się widzi, jak inni liczą się z czyimś zdaniem. 
)
Racja... w takim razie: tego drugiego myślnika należy się pozbyć!
)
Ale ja nie, zatem tego też trzeba się pozbyć.
Jeśli miała wprowadzić jakiś nastrój - troszku nie wyjszło... Mniej patetyzmu, o.
Od strony stylistycznej i interpunkcyjnej - masakra! Na grzyba tyle tych myślników?! Pozostałe błędy wypisałam powyżej.
Od strony fabularnej - nawet mi się podobało, choć wolę przemyślenia filozoficzne bardziej dyskretne, wplecione w jakieś zdarzenia, nie przedstawione w formie dosłownej relacji, rozmowy, dyskusji etc. I przydałaby się jakaś nutka (dekadencji...
) tajemniczości, trochę klimatu... bo lekko bezpłciowo jest.
W sumie nie wiem, jak ocenić całość. Za styl i błędy: między 2- a 1+. To było naprawdę coś nie z tej planety. Za całą resztę: między 3 a 4. I chyba tak to zostawię, aby było jak najbardziej obiektywnie.
Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.


Bez pierwszego przecinka.Zerkając, to na migoczące gwiazdy, to na okna mijanych budynków
Hehe, to z kropką było dobre. Ale z tym ,,zasiem" coś mi zgrzyta... jakoś ciężko się to czyta. (Winky nawet nie czuje, że rymuje.)Zerkając, to na migoczące gwiazdy, to na okna mijanych budynków, zaś w imieniu dziurawych butów zadowolony z siarczystego mrozu, chyba szybciej niż w tym zdaniu do kropki, dotarłem do bloku Bogdana.
Poniali aluzju? Pomieszałeś czasy. Z przeszłego przeskoczyłeś nagle na teraźniejszy. Może miało by to sens, gdyby gdzieś tu opowiadanie się skończyło i do końca byłoby pisane w teraźniejszym, ale jak potem znów pojawia się przeszły... łach, kosmos!Wchodząc usłyszałem dziewczęce chichoty przebijające się z gwaru dochodzącego zza znajomych drzwi. Pomyślałem: „Będzie przyjemnie!”. Jednak pukanie i przyciskanie dzwonka nie odnosiło skutku. Poczułem niepokój. Odwróciłem się, zakreśliłem nerwowe kółko na korytarzu i znów dopadłem dzwonka. I kiedy stwierdziłem, że on nie działa, wówczas z całej siły kopnąłem w drzwi, po chwili usłyszałem czyjś głos wyrażający zdziwienie, że ktoś dobija się z zewnątrz.
Nie mija pięć sekund, drzwi w końcu otwierają się i widzę uradowanego solenizanta.
(...)
musiał to być pożałowania godny widok. Miałem taką świadomość i nic nie mogło jej wymazać.
Z deczka nie rozumiem, po co te myślniki. Ja bym napisała albo bez nich, albo: ,,Sklep - tak. Po drodze miałem kupić wódkę".Sklep. – Tak. - Po drodze miałem kupić wódkę
Wydaje mi się, że po ,,sprawdzać" winien być przecinek. Tak, prawie na pewno. (Aczkolwiek jeszcze się winky zastanowi, chociaż może prawie na pewno bez dwóch zdań - tak!sprawdzać czy na ich dnie jeszcze coś chlupocze

Nie...?Tak...,
Wydarzeń, przecinek.Jednakże celem opowieści, jak już rzekłem, nie jest orgiastyczny opis sobotnich wydarzeń lecz niedziela.
...i jak już zaczynacie pisać cudzysłów, zakończcie go!wrzasnąłem: ,,Bądźcie normalni!
A drugi myślnik po co? (Jak to: po co? Byś mogła napisać, że trzeba się go pozbyć.kiedy pokój za przykładem gardła rozszerzył się na wszystkie możliwe strony – ja poczułem się jak nigdy... - wyobcowany.


Znowu coś nie tak z myślnikami. Wywaliłabym oba, a zamiast drugiego postawiła przecinek.szybko na pomoc przyszło to coś... - A to Coś - widząc jak przełykam ślinę
Lubisz te myślniki, co?Do rytuału spotkań z Bogdanem należą próby rozstrzygania najróżniejszych kwestii. - Wówczas zwierzamy się sobie ze swoich życiowych spostrzeżeń.

