Kochanek Licza

1
Towarzyszy mi dziwne uczucie, gdy wstawiam tutaj ten tekst; nie wiem czego się spodziewać. Ale mimo wszystko robię to, piszę tu, ponieważ chciałbym wreszcie zasięgnąć szczerej i choć w pewnym stopniu profesjonalnej opinii. Dowiedzieć się, czy to jak piszę ma jakikolwiek sens. Czy jest ktoś, kto zobaczy w tym jakąś wartość; podzieli się paroma radami, przy okazji nie próbując mnie kompletnie zmieniać.
Na początku pragnę też zaznaczyć, że nie raz mówiono mi, że styl mam ciężki, ba! Słyszałem - od znajomych najczęściej, - że nie da się tego czytać. I próbowałem to zmienić, ale nie umiem pisać inaczej.

Co do samego tekstu, już przedstawiając się pisałem, że moja twórczość dla niektórych może być kontrowersyjna. Więc radzę rzucić okiem na ostrzeżenia poniżej i ewentualnie nie czytać:


Ostrzeżenia: homoseksualizm, nekrofilia (?), gore, angst;
+18!


Kochanek Licza*
PROLOG
Aktorzy: Bashe

___ Cierpię. Wśród własnych urojeń, majaków powoli umieram, zdycham jakoby zwierzem będąc; wzgardzony i opuszczony, w ogromie smutku i bezkresie samotności. Chory równie, co i zrozpaczony. Ja, jedyny dziedzic tronu Cienistej Pandemii, wymiaru morowej zarazy. Syn morowego Sio i szlamowego Fabe. Ja, Bashe, Książę Obrzydliwości.

___ Choroba, ulepione przez ojca Sio paskudztwo o rogach ogromnych i krętych, którego ślepia łypały na mnie z ciemności pokoju, pełne zezwięrzęcenia i poronionej pasji… Tak, właśnie ta kreatura pożerała mą duszę, chcąc pochłonąć mnie całego. Acedią nazwana bestia niemocy, turpistyczna fantazja umysłu mego ojca; kto by pomyślał, że właśnie taki podarek od niego otrzymam. Potworność, co łapskami swymi w pazury długie i ostre przyozdobionymi otulała mnie gnuśnością - jakby w gęstym bagnie bulgoczącego letargu kąpała calutką mą osobę. Słodkim marazmem paraliżowała mięśnie, ledwie na oddech pozwalając w swej wielkiej łaskawości. Sięgała uszu z wolna, dotykiem zwodzącym zsyłając na skronie iluzję utkaną tak misternie: szepty ciche, niesione przez echo mojej czaszki, przetykane krzykiem - jakby złotą nicią - który wprawiał zmysły w szaleńczy stan.

___ Potworność rogatego schorzenia w niechcianym podarunku dała mi jeszcze jedno: przerażającą pustkę, wyrwę w miejscu serca, krwawiącą i nie potrafiącą za nic w świecie się zasklepić. Zapełniała ją jedynie samotność, straszliwie męcząca, ustępująca czasem miejsca szeptom i głosom, gwałcących ciszę urojeń i majaków, zdeformowanych złudzeń, które przychodziły do mnie od dawna. Były mi one jedynymi przyjaciółmi; setka karykaturalnych cieni, miraży; spersonifikowanych myśli i pragnień, które były li tylko dla mnie. Ulotni towarzysze na wyłączność – jedynie ich miałem, a oni mieli mnie, niezwykle samotnego księcia, który swój własny umysł spaczony oddał na ich siedzibę, byle by tylko od czasu do czasu mieć towarzystwo tych szkaradnych tworów.

___ Pierwszy pojawił się stary Yaku, którego głos największe sensacje wywoływał w moim ciele: szorstki baryton, co jakby z każdą głoską tysiącem ostrzy smagał moją skórę, stalą noży gwałcił drżące w konwulsjach ciało... Odzywał się najrzadziej. Czasem tęskno mi było do niego, jego upojnego mamrotania; bolesnego, acz wprawiającego w stan tak odmienny od nużącej codzienności. Podnosił mnie na duchu, rzężeniem płuc przeżartych kwasem mej bestii. Yaku pokazywał odurzające wizje niedokończonych snów i skrywanych głęboko w mym zszarganym wnętrzu marzeń. Lubiłem jego opowieści.

___ Następny przyszedł Xiao – głos pesymistycznych myśli i obaw. Mówił w sposób drażniący, a jego głos był piskliwy i nosowy; zbyt nieludzki, zbyt zwierzęcy dla mych uszu. Pozbawiony miękkości ludzkich warg i giętkości języka. Używał przyziemnych słów, topornych wyrażeń, w których trudno dostrzec było lotność myśli i wysublimowanie serca. Xiao uwielbiał zabierać nadzieję, nawet drobny jej pył, który osadzał się na powiekach, gdy z zapałem śniłem kolejne marzenia stworzone przez Yaku.

___ Najbardziej jednak nienawiścią obdarzyłem rodzeństwo ciemności, braci mroku. Tong-Bei i Kou-Keku narodzili się ze słów Xiao skąpanych w jadzie szkaradnej potworności – choroby żerującej na mnie samym. Przyszli na świat w tym samym ciele złączeni w jedność, pozbawieni głów i z bezużytecznymi rękoma przeżartymi toksycznym jadem mojej choroby. Ze wspólnych lędźwi jak gałęzie ich ciało rozchodziło się na boki; wychudłe i rachityczne torsy wiły się w ciemnościach jakby dwa węże splecione w uścisku chorobliwej i wiecznej miłości. Z czasem na ich piersiach wśród sterczących kości, jakby kwiaty, wykwitły usta, szepczące głosem zwodząco delikatnym najokropniejsze koszmary. Zabierali oni lekki sen stworzony przez Yaku w anormalnej żarłoczności i przeinaczali go na swoją własną grę przeraźliwych i koszmarnych indywiduów, niechcianych obrazów i słów.

___ Była jeszcze jedna dręcząca mnie halucynacja. Głos żałosnej tęsknoty za tym, czego nigdy prawdziwie nie posiadłem; Shikubu, stworzenie złudnie wyróżniające się delikatną prezencją, czule szeptał okrutne wołania, naśladował zawodzenia sponiewieranej duszy, które z nienamacalną brutalnością jego melodyjnego głosu starały się wyrwać moje gorące, opływające w życiodajną, choć zatrutą krew serce. Rozchylały kielich żeber, by następnie delikatnie odsunąć płatki zapadniętych płuc i wreszcie sięgnąć rytmicznie pulsującego organu. Był fantazmatem, demonem, który dręczył mnie wciąż i wciąż, przywodząc na myśl odległego kochanka, którego bliskości zaznać mi nie było dane. Ciągle sprawiał, że mój umysł ociężały wracał we wspomnieniach do widoku wspaniałego Pana Ciemności; wywoływał tęsknotę łapiącą za gardło, która nie pozwalała wykrzesać z gardła choć najmniejszego oddechu.

