Zazwyczaj układam sobie jakąś przemowę przed wklejeniem tekstu, ale kiedy już mam go publikować, to wszystkie wydają mi się głupie ;p Zresztą. Na tłumaczenia będzie czas potem. życzę miłego czytania (:
Z oddali dobiegają wesołe tony piszczałek, gęśli i lutni. Siedzimy na snopkach siana, stłoczeni wokół trzaskających płomieni. Zapach gotowanego bigosu jest tak cudowny i kuszący, że mam ochotę wstać i biec do ogniska, przy którym go gotują. Garniec z pitnym miodem przechodzi z rąk do rąk. Jasnowłosy mężczyzna którego nie znam, zaczyna śpiewać, a po chwili dołączają się do niego inni. Jest to oczywiście jedna z tych sprośnych piosenek, których rycerstwo nie wstydzi się przy takich okazjach. Gdy kończy się ostatnia zwrotka i zapada cisza, Ilian obrzuca zgromadzonych spojrzeniem intensywnie zielonych oczu i nie czekając na zaproszenie, zaczyna opowiadać.
– Powiadam wam, że ten smok to dopiero była bestia! – Ma przyjemny, niski głos. – Prawda to, że chłopi się na niego skarżyli, jakoby im owce po nocach zżerał. Ale król mądry był i wiedział, że smok to samo dobro. Toż to parę smoczych łez wystarczało, by czarownice sporządziły całe kotły czarodziejskich mikstur! I powiadano też, iż Bogowie osobiście zesłali go na ziemię, żeby pomagał ludziom w czasach niedoli.
Ilian opowiada dawne historie z takim przejęciem, że z pewnością zawstydziłby niejednego gawędziarza. Gdy pitny miód znów trafia do moich rąk, podaję go dalej. Odgarniam ciemne włosy z twarzy. Powieki kleją mi się nieznośnie; musi być już naprawdę późno.
– Ale wiecie, że niektórzy ludzie to dopiero podłe gadziny! – ciągnie Ilian. – Pewnego razu uwięzili naszego poczciwego smoka w wieży. Odtąd biedak cierpiał niewolę, pilnowany we dnie i w nocy przez złe księżniczki z odległych krain. Ludzie gadali, że były też potężnymi czarodziejkami.
Głos Iliana zdaje dochodzić z coraz większej odległości. Spać, spać, spać… Wzdrygam się, czując, że ktoś kładzie dłoń na mojej ręce. Podnoszę głowę z ramienia siedzącego obok Rycara. Młody mężczyzna patrzy na mnie spokojnie brązowymi oczami.
– Lira, może chciałabyś się położyć? – szepcze. – Wrzos jest w namiocie, zresztą ja sam za niedługo się pójdę. Iść z tobą?
– Nie, nie musisz, naprawdę – odpowiadam. – Poradzę sobie jakoś.
żałuję swoich słów, ale jest już za późno. Wstaję, szczelniej otulam się płaszczem i odchodzę. Dziesiątki linek utrudniają poruszanie się po obozie nocą. Gdy w końcu odnajduję nasz namiot, słyszę chrapanie Wrzosa, który śpi na posłaniu tuż przy wejściu. Przechodzę obok chłopaka, uważając na to, żeby go nie udeptać. Z ociąganiem ściągam z siebie suknię, zdejmuję ocieplane skórą buty i zostaję w samym gieźle. Z uśmiechem na twarzy zagrzebuję się w miękkie, baranie futra.
~*~
Chłodny wiatr wczepiał szpony w włosy Rycara. Mężczyzna siedział oparty o snopki siana, ręce splótł na piersi. Lira, stojąc na palcach, pomagała Wrzosowi sznurować kołnierz przeszywki. Przywiązany do palika, osiodłany koń gryzł niespokojnie wędzidło. Większą część zamkowego dziedzińca zajmowały namioty rycerzy. Samą warownię wybudowano na wzniesieniu i otoczono fosą, po której został jedynie suchy rów. Na wieży nie powiewał żaden proporzec. Bogaci panowie opuścili dość dawno temu to miejsce, budując piękniejsze zamki bliżej ludzkich siedzib. Wokół rozpościerała się pagórzysta okolica, gdzie chłopi niegdyś wypasali swoje stada. Gdy smok zaczął grasować na tych terenach, przegnali owce na odleglejsze pastwiska.
– Wrzos, to czyste szaleństwo – powiedział Rycar. – Poczekajmy na magów. Nie wiemy, kto właściwie siedzi w zamku.
– Rycar, to jakieś nawiedzone znachorki. Od trzech dni obozujemy na dziedzińcu tuż pod ich nosem. Gdyby rzeczywiście były potężnymi czarownicami, już dawno byśmy nie żyli.
– Wobec tego po co ubierasz przeszywkę?
– Tak na wszelki wypadek. – Wrzos wzruszył ramionami. – Przestań. Stare wiedźmy upiły smoka, a my robimy z tego wielki problem. I nie siedź, tylko pomóż mi założyć kolczę.
Rycar pokręcił głową, ale wstał, otrzepał się ze słomy i podniósł z ziemi kolczugę. żelazne kółka zabrzęczały cicho, gdy ważąca kilka kilogramów koszula znalazła się na ramionach Wrzosa. Młodzieniec podszedł do ogiera, dopiął popręg, sprawdził, czy wszystko było w porządku.
– Rycar? – zapytał, gdy odszedł od wierzchowca. – Pomożesz mi zdjąć kolczugę?
– Wrzos, z tobą zawsze to samo. – Dziewczyna westchnęła z rezygnacją.
– Lira, błagam cię, trzaśnij go – powiedział Rycar przez zaciśnięte zęby. – Nikt ci nie mówił, że swoje sprawy załatwia się przed zbrojeniem do walki? Myślisz, że będę ci ściągał kolczugę i przeszywkę a potem na nowo wiązał? Nie. Jeśli chcesz ratować smoka w pojedynkę, jedź natychmiast. Może wreszcie się czegoś nauczysz.
Wrzos warknął coś pod nosem. Założył kaptur kolczy, odwiązał bułanego ogiera i wygramolił się na jego grzbiet. Gdy miał już odjeżdżać, z obozu nadbiegł wysoki mężczyzna. Nosił kolczugę, do pasa przypasał pochwę z mieczem. Długie włosy koloru miedzi, nieskrępowane żadnym rzemieniem ani hełmem, powiewały swobodnie na wietrze.
– Beze mnie nigdzie nie jedziesz! – zawołał. – Wrzos! Przecież ktoś musi cię ochronić przed tymi złymi czarownicami!
– Właściwie możesz jechać – mruknął niechętnie Wrzos.
Och, Wrzos, pomyślała Lira. Dobrze wiesz, że on zawsze robi, co chce, a ostatnią rzeczą, którą by się przejmował, jest twoje zdanie. Tymczasem chłopak wjechał stępem na drewniany most, a obok jego wierzchowca, pobrzękując kolczugą, kroczył Samuel. Paru rycerzy wyszło na skraj obozowiska i patrzyło z powątpiewaniem, jak znikają za otwartą bramą zamku. Rycar wrócił na swoje dawne miejsce na snopku siana. Lira przysiadła się do niego, obejmując go w pasie i przytulając się mocno.
