Nowelka na koniec świata [post-apo, reinterpretacja]

1
Reinterpretacja.

WULGARYZM.

WWWNowelka na koniec świata

WWWByło ciemno w nocy, o poranku, o zmierzchu i za dnia. Nawet, jeśli gdzieś coś się paliło, to wciąż było ciemno. Wszystkie nietknięte płomieniem budynki, betonowe rzeźby oraz najwyższe góry świata istniały po omacku. Na pewno gdzieś w mroku stała wieża Eiffla, pusty Pałac Kultury, Wielki Mur Chiński, Parteon, ale nikt i tak nie wiedział, gdzie trzeba ich szukać.
WWW- Weź się w garść – mówił głos w ciemności. – Jerzy, weź się w garść, do licha, przecież jesteś ostatnim człowiekiem w mieście, a może i na świecie! To przecież wymaga od ciebie trochę odwagi, co? No pomyśl, gdzie teraz jesteś. Na pewno w pobliżu jest przystanek obok kościoła. Pamiętasz, co ten stary mówił. Że w białym kościele jest ognisko.
WWWStęchłe powietrze pachniało trochę spalenizną, a trochę starym, zatykającym płuca popiołem. Nie było ciepło ani zimno. Mężczyzna brodził w szarym, gęstym pyle, wyciągając przed siebie rękę. Tak krok po kroku zagłębiał się w kolejną ciemność, nową ciemność, której jeszcze nie zbadał. Drugą dłonią dotykał znajomego kształtu, jakim był metalowy płot wzdłuż spalonych budynków. Palcami wydobył z nicości matową, odrapaną powierzchnię. Każdy krok wzbudzał wątpliwości. Wyciągniecie nogi – strach. Postawienie jej – niepewność. Przeniesienie ciężaru na stopę – ulga. Raz jeden idący zastygł w bezruchu i przestał oddychać. Nic nie dało się usłyszeć, jedynie dziwnie ciche bicie własnego serca, piszczenie w uszach, szum krwi w głowie. Ciemność tłumiła chyba wszystkie zwyczajne dźwięki. Mówił o tym jakiś prezenter. Kiedyś, kiedy jeszcze były telewizory i odrobina prądu, kiedy głód jeszcze nie doskwierał aż tak bardzo, wszyscy z okolicy zbierali się przy jednym odbiorniku i obsiadali go dookoła jak króliki. Na twarzach zebranych odbijał się dziwaczny blask drgającego ekranu. Właściciel urządzenia podłączał coś i oglądaliśmy wieczorny program. Najczęściej nadawano go z jakichś bardzo dalekich miejsc i nie tłumaczono na polski. Każdy więc oglądał telewizję na swój sposób i rozumiał tyle, ile potrafił. Potem niektórzy do północy albo i dłużej dyskutowali zawzięcie na temat teorii wysnutych przez Amerykanów. Razu pewnego opowiadali, że ciemność zapadła z powodu zmian w cząsteczkach azotu i po prostu powietrze przestało być przezroczyste. Potem, że to ludzkie oko zaczęło zauważać te atomy i odległości między nimi, a jeszcze później, że przestaliśmy widzieć światło słoneczne. Żadna z tych hipotez nie powiedziała nikomu nic więcej poza tym, że jest ciemno i w dalszym ciągu będzie ciemno. Potem wyłączaliśmy telewizor i szliśmy spać albo jeść. W tamtych dniach kazano nam oszczędzać prąd i niektórzy denerwowali się, że marnujemy go na wieczorny program. Wszystkie alternatywne źródła zasilania były na wyczerpaniu, a normalna sieć elektryczna nie działała od dłuższego czasu. Podobno próbowano to wszystko naprawić i gdzieś w Nowym Jorku się udało, ale my nie mieszkaliśmy w Nowym Jorku ani nawet w pobliżu oceanu. I mimo narzekania byliśmy prawdziwe smutni, gdy prąd się naprawdę skończył i nie było już wieczornego programu, a ludzie zaczęli zjadać się nawzajem.
WWW- Nie możesz być znów tak daleko, Jerzy – powiedział do siebie wędrowiec i nabrał powietrza. – Jeszcze kilka kroków i na pewno trafisz na przystanek. Możesz go sobie podpalić, jeśli masz ochotę. Ale na razie idziemy. Pomyśl o czymś przyjemnym. Niee, nie o ogniu. Pomyśl o wakacjach. Kiedyś wszyscy lubili wakacje. Góry… morze… statki... te sprawy.
WWWWyciągnął z kieszeni manierkę i potrząsnął. Resztki wody uderzyły o ścianki naczynia i dało się usłyszeć głuchy plusk. Spragniony poczuł na języku wyimaginowany smak wody. Była słodka i miała posmak chloru. Tak naprawdę Jerzemu chciało się pić, ciągle chciało się mu pić, a nie myśleć o ocenach. Choć morze również było gdzieś w ciemności. Opuszczone okręty bez żeglarzy tkwiły na nieruchomej wodzie, powoli się rozpadając. Co jakiś czas maszty wyłamywały się i padały na milczącą taflę. Rozlegał się chlupot. Na plażach leżały truchła morsów, fok i rekinów, które ostatnia fala wypluła na brzeg. W głębinach dogorywały ostatnie morskie potwory. Jerzy usilnie próbował przywołać obraz wzburzonego, dzikiego żywiołu, a potem spokojnej, jasnej plaży nad Bałtykiem, ale było na to zbyt ciemno.