___ Widok straconego kochanka mógłby być przyjemny, mógłby być jak ambrozja na spierzchniętych ustach moich, lecz… jego nienamacalność bardziej raniła me serce niżeli tysiąc ostrzy rozkrawających je na kawałki. W momencie szaleńczej namiętności wykreowane przez ogłupiały umysł miraże przy najmniejszym dotyku ginęły w ciemności, rozpływały się jak mgła. Pozostawała po nich tylko samotność, widmo dożywotniej izolacji.

___ Trwałem więc w tym pustym letargu, nie odróżniając już nawet nocy od dnia, który w tym ciemnym pokoju nie odznaczał się niczym specjalnym. Czas spędzałem, licząc nierówne uderzenia mego słabego serca, ciesząc się czasem obecnością przebrzydłych, mglistych tworów. Umierałem stopniowo, z każdą chwilą w tym transie niemocy. Samotny, opuszczony Książę Obrzydliwości.

AKT I
Aktorzy: Bashe, Xiao, Tong-Bei, Kou-Keku

Komnata wypełniona zapachem posoki roznoszącym się wszędzie razem z brutalnym swądem wszelakich innych wydzielin. Na scenie Książę, miota się na łożu pośród boleści strasznej choroby.

___ Wijąc się w katuszach, jeno na siebie zdany, wśród mokrej pościeli, wśród bólu i trosk, myślami tylko mogłem uciekać od cierpień. W ciszy własnego umysłu się kąpać, otulony przyjemnym szeptem Yaku, który pozostawił mi niedawno słodkie marzenie, co jeszcze dźwięczało w pulsującej bólem czaszce. Oddany ekstazie starałem się nie czuć szarpiących mą duszę kłów choroby. Otuliłem się szczelnie tym płaszczem szytym z melancholijnego stanu, starannie dopinając każdy guziczek otępienia, by odeszło stworzenie przebrzydłe.

___ Spojrzałem wzrokiem tępym, przysłoniętym mglistą, łzawą woalką na brudne okno. Obserwowałem jak kwasowy deszcz powoli spływa po szybie, zmywając z niej kurz dnia i tym samym czyniąc ciemność na zewnątrz jeszcze intensywniejszą; przywodzącą na myśl moje wnętrze… tak puste.

___ - Puste – powtórzył w ślad za moimi myślami głos z kpiną duszącą się w obrzydliwym stęknięciu, w które przerodziło się to słowo. Cichy rechot sponiewieranych strun głosowych oprawcy mego umysłu rozniósł się po komnacie. Jakże nie trudno było rozpoznać jego zezwierzęcenie, charakterystyczną fałszywą nutę zawsze drzemiącą w każdej, choćby najkrótszej sentencji. Xiao, mój boże, najgorszy ze wszystkich majaków, czemu akurat teraz mnie odwiedzasz? Demonie przeklęty, nie mam już sił… Schowałem się we własnych ramionach, uszy konwulsyjnie zasłaniając, jednak śmiech przeokrutny nadal brzmiał gdzieś głęboko pod kopułą mej czaszki.

___ - Pusty… Z samotności zrodzony, w samotności pogrążony. Gdzie twój kochanek? Gdzież on znika? Nie kocha ciebie? – syczał w sposób sobie właściwy, w denerwującej tonacji grając na instrumencie swojego poszarpanego gardła. Uosobienie szkaradności, personifikacja lęków mych odrażających, drzemiących w okaleczonym sercu; nie chciał odejść ten potwór, wciąż i wciąż w mą głowę wlewając obrzydliwe obawy. Ciskał łzy w oczy, zaciskał gardło, więżąc w nim mój szloch rozdzierający. - Nie ma już go. Już po jego pogrzebie…

___ - Odejdź, maro! – krzyknąłem naraz, gwałtem rozdzierając powietrze wokół mnie dłońmi, by pozbyć się chylącego się nade mną złudzenia. On jednak nie zniknął – rozpłynął się na chwilę maleńką w gęstym powietrzu, by zaraz znów szeptać mi do uszu straszliwe wyznania.

___ - Widziałeś jego martwe truchło, książę. Płakałeś od smrodu jego gnijącego ciała – mówił demon wyklęty, przechadzając się bezszelestnie i leniwie po chłodnej, marmurowej posadzce. Z połowicznym uśmiechem trącącym kpiną i wyższością, jaki zdobił jego szkaradną twarz, patrzył na mnie oczekując odpowiedzi. – A mimo to…

___ - Odejdź, zjawo! – przerwałem mu, łkając; na nowo przechodząc żałobę po utraconej miłości.

___ - …tęsknisz – dokończył Xiao, a jego głos potwornym, zapierającym dech w piersi echem odbił się w czaszce mojej, powodując cichy jęk bólu. Jeszcze więcej łez spłynęło po moich bladych policzkach, jakby starannie wykonanych z najdroższej porcelany. Słone krople żalu zdobiły je pięknie, rzeźbiąc w nich zawiłe wzory.

___ - Przyznaj, książę, jak zdeprawowany jesteś, jak obrzydliwy. Tak bardzo ukochałeś sobie trupa… – mówiąc, podszedł bliżej mnie, a jego cuchnący oddech ogrzał moją skroń. – Zimno jego rozpadającego się ciała. Głupie z ciebie dziecko. – Jego ton był spokojny, zwodniczo delikatny; był cichą opozycją do charczącego, przeraźliwego śmiechu, w który przerodziła się ostatnia samogłoska jego wypowiedzi.

___ Czułem wręcz jak pluje na mnie jadem, czułem jak podchodzi; jego zimny, natarczywy dotyk; łapska, co pięły się po moim ciele w karykaturze pieszczoty. Gwałtem posiadł każdy fragment mej skóry a ja nawet nie mogłem się ruszyć, sparaliżowany tym, jak mię nazwał. Czyż tak bardzo chora była moja tęsknota za kochankiem, który odszedł, zostawił mnie? Moja jedyna miłości, mój piękny, szlachetny Shikubu, Panie Ciemności, czyż moje pożądanie było jedynie grą szalonych zmysłów? Moja namiętność piętnem choroby? Nie, to niemożliwe…

___ Znów dłonią przeciąłem powietrze gęste od mojego własnego agonalnego oddechu, chcąc odgonić żarłoczną bestię, dla której pożywką był mój strach i rozpacz. Pragnąłem, by przestał, by odszedł daleko, do świata, z którego pochodził. Chciałem pozbyć się gęstej trucizny, którą wtłoczył w naczynka oplatające mój umysł. On jednak nie przestawał szeptać:

___ - Tak głupi… Taplasz się, mój słodki książę, w ohydnej tęsknocie; w gnoju zasypiasz i w nim się budzisz. W gnoju myśli o dawno już martwym kochanku!

___ Mój boże! Tak bardzo mam już dość… Xiao, tak bardzo mnie męczysz. Nie pozwalasz nawet na ucieczkę do słodyczy snu, a przynajmniej jego filigranowej namiastki. Chowam się głęboko w mojej brudnej, skalanej chorobą cielesnej powłoce, by nie czuć już więcej, nie słyszeć. Ale ty… zostałeś – chore urojenie w destrukcyjnym tańcu bawiące się z moimi nerwami.