– Poczekamy na nich – powiedział, bawiąc się jej włosami. – Nie sądzę, żeby pobyli tam długo. Dobrze, że Wrzos nie poszedł sam, chociaż mógł trafić na lepszego kompana. Samuel jest niekiedy taki… po prostu nigdy do końca nie wiadomo, co chodzi mu głowie.
– Tak. – Przytaknęła. – Te czarownice wybrały sobie niezłą porę na porwanie smoka – dodała po chwili, wpatrując się w zamkową wieżę. – Rycerze spędzą jeszcze tydzień w tym ziąbie i zaczną się rozjeżdżać do domów.
– Jeśli będziesz chciała wrócić…
– Nie – przerwała mu stanowczo. – Przyjechałam, żeby polować z tobą na czarownice i nie zrezygnuję tak łatwo.
Rozciągnął usta w lekkim uśmiechu, ukazując nierówne, wystające kły.
– Będzie lepiej, zobaczysz. Wybawienie smoka to nie lada wyczyn. Książę będzie musiał nam to wynagrodzić. To prawie pewne, że sypnie złotem. Gdybym tylko zdołał zabić którąś z czarownic, może wziąłby mnie do siebie na służbę.
Dziewczyna westchnęła cicho. Nieraz myślała, że byłoby lepiej, gdyby Rycar wreszcie znalazł jakieś stałe zajęcie, ale czy wiele kobiet mogłoby się poszczycić przygodami, które ona przeżyła, mimo młodego wieku? Nie, niewiasty na pewno nie uznałyby tych wspomnień za godne podziwu. Gdyby Lira opowiedziała im przy darciu pierza o niektórych wyprawach, uznałyby ją za obłąkaną. Kołysana w ramionach Rycara, przymknęła oczy.
– Wrzos!
Ciszę przerwał krzyk przestraszonego Rycara i tętent końskich kopyt. Lira wzdrygnęła się i obróciła głowę. Bułanej maści koń przegalopował przez most, zarzucając niespokojnie łbem. Jeździec, który siedział pochylony w siodle, nie panował nad przestraszonym wierzchowcem. Rumak, przejeżdżając kłusem przez dziedziniec, strzelił baranka, popisowym sposobem pozbywając się Wrzosa ze swojego grzbietu.
~*~
Lira zamoczyła szmatę w ciepłej wodzie i otarła nią krew z twarzy młodzieńca. Ilian siedział z drugiej strony posłania i przyglądał się zabiegom dziewczyny z ponurą miną. Ze złamanego nosa polało się dużo krwi, lecz oprócz kilku potłuczeń i oparzeń, Wrzos wyszedł cało z niefortunnego spotkania z czarownicami. Rycar spacerował po na namiocie ze zmarszczonym czołem. Był wściekły. Nie na Wrzosa i nie na Samuela, ale na siebie. Czuł się winny za całe to zajście. Przecież mógł ich powstrzymać, jakoś temu zapobiec. Tymczasem patrzył spokojnie, jak idą na wariacką wyprawę. Tylko, że wtedy nie wydawała się być szalona.
Wrzos jęknął cicho i otworzył oczy. Przez chwilę przyglądał się tępo opatrunkowi na prawej dłoni; skóra pod nim rwała potwornym bólem. Chłopak rozejrzał się po namiocie, szukając czegoś wzrokiem.
– Gdzie Samuel? – zapytał zachrypniętym głosem.
Rycar kucnął obok Liry i przyjrzał się uważnie Wrzosowi.
– Nie wrócił – wyszeptał cicho. – Byłeś razem z Samuelem. Co się stało tam, w zamku?
– Ja… nie jestem pewny – wyjąkał. – Zostawiłem konia na dole, potem weszliśmy na górę, pod samą wieżę. Szedłem po schodach za Samuelem. Nagle coś uderzyło mnie w twarz. Mocno. I jakby ktoś przypalił mi rękę ogniem. Puściłem miecz. Samuel odwrócił się w moją stronę, a ja chciałem go chwycić, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami… I nagle coś wyskoczyło… Miało na twarzy narośle i okropne ręce…
– Samuel jest ranny? No i jak wsiadłeś na konia? Musiałeś coś widzieć!
– Nie wiem – wyszeptał załamującym głosem. – Pamiętam tylko… to coś. Bogowie, wybaczcie mi moją głupotę!
Wrzos zacisnął mocno powieki, czując, że nie będzie w stanie powstrzymać łez. Lira wzięła do rąk jego zdrową dłoń, głaszcząc ją uspokajająco. Wszyscy czuli, że dalsze wypytywanie chłopaka tylko pogorszyłoby jego stan. Prawdę mówiąc, nikt nie miał ochoty dowiedzieć się, czym było to coś.
– Musimy po niego iść – powiedział Ilian. – One mogą go tam torturować, smażyć, wrzucić do kotła z wrzącej wody… Rycar, to są wiedźmy! Nie słyszałeś o tym, co robią z ludźmi?
– Ilian, posłuchaj mnie – rzekł Rycar. – Musimy poczekać. Sami nic nie zrobimy, zrozum to. Wiedźmy przypieką nas, albo zabiją i będzie po wszystkim. Czarownicy przybędą nie dalej niż za dwa dni, a nie chciałbym iść do zamku bez magicznej ochrony.
Ilian przytaknął głową na znak zgody.
~*~
W nocy, trzy dni po nieszczęsnej wyprawie Wrzosa i Samuela, spadł pierwszy śnieg. Warstwa białego puchu otuliła okoliczne wzgórza, przykryła namioty i kolorowe proporce. Rycerze zaszyli się w swoich namiotach, nie chcąc nawet słyszeć o wyprawie do zamku bez pomocy magów. Ilian, Lira i Rycar starali się nie poruszać tematu czarownic przy Wrzosie. Wypominanie tamtego dnia jedynie przytłoczyłoby go jeszcze bardziej i nie zmieniłoby nic na lepsze.
Dochodziło południe, gdy do namiotu w którym siedziała trójka przyjaciół, wpadł Rycar. Jego gładko ogolone policzki przybrały odcień czerwieni. Cisnął w kąt wilgotny płaszcz, usiadł na zydlu i chwycił się za głowę, nerwowym ruchem przesuwając dłońmi po włosach.
– Wyjeżdżają – powiedział roztrzęsionym głosem. – Wszyscy wyjeżdżają. Przyjechał goniec z pismem od księcia. Nie przyślą nam żadnych magów. Stwierdzili, że nie będą sobie zawracać głowy jakimś starym jaszczurem. Rozumiecie? Zostaliśmy sami.
– Jak to? Przecież Samuel… – zaczęła Lira.
– Wiem – przerwał jej Rycar. – Prosiłem innych, żeby zostali i nam pomogli. Powiedzieli, że Samuel sam jest sobie winien i że nie mają zamiaru nastawiać za niego karku. Rycerze od siedmiu boleści!
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
– Musimy po niego iść – powiedział Rycar po chwili. – Bogowie, czemu go wtedy nie zatrzymałem?!
– Jestem z tobą – rzekł Ilian. – Miejmy nadzieję, że jeszcze nic mu się nie stało. No i przy okazji wybawimy smoka.
