Słońce lata ogrzewało siedzącą na kanapie kobietę.
— To może Leonidas? — Tomasz wciąż próbował negocjować.
Żona jedynie głaskała leżącego na jej udach bezimiennego kotka, małą kulkę futra. Mężczyzna wiedział zbyt dobrze, że milczenie nie oznacza zgody.
— Sokrates? — Nie zamierzał rezygnować z kompromisu między kulturą antyczną i brazylijskim futbolem.
— Powiedziałam.
— Daj spokój! Anaksymander? Co to za imię dla kota?
Kobieta westchnęła i odwróciła wzrok w stronę męża. Od razu rozpoznał to drżenie w kącikach jej ust. Dosyć filozofii. Z pokorą zaakceptował fakt, że dzisiaj będzie spał na kanapie.
— Głupcy — mruknęło wygrzewające się w słońcu zwierzę. — Nie wiedzą, że każdy kot jest Diogenesem?
3
Dobrze napisane, wygodnie się czytało, ale jakoś, kurczę, nie porwało mnie. Może dlatego, że proza obyczajowa nigdy nie była dla mnie?
Najwyraźniej wielkich filozofów zwykle pytamy "no co to za urokliwe zwierzę?" albo "kto nabrudził obok kuwety?!"
Patrząc na to, jak koty o siebie dbają, niewiele mają wspólnego z Diogenesem, a na jego syndrom na pewno nie cierpią
osobiście prędzej szukałbym w kotach Nietschego albo Ayn Rand. Dlaczego wobec tego Diogenes?
Najwyraźniej wielkich filozofów zwykle pytamy "no co to za urokliwe zwierzę?" albo "kto nabrudził obok kuwety?!"


Baribal pisze:Kobieta westchnęła i odwróciła wzrok w stronę męża. Od razu rozpoznał to drżenie w kącikach jej ust. Dosyć filozofii. Z pokorą zaakceptował fakt, że dzisiaj będzie spał na kanapie.