WWW- No, stary, już blisko, mówię ci – mruknął, a potem trafił dłonią na słup. Ostrożnie wyciągnął rękę dalej i dotknął drewnianej ławeczki. Powoli puścił płot i sięgnął po przedostatnią zapałkę. Odruchowo zmrużył oczy. Chwilę później pojawił się płomień, a za nim inne rzeczy: gruzy, kilka stosików kości, kocie łby i płot, którego wcześniej trzymał się ostatni człowiek. Wpierw był zupełnie ślepy, lecz ogień trzaskał i ten dźwięk uradował go bardziej niż pluskanie wody, pomimo wściekłego bólu idącego od źrenic do środka czaszki. Był już przyzwyczajony i podłe uczucie kojarzyło mu się pozytywnie. W wielkiej ciszy szelest palącej się ławki przypominał trochę szept. Jerzy wpatrywał się w płomień z zachwytem i zaczął wyławiać wszystkie szczegóły z otoczenia. Przystanek to nie tak dużo, zaraz znów wróci nicość. Obok przystanku był kościół. Pojedyncze ognisko w obliczu monstrualnej masy ciemności wyglądało śmiesznie. Blask z trudem przeciskał się między ciasnymi cząstkami powietrza. Tam, gdzie kończył się płot, zaczynała się kamienna dróżka. Ogień pożarł już pół siedzenia. W ciemności wszystko świetnie zajmowało się ogniem, jakby ktoś chciał, żebyśmy dniach końca świata to wszystko spalili. Spalili przewalone słupy elektryczne, spalili węże wchodzące do miast, spalili zabytki, spalili wszystkie łąki i drzewa.
WWWŻeby nic po nas nie zostało.
WWW- Spaliliśmy prawie wszystko – odezwał się Jerzy w stronę płomieni. Pociągnął głośno nosem, by rozkoszować się zapachem palonego drewna. – Widziałem, jak palili przedmieścia, park, a potem cały Białystok. Jeszcze wtedy nie było wielkiego głodu i od czasu do czasu dawało się dostrzec na niebie jakąś gwiazdę.
WWWOdruchowo popatrzył w niebo, a ono było czarne. Przypomniał sobie nagle morze, a zaraz potem wykrzywione, spanikowane twarze innych ludzi, szczególnie wtedy, kiedy dogasała budka z lodami i dalej nie było już wiadomo, co robić. Szaleńcy wyli i śmiali się, pozostali płakali i rozglądali się za kolejną rzeczą, którą można spalić. Nierzadko podpalano najstarszych ludzi i biegano za ich światłem dopóty, dopóki nie padli na ziemię. Mówiono na staruchów znicze. „Ej, robimy znicza ze starego?” – tak się młodsi chłopcy pytali. „Robimy” – odpowiadaliśmy. Jerzy nigdy nie wiedział, czy to jest już czas na niego, czy nie. Starał się oszacować, ile ma lat. Było to trudniejsze niż przypomnienie sobie, że miał jakąś rodzinę. Z poprzedniego życia pamiętał niewiele, ale na pewno skończył podstawówkę. Co do reszty miał duże wątpliwości. Nie wiedział też, w jakim wieku kończy się podstawówkę. Gdyby ktoś mógł chociaż powiedzieć, ile czasu trwa ciemność! Ale było to jedna z największych zagadek. Każdy spał, kiedy był zmęczony i sikał, kiedy miał taką potrzebę. Raz w wieczornym programie jakiś uczony starał się to oszacować. Powoływał się na różne prawa, opowiadał o zwierzętach i umarłych roślinach, ale nie podał żadnej konkretnej liczby. Wszyscy byli zawiedzeni. Ciemność mogła trwać dziesięć lat lub dwa tygodnie. A może dwa dni i wszyscy naraz zwyczajnie oszaleli albo śpią.
WWWOgień zgasł, a Jerzy znów złapał jedną ręką płot, a drugą łowił ciemność. Co jakiś czas zaciskał palce. Wydawało mu się, że zaraz złapie za czarną, duszącą płachtę i ściągnie ją z całego świata, a wtedy znów będzie jasno. Szarpnął na próbę. Nic. W uszach mu brzęczało i miał zawroty głowy, jak zawsze wtedy, gdy wykonywał w ciemności jakiś gwałtowny ruch. Delikatnie otworzył skrzypiącą łagodnie bramę i wszedł na ścieżkę. Opuścił się na czworaka i wymacywał poszczególne kamienie. Tak czuł się bezpieczniej. Popiołu nie było tu dużo, tyle tylko, co go zostało ze spalonej trawy. Mężczyzna szedł przed siebie ospale, szorując łydkami o niewielkie skałki. Ziemia pachniała suchością, smutkiem i starą krwią.
WWW- Wszystko w porządku, Jurek, zaraz dojdziesz – rzedł po jakimś czasie włóczęga. To, że gadał do siebie, wcale go ni dziwiło. Gadanie do siebie albo absolutny obłęd – taki miał wybór. – Cholernie długo się raczkuje po tej drodze, wiesz? Nie ma się co stresować, to tak się tylko wydaje.
WWWZaczął gorączkowo macać kamienie pod sobą. Były nieco kanciaste, niewygodne, twarde. Niczym nie pachniały. Tak, to na pewno tędy. Ale i tak Jerzy wyobraził sobie, że ścieżka prowadzi dalej, obchodzi kościół dookoła i zanurza się w nieznajomą ciemność. Coraz dalej i dalej, omija płot i Białystok, choć tak naprawdę żadne z nich nie istnieje. Do przodu i do przodu. Nie wiadomo ilu ludzi się już na to nabrało i pełzło aż do upadłego, wmawiając sobie, że to tylko złudzenie, że zaraz dojdą do kościoła i rozpalą ognisko. I szli. W nieskończoność.
WWWW końcu tułacz dotknął nosem czegoś metalowego. Drgnął, ale nie odskoczył. Wyciągnął rękę i obmacał ciemność przed sobą. Framugi. Drzwi nie było. Zapewne zrobiono je z drewna, więc wylądowały na stosie. Mężczyzna wstał szybko i poczekał na powrót normalnego krążenia. Zdrętwiała mu lewa stopa. Oparł się plecami o chłodną, grudkowatą ścianę. W ciemnościach nie straszą przedmioty ani nic innego, co mogło się w niej kryć. Najgorsze to zgubienie. Zbłądzenie. Wystarczyło dwa razy gwałtownie się obrócić, by błędnik zwariował. A wtedy koniec. Czasem to się zdarzało, a strach, który temu towarzyszył, przewyższał każdy inny. Trzeba było iść na oślep i modlić się, by gdzieś pojawiło się światło albo jakiś łatwo rozpoznawalny punkt orientacyjny, dzięki któremu można poznać miejsce swojego pobytu.
