Reinterpretacja.
WULGARYZM.
WWWNowelka na koniec świata
WWWByło ciemno w nocy, o poranku, o zmierzchu i za dnia. Nawet, jeśli gdzieś coś się paliło, to wciąż było ciemno. Wszystkie nietknięte płomieniem budynki, betonowe rzeźby oraz najwyższe góry świata istniały po omacku. Na pewno gdzieś w mroku stała wieża Eiffla, pusty Pałac Kultury, Wielki Mur Chiński, Parteon, ale nikt i tak nie wiedział, gdzie trzeba ich szukać.
WWW- Weź się w garść – mówił głos w ciemności. – Jerzy, weź się w garść, do licha, przecież jesteś ostatnim człowiekiem w mieście, a może i na świecie! To przecież wymaga od ciebie trochę odwagi, co? No pomyśl, gdzie teraz jesteś. Na pewno w pobliżu jest przystanek obok kościoła. Pamiętasz, co ten stary mówił. Że w białym kościele jest ognisko.
WWWStęchłe powietrze pachniało trochę spalenizną, a trochę starym, zatykającym płuca popiołem. Nie było ciepło ani zimno. Mężczyzna brodził w szarym, gęstym pyle, wyciągając przed siebie rękę. Tak krok po kroku zagłębiał się w kolejną ciemność, nową ciemność, której jeszcze nie zbadał. Drugą dłonią dotykał znajomego kształtu, jakim był metalowy płot wzdłuż spalonych budynków. Palcami wydobył z nicości matową, odrapaną powierzchnię. Każdy krok wzbudzał wątpliwości. Wyciągniecie nogi – strach. Postawienie jej – niepewność. Przeniesienie ciężaru na stopę – ulga. Raz jeden idący zastygł w bezruchu i przestał oddychać. Nic nie dało się usłyszeć, jedynie dziwnie ciche bicie własnego serca, piszczenie w uszach, szum krwi w głowie. Ciemność tłumiła chyba wszystkie zwyczajne dźwięki. Mówił o tym jakiś prezenter. Kiedyś, kiedy jeszcze były telewizory i odrobina prądu, kiedy głód jeszcze nie doskwierał aż tak bardzo, wszyscy z okolicy zbierali się przy jednym odbiorniku i obsiadali go dookoła jak króliki. Na twarzach zebranych odbijał się dziwaczny blask drgającego ekranu. Właściciel urządzenia podłączał coś i oglądaliśmy wieczorny program. Najczęściej nadawano go z jakichś bardzo dalekich miejsc i nie tłumaczono na polski. Każdy więc oglądał telewizję na swój sposób i rozumiał tyle, ile potrafił. Potem niektórzy do północy albo i dłużej dyskutowali zawzięcie na temat teorii wysnutych przez Amerykanów. Razu pewnego opowiadali, że ciemność zapadła z powodu zmian w cząsteczkach azotu i po prostu powietrze przestało być przezroczyste. Potem, że to ludzkie oko zaczęło zauważać te atomy i odległości między nimi, a jeszcze później, że przestaliśmy widzieć światło słoneczne. Żadna z tych hipotez nie powiedziała nikomu nic więcej poza tym, że jest ciemno i w dalszym ciągu będzie ciemno. Potem wyłączaliśmy telewizor i szliśmy spać albo jeść. W tamtych dniach kazano nam oszczędzać prąd i niektórzy denerwowali się, że marnujemy go na wieczorny program. Wszystkie alternatywne źródła zasilania były na wyczerpaniu, a normalna sieć elektryczna nie działała od dłuższego czasu. Podobno próbowano to wszystko naprawić i gdzieś w Nowym Jorku się udało, ale my nie mieszkaliśmy w Nowym Jorku ani nawet w pobliżu oceanu. I mimo narzekania byliśmy prawdziwe smutni, gdy prąd się naprawdę skończył i nie było już wieczornego programu, a ludzie zaczęli zjadać się nawzajem.
WWW- Nie możesz być znów tak daleko, Jerzy – powiedział do siebie wędrowiec i nabrał powietrza. – Jeszcze kilka kroków i na pewno trafisz na przystanek. Możesz go sobie podpalić, jeśli masz ochotę. Ale na razie idziemy. Pomyśl o czymś przyjemnym. Niee, nie o ogniu. Pomyśl o wakacjach. Kiedyś wszyscy lubili wakacje. Góry… morze… statki... te sprawy.