– We dwóch nic nie zrobicie. – powiedział Wrzos z powagą. – Może i nie utrzymam miecza w prawej ręce, ale ruszam palcami. Wątpię, że zdobędziemy zamek szturmem. Poza tym… chcę się jakoś odpłacić za tamto.
Rycar po raz kolejny nie był w stanie zaprzeczyć Wrzosowi. Tym razem sądził, że chłopak naprawdę ma rację. Lira napotkała wzrok Rycara. Przypomniało się jej, jak mówiła mu kiedyś, że nie zrezygnuje z polowania na czarownice. Ale tamta rozmowa wydawała się być tak odległa, jakby wydarzyła się lata, a nie dni temu. Wtedy jeszcze urządzali wieczorne ogniska, a ich największym zmartwieniem była nadchodząca zima.
– Dziś w nocy? – zapytał Rycar. – Nie traćmy czasu.
– Zacznijmy się wynosić razem z innymi – powiedział Ilian. – Przeczekajmy dzień tam, gdzie nie będziemy widoczni z wieży. Lepiej, by wiedźmy nie wiedziały, że zostaliśmy. Może uda nam się jakoś zaskoczyć, gdy będzie ciemno.
~*~
Rycar dotknął knykciami czoła i ucałował niewielki, wystrugany z drewna medalik, który zwykł trzymać na rzemieniu pod koszulą. Lira, stojąc przy wejściu do namiotu, obserwowała go spod opuszczonych rzęs. Płomień świecy, którą trzymała w drżących dłoniach, chwiał się niespokojnie. Dziewczyna położyła ją na zydlu. W kącie namiotu stały toboły, na ziemi leżały trzy sienniki. Nie widzieli sensu w wypakowywaniu swoich rzeczy na zaledwie kilka godzin.
– Chodźmy już – powiedziała Lira. – Ilian i Wrzos czekają.
– Nie zależy mi już na ratowaniu smoka – wyszeptał, jakby nie słysząc słów dziewczyny. – Wątpię, że dostałbym choć pięć sztuk srebra za zabicie czarownic. Lira… muszę. Gdybym nie spróbował, bałbym się, że duch Samuela będzie mnie nękał po nocach i wypominał próżniactwo. – Westchnął ciężko. – Jakoś inaczej sobie to wyobrażałem.
– O, tak. Miałeś zdobyć posadę u księcia, Ilian tematy do swoich opowieści, Samuel marzył o rycerskim pasie. Wrzos… chyba sam nie wie, po co jechał. A ja chciałam być blisko ukochanego. A teraz? Nawet Ilian nie będzie miał o czym opowiadać.
– Chcemy zrobić coś naprawdę niebezpiecznego. Zdrowy rozsądek mówi mi, że powinnaś zostać tutaj, ale zawsze jestem spokojniejszy, kiedy cię widzę, kiedy wiem, co się z tobą dzieje. Bo tam będę mógł cię ochronić, a jeśli zostaniesz tutaj, może stać się wszystko. Na Bogów! Nie jedź.
– Przecież nic się nie stanie. Nie może się stać. Nie chcę rezygnować. To dla ciebie opuściłam dom, Rycar. Dlatego, że chciałam iść z tobą, gdziekolwiek by to nie było.
– Ciii, Lira. Wiedziałem, że tak powiesz.
Drewniany medalion musnął skórę Liry, gdy mężczyzna zbliżył ją objął, pocałował. Oplotła ramionami jego szyję, przeczesała pieszczotliwie włosy. Nie chciała wyswabadzać się z jego objęć, ale wiedziała, że to musi się skończyć, że nie zważając na śnieżną zawieję, muszą iść do zamku.
– To prawie tak jak w balladach. Ostatnie pożegnanie kochanków, bo potem idą na pewną śmierć. I to wszystko w imię miłości…
– Zaczynasz pleść głupoty. I co to w ogóle za myśli? Przecież nic się nie stanie. – Uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów, która tak bardzo kochała.
~*~
Lira naciągnęła kaptur głęboko na głowę, chcąc ochronić się przed podmuchami siarczystego wiatru. Nad wędrowcami rozpościerało się bezgwiezdne niebo. (Dzięki Bogom, myślał Wrzos. Przynajmniej nie będziemy widoczni na tle tego diabelskiego, mokrego śniegu)… Odkąd Lira potknęła się i wylądowała kolanami w zaspie, Rycar wolał prowadzić ją za rękę. Gdy doszli pod zamkowe mury, dół płaszcza i buty dziewczyny były przemoczone i zrobiły się nieznośnie ciężkie. Kiedy weszli na dziedziniec, spadło na nich niezwykłe przygnębienie i żal, gdyż po obozie pełnym rycerzy, koni i śpiewu nie zostało nic. śnieg zdążył zasypać drogi, które w południe utorowały konie i rycerze, opuszczający dziedziniec.
Stanęli przed bramą, mężczyźni wyciągnęli miecze. żelazna furta zaskrzypiała cicho, skutecznie pobudzając wyobraźnię Liry. Była pewna, że słyszy przeciągłe jęki niegdyś torturowanych tu więźniów. To tylko wiatr, myślała. To normalne. To tylko wiatr, nie żadne straszydła. Głupia, to tylko wiatr… Rycar pogładził ją po dłoni. Jego szept i dotyk był bardziej przekonujący od własnych, wewnętrznych tłumaczeń.
Poruszali się powoli po wyziębionych, zamkowych korytarzach. W głębi serc byli niezwykle uradowani tym, że bez większych problemów udało im się dotrzeć pod wieżę. Skoro wiedźmy dotąd nie zauważyły ich obecności, to może uda im się jakoś je zaskoczyć i zaatakować, zanim zaczną rzucać zaklęcia. Starali się stąpać jak najciszej po krętych, kamiennych schodach. Zdawali sobie sprawę, że najmniejszy szmer mógłby ich zdradzić. Teraz, gdy zaszli tak daleko, nie mogą popełnić żadnego błędu.
Wrzos upadł na kolana, wypuszczając miecz z rąk.
– Znowu?! – zawył, przyciskając dłonie do twarzy, starając się jakimś sposobem zatamować buchającą z nosa krew.
Oręż spadł stopień niżej, czyniąc okrutny hałas, który wprost ranił przyzwyczajone do ciszy uszy. Ilian i Rycar przyjęli obronne pozycje. Wyłowienie jakiegokolwiek ruchu, podczas gdy widzieli tylko skrawek ściany przed sobą, było niemożliwe. Czarownica mogła równie dobrze stać na szczycie schodów jak i pięć stopni dalej.
– Rzućcie broń za siebie! Natychmiast! – Władczy, kobiecy głos odbił się echem od ścian.– Powiedziałam coś! Zostawcie miecze, albo poderżnę gardło waszemu towarzyszowi! Migiem!
Posłusznie rzucili miecze. Lira przywarła z całych sił do ramienia Rycara, łudząc się, że ukochany zdoła ją ochronić przed gniewem czarownic. Tym razem jego uścisk nie był w stanie przegonić straszliwego głosu wiedźmy.
– Chodźcie powoli do góry. Ty, płowowłosy! Z dala od tego miecza!