WWWJerzego bolała głowa. Czuł suchość w gardle, ale woda była na wyczerpaniu. Nie chciał jej marnować. Może uda się zrobić pochodnię z tego, co znajdzie w kościele. Poszedł wzdłuż ściany, kilka razy trafił rękami na coś śliskiego i zakurzonego. Jeśli się w to zapukało, wydawało charakterystyczny, przytłumiony dźwięk. Szyby. Był to rodzaj tych dziwnych szyb, które składały się z setek różnych kawałeczków i potrzebowały do istnienia światła słońca. Ale teraz nikt już o nim nie pamiętał. Jedyna jasność to ogień.
W kościele pachniało starością, żywicą i, podobnie jak na zewnątrz, popiołem.
WWW- Nieźle ci idzie, Jerzy. Zaraz podejdziesz do ołtarza. Gdzieś tam powinno być ognisko. Będzie jasno przez długi, długi czas, może jacyś ludzie przyjdą popatrzeć.
WWWW mieście nie było żadnych ludzi. Póki żyli, darli się przez megafony, trąbki, głośniki, gwizdali. Teraz nikt się nie darł i nikt nic nie palił. Jerzy też mógł być już martwy, bo nie krzyczał od wielu dni. Nie miał na to siły ani żadnych ku temu powodów.
Był martwy.
WWWKiedy szedł, przypomniał sobie moment z palenia Książnicy Podlaskiej. Było już wtedy wiele zdziczałych psów, które zabijały słabsze zwierzęta i ludzi. Przez krótki czas trzymał się z facetem, którego pies nie zostawił. Burek chodził za nim krok w krok, można to było poznać po jego sapiącym oddechu i charakterystycznym uderzaniu pazurków o bruk. Tik, tik, tik, tik. Właściciel zwierzaka szybko odwalił kitę i Jerzy chciał zabrać psa ze sobą, bo zrobiło mu się go żal. Gdyby zdechł, byłoby więcej jedzenia niż z jego pana. Ale kundel nie chciał opuścić objedzonego trupa i z maniackim uporem przynosił mu wszystkie swoje zdobycze. W błędzie, że tamten gość nadal żyje, podtrzymywał go fakt, że wszyscy podkradali przyniesione przez psa truchła ptaków, ludzkie kończyny i bydło przyciągnięte z pól. W końcu i czworonóg zdechł, a my zebraliśmy to, co z niego zostało i poszliśmy palić dalej, do innej biblioteki.
WWWWtedy istniały jeszcze biblioteki.
WWWBył taki chłopak, który nie chciał rzucić na stos zbiorczego wydania Byrona, ale w końcu jakoś go do tego zmusiliśmy. Potem okazało się, że wyrwał z niego kartkę z jednym utworem. Kiedy kopnął w kalendarz parę dni później, Jerzy zabrał mu ją i chciał przeczytać, ale Piotr powiedział, że to przeklęta strona i żeby się jej pozbył. Że to ona przyniosła ciemność. Spaliliśmy ją razem z łąką na Wygodzie.
WWWJerzy poczuł pod nogami nierówność i wziął to nieregularne coś do ręki. Coś gładkiego i okrągłego. Noga stołka? Kawałek ławki? Sięgnął dalej i trafił na jeszcze więcej drewna. Nie leżało tego tak dużo, jak się spodziewał, ale na pewno będzie płonęło wystarczająco długo, by mógł odetchnąć z ulgą, upiec sobie kawałek kociej nogi, którą znalazł po drodze, a potem zrobić pochodnię i ruszyć po wodę. Wyciągnął zapałkę, zaszeleściło, zapachniało siarką. Przy gwałtownym Jerzy ruchu szturchnął ciemność łokciem.
WWW- Co to jest? Zombie? – spytał i obmacał przedmiot w mroku dokładnie. W jednym wieczornym programie występował dziwny świr z Rumunii. Mówił, że ciemność to dopiero początek i zaraz po ciemności nadejdą zombie. Nie wszyscy wiedzieli, co to jest zombie, więc pokazano kilka grafik, które je przedstawiały. Zombie były to przechylone na prawo – chyba, że patrzyło się od strony zombie, to wtedy na lewo – stwory o nieobecnym wzroku i porwanych gatkach. Poruszały się bardzo wolno, lecz i tak każdego doganiały. Nikt nie dostrzegał w tym logiki, ale profesorek powtarzał, że lada chwila nadejdą i zaatakują z ukrycia. Co do nas, uważaliśmy, że sama ciemność wystarczy, żeby wszystkich wykończyć. Określenie „zombie” się jednak przyjęło i każdy dziwny przedmiot wymacany w ciemnościach nazywaliśmy „zombie”.
WWW- Zobaczcie, jak myślicie, co to jest? – Mały chłopak wyciągał rękę z przedmiotem w stronę naszych ściszonych głosów. – Znalazłem obok sklepu.
Wyciągaliśmy dłonie i fachowo zapoznawaliśmy się z fakturą znaleziska, lizaliśmy je i wąchaliśmy. Czasem nie dało się bez światła rozpoznać, co to jest.
WWW- Zombie – mówiliśmy wtedy, oddając rzecz dzieciakowi. – Zombie. Poczekaj na światło.
WWWZombie Jerzego to gładka tafla, ale nie taka jak w szybie. Bez zapachu. Polizał. Chłodne, dało się wyczuć ostre drobinki na powierzchni. Lustro? Mężczyzna ustawił się na wprost do niego. Nie pamiętał, jak wygląda jego fizys. Próbował wytrząsnąć coś z pamięci, ale była niczym grzechotka. Coś w niej się tłukło, ale tylko wewnątrz. Twarze... Jak dawno Jerzy nie widział normalnej twarzy? Nie pamiętał, jak się nią steruje. Nie pamiętał, jak wygląda uśmiech ani jak się marszczy prawidłowo brwi. Może ze zwierciadłem mu się uda. Zmrużył oczy, zapalił zapałkę i rzucił ją na stos. Przesuwał palcem po ramie lustra. Zdobienia były ciekawe, fikuśne, na pewno stare, tak jakby dziewiętnasto…
WWW- Już zaraz będzie jasno i sobie, Jurek, popatrzysz w piękne oczęta. No, raz, dwa, trzy, patrz…co to jest?! Ja pierdolę! Potwór! Ciemność! Co on ma na czole?! Uciekaj! Skacz w PŁOMIENIE!
WWW…wieczne.
Ostatnio zmieniony pt 30 maja 2014, 13:03 przez Starquiliniusem, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Na wstępie wieści dobre!