Tego też...nie wiedzieć czemu zaczął narastać. – Wraz upływem kolejnych kwadransów
A także tego...wszystko do czego przylgnęło i przywarło. - Można rzec, iż stało się w tym mieszkaniu
I tego też...Czuliśmy coś takiego! - Także i to, że w nabierającej niesamowitości atmosferze
Może po prostu powiem, że usunęłabym KAżDY myślnik, który postawiłeś w podobny sposób. :]żeby wszechświat był skończony? - Załóżmy, że postawimy kreskę
Wrażenia, przecinek.jeśli nie sprawiały wrażenia jakby już nimi nie chciały być
Bez przecinka.ze wszechświatem nieskończonym, poszło dużo łatwiej.
Chyba bez przecinka.Tak więc, oba oblicza sklepienia niebieskiego
Miejscu, przecinek.W miejscu gdzie stoję i skąd widzę jego wyciągnięte nogi
Coś, przecinek.zwisa coś co imituje kometę
Przecinek po ,,okazuje".jest dzwonkiem, na którego dźwięk brodaty mężczyzna, jak się okazuje jest niezwykle wyczulony
Leniwie jak... co? (PySyTyRO.)i nie odpowiadając na uprzejme powitanie, równie leniwie jak podnosi swoje sto kilo
Przecinek przed ,,w którym".nie może być jej w świecie w którym
Nie ma zakończenia cudzysłowu! Znowu.,,Nie ma materii! Nie ma przestrzeni!
Strasznie zapisany ten dialog. Zwłaszcza pod koniec kompletnie nie wiadomo, co kto mówi. Przeczytaj tutaj, jak powinno się zapisywać dialogi: http://pisarze.mojeforum.net/viewtopic.php?t=11- A czas? Do cholery, co z czasem? - Czyżby i jego nie było?
- Przyjacielu - rzekłem po chwili, ale dysząc jeszcze
- Przecież czas przede wszystkim odnosi się do przestrzeni, jest jak gdyby relacją materii z przestrzenią. - Czyli jego też nie ma! Pomyśl! - Skoro ich nie ma, to nie ma prawa zaistnieć coś, co nazywamy odczuciem upływu czasu!
Bez przecinka.Czas nie istniał, i z każdą chwilą nie istniał coraz dosłowniej.
Tu też pomieszanie z poplątaniem, ze średnikiem w roli głównej. średnik ma właściwości słabsze od kropki, ale mocniejsze od przecinka. Tutaj nie wiem, po co go użyłeś. Zamiennik myślnika? (Których i tak jest stanowczo za dużo?)Bogdan jak przystało na posiadacza czujnego umysłu; z punktu widzenia dopiero co stwierdzonego: NIC NIE MA - rzekł po chwili:
- Coś jest do cholery! - Widać przecież, że coś jest!
Zaiste inwersja to komiczna, choć niezamierzenie pewnie.naraz złapałem się za słowo, bo czułem, że nie Ja je wypowiedziałem, tylko jakiś przybysz to rzekł ustami moimi - jakby filozofii profesor, co to przypadkiem do nas wstąpił, a skoro wstąpił, to przy okazji potrzebnym słowem wsparł.

Przecinek winien być nie przed, ino za ,,to".Jeśli, to co ci nawijam jest prawdą
Zamiast przecinka dwukropek, wielokropek albo nic.Otóż, My nie istniejemy!
Przecinek przed ,,by".wówczas pozwoliliśmy by popłynął z naszych głów
Bez przecinka przed ,,i", przecinek po ,,byka".wielu filozofów przez wieki próbowało wziąć za rogi, poskromić, i wreszcie zamknąć w systemie filozoficznym tego rozjuszonego byka jakim jest nasz świat
Bez przecinka.zawsze w klatkach dla tego zwierza, brakowało bodaj ostatniego pręta
...że nie ma czegoś takiego, jak przecinek po wielokropku.bo nie wiedział...,
Bez przecinka po ,,skąd", przecinek przed ,,co".Skąd, człowiek może wiedzieć co pomyśli za dni kilka
Znieruchomienie, przecinek.po raz kolejny zapanowało znieruchomienie podczas którego
Przecinek zamiast myślnika.wybaczam - gdyż, przyznaję, iż sam bym nie uwierzył
Bez obu przecinków, przecinki po ,,lęku" i ,,doznałem" chyba też.Mimo to, lęku jakiego doznałem nie jestem w stanie opisać, i miast opisu posłużę się waszą wyobraźnią.
Symptomów, przecinek.i nagle, bez żadnych wcześniejszych symptomów ta osoba znika
Bez przecinka. :]mieszkaniu,.