___ - Odejdź… Mam już dosyć twoich słów, potworze. Proszę… Zostaw mnie – błagałem żałośnie. Jego głos jednak nie milkł, wręcz przeciwnie – ciągle słyszałem śmiech jego, nutę uporczywie odbijającą się o podstawę mej czaszki, przeraźliwą i nieznośną.

___ - Książę, co miłością obdarzył gnijące ścierwo. – Jeszcze donośniejszy rechot rozbił się o moje uszy i nie ustawał, nasilał się z każdą chwilą, z każdą chwilą i ja krzyczałem z rozpaczy coraz głośniej. Powoli śmiech Xiao przerodził się w dwa inne, jeszcze bardziej przeraźliwe w swym brzmieniu, a me gardło w strachu zacisnęło się mocno. Nie trudno było ich rozpoznać – Tong-Bei i Kou-Keku, bracia ciemności; potworności, które zakuwały mnie w kajdany bezradności i rozpaczliwego przerażenia. Drżałem w gorączce i płakałem, modląc się do nieznanego boga, by odeszli. Oni jednak nie przestawali, kalali moje serce i umysł swym śmiechem. Wiłem się w rozpaczliwie podjętej próbie wyimaginowanej ucieczki od niechcianych przyjaciół. Lecz oni trwali zawzięcie tuż u mego boku.

AKT II
Aktorzy: Bashe, Shikubu, Jangshi

Książę skulony cierpi katusze, chroniąc się przed potwornością pod własnym łożem. Wokół roznosi się przeraźliwy chłód.

___ Odeszły w końcu stworzenia przebrzydłe, irracjonalne twory mego chorego umysłu; mary dręczące i rozrywające moje ciało na części w metaforycznej torturze. Jakże cieszyło mnie to, że już ich nie ma, że choć przez chwilę będę mógł skosztować ambrozji ciszy lekko doprawionej przyjemną ciemnością, co słodkim zapachem piżma kusiła niebywale. Skulony i okryty jej ciemnym całunem oddawałem się tej namiastce rozkoszy, mimo głowy pulsującej wciąż potworną boleścią i ciała nadal dręczonego mą indywidualną gehenną.

___ Mój boże, jakże pięknym podarkiem okazał się ten przedziwny spokój… Wreszcie me zmysły mogły odpocząć. Jednak nagle odczułem jakby sztylet zimny i przeszywający, wbity w me serce zmurszałe. Dreszcze, antagoniści pieszczotliwych bodźców, rozeszły się po mym ciele i wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, jak potwornie samotny jestem w tym ciemnym, pełnym chłodu pomieszczeniu.

___ Skulony niby obrzydliwa larwa, wtulony w kamienie posadzki, drżący jakby w konwulsjach po samobójczym akcie; słaby i samotny jak drżący płomień świecy wśród ciemnej obsydianowej nicości.

___ Z każdą sekundą starannie odmierzaną przez leniwe uderzenia obleczonego gnuśnością serca ta cała wszechobecna cisza przytłaczała mnie bardziej, ciężka i gęsta. Spychała mnie skulonego i zmarniałego w otchłań głęboką, przepełnioną po brzegi nicością i wizją wiecznego samotnego bytowania. Te zaś myśli były nie do zniesienia, wyciskały z oczu potoki rozpaczliwych łez.

___ Więc gdy wśród zimna komnaty rozlało się rozkoszne skrzypienie zmurszałych zawiasów, powitałem je z lubością i nieukrywaną nadzieją. Nasłuchiwałem z wielkim zapałem. Czyżby to była kolejna mara? Niechciany przyjaciel? Kat zmysłów? Senne marzenie?... To już nie miało znaczenia, pragnąłem jedynie, śląc prośby do boga nieznanego w niesłyszalnych błaganiach, by wyzwolił mnie od demona największego, od Samotności.

___ Słyszałem kroki rozchwianej postaci, nagie stopy w nierównym rytmie uderzające o kamienie posadzki. Spojrzałem na gościa skrycie, w akcie anormalnej ciekawości i podniecenia z sercem szybko niby skrzydełka trzmiela uderzającym w klatkę mych żeber. Widok ten, jaki okazję miałem dostrzec przez małą szczelinę pod łóżkiem, zmroził krew w mych żyłach. Kostki dwie, lecz jedna nienaturalnie skręcona, obie miejscami zlewające się z wszechobecną ciemnością przez przywodzące na myśl lśnienie ciemnego ametystu, nierówno rozłożone livores mortis*. Spojrzałem wyżej w masochistycznej potrzebie na piszczele pożółkłe, odsłonięte przez odpadające płaty przegniłego mięsa. Musculus tibialis anterior*.

___ - Kimże jesteś, maro…? – pytałem szeptem sam siebie, przerażony nazbyt, by głośniej cokolwiek powiedzieć. Powoli, wciąż opętany ciekawością mą chorobliwą, wysunąłem się z mej cichej, ciemnej i wilgotnej kryjówki, by mego gościa zobaczyć w pełnej okazałości. Zanim jednak uderzył mnie widok przeraźliwej zjawy, uczułem zapach wszechobecnej ohydności, wyziewów ciała dawno martwego, zgniłego.

___ Osunąłem się na kolana, oszołomiony tym zapachem, który doprowadził mnie do płaczu, a żołądek wywrócił na drugą stronę. Ale to wcale nie był koniec: odszukałem spojrzeniem jego wychudłą sylwetkę; labradoryt skóry stojącego przede mną truchła mienił się tak dziwnie pięknie i odrażająco zarazem wśród jedwabistej ciemności. Mięśnie jego były rozszarpane, a z ziejących czernią ran z każdym jego chwiejnym krokiem wysypywało się robactwo najohydniejsze w swoim rodzaju. Napęczniałymi żyłami o odcieniach purpury grube larwy pełzły wyżej, wyżerając krwawe pozostałości jego na poły martwego ciała. Obserwowałem w niepewności postępujące coraz bardziej putrefactio*.

___ W chorej ciekawości jeszcze wyżej powędrowałem spojrzeniem zasnutych łzami oczu – na lędźwie rozpustnie obnażone, na niemoralne post mortem priapismus*; na podbrzusze napuchłe i rozdzierające się czym wyżej patrząc. Na jelita obrzmiałe, wylewające się z jamy jego cielesnej powłoki, oślizgłe i przerażająco piękne w swej obrzydliwej powierzchowności. Płakałem rzewnie, oszołomiony widokiem i odurzony zapachem truchła, które w zaprzeczeniu boskiej mocy stało przede mną.

___ - Shikubu…? – jęknąłem cicho, obserwując przysłoniętego wciąż mrokiem gościa.

___ - Nie – odpowiedział mi charczący, nienaturalny głos, bardziej przypominający skowyt umierającego z rozszarpaną krtanią dzikiego zwierza niżeli głos choćby najbardziej okaleczonego człowieka. – Mój książę…
W momencie poczułem dziwaczne ukłucie w piersi, a pożądliwy wzrok przesunął się wyżej na odsłoniętą, przegniłą klatkę żeber przerażającego złudzenia. Odpadające płaty skóry i mizernych mięśni ukazywały poczerniałe, zapadnięte serce. Nie poprzestałem na tych widokach, wnikliwie chwilę podziwiałem rozdarte gardło, by następnie spojrzeć w jego twarz.