WWWWyciągnął z kieszeni manierkę i potrząsnął. Resztki wody uderzyły o ścianki naczynia i dało się usłyszeć głuchy plusk. Spragniony poczuł na języku wyimaginowany smak wody. Była słodka i miała posmak chloru. Tak naprawdę Jerzemu chciało się pić, ciągle chciało się mu pić, a nie myśleć o ocenach. Choć morze również było gdzieś w ciemności. Opuszczone okręty bez żeglarzy tkwiły na nieruchomej wodzie, powoli się rozpadając. Co jakiś czas maszty wyłamywały się i padały na milczącą taflę. Rozlegał się chlupot. Na plażach leżały truchła morsów, fok i rekinów, które ostatnia fala wypluła na brzeg. W głębinach dogorywały ostatnie morskie potwory. Jerzy usilnie próbował przywołać obraz wzburzonego, dzikiego żywiołu, a potem spokojnej, jasnej plaży nad Bałtykiem, ale było na to zbyt ciemno.
WWW- No, stary, już blisko, mówię ci – mruknął, a potem trafił dłonią na słup. Ostrożnie wyciągnął rękę dalej i dotknął drewnianej ławeczki. Powoli puścił płot i sięgnął po przedostatnią zapałkę. Odruchowo zmrużył oczy. Chwilę później pojawił się płomień, a za nim inne rzeczy: gruzy, kilka stosików kości, kocie łby i płot, którego wcześniej trzymał się ostatni człowiek. Wpierw był zupełnie ślepy, lecz ogień trzaskał i ten dźwięk uradował go bardziej niż pluskanie wody, pomimo wściekłego bólu idącego od źrenic do środka czaszki. Był już przyzwyczajony i podłe uczucie kojarzyło mu się pozytywnie. W wielkiej ciszy szelest palącej się ławki przypominał trochę szept. Jerzy wpatrywał się w płomień z zachwytem i zaczął wyławiać wszystkie szczegóły z otoczenia. Przystanek to nie tak dużo, zaraz znów wróci nicość. Obok przystanku był kościół. Pojedyncze ognisko w obliczu monstrualnej masy ciemności wyglądało śmiesznie. Blask z trudem przeciskał się między ciasnymi cząstkami powietrza. Tam, gdzie kończył się płot, zaczynała się kamienna dróżka. Ogień pożarł już pół siedzenia. W ciemności wszystko świetnie zajmowało się ogniem, jakby ktoś chciał, żebyśmy dniach końca świata to wszystko spalili. Spalili przewalone słupy elektryczne, spalili węże wchodzące do miast, spalili zabytki, spalili wszystkie łąki i drzewa.
WWWŻeby nic po nas nie zostało.
WWW- Spaliliśmy prawie wszystko – odezwał się Jerzy w stronę płomieni. Pociągnął głośno nosem, by rozkoszować się zapachem palonego drewna. – Widziałem, jak palili przedmieścia, park, a potem cały Białystok. Jeszcze wtedy nie było wielkiego głodu i od czasu do czasu dawało się dostrzec na niebie jakąś gwiazdę.
WWWOdruchowo popatrzył w niebo, a ono było czarne. Przypomniał sobie nagle morze, a zaraz potem wykrzywione, spanikowane twarze innych ludzi, szczególnie wtedy, kiedy dogasała budka z lodami i dalej nie było już wiadomo, co robić. Szaleńcy wyli i śmiali się, pozostali płakali i rozglądali się za kolejną rzeczą, którą można spalić. Nierzadko podpalano najstarszych ludzi i biegano za ich światłem dopóty, dopóki nie padli na ziemię. Mówiono na staruchów znicze. „Ej, robimy znicza ze starego?” – tak się młodsi chłopcy pytali. „Robimy” – odpowiadaliśmy. Jerzy nigdy nie wiedział, czy to jest już czas na niego, czy nie. Starał się oszacować, ile ma lat. Było to trudniejsze niż przypomnienie sobie, że miał jakąś rodzinę. Z poprzedniego życia pamiętał niewiele, ale na pewno skończył podstawówkę. Co do reszty miał duże wątpliwości. Nie wiedział też, w jakim wieku kończy się podstawówkę. Gdyby ktoś mógł chociaż powiedzieć, ile czasu trwa ciemność! Ale było to jedna z największych zagadek. Każdy spał, kiedy był zmęczony i sikał, kiedy miał taką potrzebę. Raz w wieczornym programie jakiś uczony starał się to oszacować. Powoływał się na różne prawa, opowiadał o zwierzętach i umarłych roślinach, ale nie podał żadnej konkretnej liczby. Wszyscy byli zawiedzeni. Ciemność mogła trwać dziesięć lat lub dwa tygodnie. A może dwa dni i wszyscy naraz zwyczajnie oszaleli albo śpią.