Pierwsza jest taka, że przeczytałem cały tekst. Woo hoo. Druga jest taka, że przeczytałem cały tekst z zapartym tchem, chcąc wiedzieć więcej. Jest naprawdę dobrym tekstem grozy, niepokojącym i nie dającym się zrozumieć (pierwsze chyba wynika z drugiego, zresztą). Jest to tekst, po którego przyswojeniu czytelnik chciałby wiedzieć więcej. Jest to tekst, po którego przyswojeniu czytelnik w żadnym wypadku nie powinien dowiedzieć się więcej, ucięty w doskonałym momencie.

Teraz te gorsze wieści. Zawiera kilka błędów. Niewielkich, na szczęście.
Starquiliniusem pisze:Parteon
Parteon, imprezujące, nieślubne dziecko Panteonu i Partenonu.
Starquiliniusem pisze:Razu pewnego opowiadali, że ciemność zapadła z powodu zmian w cząsteczkach azotu i po prostu powietrze przestało być przezroczyste. Potem, że to ludzkie oko zaczęło zauważać te atomy i odległości między nimi, a jeszcze później, że przestaliśmy widzieć światło słoneczne.
Amerykanie te idee wysnuli, dobrze zrozumiałem? Czy niewyedukowani ludzie? W drugim wypadku - sporo wiedzieli jak na ludzi niewyedukowanych. W pierwszym - ci mądrzy Amerykanie chyba nie wzięli pod uwagę, że światło tą Ciemność rozjaśnia. Malutkie, ale moim zdaniem potknięcie.

No i tu i tam kilka interpunkcyjnych, ale przecinki mają to do siebie, że kiedy czytam tekst po raz drugi, nie umiem już ich znaleźć.
Starquiliniusem pisze:- Już zaraz będzie jasno i sobie, Jurek, popatrzysz w piękne oczęta. No, raz, dwa, trzy, patrz…co to jest?! Ja pierdolę! Potwór! Ciemność! Co on ma na czole?! Uciekaj! Skacz w PŁOMIENIE!
…wieczne.
Trochę się na moment pogubiłem, czy narratorem jest narrator, czy sam Jerzy, czy coś pomiędzy. To dlatego, że nigdy nie spotkałem się z dialogiem przerywającym opis. Mimo to - fajny zabieg.

...równie fajny jak niewidzialne W w akapitach. :P

3
Brawo Starq! Bardzo dobrze umiesz opisywać emocje, obnażasz bohatera - a może inaczej - pozwalasz czytelnikowi wleźć w skórę tego kogo opisujesz.
Przyznam, że to nie są zupełnie klimaty o których chętnie czytam, ale ze względu na ciekawy sposób prowadzenia opowieści i przedstawienia świata - przeczytałam z zainteresowaniem. Czuć klimat, aż dreszcze przechodzą. Podobało mi się.


PS błędami się nie zajmuję, parę rzeczy mi zazgrzytało (trochę wg mnie zbyt gęsto od "bycia" gdzieś tam w słowie "nie" brakowało ostatniej literki i miejscami opis się niepotrzebnie dłużył), ale są lepsi ode mnie, żeby to szczegółowo pokazywać.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

4
Na szybko pytanie: wzorowałeś się na "Ciemności" Mickiewicza albo na Byronie?
http://www.wiersze.annet.pl/w,,152

Jestem prawie pewna, że tak, bo nawiązań za dużo na przypadek.
To jedyny wiersz Mickiewicza, który wciąż pamiętam w całości ;)

Do reszty wrażeń wrócę w nocy, przepraszam że teraz tak na sucho, ale chciałam spytać zanim mnie ktoś ubiegnie :D

5
Galla pisze:Na szybko pytanie: wzorowałeś się na "Ciemności" Mickiewicza albo na Byronie?
Gallo, oczywiście, że na Byronie (tłumaczenie Mickiewicza też, rzecz jasna, czytałem), na początku napisałem przecież: REINTERPRETACJA, żeby nie było "ej, ty, wstyd! ściągałeś z Mickiewicza!" :P

6
Świetny tekst, Star! Już pierwsze zdanie ustawia tekst, dalej jest jeszcze lepiej. Masz olbrzymi talent do opisywania scen/emocji, dajesz świetne porównania, ogólnie zdania układasz tak, że tekst sam się czyta. Świetny patent z nadaniem imienia (Zombie), rzeczom, których nie potrafimy określić. Super!