___ Jakże trudno słowem opisać chwilę niezwykłą, kiedy równomierne pulsowanie serca ustaje, a w uszach nie słychać już nic poza słodkim szumem powoli płynącej krwi. Tyle różnych emocji nagle poczułem, tyle przedziwnych sensacji me ciało nawiedziło…

___ Pierwsze zobaczyłem jego oczy z lekka przysłonięte welonem stworzonym z niemal białych, skołtunionych włosów, oczy puste i matowe, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, martwe tak jak i on sam. Z tych niewidzących bulbus oculi* płynęła powoli krew - gęsta i brunatna, jakby udawała łzy żalu, którego nie zmyła śmierć, a pogłębił powrót do żywych w tak pokracznej formie. Zdeformowane rysy, ale nadal tak dobrze mi znane, były niczym w porównaniu do widoku tychże przeraźliwych oczu.

___ - Shikubu! – podjąłem znowu, tym razem pewniej.

___ - Mój książę – odezwał się, zapierając dech w mej piersi – Już inaczej brzmi me imię. Narodziłem się znowu, by móc posiąść cię na nowo, mój najdroższy, mój władco – szeptał pozbawionymi warg ustami i swym chwiejnym krokiem zbliżał się coraz bardziej ku mnie, sparaliżowanemu wciąż przez nadmiar emocji najróżniejszych.

___ - Więc jak twe imię brzmi teraz? – pytałem szeptem, patrząc na niego jak na boga – tym zaiste był; wspaniałym bóstwem ciemności, opiekunem martwych w duchu, uosobieniem raju dla egzystujących w gnuśnym letargu; dla tych, których spalało piętno choroby równie potwornej co moja. Drgnąłem lekko, gdy trupi kochanek wyciągnął lekko swą dłoń chwiejną ku mnie, wciąż skulonemu jak przerażone dziecko.

___ - Jangshi, najdroższy – wypowiedział cicho, ledwie słyszalnie, ale mimo to to słowo drżące w powietrzu wokół uderzyło silnie w mój umysł i oczy na nowo zasnuły się baldachimem słonych łez, wydźwięk tego imienia był aż nazbyt wyraźny.

___ Nie wiedząc kiedy, padłem w jego ramiona przepełnione odorem gnicia, który teraz stał się jakby zapachem słodkich róż, najlepszą pieszczotą dla moich zmysłów, podobnie jak jego zdeformowane ciało w moich oczach stało się największym ideałem. Niczego bardziej nie pragnąłem niźli jego dotyku, czułości, choćby namiastki dawnej miłości.

___ - Tak zimny jesteś, mój kochanku… - mówiłem mu. - Jakże zimno musiało ci być tam, w tym tak odległym grobie. – Moje palce z wolna gładziły jego szorstką skórę, zniekształcone ciało, podziwiając je jakby dzieło najwspanialszych artystów. – Weź mię ze sobą, mój drogi, weź mię! Zabierz martwego z dala od bóli, z dala od paskudztwa żerującego na mym ciele i duszy… Zabierz, mój Jangshi, zabierz jak najdalej – szeptałem z narastającą rozpaczą, z namiętną prośbą, błaganiem pełnym pokornej skruchy. Patrzyłem na niego, w jego martwe oczy, płakałem, prosząc.

___ - Książę mój, obrzydliwy i niemoralny w swej lubieżnej ponętności… Odejdziesz wtedy w potwornym grzechu, mój słodki. Wyklęty jako demon, który zbratał się z martwym, który ciało krucyfiksem naznaczone zbrukał swą chorą namiętnością. Czy to warte?

___ - Jakże słodszy jest ból wiecznego potępienia, mój najdroższy Jangshi, w obliczu tej ciągłej tortury apatycznej acedii żerującej na mnie całym. Weź mnie ze sobą!

___ Umilkłem, a pomieszczenie wypełniła gęsta, nieprzyjemna cisza, przerywana tylko cichymi nawoływaniami szczurów i obskurnymi dźwiękami larw wyżerających lepkie wnętrzności mego martwego kochanka. Obserwowałem go, oczekując odpowiedzi, zgody, która byłaby równocześnie obietnicą wiecznej, wspólnej tułaczki po bezkresie tej obrzydliwej krainy. Oznaczałaby również koniec mych boleści, a niczego nie pragnąłem bardziej jak wreszcie pozbyć się straszliwego piętna choroby.

___ - Jangshi…

___ - Musisz zapłacić – przerwał mi nagle, a drżące, pokryte liszajami kościste palce lekko uniosły mój podbródek wyżej. – Oddaj mi swój pocałunek, mój najsłodszy Książę, mój ukochany Bashe…

___ Bez ani jednego słowa ponad te, które już wypowiedziane zostały, z radością w spojrzeniu, którym badałem jego wykrzywioną twarz, wspiąłem się na palce i delikatnie, z wielkim wyczuciem złączyłem nasze usta w grzesznej, wyuzdanej pieszczocie; wyrazie nienormalnego pożądania. To, co czułem w tym momencie, jest emocją niezwykłą i na tyle nierealną, że wręcz niemożliwą do opisania. Początkowo chłód podobny do zimna ciała mego kochanka jął rozchodzić się również i po moim krwiobiegu, lecz zaraz za nim podążyła fala niewyobrażalnego gorąca, które zaczęło spalać mnie prawdziwym ogniem.

___ Wtedy już wiedziałem, mój dobry boże, że czcze były twe słowa, obietnice i czułe gesty. Zdałem sobie sprawę, że niemożliwym jest, bym ja, Książę Obrzydliwości, stanął u twego boku w wiecznej wędrówce po Cienistej Pandemii. A jednak w akcie bezgranicznej litości i miłosierdzia postanowiłeś mi dać dar tak słodki: poczucie nicości, urokliwą śmierć z dala od kłów mej straszliwej choroby. Taki dobry z ciebie bóg…

___ Odpływałem już z wolna; czułem jak życie ucieka przez rozchylone me usta. Łaskotało zmysłowo moje wargi. Nie żałowałem… Ciemność przysłaniała powoli pole widzenia, zimno płynące w żyłach wypełniało każdą tkankę. Pierwszy raz poczułem prawdziwą ulgę, nie było bowiem już bólu, mego nieodłącznego towarzysza. Nie było niczego. Nawet ty, mój boże, zniknąłeś w oddali czerni, która mnie pochłonęła. Nawet ty, mój martwy kochanku, mój Jangshi…

___ Mimo wszystko, we wszechobecnej obsydianowej ciemności, w której tkwiłem zawieszony pośród niczego, nie czułem się samotny. Utraciłem wiele przez te wszystkie lata, z każdym dniem nawet traciłem część siebie rozszarpywany przez chorobę, ale nigdy nie utraciłem moich przyjaciół najdroższych, kłębiących się nerwowo pod kopułą mej czaszki. Jak od początku – tak i teraz trwali tuż przy mnie, we względnym spokoju wraz ze mną wsłuchując się w kolejne takty melodii umierania.