WWWOgień zgasł, a Jerzy znów złapał jedną ręką płot, a drugą łowił ciemność. Co jakiś czas zaciskał palce. Wydawało mu się, że zaraz złapie za czarną, duszącą płachtę i ściągnie ją z całego świata, a wtedy znów będzie jasno. Szarpnął na próbę. Nic. W uszach mu brzęczało i miał zawroty głowy, jak zawsze wtedy, gdy wykonywał w ciemności jakiś gwałtowny ruch. Delikatnie otworzył skrzypiącą łagodnie bramę i wszedł na ścieżkę. Opuścił się na czworaka i wymacywał poszczególne kamienie. Tak czuł się bezpieczniej. Popiołu nie było tu dużo, tyle tylko, co go zostało ze spalonej trawy. Mężczyzna szedł przed siebie ospale, szorując łydkami o niewielkie skałki. Ziemia pachniała suchością, smutkiem i starą krwią.
WWW- Wszystko w porządku, Jurek, zaraz dojdziesz – rzedł po jakimś czasie włóczęga. To, że gadał do siebie, wcale go ni dziwiło. Gadanie do siebie albo absolutny obłęd – taki miał wybór. – Cholernie długo się raczkuje po tej drodze, wiesz? Nie ma się co stresować, to tak się tylko wydaje.
WWWZaczął gorączkowo macać kamienie pod sobą. Były nieco kanciaste, niewygodne, twarde. Niczym nie pachniały. Tak, to na pewno tędy. Ale i tak Jerzy wyobraził sobie, że ścieżka prowadzi dalej, obchodzi kościół dookoła i zanurza się w nieznajomą ciemność. Coraz dalej i dalej, omija płot i Białystok, choć tak naprawdę żadne z nich nie istnieje. Do przodu i do przodu. Nie wiadomo ilu ludzi się już na to nabrało i pełzło aż do upadłego, wmawiając sobie, że to tylko złudzenie, że zaraz dojdą do kościoła i rozpalą ognisko. I szli. W nieskończoność.
WWWW końcu tułacz dotknął nosem czegoś metalowego. Drgnął, ale nie odskoczył. Wyciągnął rękę i obmacał ciemność przed sobą. Framugi. Drzwi nie było. Zapewne zrobiono je z drewna, więc wylądowały na stosie. Mężczyzna wstał szybko i poczekał na powrót normalnego krążenia. Zdrętwiała mu lewa stopa. Oparł się plecami o chłodną, grudkowatą ścianę. W ciemnościach nie straszą przedmioty ani nic innego, co mogło się w niej kryć. Najgorsze to zgubienie. Zbłądzenie. Wystarczyło dwa razy gwałtownie się obrócić, by błędnik zwariował. A wtedy koniec. Czasem to się zdarzało, a strach, który temu towarzyszył, przewyższał każdy inny. Trzeba było iść na oślep i modlić się, by gdzieś pojawiło się światło albo jakiś łatwo rozpoznawalny punkt orientacyjny, dzięki któremu można poznać miejsce swojego pobytu.
WWWJerzego bolała głowa. Czuł suchość w gardle, ale woda była na wyczerpaniu. Nie chciał jej marnować. Może uda się zrobić pochodnię z tego, co znajdzie w kościele. Poszedł wzdłuż ściany, kilka razy trafił rękami na coś śliskiego i zakurzonego. Jeśli się w to zapukało, wydawało charakterystyczny, przytłumiony dźwięk. Szyby. Był to rodzaj tych dziwnych szyb, które składały się z setek różnych kawałeczków i potrzebowały do istnienia światła słońca. Ale teraz nikt już o nim nie pamiętał. Jedyna jasność to ogień.
W kościele pachniało starością, żywicą i, podobnie jak na zewnątrz, popiołem.
WWW- Nieźle ci idzie, Jerzy. Zaraz podejdziesz do ołtarza. Gdzieś tam powinno być ognisko. Będzie jasno przez długi, długi czas, może jacyś ludzie przyjdą popatrzeć.
WWWW mieście nie było żadnych ludzi. Póki żyli, darli się przez megafony, trąbki, głośniki, gwizdali. Teraz nikt się nie darł i nikt nic nie palił. Jerzy też mógł być już martwy, bo nie krzyczał od wielu dni. Nie miał na to siły ani żadnych ku temu powodów.
Był martwy.
WWWKiedy szedł, przypomniał sobie moment z palenia Książnicy Podlaskiej. Było już wtedy wiele zdziczałych psów, które zabijały słabsze zwierzęta i ludzi. Przez krótki czas trzymał się z facetem, którego pies nie zostawił. Burek chodził za nim krok w krok, można to było poznać po jego sapiącym oddechu i charakterystycznym uderzaniu pazurków o bruk. Tik, tik, tik, tik. Właściciel zwierzaka szybko odwalił kitę i Jerzy chciał zabrać psa ze sobą, bo zrobiło mu się go żal. Gdyby zdechł, byłoby więcej jedzenia niż z jego pana. Ale kundel nie chciał opuścić objedzonego trupa i z maniackim uporem przynosił mu wszystkie swoje zdobycze. W błędzie, że tamten gość nadal żyje, podtrzymywał go fakt, że wszyscy podkradali przyniesione przez psa truchła ptaków, ludzkie kończyny i bydło przyciągnięte z pól. W końcu i czworonóg zdechł, a my zebraliśmy to, co z niego zostało i poszliśmy palić dalej, do innej biblioteki.