Ilian, który właśnie schylał się po upuszczoną broń, wyprostował się szybko. Chwycił pod ramię słaniającego się z bólu Wrzosa i pomógł mu iść po schodach. Zimno, zimno, tak straszliwie zimno… Gdyby Lira mogła cofnąć czas, już podczas ich pierwszego spotkania wybiłaby Rycarowi z głowy myśli o wyprawach i najchętniej zagoniła go do jakiegoś cechu. Ale… ale kiedy to właśnie błędny rycerz powracający z bitwy a nie kupiec, oczarował córkę znachorki.
Lira pamiętała, że Ilian przyjechał pewnego deszczowego dnia do jej domu, szukając pomocy dla rannego towarzysza. Rycar spędził wiele dni pod czujnym okiem znachorki. Już wtedy Lira chętniej słuchała jego słabego głosu, niż wesołej paplaniny Iliana. Po kilku dniach był przesiąknięty zapachem suszonych traw, które wisiały nad łóżkiem.
Stuk, stuk, po krętych schodach. Zimno, straszliwe zimno w sercu.
Gdzie brodawki i ogromny, krzywy nos?, pomyślała zaskoczona Lira, gdy zatrzymała się razem z Rycarem na szczycie schodów. Przed nimi stała niewysoka, starsza kobieta, która wyglądem przypominała wróżką a nie czarownicę. Brązowe, kręcone włosy okalały jej pulchną twarz, a ciemnozieloną suknię przewiązała w pasie kolorową krajką.
– Och, przepraszam, ale musiałam – powiedziała. W głosie kobiety nie było śladu straszliwego, władczego tonu, który wzywał do rzucenia mieczy. – Chłopcze, nie przejmuj się, zaraz coś z tym zrobimy. Wchodźcie, wchodźcie i nie patrzcie tak na mnie, przecież was nie pogryzę. Samuel na pewno się ucieszy, że przyszliście!
Wiedźma otworzyła drzwi, których dotąd nie zauważyli. Weszli przez nie, ostrożnie stawiając każdy krok. Pomieszczenie było wysokie i obszerne. Smok leżał blisko rozpalonego paleniska, rozciągnięty wygodnie na zwierzęcych skórach. Gdy weszli, bestia odwróciła głowę w ich stronę i wydała z siebie odgłos pośredni między warknięciem, a mruczeniem, po czym przymknęła ślepia. Za smokiem dojrzeli łóżko przykryte haftowaną narzutą, półki pełne ksiąg i glinianych naczyń. Na prawo od bestii stał prostokątny stół i kilka krzeseł. Samuel siedział na jednym z nich, zwrócony twarzą do drzwi, a naprzeciwko niego postać o długich, jasnych włosach. Samuel odsunął na bok grube tomisko, które dotąd trzymał w rękach i rozciągnął usta w uśmiechu. Dziewczyna odwróciła się, spojrzała na obcych, nachyliła przez stół i wyszeptała coś na ucho mężczyźnie. Czwórka przybyszów stała nieruchomo, oniemiała tą beztroską sceną.
– Och, siadajcie, siadajcie – powiedziała wiedźma, po czym zwróciła się do Wrzosa: – Chodź no tutaj, zaraz coś na to zaradzę. Trzymaj głowę nisko, bo się zachłyśniesz.
Wrzos stał niezdecydowany, nie wiedząc, co zrobić. Krew ze złamanego nosa ciekła pomiędzy palcami i kapała obficie na posadzkę. Rycar położył dłoń na ramieniu chłopaka, popychając lekko do przodu.
– To już drugi raz w przeciągu paru dni – powiedział niewyraźnie, zbliżając się chwiejnym krokiem do stołu – W dodatku w tym samym miejscu.
– W tym samym miejscu? – zdziwiła się wiedźma. Po chwili powiedziała: – Och, rozumiem! Jagoda nie przyznała mi się, że ciebie spotkała.
– Jagoda? To był jakiś owrzodziały potwór! Rzucił się na mnie i chciał spalić mi rękę…
Czarownicza zacmokała. Przeszła przez komnatę, ściągnęła z półki niewielkie naczynie. Lira, Ilian i Rycar, idąc za przykładem Wrzosa, usiedli sztywno na krzesłach obok Samuela i nieznajomej dziewczyny, która zapewne była Jagodą. Lira miała okazję przyjrzeć się jej uważniej. Miała bladawą cerę, niebieskie oczy i odrobinę za długi nos. Siedziała wyprostowana i śmiało patrzyła w oczy przybyszów.
– Ludzie zawsze wtykają nosy w nie swoje sprawy – warknęła wiedźma.
Nachyliła się nad Wrzosem, zamoczyła dłoń w wodzie, dotknęła nią nosa chłopaka i wyszeptała cicho tajemnicze słowa.
– Poprosiłam Glaena o pomoc, a wszyscy już zjechali się pod zamek – kontynuowała – trąbiąc, że czarownice uwięziły smoka! Gdy polował na ich stada, było źle, gdy wreszcie zniknął, też jest źle! – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Już, chłopcze. Na drugi raz bądź ostrożniejszy.
Wrzos poczuł, jakby razem z wodą spływało jego cierpienie. Kiedy ostatnie krople opadły na jego płaszcz, oprócz ożywczego chłodu magicznego płynu, nie czuł nic. Dotknął twarzy i otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Kość była cała. Zdołał tylko wyjąkać podziękowanie.
– Musisz przyznać, że smocze łzy potrafią czynić niezwykłe rzeczy – powiedziała wyraźnie zadowolona wiedźma. – Dziękuj Glaenowi. Użycza mi ich w zamian za ciepły kąt.
– Gdy będziecie tak starzy jak ja, stwierdzicie, że leżenie przy rozpalonym kominku jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
Lira wzdrygnęła się, zdając sobie sprawę, że ten głęboki głos należał do smoka. Glaen wpatrywał się w nich błyszczącymi oczami, w których odbijały się płomienie. Otworzył paszczę, ukazując białe zęby i ziewnął głośno.
– ściągajcie te mokre płaszcze, bo się zaziębicie – powiedziała radośnie czarownica. – Niech wyschną.
Lira wręczyła wiedźmie swój płaszcz, a wiedźma rozłożyła go przy palenisku, tuż obok smoka.
– Samuel, co się tutaj dzieje? – wyszeptał Rycar.