* Licz – rodzaj nieumarłego w grach i literaturze fantasy
* livores mortis – łac. plamy pośmiertne
* musculus tibialis anterior – łac. mięsień piszczelowy przedni
* putrefactio – gnicie
* post mortem priapismus – łac. pośmiertny wzwód
* bulbus oculi – łac. gałki oczne
Ostatnio zmieniony pt 25 kwie 2014, 18:00 przez necro, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Chory równie, co i zrozpaczony.
Ja bym napisał tak:
Równie chory, jak i pogrążony w rozpaczy.
jakby w gęstym bagnie bulgoczącego letargu kąpała calutką mą osobę.
Po „letargu” przydałby się przecinek.
setka karykaturalnych cieni, miraży;

Tu na końcu raczej przecinek.
byle by tylko od czasu do czasu mieć towarzystwo tych szkaradnych tworów.
„byleby”
Czasem tęskno mi było do niego, jego upojnego mamrotania;
Jak zwykle te upiorne zaimki. Napisałbym tak - jednego mniej:
Czasem tęskno było do jego upojnego mamrotania;
Podnosił mnie na duchu, rzężeniem płuc przeżartych kwasem mej bestii.
„mnie” bym opuścił”
Najbardziej jednak nienawiścią obdarzyłem rodzeństwo ciemności, braci mroku.
Największą jednak nienawiścią...
Ze wspólnych lędźwi jak gałęzie ich ciało rozchodziło się na boki;
Ze wspólnych lędźwi jak gałęzie, ich ciało rozchodziło się na boki;
„ich” by sobie darował; zwłaszcza, ze będzie w następnym zdaniu.
wychudłe i rachityczne torsy wiły się w ciemnościach jakby dwa węże splecione w uścisku chorobliwej i wiecznej miłości.
Przecinek po „ciemnościach”.
jego nienamacalność bardziej raniła me serce niżeli tysiąc ostrzy rozkrawających je na kawałki.
Przecinek przed „niżeli”.
W momencie szaleńczej namiętności
Przecinek.

W dalszym ciągu odpuszczam przecinki; jest ich zbyt wiele.
W gnoju myśli o dawno już martwym kochanku!
Z tym zdaniem jest coś nie tak.
Nie pozwalasz nawet na ucieczkę do słodyczy snu, a przynajmniej jego filigranowej namiastki.
Co może być namiastką snu i to jeszcze filigranową?
bracia ciemności; potworności, które zakuwały mnie w kajdany bezradności
Wewnętrzne rymy nie są mile widziane.
uczułem zapach wszechobecnej ohydności,
„ohydy”
W momencie poczułem dziwaczne ukłucie w piersi,
Podejrzewam, że miało być „W tym momencie...”.
odezwał się, zapierając dech w mej piersi – Już inaczej brzmi me imię.
Albo kropka po „piersi”, albo „już” małą literą.
patrząc na niego jak na boga – tym zaiste był;
Raczej: „- którym zaiste był;”
Weź mię ze sobą, mój drogi, weź mię!
„mię” – to nie jest literacki język. Powinno być „mnie”.
Czy to warte?
Czy to warto?
Bez ani jednego słowa ponad te,
Bez jednego słowa ponad te,

Fakt, styl masz ciężki. Czytać się da, ale nie jest to wciągające. Jeśli nie umiesz pisać inaczej, to postaraj się czymś zrównoważyć tak napisane partie, np. w miarę lekkim, przejrzystym dialogiem. Na taki styl składa się między innymi wyszukane słownictwo, które można i należy uprościć oraz nietypowy szyk słów w zdaniach (przymiotniki i przysłówki na końcu), który często jest dobrym zabiegiem, ale nie zawsze, zwłaszcza, że używasz go zbyt często. I te drażniące imiona, obco brzmiące (quasi dalekowschodnie?), ale które niczego nie mówią, nie korespondują z jakimś znanym systemem odniesienia. Wszystko (prawie) komplikujesz i stosujesz zbyt wiele ozdobników. Ale chyba najważniejsze: mroczna, przygnębiająca treść; zbyt wiele tej rozpaczy,dramatu, cierpienia, zbyt wiele nieprzyjemnych (eufemizm) opisów i detali. Gdybyś to skrócił o siedemdziesiąt – osiemdziesiąt procent, dokonał radykalnej syntezy (czemu ma służyć to rozbicie na akty?), to może byłoby to do przyjęcia, a tak, te męczące opisy ciągną się zbyt długo, a konkluzja nie jest ani odkrywcza, ani interesująca.

Można zadać sobie pytanie, co wynika z Twego opowiadania, co chciałeś powiedzieć, przekazać. Jako czytelnik powiem, że nie zrobiło to na mnie wrażenia, oprócz pewnego (zamierzonego zapewne) niesmaku i szybko o nim zapomnę.

Sądzę, że gdybyś obrał inną tematykę, albo przynajmniej zrównoważył mroczną i przygnębiająca stronę powyższej, to dysponując takim zasobem słów oraz umiejętnością konstruowania nieszablonowych zdań, osiągnąłbyś dobry rezultat, gdyż sztuka pisania nie jest Ci obca.
Pytasz, czy Twoje pisanie ma sens. Zdecydowanie tak, sądzę jedynie, że powinieneś pewne kwestie (chociażby powyższe) starannie przemyśleć oraz to i owo zweryfikować.

3
Nie bardzo rozumiem, dlaczego dzielisz tekst na akty, nie na rozdziały i nazywasz dramatem. OK, są również dramaty niesceniczne, podobnie jak w teatrach wystawiane są inscenizacje tekstów, które nigdy nie były przeznaczone na scenę, lecz w Twoim konkretnie przypadku nie chwytam sensu tego zabiegu. Monolog wewnętrzny jest tak rozpowszechnioną formą prozatorską (podobnie zresztą jak dialog z wytworami własnej imaginacji), że przeniesienie go do rodzaju dramatycznego nie przyda mu żadnej nowej wartości.
Nie wiem też, dlaczego nadałeś bohaterom wschodnie imiona. Zjawy, demony, duchy zmarłych czy nawet zmarli powracający cieleśnie z zaświatów są częścią każdej właściwie kultury, filmy gore są, owszem, popularne w Japonii, ale mają swój początek w kinie amerykańskim, a i w Europie ich nie brakowało (zwłaszcza Włochy lat 70. XX w., chocby Dario Argento), w Twoim zaś tekście nie ma właściwie motywów, które kojarzyłyby się akurat z Japonią czy w ogóle Dalekim Wschodem.
Temat wybrałeś niecodzienny, trudny w odbiorze, ale wart uwagi. Rozpacz po śmierci kochanka, pożądanie jak najbardziej cielesne, zderzone ze świadomością, czym jest teraz to upragnione ciało... Jest o czym pisać, ale ostateczny efekt niespecjalnie mnie przekonuje.
Twój bohater pogrąża się w obłędzie. Pytanie, jak długo czytelnik będzie chciał mu w tym towarzyszyć. I nie mam tu na myśli opisów rozkładających się zwłok, które mogą go zbrzydzić. Chodzi mi raczej o monotonię, która dość szybko staje się nużąca. To jest monotonia zmaksymalizowanych efektów. Wszystko musi być naj. Najstraszliwsze, najdotkliwsze, najbardziej odpychające. Zwłaszcza epitety tak dobierasz, żeby sięgały górnego C. Ale nie da się długo przebywać w tych rejestrach.