By nie było tak słodko, muszę powiedzieć, że kompletnie jest spaprane zakończenie. Sam motyw ok, ale wykonanie szwankuje - mogło być b. dobre (z tego punktu można wyjść b. ładnie na puentę), natomiast wyszło średnio (zwłaszcza ostatnia wypowiedź - zupełnie nie pasuje do reszty tekstu).
Ale i tak podobało mi się baaaardzo!
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

7
Na początek łapanka, nieduża, bo i potknięć niewiele.
Partenon, Panteon - już była o tym mowa.
Starquiliniusem pisze:Raz jeden idący zastygł w bezruchu i przestał oddychać.
Skoro raz, to wiadomo, że jeden. A zatem: jeden idący? Też wiadomo, że nikogo innego tam nie ma. Zostawiłabym po prostu Raz zastygł w bezruchu...
Starquiliniusem pisze:Na twarzach zebranych odbijał się dziwaczny blask drgającego ekranu.
Dlaczego dziwaczny? Blask ekranu jest zjawiskiem tak powszednim, że już dawno przestał być dziwny czy dziwaczny, jeśli kiedykolwiek taki był.
Starquiliniusem pisze:Właściciel urządzenia podłączał coś i oglądaliśmy wieczorny program.
A tu sprawa poważniejsza. Od początku mamy bohatera, który idzie przez ciemność, oraz narratora, który o tym opowiada. Wydaje się, że to taki zwykły, nieokreslony, za to wszystkowiedzący narrator trzecioosobowy. Ale nie, gdyż tu nagle pojawia się w postaci spersonalizowanej, i do tego w liczbie mnogiej: my. Od razu zaczęłam sprawdzać, czy nie jest to pozostałość po jakichś przeróbkach tekstu. Jadnak nie, dalej konsekwentnie przewija się to -my, aż do końca opowiadania. Wobec tego sugerowałabym, żeby je wprowadzić wcześniej. Może pod koniec pierwszego akapitu. Zamiast
Starquiliniusem pisze: ale nikt i tak nie wiedział, gdzie trzeba ich szukać.
mógłbyś napisać: ale i tak nie wiedzieliśmy, gdzie ich szukać. Wtedy od razu byłoby wiadomo, że poczynania Jerzego śledzi i relacjonuje jakiś tajemniczy obserwator, który był/jest uczestnikiem wydarzeń.
Starquiliniusem pisze:dyskutowali zawzięcie na temat teorii wysnutych przez Amerykanów. Razu pewnego opowiadali, że ciemność zapadła z powodu zmian
No właśnie, nie wiadomo, czyjego autorstwa są te teorie: dyskutantów czy Amerykanów. Może: eksperci opowiadali..., jesli są to koncepcje pochodzenia amerykańskiego.
Starquiliniusem pisze:Resztki wody uderzyły o ścianki naczynia i dało się usłyszeć głuchy plusk.
Jakoś tak... na wyrost. wystarczyłoby: Resztki wody zachlupotały w naczyniu.
Starquiliniusem pisze:ciągle chciało się mu pić, a nie myśleć o ocenach.
Nie bardzo rozumiem, skąd te oceny. Wczesniej nakazywał sobie, żeby myśleć o morzu i plaży.
I tak sobie myślę o piciu: przecież nawet jeśli nie działają wodociągi, to są jeszcze studnie, rzeki i rzeczki, jeziora, stawy, sadzawki... Nie byłoby logiczne, żeby ludzie gromadzili się właśnie w pobliżu takich miejsc? Woda jest nawet bardziej potrzebna, niż żywność. Jakieś zdanie czy dwa o wodzie bardzo by się przydały.
Starquiliniusem pisze:Opuszczone okręty bez żeglarzy tkwiły na nieruchomej wodzie,
Raczej bez marynarzy, gdyż rozumiem, że opisujesz koniec cywilizacji zaawansowanej technologicznie, gdzie jednak nie żaglowce są podstawowym rodzajem statków.
Starquiliniusem pisze:- Wszystko w porządku, Jurek, zaraz dojdziesz – rzedł po jakimś czasie włóczęga.
Podkreślone - zbędne.
Starquiliniusem pisze: Chwilę później pojawił się płomień, a za nim inne rzeczy: gruzy, kilka stosików kości,
Raczej: a w jego blasku...
Starquiliniusem pisze: Mężczyzna wstał szybko i poczekał na powrót normalnego krążenia. Zdrętwiała mu lewa stopa.
To jest efekt długotrwałego siedzenia, a on przecież cały czas szedł. Nawet jeśli na czworakach, to stopa nie miała okazji, żeby zdrętwieć.

Podoba mi się to opowiadanie. Głównie ze względu na tego tajemniczego, zbiorowego narratora, który całą makabrę dni ostatecznych opisuje z takim spokojem i bezpośredniością, jakby to były zabawy chłopaków na podwórku. To jest bardzo dobre rozwiązanie: bez patosu, bez wielkich słów, relacja pozornie prosta, mało emocjonalna, ale obrazy - bardzo sugestywne. Dobrze wypadło również rozdzielenie planów czasowych: bohater właściwie tylko idzie, wokoło nie dzieje się nic, cała reszta już się rozegrała i powraca jako wspomnienie narratora, o którym wiadomo, że był uczestnikiem tych wydarzeń. Nie wiemy natomiast, kim jest teraz. Głosem umarłych? Przemyślana to konstrukcja i tym większe moje uznanie.

A, i jeszcze ta sugestia z Byronem. Wprawdzie trochę trudno uwierzyć, że mógłby teraz zostać zaliczony do grona poetów przeklętych i wieszczów apokalipsy, lecz jako aluzja autorskich inspiracji -zgrabnie zaszyfrowane.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