– Bym zapomniała! – Wiedźma podeszła do stołu i usiadła na krześle obok Jagody. – Wybaczcie mi. Zacznę od początku. Chcecie grzanego wina? Nie? A to później. W sumie to wszystko zaczęło się od tego, że Jagoda ciężko zachorowała. Nikt nie zna leku na tę chorobę. Nawet czarownice i magowie byli bezradni. To był… trąd. Jagódka jest moją jedyną, najukochańszą córką. Chyba wyobrażacie sobie, co musiałam czuć! Bogowie zesłali na nią wyrok. Będąc trędowatą, nigdy nie ułożyłaby sobie życia, ludzie baliby się nawet do niej zbliżyć. Zostałaby sama! Krążyło tyle legend o cudownych właściwościach smoczych łez, że postanowiłam je sprawdzić. Powiedziałam sobie, że gdyby tylko pomogły Jagodzie, udałabym się po nie na koniec świata. Nie czekając dłużej, wybrałyśmy się w podróż. Na szczęście nie musiałam szukać zbyt długo, bo natrafiłam na Glaena. Kochane, stare smoczysko. Ten zamek był opuszczony, więc pozwoliłam sobie go zająć. Doprowadziłam tę komnatę do porządku, jak widać, z całkiem dobrym skutkiem. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale smocze łzy i sama obecność Glaena sprawiały cuda! Och, wszystko tak pięknie się układało, dopóki na dziedziniec nie zaczęli się zjeżdżać rycerze. Musiałam coś zrobić, bo gotowi byliby pojmać i wtrącić do lochu! Wyjechałam, żeby wyjaśnić wszystko książęcym magom. Niestety, dzień po moim wyjeździe ten oto panicz – skinęła głową na Wrzosa – zakradł się bezkarnie do wieży. Jagoda była sama, ciężko chora, a on jeszcze śmiał ją przezywać…
Wrzos spłonął rumieńcem i spuścił wzrok, zdając sobie sprawę, że nazwanie Jagody owrzodziałbym potworem było ogromnym nietaktem.
– Ale dlaczego nie zaatakowałaś Samuela? – zapytał Rycar Jagodę.
– Chciałam z kimś porozmawiać – odparła hardo dziewczyna. – Glaen nie należy do towarzyskich smoków.
– Czemu nie dałeś nam żadnego znaku? – zapytał Ilian. – Samuel, umieraliśmy ze strachu, a ty tymczasem urządzałeś sobie pogawędki z czarownicą i smokiem!
– Byłem pewny, że nie wrócicie. – Duma nie pozwalała mu powiedzieć: Jagoda mi zabroniła, co zresztą było prawdą. – Ilian, powinieneś mi być wdzięczny. Będziesz miał tyle tematów do opowieści. Jak zwykle wszystko pięknie ubarwisz, prawda?
Ilian miał odpowiedzieć coś zgryźliwego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
– Jakże się cieszę, że Samuel był tak wspaniałomyślny i zgodził się zostać z Jagodą – powiedziała wiedźma. – To taki miły i uczynny młody człowiek. Mam rację, kochanie?
Lira po raz pierwszy ujrzała rumieniec na policzkach Jagody. Wydawało się jej, że zarówno wiedźma jak i Jagoda byłyby niezwykle rade, gdyby Samuel postanowił zostać dłużej. No tak, pomyślała Lira. Teraz jest oczywiste, czemu zaatakowała Wrzosa, a Samuela zostawiła dla siebie. Samuel i młoda, zakochana czarownica! Kto by w to uwierzył?
Miała ochotę śmiać się z nadmiaru szczęścia. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że to wszystko może skończyć się w ten sposób. Rycar dotknął dłoni Liry i uśmiechnął się do niej, zupełnie jakby chciał wyszeptać: Widzisz? Wszystko jest dobrze.
– Och, ci ludzie – powiedział sennie smok, przerywając ciszę. – Jestem stary, strasznie stary. Liro, chodź do mnie. Nie bój się. Nie zieję już ogniem, a pazury dawno mi się stępiły.
Dziewczyna czuła, że teraz nic nie może jej grozić. Wstała i zbliżyła się do Glaena.
– Bliżej, chcę spojrzeć ci w oczy z bliska. Co ja to mówiłem? Ach, że jestem stary. Cieszę się, że mogłem się na coś przydać, jednak czuję, że nie będę już w stanie więcej zapłakać. Chciałbym, żeby ostatnia łza była dla ciebie. Daj mi rękę – powiedział miękko. – Czas wracać, Liro.
Nie wiedziała, co Glaen ma na myśli, ale pokornie wyciągnęła rękę. W komnacie zapadła cisza. Lira miała wrażenie, że wszyscy uważnie ją obserwują, ale sama nie mogła odwrócić wzroku od dobrotliwego spojrzenia Glaena. Nie wiedziała, czy minęły całe kwadranse, czy też zaledwie chwila, nim kryształowa kropelka pojawiła się w kąciku oka bestii.
Na dłoń Liry spadła ostatnia smocza łza.
~*~
– Lira, nie pchaj się tak na mnie. Lira, co ty?
ściskam mocno czyjąś dłoń, a głowę przytulam do męskiego ramienia. Odwracam głowę i serce zaczyna mi mocniej bić. Rycar leży z policzkiem przytulonym do opartej o ścianę namiotu tarczy. Jego włosy łaskoczą mnie po twarzy. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że musiałam zjechać razem z Rycarem do dolnej części namiotu. Zaraz, zaraz. Namiotu?
– Tak to jest, kiedy przyjeżdża się na turniej jako ostatni i trzeba się rozbijać na zboczu – mruczy pod nosem.
Nie rozumiem do końca jego słów, dlatego pytam szeptem:
– Rycar, ale gdzie jest smok?
– Lira? Jaki znów smok? Przesadziłaś wczoraj z tym pitnym miodem. – Wzdycha z rezygnacją. – śniło ci się coś.
Odrywam głowę od ramienia mężczyzny i patrzę mu w oczy, ale nie dostrzegam w nich nic oprócz zdziwienia. Potrzebuję dłuższej chwili, żeby przyjść do siebie. Chyba powoli zaczynam rozumieć to, co się stało. Turniej. Turniej rycerski. Tylko turniej rycerski… Nasłuchałam się opowieści Iliana i to dlatego miałam sen o smoku i czarownicy. Przełykam z trudem ślinę i dopiero teraz zauważam, że mam opuchnięte gardło. Rycar kładzie rękę na moim czole.
– Lira, masz gorączkę – mówi. – Dlaczego nie ubrałaś kurtki? Przecież nikt nie sprawdzałby cię w namiocie. Poślę Wrzosa, żeby zrobili ci gorącej herbaty.
– A bojówka? – pytam. – Miałeś walczyć!
– Jesteś chora. Ktoś musi przy tobie być.
Polowanie na wiedźmy, smocze łzy… Rycar, mój Rycar! To wszystko wydaje się być równie prawdziwe jak to, że Rycar grzebie teraz w swojej torbie, szukając tabletek na ból gardła.
Jakiś czas później leżę otulona w płaszcze i futra. Całe bractwo oprócz mnie i Rycara poszło na turniej bojowy, żeby brać w nim udział, lub po prostu przyglądać się zmaganiom przyjaciół. Na dziedzińcu uderzają połówkami kokosów o drewnianą scenę, co świetnie naśladuje tętent końskich kopyt. Z oddali znów płynie muzyka. Rycar ściąga lnianą koszulę, żeby ubrać ciepły sweter. Zauważam, że nosi na szyi drewniany krzyżyk. Nigdy o tym nie wiedziałam.
– Miałam piękny… sen – mówię. – Polowaliśmy razem na czarownice, które uwięziły smoka. Potem okazało się, że te wiedźmy wcale nie były złe. Tak naprawdę to smok pomagał jednej z ich córek. Nie, nie! Wiedźma była jedna. Och, coraz mniej pamiętam. Ale wiesz, to byłby naprawdę dobry materiał na napisanie opowiadania.