Jak pustka, to przerażająca, jak samotność, to straszliwe męcząca, a jak szkaradność, to potworna. Zawodzenia sponiewieranej duszy. No i kły choroby, szarpiące tę duszę. Od siebie dodam, że jak patos, to totalny. I trudny do przełknięcia.

Nie wiem dlaczego wybrałeś taką dość archaiczną poetykę, która kojarzy się z przełomem XIX i XX wieku. Miazmaty i fantazmaty.
necro pisze: Widok straconego kochanka mógłby być przyjemny, mógłby być jak ambrozja na spierzchniętych ustach moich, lecz… jego nienamacalność bardziej raniła me serce niżeli tysiąc ostrzy rozkrawających je na kawałki.
Czasem w tym nadmiarze coś kuleje. Widok jak ambrozja na ustach?
necro pisze:Gwałtem posiadł każdy fragment mej skóry a ja nawet nie mogłem się ruszyć, sparaliżowany tym, jak mię nazwał.
necro pisze:Jego głos jednak nie milkł, wręcz przeciwnie – ciągle słyszałem śmiech jego, nutę uporczywie odbijającą się o podstawę mej czaszki, przeraźliwą i nieznośną.
necro pisze: Odeszły w końcu stworzenia przebrzydłe, irracjonalne twory mego chorego umysłu; mary dręczące i rozrywające moje ciało na części w metaforycznej torturze.
Polszczyzna - młodopolszczyzna. I tak do końca.

W gruncie rzeczy, piszesz całkiem swobodnie. Płynnie. Pojawiają się różne niezręczne sformułowania, lecz nie ma ich wiele. I tak się zastanawiam: pastisz napisałeś? Bawisz się konwencją? Gdyby tak było, powiedziałabym, że rezultat jest całkiem udany. Ale jeśli Ty tak na serio... Wtedy nie wróżę powodzenia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
kawałek jest swietny, przypomina trochę 'vampira' pollidoriego, klimatem, samotnoscią bohatera, upiorami, narracją. twój ulubiony odwrócony szyk zdań i barokowosc opisów robia z textu opowiesc vintage, co jest urokliwe i, chociaż momentami zamiast chłonąć obrazy musiałam zastanowić się, co czytam, opowiesc mnie zachwycila.

technicznie detale do korekty, zaimki, powtórzenia jakieś, i fakt - czasem przesadzasz z nagromadzeniem epitetów.

spróbuję konkretniej jutro, teraz czasu nie mam.

ale jak dla mnie text kwalifikuje sie do wyróżnionych.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

5
Dziękuję wszystkim komentującym za szczere opinie i wskazanie mi błędów, które popełniam. Cieszę się, że zechcieliście przeczytać i ocenić. Przepraszam także, że odpowiadam dopiero teraz.

@Gorgiasz
Już na początku wspominałem, że styl mam taki jaki mam i cóż, nie pozbędę się go. Proponujesz mi wyciąć niemal wszystko czym ten tekst tak właściwie jest. Niestety do tej rady nie mogę się zastosować – bo co by wtedy zostało? Starałem się pisać „przystępniej”, ale sam znienawidziłbym się publikując coś takiego, bo mi po prostu się to nie podoba. Lubię się bawić słowem i brzmieniem każdego zdania. Może już mi odbiło i trochę za bardzo poszedłem w stronę zasady „sztuka dla sztuki”. Spodziewałem się opinii taka jak twoja i cieszę się, że postanowiłeś skomentować, bo dzięki temu wiem, że raczej powinienem pisać dla siebie : )
postaraj się czymś zrównoważyć tak napisane partie, np. w miarę lekkim, przejrzystym dialogiem
A tutaj przyznam, poczułem się rozbawiony – naprawdę sądzisz, że to byłoby… harmoniczne? xD
I te drażniące imiona, obco brzmiące (quasi dalekowschodnie?), ale które niczego nie mówią, nie korespondują z jakimś znanym systemem odniesienia.
Z imionami była taka bajka, że postanowiłem, że skoro akcja dzieje się w fantastycznej krainie, to niech imiona będą właśnie w pewien sposób tajemnicze i tak dalej. Nie chciałem iść w utarte motywy, korzystać z nie wiadomo jakich „tłumaczy na elficki, krasnoludzki, uj-wie-jaki”, no to stwierdziłem, że zasugeruję się troszkę stylistyką dalekiego wschodu. Teraz już wiem, że troszkę to zagranie nie wyszło, bo najwyraźniej wszystkim to przeszkadza.
czemu ma służyć to rozbicie na akty?
Na to pytanie pozwolę sobie odpowiedzieć w dalszej części przy okazji rozwiewania wątpliwości Rubii (mam nadzieję, że tak się to odmienia) : )
Gdybyś to skrócił o siedemdziesiąt – osiemdziesiąt procent, dokonał radykalnej syntezy, to może byłoby to do przyjęcia,

Przepraszam, ale tutaj delikatnie się zdenerwowałem. Wtedy wyszłoby moje pierwsze w życiu drabble. A może nawet half-drabble! Mniej więcej takie:

„Bashe – książę nieznanej krainy – bardzo pokochał pewnego mężczyznę. Ale on umarł. A Bashe rozpaczał, chorując na bardzo złą chorobę. Widział rzeczy, których nie było. Pewnego dnia przyszedł do niego jego ukochany. I zabił go pocałunkiem, by nie musiał już cierpieć.”

Jeśli to spełnia Twoje oczekiwania co do tekstu, jeśli to ci się podoba, to już nawet nie wiem co powiedzieć. Po prostu trochę mi smutno, że zaprezentowane „streszczenie” byłoby lepsze od całości tekstu.

Przykro mi, ale do większości uwag zawartych przez ciebie w komentarzu nie mogę się zastosować – bo wtedy zmianie całkowicie uległby mój styl, a jak już pisałem nie chcę tego. Bo zwyczajnie pisząc coś „tak po prostu” jestem świadomy, że jest to jedno wielkie g*wno i za nic nie chciałbym tego komuś pokazać. Lepiej mi, kiedy znoszę krytykę przy czymś co przynajmniej w moim własnym mniemaniu nie jest zupełnie żenujące : )

Mimo wszystko dziękuję za to, że zechciałeś się wypowiedzieć; dziękuję, że znalazłeś te wszystkie błędy ujęte w pierwszej części Twojego komentarza. Jest to dla mnie niezwykle pomocne i bardzo dziękuję.

@Rubia
Nie bardzo rozumiem, dlaczego dzielisz tekst na akty, nie na rozdziały i nazywasz dramatem.