WWWWtedy istniały jeszcze biblioteki.
WWWBył taki chłopak, który nie chciał rzucić na stos zbiorczego wydania Byrona, ale w końcu jakoś go do tego zmusiliśmy. Potem okazało się, że wyrwał z niego kartkę z jednym utworem. Kiedy kopnął w kalendarz parę dni później, Jerzy zabrał mu ją i chciał przeczytać, ale Piotr powiedział, że to przeklęta strona i żeby się jej pozbył. Że to ona przyniosła ciemność. Spaliliśmy ją razem z łąką na Wygodzie.
WWWJerzy poczuł pod nogami nierówność i wziął to nieregularne coś do ręki. Coś gładkiego i okrągłego. Noga stołka? Kawałek ławki? Sięgnął dalej i trafił na jeszcze więcej drewna. Nie leżało tego tak dużo, jak się spodziewał, ale na pewno będzie płonęło wystarczająco długo, by mógł odetchnąć z ulgą, upiec sobie kawałek kociej nogi, którą znalazł po drodze, a potem zrobić pochodnię i ruszyć po wodę. Wyciągnął zapałkę, zaszeleściło, zapachniało siarką. Przy gwałtownym Jerzy ruchu szturchnął ciemność łokciem.
WWW- Co to jest? Zombie? – spytał i obmacał przedmiot w mroku dokładnie. W jednym wieczornym programie występował dziwny świr z Rumunii. Mówił, że ciemność to dopiero początek i zaraz po ciemności nadejdą zombie. Nie wszyscy wiedzieli, co to jest zombie, więc pokazano kilka grafik, które je przedstawiały. Zombie były to przechylone na prawo – chyba, że patrzyło się od strony zombie, to wtedy na lewo – stwory o nieobecnym wzroku i porwanych gatkach. Poruszały się bardzo wolno, lecz i tak każdego doganiały. Nikt nie dostrzegał w tym logiki, ale profesorek powtarzał, że lada chwila nadejdą i zaatakują z ukrycia. Co do nas, uważaliśmy, że sama ciemność wystarczy, żeby wszystkich wykończyć. Określenie „zombie” się jednak przyjęło i każdy dziwny przedmiot wymacany w ciemnościach nazywaliśmy „zombie”.
WWW- Zobaczcie, jak myślicie, co to jest? – Mały chłopak wyciągał rękę z przedmiotem w stronę naszych ściszonych głosów. – Znalazłem obok sklepu.
Wyciągaliśmy dłonie i fachowo zapoznawaliśmy się z fakturą znaleziska, lizaliśmy je i wąchaliśmy. Czasem nie dało się bez światła rozpoznać, co to jest.
WWW- Zombie – mówiliśmy wtedy, oddając rzecz dzieciakowi. – Zombie. Poczekaj na światło.
WWWZombie Jerzego to gładka tafla, ale nie taka jak w szybie. Bez zapachu. Polizał. Chłodne, dało się wyczuć ostre drobinki na powierzchni. Lustro? Mężczyzna ustawił się na wprost do niego. Nie pamiętał, jak wygląda jego fizys. Próbował wytrząsnąć coś z pamięci, ale była niczym grzechotka. Coś w niej się tłukło, ale tylko wewnątrz. Twarze... Jak dawno Jerzy nie widział normalnej twarzy? Nie pamiętał, jak się nią steruje. Nie pamiętał, jak wygląda uśmiech ani jak się marszczy prawidłowo brwi. Może ze zwierciadłem mu się uda. Zmrużył oczy, zapalił zapałkę i rzucił ją na stos. Przesuwał palcem po ramie lustra. Zdobienia były ciekawe, fikuśne, na pewno stare, tak jakby dziewiętnasto…
WWW- Już zaraz będzie jasno i sobie, Jurek, popatrzysz w piękne oczęta. No, raz, dwa, trzy, patrz…co to jest?! Ja pierdolę! Potwór! Ciemność! Co on ma na czole?! Uciekaj! Skacz w PŁOMIENIE!
WWW…wieczne.
Nowelka na koniec świata [post-apo, reinterpretacja]
1
Ostatnio zmieniony pt 30 maja 2014, 13:03 przez Starquiliniusem, łącznie zmieniany 2 razy.