8
W sumie tak: po pierwszym czytaniu pomyślałam - niezłe, plastyczne, ekspresywne. Ale potem przyszło zdziwienie - nie pamiętam! nic nie pamiętam, nie pozostała myśl, obraz nie przywołał, nie zatrzymał. To dla mnie mankament.
1. Analitycznie: dobry dwugłos narracyjny, niepokojący, rozgrywający rzeczywistą akcję, która "dzieje się" w tym dialogu narratorów.
Ale – najlepsza, finałowa scena, zbudowana została na retrospekcji:
Starquiliniusem pisze:W jednym wieczornym programie występował dziwny świr z Rumunii. Mówił, że ciemność to dopiero początek i zaraz po ciemności nadejdą zombie. Nie wszyscy wiedzieli, co to jest zombie, więc pokazano kilka grafik, które je przedstawiały. Zombie były to przechylone na prawo – chyba, że patrzyło się od strony zombie, to wtedy na lewo – stwory o nieobecnym wzroku i porwanych gatkach. Poruszały się bardzo wolno, lecz i tak każdego doganiały. Nikt nie dostrzegał w tym logiki, ale profesorek powtarzał, że lada chwila nadejdą i zaatakują z ukrycia. Co do nas, uważaliśmy, że sama ciemność wystarczy, żeby wszystkich wykończyć. Określenie „zombie” się jednak przyjęło i każdy dziwny przedmiot wymacany w ciemnościach nazywaliśmy „zombie”.
- Zobaczcie, jak myślicie, co to jest? – Mały chłopak wyciągał rękę z przedmiotem w stronę naszych ściszonych głosów. – Znalazłem obok sklepu.
Wyciągaliśmy dłonie i fachowo zapoznawaliśmy się z fakturą znaleziska, lizaliśmy je i wąchaliśmy. Czasem nie dało się bez światła rozpoznać, co to jest.
- Zombie – mówiliśmy wtedy, oddając rzecz dzieciakowi. – Zombie. Poczekaj na światło.

moim zdaniem, tu impet dramaturgii został osłabiony i działa to na niekorzyść sensów. Rozbudowany stylistycznie i narracyjnie - wprowadza obce - postacie-szumy (profesorek, mały chłopak, dziwny świr z Rumunii, dzieciak).
2. problem „reinterpretacja” – w punktu widzenia teorii opowiadanie stanowi prefigurację i tu jest drugi problem – nie rozwija niestety własnych myśli (IMO), ale za pomocą chwytów popularnego obrazowania post-apo prześlizguje się po znaczeniach. Ergo – posługuje się zgrabnym, ekspresyjnym obrazkiem. Zabrakło mi autentycznej refleksji – przestrzeni sensów między architekstem apokalipsy, literackim pierwowzorem a Twoim opowiadaniem (czy tego, co miało z niego wynikać)
3. nad tym bym pomyślała – skręca w stronę mocno szkolnych synekdoch
Starquiliniusem pisze:Wszystkie nietknięte płomieniem budynki, betonowe rzeźby oraz najwyższe góry świata istniały po omacku. Na pewno gdzieś w mroku stała wieża Eiffla, pusty Pałac Kultury, Wielki Mur Chiński, Parteon, ale nikt i tak nie wiedział, gdzie trzeba ich szukać.
4. łapaneczka:
Starquiliniusem pisze:Raz jeden idący
niedobre, bo wieloznaczne zastosowanie imiesłowu w funkcji rzeczownika
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

9
Trochę z opóźnieniem, ale wracam.

Byrona w tekście dostrzegłam dopiero przy drugim czytaniu, w pierwszym tylko przemknęłam wzrokiem – a skojarzenie z wierszem pojawiło mi się już przy wzmiance o ognisku w kościele. Teraz widzę wyraźniej, czemu nazwałeś to reinterpretacją.

To jest bardzo dobry tekst, ciemność jest gęsta, wytłumia, oślepia. Są zdania, które uważam za świetne jak:
W wielkiej ciszy szelest palącej się ławki przypominał trochę szept.
które przeplatają się z letnimi. Oczywiście, nie możesz w każdym wrzucać bomby, ale fragmenty takie jak:
W ciemności wszystko świetnie zajmowało się ogniem, jakby ktoś chciał, żebyśmy dniach końca świata to wszystko spalili.
jakoś wybijają mnie z rytmu.

Odrobinę zgrzyta mi coś w stylu pomieszania czasów. Czasu Byrona i czasów współczesnych. Ogólnie, bardzo dobrze, że uwspółcześniłeś. Przedmioty-zombie to świetny pomysł, spalona budka z lodami... zebrania przy odbiornikach wprowadzają klimat technologicznego postapo, ale nasuwają też pytania: ktoś nadaje program. Gdzieś jest normalne życie, Nowy Jork znalazł sposób na ciemność... przez to nie jest tak przytłaczająco absolutna jak w pierwszym akapicie. Może to trudniejsze do udowodnienia: czy dzisiaj ludzie nie byliby w stanie poradzić sobie z ciemnością? Czy elektryczność by nie zwyciężyła? Ale może i okrutniejsze – bo ci, którzy przegrali są skazani na porażkę.

Ale do tego klimatu nie pasuje mi ten niemal zacytowany z wiersza akapit o rozpadających się na morzu okrętach. W wierszu były elementem opisu przyrody, już po odejściu ludzi, gdy została tylko ciemność, otchłanie i czas. Tutaj te okręty i ich gnijące maszty są jak z innego świata.

Poruszył mnie ten tekst. Pomysł Rubii, że Jerzy jest głosem umarłych mnie zmroził. Zaczęłam wpadać w atmosferę wytłumionego pokoju – ciemność, cisza, szum żył i bicie serca... i zakończenie wypuściło mnie ze szponów. Następnym razem – dobij :D

To wszystko moje niepotwierdzone badaniami naukowymi odczucia. :) Można powiedzieć, że czepiam się szczegółów, bo nie mierzy się wszystkich równą miarą. Masz potencjał i sądzę, że mimo ciężkich (dla SB) do zniesienia narzekań o tym wiesz. Nie marnuj talentu :D

10
Dziękuję wszystkim serdecznie za poświęconą mi uwagę, cierpliwość i doping :P Wasze rady są absolutnie pomocne i oczywiście z nich skorzystam - zarówno poprawiając "Nowelkę", jak i pisząc kolejne teksty :)