Rycar uśmiecha się ciepło. I właśnie wtedy myślę, że jednak nie wszystko stracone, skoro rycerz ze snów leży obok mnie i rozcierała moje skostniałe palce w swoich dłoniach.
Re: Smocza łza
2Tak leży i leży... Przeczytajmy.
Kiedy bohaterowie się do siebie zwracają, czynią to w wołaczu - "Wrzosie, to czyste szaleństwo".
Tekst może niezbyt oryginalny, ale widać, że masz lekkie pióro i dbasz o poprawność opowiadania. Błędów nie było zbyt dużo, zresztą chętnie dołączyłam do Twoich postaci i chłonęłam nieco przyjemnego klimatu.
Pozdrawiam.
Erendis pisze:Z oddali dobiegają wesołe tony piszczałek, gęśli i lutni. Siedzimy na snopkach siana, stłoczeni wokół trzaskających płomieni. Zapach gotowanego bigosu jest tak cudowny i kuszący, że mam ochotę wstać i biec do ogniska, przy którym go gotują. Garniec z pitnym miodem przechodzi z rąk do rąk. Jasnowłosy mężczyzna, którego nie znam, zaczyna śpiewać, a po chwili dołączają się do niego inni. Jest to, oczywiście, jedna z tych sprośnych piosenek, których rycerstwo nie wstydzi się przy takich okazjach. Gdy kończy się ostatnia zwrotka i zapada cisza, Ilian obrzuca zgromadzonych spojrzeniem intensywnie zielonych oczu i, nie czekając na zaproszenie, zaczyna opowiadać.
– Powiadam wam, że ten smok to dopiero była bestia! – Ma przyjemny, niski głos. – Prawda to, że chłopi się na niego skarżyli, jakoby im owce po nocach zżerał. Ale król mądry był i wiedział, że smok to samo dobro. Toż to parę smoczych łez wystarczało, by czarownice sporządziły całe kotły czarodziejskich mikstur! I powiadano też, iż Bogowie osobiście zesłali go na ziemię, żeby pomagał ludziom w czasach niedoli.
Ilian opowiada dawne historie z takim przejęciem, że z pewnością zawstydziłby niejednego gawędziarza. Gdy pitny miód znów trafia do moich rąk, podaję go dalej. Odgarniam ciemne włosy z twarzy. Powieki kleją mi się nieznośnie; musi być już naprawdę późno.
– Ale wiecie, że niektórzy ludzie to dopiero podłe gadziny! – ciągnie Ilian. – Pewnego razu uwięzili naszego poczciwego smoka w wieży. Odtąd biedak cierpiał niewolę, pilnowany we dnie i w nocy przez złe księżniczki z odległych krain. Ludzie gadali, że były też potężnymi czarodziejkami.
Głos Iliana zdaje dochodzić z coraz większej odległości. Spać, spać, spać… Wzdrygam się, czując, że ktoś kładzie dłoń na mojej ręce. Podnoszę głowę z ramienia siedzącego obok Rycara. Młody mężczyzna patrzy na mnie spokojnie brązowymi oczami.
– Lira, może chciałabyś się położyć? – szepcze. – Wrzos jest w namiocie, zresztą ja sam za niedługo pójdę. Iść z tobą?
– Nie, nie musisz, naprawdę – odpowiadam. – Poradzę sobie jakoś.
żałuję swoich słów, ale jest już za późno. Wstaję, szczelniej otulam się płaszczem i odchodzę. Dziesiątki linek utrudniają poruszanie się po obozie nocą. Gdy w końcu odnajduję nasz namiot, słyszę chrapanie Wrzosa, który śpi na posłaniu tuż przy wejściu. Przechodzę obok chłopaka, uważając na to, żeby go nie deptać. Z ociąganiem ściągam z siebie suknię, zdejmuję ocieplane skórą buty i zostaję w samym gieźle. Z uśmiechem na twarzy zagrzebuję się w miękkie, baranie futra.
~*~
Chłodny wiatr wczepiał szpony w włosy Rycara. Mężczyzna siedział oparty o snopki siana, ręce splótł na piersi. Lira, stojąc na palcach, pomagała Wrzosowi sznurować kołnierz przeszywki. Przywiązany do palika, osiodłany koń gryzł niespokojnie wędzidło. Większą część zamkowego dziedzińca zajmowały namioty rycerzy. Samą warownię wybudowano na wzniesieniu i otoczono fosą, po której został jedynie suchy rów. Na wieży nie powiewał żaden proporzec. Bogaci panowie opuścili dość dawno temu to miejsce, budując piękniejsze zamki bliżej ludzkich siedzib. Wokół rozpościerała się pagórzysta okolica, gdzie chłopi niegdyś wypasali swoje stada. Gdy smok zaczął grasować na tych terenach, przegnali owce na odleglejsze pastwiska.
– Wrzosie, to czyste szaleństwo – powiedział Rycar. – Poczekajmy na magów. Nie wiemy, kto właściwie siedzi w zamku.
– Rycarze, to jakieś nawiedzone znachorki. Od trzech dni obozujemy na dziedzińcu tuż przed ich nosem. Gdyby rzeczywiście były potężnymi czarownicami, już dawno byśmy nie żyli.
– Wobec tego, po co ubierasz przeszywkę?
– Tak na wszelki wypadek. – Wrzos wzruszył ramionami. – Przestań. Stare wiedźmy upiły smoka, a my robimy z tego wielki problem. I nie siedź, tylko pomóż mi założyć kolczę.
Rycar pokręcił głową, ale wstał, otrzepał się ze słomy i podniósł z ziemi kolczugę. żelazne kółka zabrzęczały cicho, gdy ważąca kilka kilogramów koszula znalazła się na ramionach Wrzosa. Młodzieniec podszedł do ogiera, dopiął popręg, sprawdził, czy wszystko było w porządku.
– Rycarze? – zapytał, gdy odszedł od wierzchowca. – Pomożesz mi zdjąć kolczugę?
– Wrzosie, z tobą zawsze to samo. – Dziewczyna westchnęła z rezygnacją.
– Liro, błagam cię, trzaśnij go – powiedział Rycar przez zaciśnięte zęby. – Nikt ci nie mówił, że swoje sprawy załatwia się przed zbrojeniem do walki? Myślisz, że będę ci ściągał kolczugę i przeszywkę, a potem na nowo wiązał? Nie. Jeśli chcesz ratować smoka w pojedynkę, jedź natychmiast. Może wreszcie się czegoś nauczysz.
Wrzos warknął coś pod nosem. Założył kaptur kolczy, odwiązał bułanego ogiera i wgramolił się na jego grzbiet. Gdy miał już odjeżdżać, z obozu nadbiegł wysoki mężczyzna. Nosił kolczugę, do pasa przypasał pochwę z mieczem. Długie włosy koloru miedzi, nieskrępowane żadnym rzemieniem ani hełmem, powiewały swobodnie na wietrze.
– Beze mnie nigdzie nie jedziesz! – zawołał. – Wrzosie! Przecież ktoś musi cię ochronić przed tymi złymi czarownicami!
– Właściwie, możesz jechać – mruknął niechętnie Wrzos.