Nie łatwiej po prostu napisać ,,nienormalne zachowanie"?nienormalne zachowywanie się
Bez przecinka.ujrzenie obcego faceta, nie było wynikiem
,,On, w momencie, kiedy ja zobaczyłem" tralala.On w momencie kiedy ja zobaczyłem czterdziestoletniego faceta
Ten, przecinek.Nastrój był potworniejszy niż ten jaki odczuwałem po obejrzeniu horroru
Od strony stylistycznej i interpunkcyjnej - masakra! Na grzyba tyle tych myślników?! Pozostałe błędy wypisałam powyżej.
Od strony fabularnej - nawet mi się podobało, choć wolę przemyślenia filozoficzne bardziej dyskretne, wplecione w jakieś zdarzenia, nie przedstawione w formie dosłownej relacji, rozmowy, dyskusji etc. I przydałaby się jakaś nutka (dekadencji...

W sumie nie wiem, jak ocenić całość. Za styl i błędy: między 2- a 1+. To było naprawdę coś nie z tej planety. Za całą resztę: między 3 a 4. I chyba tak to zostawię, aby było jak najbardziej obiektywnie.
Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.

Z powarzaniem, łynki i Móza.
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]
לא תקחו אותי - אני חופשי
12
Przeczytać opowiadanie do końca i nie zauważyć końcowej tezy może tylko kompletny idiota. Zakładam, że tutaj takich na forum nie ma. Pozostaje kłamstwo.
Muszę przyznać, że gnębi mnie to, co powiedziałeś i jakoś nie chce się odczepić. Myślałem, że oleję to, ale nie potrafię. Zawsze staram się mówić autorom prawdę o swoich odczuciach i spostrzeżeniach, bo z jakich tajemniczych powodów uważam takie podejście za najcenniejsze dla twórcy. Proszę Cię więc o jedno, powiedz zupełnie szczerze, naprawdę tak uważasz?
13
Powiem szczerze, że ja bym nie zarzucała komuś kłamstwa, bo niby po co miałby kłamać? To subiektywna ocena, z którą możesz się nie zgadzać. Sama bym chciała aby ktoś ocenił moje wypociny, nawet bardzo negatywnie, bo liczy się dla mnie to, jak czytelnik odbiera coś, co tworze. Uważam, ze to cenne i pouczające, a przynajmniej dające do myślenia. Pozdrawiam.
14
Do Pana Jacka i innych śledzących wątek naszego sporu
Pan Jacek Skowroński napisał, cyt. „Nie zauważyłem konkretnej tezy, przesłania czy próby ustosunkowania się do jakichś naukowych lub religijnych koncepcji. Dwóch skacowanych gości usiłuje ogarnąć umysłem istotę bytu? Cóż... codziennie robią to tysiące ludzi.”
Teza, której nie zauważył Pan Jacek, została wyrażona w poniżej cytowanych fragmentach opowiadania:
1) „...nasze gardła wykrzykiwały: ,,Nie ma materii! Nie ma przestrzeni!....
- A czas? Do cholery, co z czasem? Czyżby i jego nie było?
- Przyjacielu - rzekłem po chwili, ale dysząc jeszcze
- Przecież czas przede wszystkim odnosi się do przestrzeni, jest jak gdyby relacją materii z przestrzenią. - Czyli jego też nie ma! „
- Ta krótka wymiana zdań spowodowała ostateczną zmianę formuły krzyku, odtąd zamiast wykrzykiwać: nie ma materii, nie ma przestrzeni, krzyczeliśmy: ,,Nic nie ma! - świat nie istnieje!".
2) „...Nic nie ma. - Jest tylko Bóg. - Bóg, który jest wrażeniem. Jest tylko jedna Chwila: ,,Teraz", Chwila - Wrażenie, Chwila - Wieczność. Ale wieczność nie zajmująca najmniejszej przestrzeni, ani też najmniejszego ułamka czasu. Wszelki czas przeszły jest nierealny - co więcej - niebyły, gdyż jest tylko wrażeniem obecnej chwili ,,Teraz". - Słuchaj przyjacielu - mówię dalej. - Jeśli, to co ci nawijam jest prawdą, to jeden z wypływających stąd wniosków jest dla nas cholernie ciekawy, ponieważ dotyka nas nie inaczej jak fizycznie. - Otóż, My nie istniejemy! - Nie istniejemy, gdyż jesteśmy tylko częścią owego Wrażenia!...”
3)” ...Za moment każdy z nas był tym absolutnym Bogiem. - Bogiem zdającym sobie sprawę nie tylko z całkowitej nierealności tego co zobaczone, ale także z nierealności usłyszanego, odczutego, pomyślanego czy wyobrażonego.”