11
Nie znam się zbytnio (niestety) na wierszach. Choć po tym opku, z Byronem się prawdopodobnie zaprzyjaźnię. Co zaś się tyczy samego tekstu, to.. Magia.
Nie wiem, prawdopodobnie tylko inny piszący/a będzie umiał/a docenić pojedyncze napisane zdanie lub zdania dwa, ale są tutaj takie, które wbijają w ziemię. Pozwolę sobie szczyptę tej magii przytoczyć.
Starquiliniusem pisze:I mimo narzekania byliśmy prawdziwe smutni, gdy prąd się naprawdę skończył i nie było już wieczornego programu, a ludzie zaczęli zjadać się nawzajem.
To powyżej nazywam mistrzostwem świata. Z pozoru błahe przejście od spraw trywialnych zakończone uderzeniem młota w środek czachy. A wszystko to z są samą przygnębiającą obojętnością. Z tą samą, smutnie pobrzmiewającą nutą. Depresyjnie. I na jednym wdechu.
Oczywiście zaraz po przeczytaniu tekstu dorwałem w swoje łapy przekład Mickiewicza...no i tak. Dobrze, że autor się przyznaje do reinterpretacji, bo wzornictwo nawet dla laika widoczne jest gołym okiem.
A co dalej?
Bardzo podoba mi się fragment o psie. O tym jak znosił swemu panu pożywienie. I o tym oczywiście jak skończył.
W tekście (podobnie jak w Drodze u Cormaca) od razu widać, że nie będzie żadnego happy endu. Że ludzie, jak te węgielki w zagaszonym piecu, już nie płoną, a stygną. Tracą ciepło, dopalają się i przemijają.
Podoba mi się także to, że nie jest do końca określona przyczyna tego wszystkiego. Po prostu się stało i już. Obrazuje to jak marną istotą jest człowiek.
Jedna rzecz, która nie do końca mi leży, to ta działająca przez jakiś czas telewizja. Ten program. Temu mówię nie. Skoro bowiem program leciał, to skądś był nadawany. Czyli gdzieś było lepiej, normalniej. Gdzieś istniało miejsce oferujące schronienie. Nadzieję.
Nie.
Nie powinno być nadziei dla nikogo.
Zastanawiałem się nad zamiennikiem tego. Może miast telewizji ludzie mogliby sobie przekazywać ustne historię przy blasku ostatnich świec. Nie wiem. Głośno myślę. Ale sprawa z programem mi nie pasi.
Generalnie, co powinno być już zauważalne w tym co napisałem powyżej, opko - MISTRZOSTWO ŚWIATA.
Proszę o więcej tekstów o podobnym brzmieniu.
Może jakaś reinterpretacja Charlesa Bukowskiego na przykład?
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

12
El Nino pisze:Dobrze, że autor się przyznaje
"Przyznaje" zabrzmiało tak, jakbym popełnił przestępstwo ;)
Serdecznie dziękuję za ocenę i tak pozytywną reakcję na moje opowiadanie.
El Nino pisze:Zastanawiałem się nad zamiennikiem tego. Może miast telewizji ludzie mogliby sobie przekazywać ustne historię przy blasku ostatnich świec. Nie wiem. Głośno myślę. Ale sprawa z programem mi nie pasi.
Nikt jeszcze nie odczytał prawidłowo tego, czym jest "wieczorny program", bo nie do końca miał być nadzieją. Prawdopodobnie to głównie moja wina, bo, jak powiedziała Natasza, zgubiłem po drodze drugie dno reinterpretacji.
Poprawię.
El Nino pisze:Może jakaś reinterpretacja Charlesa Bukowskiego na przykład?
Może jakbym nie uważał go za grafomana ;)

13
A przepraszam za to "przyznaje"
Jak mi się coś nie podoba, staram się być delikatny. Myślę, skreślam. Piszę post od początku. Każdy, nawet największy kasztan usiłujący pisać zasługuje na szacunek, bo mógłby w tym czasie robić milion różnych rzeczy. Z wdychaniem butaprenu z siatki po zakupach "Najtaniej w Tesco" włącznie. Dlatego, jak mi coś nie bardzo się podoba, staram się ważyć słowa, miarkować gniew.
Jednak, jeśli już coś mi się podoba, tak jak to. Sorry. Czasem daję się ponieść. Twój utwór bardzo trafił w moje klimaty, więc starałem się dać temu na gorąco upust, pisząc z głowy, nie "z głową." I tyle.

A co do Bukowskiego...hmm... Jak to zwykle bywa, rzecz gustu. Ja niestety nie jestem w wierszach oblatany. Natomiast chętnie bym rzucił okiem na podobne twory, co "Ciemność." Jak i podobne opka do Twojego.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

14
Na początek zdanie po zdaniu, rzecz jasna mogę się mylić w przypadku każdego słowa (; Później coś niecoś o ogólnym wrażeniu i odczuciach czytelniczki.

Palcami wydobył z nicości

Lubię, bardzo.

Każdy krok wzbudzał wątpliwości. Wyciągniecie nogi – strach. Postawienie jej – niepewność. Przeniesienie ciężaru na stopę – ulga.

Krok wzbudzał -kogo, co?- wątpliwości. Na wstępie używasz biernika, wiec stosuj go konsekwentnie. Krótko mówiąc, zamiast "ulga" - "ulgę".

Raz jeden idący zastygł w bezruchu

O tym była już mowa. Domyślam się, że podmiotem w zdaniu jest ów "idący", a czas określają słowa "raz jeden", jednak przy szybkim czytaniu sens łatwo się gubi, dlatego sugeruję poprawkę.

Żadna z tych hipotez nie powiedziała nikomu nic więcej poza tym, że jest ciemno

Odrobinę nie pasują mi te konwersujące hipotezy. Nic nikomu nie powiedziały, skubane a żeby je! (;

I mimo narzekania byliśmy prawdziwe smutni, gdy prąd się naprawdę skończył i nie było już wieczornego programu, a ludzie zaczęli zjadać się nawzajem.

Zdanie zostało już przywołane. Lubię, lubię.

Tak naprawdę Jerzemu chciało się pić, ciągle chciało się mu pić, a nie myśleć o ocenach.

Oceanach? (;

W głębinach dogorywały ostatnie morskie potwory.