Och, Wrzosie, pomyślała Lira. Dobrze wiesz, że on zawsze robi, co chce, a ostatnią rzeczą, którą by się przejmował, jest twoje zdanie. Tymczasem, chłopak wjechał stępem na drewniany most, a obok jego wierzchowca, pobrzękując kolczugą, kroczył Samuel. Paru rycerzy wyszło na skraj obozowiska i patrzyło z powątpiewaniem, jak znikają za otwartą bramą zamku. Rycar wrócił na swoje dawne miejsce na snopku siana. Lira przysiadła się do niego, obejmując go w pasie i przytulając się mocno.
– Poczekamy na nich – powiedział, bawiąc się jej włosami. – Nie sądzę, żeby pobyli tam długo. Dobrze, że Wrzos nie poszedł sam, chociaż mógł trafić na lepszego kompana. Samuel jest niekiedy taki… po prostu nigdy do końca nie wiadomo, co chodzi mu głowie.
– Tak – przytaknęła. – Te czarownice wybrały sobie niezłą porę na porwanie smoka – dodała po chwili, wpatrując się w zamkową wieżę. – Rycerze spędzą jeszcze tydzień w tym ziąbie i zaczną się rozjeżdżać do domów.
– Jeśli będziesz chciała wrócić…
– Nie – przerwała mu stanowczo. – Przyjechałam, żeby polować z tobą na czarownice i nie zrezygnuję tak łatwo.
Rozciągnął usta w lekkim uśmiechu, ukazując nierówne, wystające kły.
– Będzie lepiej, zobaczysz. Wybawienie smoka to nie lada wyczyn. Książę będzie musiał nam to <- wynagrodzić. To <- powtórki, sio! prawie pewne, że sypnie złotem. Gdybym tylko zdołał zabić którąś z czarownic, może wziąłby mnie do siebie na służbę.
Dziewczyna westchnęła cicho. Nieraz myślała, że byłoby lepiej, gdyby Rycar wreszcie znalazł jakieś stałe zajęcie, ale czy wiele kobiet mogłoby się poszczycić przygodami, które ona przeżyła mimo młodego wieku? Nie, niewiasty na pewno nie uznałyby tych wspomnień za godne podziwu. Gdyby Lira opowiedziała im przy darciu pierza o niektórych wyprawach, uznałyby ją za obłąkaną. Kołysana w ramionach Rycara, przymknęła oczy.
– Wrzos!
Ciszę przerwał krzyk przestraszonego Rycara i tętent końskich kopyt. Lira wzdrygnęła się i obróciła głowę. Bułanej maści koń przegalopował przez most, zarzucając niespokojnie łbem. Jeździec, który siedział pochylony w siodle, nie panował nad przestraszonym wierzchowcem. Rumak, przejeżdżając kłusem przez dziedziniec, strzelił baranka, popisowym sposobem pozbywając się Wrzosa ze swojego grzbietu.
~*~
Lira zamoczyła szmatę w ciepłej wodzie i otarła nią krew z twarzy młodzieńca. Ilian siedział z drugiej strony posłania i przyglądał się zabiegom dziewczyny z ponurą miną. Ze złamanego nosa polało się dużo krwi, lecz oprócz kilku potłuczeń i oparzeń, Wrzos wyszedł cało z niefortunnego spotkania z czarownicami. Rycar spacerował po namiocie ze zmarszczonym czołem. Był wściekły. Nie na Wrzosa i nie na Samuela, ale na siebie. Czuł się winny za całe to zajście. Przecież mógł ich powstrzymać, jakoś temu zapobiec. Tymczasem patrzył spokojnie, jak idą na wariacką wyprawę. Tylko, że wtedy nie wydawała się być szalona.
Wrzos jęknął cicho i otworzył oczy. Przez chwilę przyglądał się tępo opatrunkowi na prawej dłoni, skóra pod nim rwała potwornym bólem. Chłopak rozejrzał się po namiocie, szukając czegoś wzrokiem.
– Gdzie Samuel? – zapytał zachrypniętym głosem.
Rycar kucnął obok Liry i przyjrzał się uważnie Wrzosowi.
– Nie wrócił – wyszeptał cicho. – Byłeś razem z Samuelem. Co się stało tam, w zamku?
– Ja… nie jestem pewny – wyjąkał. – Zostawiłem konia na dole, potem weszliśmy na górę, pod samą wieżę. Szedłem po schodach za Samuelem. Nagle coś uderzyło mnie w twarz. Mocno. I jakby ktoś przypalił mi rękę ogniem. Puściłem miecz. Samuel odwrócił się w moją stronę, a ja chciałem go chwycić, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami… I nagle coś wyskoczyło… Miało na twarzy narośle i okropne ręce…
– Samuel jest ranny? No i jak wsiadłeś na konia? Musiałeś coś widzieć!
– Nie wiem – wyszeptał załamującym głosem. – Pamiętam tylko… to coś. Bogowie, wybaczcie mi moją głupotę!
Wrzos zacisnął mocno powieki, czując, że nie będzie w stanie powstrzymać łez. Lira wzięła do rąk jego zdrową dłoń, głaszcząc ją uspokajająco. Wszyscy czuli, że dalsze wypytywanie chłopaka tylko pogorszyłoby jego stan. Prawdę mówiąc, nikt nie miał ochoty dowiedzieć się, czym było to coś.
– Musimy po niego iść – powiedział Ilian. – One mogą go tam torturować, smażyć, wrzucić do kotła z wrzącej wody… Rycar, to są wiedźmy! Nie słyszałeś o tym, co robią z ludźmi?
– Ilianie, posłuchaj mnie – rzekł Rycar. – Musimy poczekać. Sami nic nie zrobimy, zrozum to. Wiedźmy przypieką nas, albo zabiją i będzie po wszystkim. Czarownicy przybędą nie dalej niż za dwa dni, a nie chciałbym iść do zamku bez magicznej ochrony.
Ilian przytaknął głową na znak zgody.
~*~
W nocy, trzy dni po nieszczęsnej wyprawie Wrzosa i Samuela, spadł pierwszy śnieg. Warstwa białego puchu otuliła okoliczne wzgórza, przykryła namioty i kolorowe proporce. Rycerze zaszyli się w swoich namiotach, nie chcąc nawet słyszeć o wyprawie do zamku bez pomocy magów. Ilian, Lira i Rycar starali się nie poruszać tematu czarownic przy Wrzosie. Wypominanie tamtego dnia jedynie przytłoczyłoby go jeszcze bardziej i nie zmieniłoby nic na lepsze.
Dochodziło południe, gdy do namiotu, w którym siedziała trójka przyjaciół, wpadł Rycar. Jego gładko ogolone policzki przybrały odcień czerwieni. Cisnął w kąt wilgotny płaszcz, usiadł na zydlu i chwycił się za głowę, nerwowym ruchem przesuwając dłońmi po włosach.
– Wyjeżdżają – powiedział roztrzęsionym głosem. – Wszyscy wyjeżdżają. Przyjechał goniec z pismem od księcia. Nie przyślą nam żadnych magów. Stwierdzili, że nie będą sobie zawracać głowy jakimś starym jaszczurem. Rozumiecie? Zostaliśmy sami.
– Jak to? Przecież Samuel… – zaczęła Lira.