To dosyć spore fragmenty. W dodatku emocje bohaterów są tak silne, jak gdyby odkryli Amerykę. Trudno mi uwierzyć, że ktoś tych ustępów nie zauważył, że okiem prześliznął się po nich, że nie zrozumiał; lub co gorsze zrozumiał, ale nie jako końcową tezę.
Pan Jacek zaś obraził się na moją odpowiedź, w której napisałem, iż nie zauważył konkretnej tezy, bo najprawdopodobniej nie doczytał do końca - że swoim postem nieuczciwie sugeruje czytelnikom, iż moje opowiadanie nie posiada żadnej tezy.
I co? Teraz Pan Jacek w następnym swoim poście pyta, czy dalej uważam, że nie zauważyć końcowej tezy może tylko kompletny idiota? Odpowiadam: Tak. Ale dopowiadam, iż mając pewne doświadczenie co do form wypowiedzi używanych przez idiotów, a sprawnością wypowiadania się Pana Jacka, to Panu Jackowi takiego idiotyzmu nie zarzucam. Cóż więc? Cóż mogę mu zarzucić? Otóż kłamstwo wynikłe z niedoczytania opowiadania. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Tak więc, szczerze podtrzymuję, wciąż jeszcze licząc na przeprosiny. Teraz przyznać się do tego, że się nie przeczytało...(?) Któż dzisiaj miałby tak wielką cywilną odwagę? Czy Pana Jacka stać na to, by dokonać tak wielkiego aktu?
Pozdrawiam i trzymam za Pana kciuki Panie Jacku
Dodane po 2 minutach:
Do lau
No właśnie czemu w ogóle człowiek kłamie? Powody i cele kłamst. To dobry temat na Twoje nowe opowiadanie.
Pozdrawiam
Dodane po 1 godzinach 48 minutach:
Do Lau
Na moim miejscu nie zarzucałabyś kłamstwa? W takim razie, zadam Tobie pytanie: Czy Twoim zdaniem jest w moim opowiadaniu teza, czy jej nie ma?
Jeśli przyznasz, że teza jednak jest. To zadam Ci kolejne pytanie: jak Twoim zdaniem należy ocenić i sklasyfikować wypowiedź Pana Jacku, iż żadnej tezy w opowiadaniu nie zauważył.
Jeśli, jednak i Ty skłonna jesteś twierdzić, że tezy nie ma - to w takim razie, czym są trzy zacytowane przeze fragmenty, mające udowodnić istnienie tezy? Czym!?
Dodane po 3 minutach:
Do Pana Jacka
- Czym są trzy zacytowane przeze fragmenty, mające udowodnić istnienie tezy?
No teraz możesz Pan się wykazać, całą swoją szkołę tu przelać. Chętnie popolemizuję.
Pozdrawiam bardzo gorąco
Pan Jacek Skowroński napisał, cyt. „Nie zauważyłem konkretnej tezy, przesłania czy próby ustosunkowania się do jakichś naukowych lub religijnych koncepcji. Dwóch skacowanych gości usiłuje ogarnąć umysłem istotę bytu? Cóż... codziennie robią to tysiące ludzi.”
Teza, której nie zauważył Pan Jacek, została wyrażona w poniżej cytowanych fragmentach opowiadania:
1) „...nasze gardła wykrzykiwały: ,,Nie ma materii! Nie ma przestrzeni!....
- A czas? Do cholery, co z czasem? Czyżby i jego nie było?
- Przyjacielu - rzekłem po chwili, ale dysząc jeszcze
- Przecież czas przede wszystkim odnosi się do przestrzeni, jest jak gdyby relacją materii z przestrzenią. - Czyli jego też nie ma! „
- Ta krótka wymiana zdań spowodowała ostateczną zmianę formuły krzyku, odtąd zamiast wykrzykiwać: nie ma materii, nie ma przestrzeni, krzyczeliśmy: ,,Nic nie ma! - świat nie istnieje!".
2) „...Nic nie ma. - Jest tylko Bóg. - Bóg, który jest wrażeniem. Jest tylko jedna Chwila: ,,Teraz", Chwila - Wrażenie, Chwila - Wieczność. Ale wieczność nie zajmująca najmniejszej przestrzeni, ani też najmniejszego ułamka czasu. Wszelki czas przeszły jest nierealny - co więcej - niebyły, gdyż jest tylko wrażeniem obecnej chwili ,,Teraz". - Słuchaj przyjacielu - mówię dalej. - Jeśli, to co ci nawijam jest prawdą, to jeden z wypływających stąd wniosków jest dla nas cholernie ciekawy, ponieważ dotyka nas nie inaczej jak fizycznie. - Otóż, My nie istniejemy! - Nie istniejemy, gdyż jesteśmy tylko częścią owego Wrażenia!...”