Właśnie się spodziewałem, że tutaj wyniknie pewne nieporozumienie. To, że w notce napisałem, że jest to dramat nie ma za bardzo związku z podziałem tekstu w taki a nie inny sposób. Po prostu jako, że jestem mało obeznany nie mogłem znaleźć nic innego, co równie dobrze oddawałoby specyfikę tekstu co określenie go mianem „dramatu”. (A określenie gatunku jest obowiązkowe, czytałem regulamin :c) Oczywiście chodziło mi jak najbardziej o ten niesceniczny dramat.

Natomiast podziału na akty i sceny użyłem z kilku powodów:
1. podział na rozdziały jest mało oryginalny i mi się znudził (jestem super-hipsterem, a co)
2. rozdział mi osobiście kojarzy się z podziałem akcji. A jeśli w moim tekście akcji jest niewiele, ba, w zasadzie są to zastane obrazy, sceny – to uznałem, że taki podział będzie jak najbardziej adekwatny
3. didaskalia okazały się niezwykle przydatne
Nie wiem też, dlaczego nadałeś bohaterom wschodnie imiona. (…)w Twoim zaś tekście nie ma właściwie motywów, które kojarzyłyby się akurat z Japonią czy w ogóle Dalekim Wschodem.
Wyjaśniałem to już wcześniej, one nie miały się kojarzyć z Dalekim Wschodem, a tym bardziej z Japonią (o.O tylko jedno imię było zaczerpnięte ze słownika Japońskiego…). Po prostu spodobał mi się pierwiastek pewnej tajemniczości w nich zawarty. Pasował mi do krainy, którą stworzyłem. Cóż, jakoś głupio mi byłoby myśleć o tym tekście gdyby Bashe nazywał się Hans, Gunter, Józef czy jakkolwiek inaczej. Mogę zamieścić „genezę” tych imion, skoro wzbudzają aż tyle… niechęci? o.O
I tak się zastanawiam: pastisz napisałeś? Bawisz się konwencją? Gdyby tak było, powiedziałabym, że rezultat jest całkiem udany. Ale jeśli Ty tak na serio... Wtedy nie wróżę powodzenia.

Kiedy pisałem po raz pierwszy „poważniej”, jakoś… 4 lata temu (?) to wtedy był to pastisz. Spodobała mi się poetyka jednego nieznanego autora z kłębowisk internetów, no i wtedy też sięgnąłem po raz pierwszy do normalnej literatury. Jedyne do czego skłoniło mnie gimnazjum… W każdym razie polubiłem zabawę słowem, metaforą; rytmem każdego zdania, opisem. Nie jestem w stanie spojrzeć na nic co napisałem wcześniej, co pisałem „normalnie”. I mówiłem to już wcześniej, chyba nie jestem w stanie nic takiego napisać. Właściwie nie wiem, czy Ty też piszesz i czy kolega też pisze, ale sądzę, że oboje znacie to uczucie, gdy piszecie jakieś zdanie i macie świadomość, że to jest tak żałosne, że nikt nie powinien tego zobaczyć.

Zapewne wychodzę właśnie na zaślepionego pychą egocentryka, który nie zamierza przyjąć żadnej krytyki. Ależ zamierzam i za nią dziękuję! Może rzeczywiście spróbuję to troszkę uprościć, czy cokolwiek. Mimo wszystko przyszedłem tutaj jednak, żeby dowiedzieć się, bądź co bądź, czy ktoś zaakceptuje mnie bez większych poprawek co do mojego stylu. Czy ktoś zechce zauważyć to, co ja kiedyś zobaczyłem w twórczości tamtego nieznanego autora. Jeśli nie – jestem w stanie to zaakceptować i nie męczyć już Was moimi próbami literackimi : )

Tak czy siak, droga Rubio, dziękuję za opinię, za czas, który mi poświęciłaś i niewątpliwie choć część z twoich słów na pewno wezmę sobie do serca i przemyślę : )


@ravva
Dziękuję za komentarz, bądź co bądź bardzo pozytywny xD Cieszę się, że Ci się podobało – to miłe z Twojej strony. Choć to nominowanie mnie do „wyróżnionych” jest zdecydowaną przesadą.
Jeszcze raz dziękuję za to, że poświęciłaś mi czas, i że zechciałaś przeczytać to, co udało mi się napisać.

Podsumowując, dziękuję wam wszystkim za te rady, których mi udzieliliście. Mam nadzieję, że wyjaśniłem Wasze wątpliwości choć odrobinę.

Pozdrawiam,
necro

6
A mnie intryguje jaki jest Twój target drogi necro - czyli jak wyobrażasz sobie grupę swoich czytelników? Kto to mógłby być?

Przeczytałam całość i mnie się nie podoba :(

Jak to mówi moja córka: obrzydliwa obrzydliwość. Robaki, szczury i zgnilizna. Jakieś to wszystko bardzo przygnębiające.
Nie wypowiadam się co do warsztatu bo jestem w tym cienka.

7
Augusta pisze:A mnie intryguje jaki jest Twój target drogi necro - czyli jak wyobrażasz sobie grupę swoich czytelników? Kto to mógłby być?

Przeczytałam całość i mnie się nie podoba :(

Jak to mówi moja córka: obrzydliwa obrzydliwość. Robaki, szczury i zgnilizna. Jakieś to wszystko bardzo przygnębiające.
jak was trochę nie rozumiem.
kawałek napisany jest pięknym językiem, stylizacja trzyma się równo w całym tekscie, opowiesc jest przemyślana, ma fantastyczny klimat i działa na wyobraźnię.

mnie zaczarowało :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

9
ravva pisze:jak was trochę nie rozumiem.
kawałek napisany jest pięknym językiem, stylizacja trzyma się równo w całym tekscie, opowiesc jest przemyślana, ma fantastyczny klimat i działa na wyobraźnię.

mnie zaczarowało :-)
Do pięknego języka jednak trochę brakuje, a i stylizacja trzyma się różnie :) Ma klimat. Nie mój, ale ma. Tylko, że autor próbuje - IMO przedwcześnie, nie posiadając jeszcze po temu odpowiednich umiejętności - wygibasów językowych które średnio mu wychodzą. Talent jest widoczny, ale za dużo na raz, na klatę. Trzeba stopniowo. Znaczy od tekstów prostych ku bardziej skomplikowanym, bo inaczej grozi to pustym manieryzmem.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

10
Mnie nie zaczarowało. Życie momentami jest wystarczająco przygnębiające i nie widzę potrzeby dodatkowego dobijania się do ziemi.
Wśród młodzieży jakiś czas temu panowała moda na tzw.EMO (nie wiem czy to nadal aktualny trend) i te EMO-nastolatki gustowały w takich różnych okropieństwach - jakoś tak mi się kojarzy tego typu literatura.