Nie wiem dlaczego, ale to zdanie pozwoliło mi na stworzenie wyjątkowo plastycznego obrazka pod powiekami. Krótkie, rzeczowe, a po prostu bardzo dobre.

kilka stosików kości

Nie przepadam za zdrobnieniami wplątanymi właściwie bez uzasadnienia. Zostałabym przy klasycznych stosach.

pomimo wściekłego bólu idącego od źrenic do środka czaszki

Opisujesz czynność wykonywaną przez ból i sam ten fakt sugeruje użycie odpowiedniejszego czasownika. Moim zdaniem.

W wielkiej ciszy szelest palącej się ławki przypominał trochę szept.

Zdanie mogłoby być jedną z perełek, gdyby nie "trochę", w moim odczuciu całkowicie zbędne i zaburzające rytm. Szelest palącej się ławki przypominał szept. Kropka.

Ogień pożarł już pół siedzenia.

Nie do końca rozumiem. Ścieżka, ogień... Jakie siedzenie? Możliwe, że coś przeoczyłam (:

żebyśmy dniach końca świata to wszystko spalili

W dniach?

Odruchowo popatrzył w niebo, a ono było czarne. Przypomniał sobie nagle morze, a zaraz potem wykrzywione, spanikowane twarze innych ludzi

Popatrzył odruchowo, przypomniał sobie nagle... Trochę za dużo przysłówków określających czas. Ewentualnie po prostu zmieniłabym kolejność i drugie zdanie rozpoczęła od słowa "nagle". Nagle przypomniał sobie morze.

Mówiono na staruchów znicze.

Znicze w cudzysłów?

Wydawało mu się, że zaraz złapie za czarną, duszącą płachtę i ściągnie ją z całego świata, a wtedy znów będzie jasno. Szarpnął na próbę. Nic.

Lubię, bardzo zgrabny wtręt.

Opuścił się na czworaka i wymacywał poszczególne kamienie.

Wybacz, ale połączenie "opuścił się na czworaka" kiepsko wypada w zestawieniu z dość poetyckim, choć nie patetycznym stylem, jaki prezentujesz. Poza wszystkim, niezbyt trafione. Na "wymacywanie" opuszczę dyskretną zasłonę milczenia (;

Ziemia pachniała suchością, smutkiem i starą krwią.

Kolejne krótkie zdanie genialnie wprowadzające klimat.

To, że gadał do siebie, wcale go ni dziwiło.

Nie?

Nie wiadomo ilu ludzi się już na to nabrało i pełzło aż do upadłego, wmawiając sobie, że to tylko złudzenie

Nie zwykłam poprawiać interpunkcji, gdyż po prostu się do tego nie nadaję, ale zaryzykowałabym przecinek po "wiadomo".

Czasem to się zdarzało, a strach, który temu towarzyszył, przewyższał każdy inny.

Za dużo "to".

Poszedł wzdłuż ściany, kilka razy trafił rękami na coś śliskiego i zakurzonego. Jeśli się w to zapukało, wydawało charakterystyczny, przytłumiony dźwięk.

W tym miejscu nie do końca wiem, jak dokonać korekty. Drugie zdanie jest... za proste. Psuje efekt.

Ale teraz nikt już o nim nie pamiętał. Jedyna jasność to ogień.

Zmieniłabym drugie zdanie na "Jedyną jasnością był ogień" - ze względu na to, że w pierwszym używasz czasu przeszłego.

Jerzy też mógł być już martwy, bo nie krzyczał od wielu dni.

Znów bardzo dobrze.

Jerzy poczuł pod nogami nierówność i wziął to nieregularne coś do ręki. Coś gładkiego i okrągłego.

Tak jak w przypadku opisywanym wyżej, "jeśli się w to zapukało". Tutaj mamy "wziął to nieregularne coś", a później jeszcze dwa przymiotniki. A bo to coś było okrągłe i gładkie. Styl dziecka, w tym momencie psuje mi odbiór, wydaje się niedopracowane.

Przy gwałtownym Jerzy ruchu szturchnął ciemność łokciem.

Odwrotna kolejność przy "Jerzy" i "ruchu".

występował dziwny świr z Rumunii

Myślę, że wystarczy sam "świr". Uznany za świra, znaczy dziwny (;

Zombie były to przechylone na prawo – chyba, że patrzyło się od strony zombie, to wtedy na lewo – stwory

Chwila na uśmiech czytelnika. Zgrabnie.

Nie pamiętał, jak wygląda jego fizys. Próbował wytrząsnąć coś z pamięci, ale była niczym grzechotka.

To "była niczym" nie pasuje. Burzy rytm.

Nie pamiętał, jak wygląda uśmiech ani jak się marszczy prawidłowo brwi.

Zmieniłabym kolejność na "jak prawidłowo marszczy się brwi", ale to taki estetyczny drobiazg.

PŁOMIENIE!

Sprzeciwiam się dużym literom, chyba że ich stosowanie jest naprawdę wymagane, właściwie uzasadnione, niezbędne. W tym wypadku psuje zakończenie, czyniąc je odrobinę grafomańskim. A przecież wcale takie nie jest. Zmniejsz literki, wykrzyknik może zostać. Samotny naprawdę wystarczająco się obroni.

No dobrze. Przejdźmy do części numr dwa, czyli emocji wszelakich.
Całość mi się podoba. Naprawdę. Momentami za bardzo mieszasz styl (lubię ten zabieg, ale przedobrzyć - nic prostszego). Pomysł jest zacny- zachowanie ludzi w ciemności, rychły koniec cywilizacji, refleksja czytelnika nad tym, co wędrowiec mógł zobaczyć w lustrze... Interesująca narracja, dobrze opracowane scenki (przywołanie psa, trwającego przy właścicielu w imię ludzkiego wręcz przywiązania na tle gasnącego człowieczeństwa -jako przykład).

Chętnie przeczytam kolejną pracę Twojego autorstwa. W kilku prostych słowach jak w kilku szybkich kreskach potrafisz genialnie zarysować klimat, rozlewający się na cały utwór. Drobne niedociągnięcia łatwo poprawić. Zaintrygowałeś mnie i mogę z satysfakcją najedzonego kotka na pyszczku powiedzieć, że zapamiętam ten tekst. A to dużo (;
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”