3)” ...Za moment każdy z nas był tym absolutnym Bogiem. - Bogiem zdającym sobie sprawę nie tylko z całkowitej nierealności tego co zobaczone, ale także z nierealności usłyszanego, odczutego, pomyślanego czy wyobrażonego.”
To dosyć spore fragmenty. W dodatku emocje bohaterów są tak silne, jak gdyby odkryli Amerykę. Trudno mi uwierzyć, że ktoś tych ustępów nie zauważył, że okiem prześliznął się po nich, że nie zrozumiał; lub co gorsze zrozumiał, ale nie jako końcową tezę.
Pan Jacek zaś obraził się na moją odpowiedź, w której napisałem, iż nie zauważył konkretnej tezy, bo najprawdopodobniej nie doczytał do końca - że swoim postem nieuczciwie sugeruje czytelnikom, iż moje opowiadanie nie posiada żadnej tezy.
I co? Teraz Pan Jacek w następnym swoim poście pyta, czy dalej uważam, że nie zauważyć końcowej tezy może tylko kompletny idiota? Odpowiadam: Tak. Ale dopowiadam, iż mając pewne doświadczenie co do form wypowiedzi używanych przez idiotów, a sprawnością wypowiadania się Pana Jacka, to Panu Jackowi takiego idiotyzmu nie zarzucam. Cóż więc? Cóż mogę mu zarzucić? Otóż kłamstwo wynikłe z niedoczytania opowiadania. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Tak więc, szczerze podtrzymuję, wciąż jeszcze licząc na przeprosiny. Teraz przyznać się do tego, że się nie przeczytało...(?) Któż dzisiaj miałby tak wielką cywilną odwagę? Czy Pana Jacka stać na to, by dokonać tak wielkiego aktu?
Pozdrawiam i trzymam za Pana kciuki Panie Jacku
Dodane po 2 minutach:
Do lau
No właśnie czemu w ogóle człowiek kłamie? Powody i cele kłamst. To dobry temat na Twoje nowe opowiadanie.
Pozdrawiam
Dodane po 1 godzinach 48 minutach:
Do Lau
Na moim miejscu nie zarzucałabyś kłamstwa? W takim razie, zadam Tobie pytanie: Czy Twoim zdaniem jest w moim opowiadaniu teza, czy jej nie ma?
Jeśli przyznasz, że teza jednak jest. To zadam Ci kolejne pytanie: jak Twoim zdaniem należy ocenić i sklasyfikować wypowiedź Pana Jacku, iż żadnej tezy w opowiadaniu nie zauważył.
Jeśli, jednak i Ty skłonna jesteś twierdzić, że tezy nie ma - to w takim razie, czym są trzy zacytowane przeze fragmenty, mające udowodnić istnienie tezy? Czym!?
Dodane po 3 minutach:
Do Pana Jacka
- Czym są trzy zacytowane przeze fragmenty, mające udowodnić istnienie tezy?
No teraz możesz Pan się wykazać, całą swoją szkołę tu przelać. Chętnie popolemizuję.
Pozdrawiam bardzo gorąco
15
Przyjacielu, wreszcie pojąłem w czym rzecz. Ja nie polemizuję z Twoim przekonaniem, że umieściłeś tezę. Mówię tylko, iż jej nie zauważyłem. Może inaczej rozumiem słowo "teza", może moja percepcja nastawiona jest na inne fale, może wreszcie staram się przekazać autorowi, że przemyślenia pod wpływem używek odbierają im, w moim pojęciu sporo ciężaru gatunkowego. Przecież nie ma nic niezwykłego w sytuacji, gdy autor napotyka niezrozumienie swego przekazu, to zjawisko częste, wręcz nagminne. Przekazałem Ci pierwsze wrażenie, tak jak do mnie dotarło, bez retuszu.
Na naszym forum spotyka się grupa ludzi opętanych wspólnym pragnieniem, umiejących marzyć i niepoprzestających na marzeniach. Wymieniamy się opiniami, często skrajnymi, ale tak właśnie postępują przyjaciele. Dlatego tak niepojęty wydaje mi się zarzut kłamstwa. Także inne subtelne epitety między wierszami.
Podamy sobie ręce?
Na naszym forum spotyka się grupa ludzi opętanych wspólnym pragnieniem, umiejących marzyć i niepoprzestających na marzeniach. Wymieniamy się opiniami, często skrajnymi, ale tak właśnie postępują przyjaciele. Dlatego tak niepojęty wydaje mi się zarzut kłamstwa. Także inne subtelne epitety między wierszami.
Podamy sobie ręce?