11
@ Augusta
A mnie intryguje jaki jest Twój target drogi necro
Ludzie o podobnym poglądzie na estetykę i równie zafascynowani turpizmem; tak sądzę. Wiem, że taki target to marny target, ale choć jedna osoba w tłumie zawsze się znajdzie : )
Przy optymistycznych założeniach…
Jakieś to wszystko bardzo przygnębiające.
Bo takie było założenie, droga Augusto : )

Cóż, nie widzisz potrzeby dodatkowego dobijania się do ziemi… Zatem Twoim zdaniem każda książka powinna mieć happy end? Okraszony wszechobecnym dobrobytem i szczęściem, przesłodzonymi do granic bohaterami nie mającymi żadnych wad czy ułomności? Tobie nie podoba się moja wizja; mi nie podoba się Twoja. I przy tym zostańmy : ) Piękno to pojęcie względne.
Wśród młodzieży jakiś czas temu panowała moda na tzw.EMO (nie wiem czy to nadal aktualny trend) i te EMO-nastolatki gustowały w takich różnych okropieństwach - jakoś tak mi się kojarzy tego typu literatura.
A… słyszałaś może co to turpizm? …

Nie ukrywam, śmiałem się, czytając ten fragment Twojej opinii. Bo w mojej wyobraźni od razu pod wpływem Twojego stwierdzenia takie osobistości jak Baudelaire, Rimbaud, Verlaine, Beksiński, Duda, Grach czy Grochowiak i Bursa objawiły się w rurkach w szachownicę i z grzywkami na pół twarzy xD

Przykro mi, nie wiem czy ja jestem EMO-nastolatolatką (xD) czy nie, ale wiem, że tym co stanowi dla mnie inspirację nie jest jakiś „odłam” pop-kultury tylko właśnie turpizm.

" Wolę brzydotę
Jest bliżej krwiobiegu
Słów gdy prześwietlać
Je i udręczać "

S. Grochowiak

Nie mniej, dziękuję za opinię i za czas poświęcony mojemu tekstowi. Jestem świadom, że większości osób on zwyczajnie nie przypadnie do gustu i nie mam nikomu tego za złe.

@Navajero
Talent jest widoczny, ale za dużo na raz, na klatę. Trzeba stopniowo. Znaczy od tekstów prostych ku bardziej skomplikowanym, bo inaczej grozi to pustym manieryzmem.
Zatem to tylko stwarza pozory jakiegokolwiek „talentu”, bo, cóż, nie jest to moja pierwsza próba literacka. I sądziłem, że już osiągnąłem choć w pewnym stopniu to, co zamierzałem. Najwyraźniej nie – i tak czasem bywa : )

Dziękuję serdecznie za opinię, jestem niezmiernie wdzięczny (i zaskoczony), że tak wiele osób zechciało przeczytać mój tekst i – co ważniejsze – wyrazić opinię.

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam,
necro

12
Proszę bardzo :)
Chętnie skomentuję inne Twoje utwory :D
I mam nadzieję, że za 28 dni, gdy już będę mogła wstawić fragment mojej powieści - przeczytasz go i skomentujesz :)
Chociaż już dzisiaj mogę założyć z prawie 100% pewnością, że gdy odważysz się na ten szalony krok skończy się on wymiotami w tęczowych barwach (tak słodko Ci się zrobi).

Pozdrawiam.

13
O. To lubię. Jak się ktoś z kimś nie zgadza. Najlepiej po całości :-) To również wtrącę swoje trzy grosze.
Augusta pisze:Jak to mówi moja córka: obrzydliwa obrzydliwość. Robaki, szczury i zgnilizna. Jakieś to wszystko bardzo przygnębiające.
E tam.
ravva pisze:ale jak dla mnie text kwalifikuje sie do wyróżnionych.
Ni dudu.
Wintydź-sryntydż, tego typu etykietki są na ogół ściemami, ukrywającymi niedoróbki, konwencja to tylko korona, pień ma być zdrowy i prawidłowo ukształtowany. Czy jest? Zobaczmy.
1. Podział na akty, a co tam, niech sobie będzie. Problem w tym, że prolog jest rozwlekły i sam z siebie wystarczyłby na cały tekst. W kolejnych aktach leci powtórka za powtórką, jak w letniej ramówce TVP. Forma co nieco rozdmuchała treść.

2. Obrzydliwości. Iii tam, są tak steatralizowane, że większego wrażenia nie robią, znaczy robią - raczej pozytywne.

3. Styl. Że nie da się czytać? Kokieteria i tyle. Wstyd :-P Panie Autorze, taka autoreklama. Da się. Odrobinę męczy nie z powodu ciężkości, tylko obsesyjnych powtórzeń, które nie układają się w jednolitą melodię, a szkoda. Nadużywaniem inwersji nie rządzi żadna reguła, co sprawia, że dramat buja się od bajania Wernyhory do paranaukowego studium klinicznego przypadku ciężkiej deprechy z omamami.

4. Wzniosłość, patos. Osobiście nie cierpię, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to taki sam środek stylistyczny jak inne. Zastosowany inteligentnie ma prawo istnienia, ba, czasem jest bardzo przydatny. Tu nie do końca jest inteligentnie, gdyby było, nie zastanawiałbym się podczas lektury nad fenomenem serca bohatera, które raz występuje w postaci dziury, bywa wyrywane, bije ledwo-ledwo, dudni, albo zamiera. Kardiologiczny poemat w czech aktach (licząc prolog) ;D Żebyż to całe pisanie było odrobinę subtelniejsze!...

5. Na tle owych turpistycznych strzelistości błędy ortograficzne bolą, jak dziura w zębie z nerwem na wierzchu. A są.
Ale:

6. Tekst jest napisany starannie. Naprawdę. To robi wrażenie.

7. Nastrój. O. To jest bardzo ślicznościowe, udało się, jeszcze lepiej byłoby widoczne, gdyby nie słowotok, lawina niekonicznego semantycznego zapchajdziurstwa.

8. Wyobraźnia, plastyczność. Na duży plus.

Panie Autorze, masz Pan pod stopą całkiem przyzwoitą moc, ino turbo się zawiesiło i wtryski nieporegulowane, więc kiedy wdepniesz gaz, to bryka zamiast miękko wciskać czytacza w fotel, krztusi się i szarpie, naruszając równowagę błędnika, przez co należałoby pomyśleć o torebkach jako obowiązkowym wyposażeniu dla pasażerów. Potrzebne Ci czyjeś rzygowiny na plecach?

To tak w nawiązaniu do turpistycznej ohydy :-P
Ogórek.

14
Jestem w szoku, przyznam. Takiego zasobu oryginalnego słownictwa jeszcze nie widziałam. Kunszt na pewno niebanalny, tylko...No cóż, po tym kawałku już dostałam doła. Jestem fanką gatunku, ale książki w takim wydaniu bym nie strawiła. Sorki.

15
Leszek Pipka pisze:W kolejnych aktach leci powtórka za powtórką, jak w letniej ramówce TVP. Forma co nieco rozdmuchała treść.
prawda, ale forma w tym kawałku jest dokladnie tak samo istotna jak tresc, a porwtórki zamierzone, chłopak dobrze pisze, jak wrzuca wyrazy zdublowane, to nie dlatego, ze nagle zacmy dostał, ale dla utrzymania - bo ja wiem? - stylizacji, klimatu, niezwykłości formy i tresci.

oddawaj zabę, tak btw :-P
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”