– Wiem – przerwał jej Rycar. – Prosiłem innych, żeby zostali i nam pomogli. Powiedzieli, że Samuel sam jest sobie winien i że nie mają zamiaru nastawiać za niego karku. Rycerze od siedmiu boleści!
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
– Musimy po niego iść – powiedział Rycar po chwili. – Bogowie, czemu go wtedy nie zatrzymałem?!
– Jestem z tobą – rzekł Ilian. – Miejmy nadzieję, że jeszcze nic mu się nie stało. No i przy okazji wybawimy smoka.
– We dwóch nic nie zrobicie. – powiedział Wrzos z powagą. – Może i nie utrzymam miecza w prawej ręce, ale ruszam palcami. Wątpię, że zdobędziemy zamek szturmem. Poza tym… chcę się jakoś odpłacić za tamto.
Rycar po raz kolejny nie był w stanie zaprzeczyć Wrzosowi. Tym razem sądził, że chłopak naprawdę ma rację. Lira napotkała wzrok Rycara. Przypomniało się jej, jak mówiła mu kiedyś, że nie zrezygnuje z polowania na czarownice. Ale tamta rozmowa wydawała się być tak odległa, jakby wydarzyła się lata, a nie dni temu. Wtedy jeszcze urządzali wieczorne ogniska, a ich największym zmartwieniem była nadchodząca zima.
– Dziś w nocy? – zapytał Rycar. – Nie traćmy czasu.
– Zacznijmy się wynosić razem z innymi – powiedział Ilian. – Przeczekajmy dzień tam, gdzie nie będziemy widoczni z wieży. Lepiej, by wiedźmy nie wiedziały, że zostaliśmy. Może uda nam się jakoś zaskoczyć, gdy będzie ciemno.
~*~
Rycar dotknął knykciami czoła i ucałował niewielki, wystrugany z drewna medalik, który zwykł trzymać na rzemieniu pod koszulą. Lira, stojąc przy wejściu do namiotu, obserwowała go spod opuszczonych rzęs. Płomień świecy, którą trzymała w drżących dłoniach, chwiał się niespokojnie. Dziewczyna położyła ją na zydlu. W kącie namiotu stały toboły, na ziemi leżały trzy sienniki. Nie widzieli sensu w wypakowywaniu swoich rzeczy na zaledwie kilka godzin.
– Chodźmy już – powiedziała Lira. – Ilian i Wrzos czekają.
– Nie zależy mi już na ratowaniu smoka – wyszeptał, jakby nie słysząc słów dziewczyny. – Wątpię, że dostałbym choć pięć sztuk srebra za zabicie czarownic. Lira… muszę. Gdybym nie spróbował, bałbym się, że duch Samuela będzie mnie nękał po nocach i wypominał próżniactwo. – Westchnął ciężko. – Jakoś inaczej sobie to wyobrażałem.
– O, tak. Miałeś zdobyć posadę u księcia, Ilian tematy do swoich opowieści, Samuel marzył o rycerskim pasie. Wrzos… chyba sam nie wie, po co jechał. A ja chciałam być blisko ukochanego. A teraz? Nawet Ilian nie będzie miał o czym opowiadać.
– Chcemy zrobić coś naprawdę niebezpiecznego. Zdrowy rozsądek mówi mi, że powinnaś zostać tutaj, ale zawsze jestem spokojniejszy, kiedy cię widzę, kiedy wiem, co się z tobą dzieje. Bo tam będę mógł cię ochronić, a jeśli zostaniesz tutaj, może stać się wszystko. Na Bogów! Nie jedź.
– Przecież nic się nie stanie. Nie może się stać. Nie chcę rezygnować. To dla ciebie opuściłam dom, Rycarze. Dlatego, że chciałam iść z tobą, gdziekolwiek by to nie było.
– Ciii, Liro. Wiedziałem, że tak powiesz.
Drewniany medalion musnął skórę Liry, gdy mężczyzna zbliżył, objął ją, pocałował. Oplotła ramionami jego szyję, przeczesała pieszczotliwie włosy. Nie chciała wyswabadzać się z jego objęć, ale wiedziała, że to musi się skończyć, że nie zważając na śnieżną zawieję, muszą iść do zamku.
– To prawie tak, jak w balladach. Ostatnie pożegnanie kochanków, bo potem idą na pewną śmierć. I to wszystko w imię miłości…
– Zaczynasz pleść głupoty. I co to w ogóle za myśli? Przecież nic się nie stanie. – Uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów, która tak bardzo kochała.
~*~
Lira naciągnęła kaptur głęboko na głowę, chcąc ochronić się przed podmuchami siarczystego wiatru. Nad wędrowcami rozpościerało się bezgwiezdne niebo. (Dzięki Bogom, myślał Wrzos. Przynajmniej nie będziemy widoczni na tle tego diabelskiego, mokrego śniegu...). Odkąd Lira potknęła się i wylądowała kolanami w zaspie, Rycar wolał prowadzić ją za rękę. Gdy doszli pod zamkowe mury, dół płaszcza i buty dziewczyny były przemoczone i zrobiły się nieznośnie ciężkie. Kiedy weszli na dziedziniec, spadło na nich niezwykłe przygnębienie i żal, gdyż po obozie pełnym rycerzy, koni i śpiewu nie zostało nic. śnieg zdążył zasypać drogi, które w południe utorowały konie i rycerze, opuszczający dziedziniec.
Stanęli przed bramą, mężczyźni wyciągnęli miecze. żelazna furta zaskrzypiała cicho, skutecznie pobudzając wyobraźnię Liry. Była pewna, że słyszy przeciągłe jęki niegdyś torturowanych tu więźniów. To tylko wiatr, myślała. To normalne. To tylko wiatr, nie żadne straszydła. Głupia, to tylko wiatr…
Rycar pogładził ją po dłoni. Jego szept i dotyk był bardziej przekonujący od własnych, wewnętrznych tłumaczeń.
Poruszali się powoli po wyziębionych, zamkowych korytarzach. W głębi serc byli niezwykle uradowani tym, że bez większych problemów udało im się dotrzeć pod wieżę. Skoro wiedźmy dotąd nie zauważyły ich obecności, to może uda im się jakoś je zaskoczyć i zaatakować, zanim zaczną rzucać zaklęcia. Starali się stąpać jak najciszej po krętych, kamiennych schodach. Zdawali sobie sprawę, że najmniejszy szmer mógłby ich zdradzić. Teraz, gdy zaszli tak daleko, nie mogą popełnić żadnego błędu.
Wrzos upadł na kolana, wypuszczając miecz z rąk.
– Znowu?! – zawył, przyciskając dłonie do twarzy, starając się jakimś sposobem zatamować buchającą z nosa krew.
Oręż spadł stopień niżej, czyniąc okrutny hałas, który wprost ranił przyzwyczajone do ciszy uszy. Ilian i Rycar przyjęli obronne pozycje. Wyłowienie jakiegokolwiek ruchu, podczas gdy widzieli tylko skrawek ściany przed sobą, było niemożliwe. Czarownica mogła równie dobrze stać na szczycie schodów jak i pięć stopni dalej.
– Rzućcie broń za siebie! Natychmiast! – Władczy, kobiecy głos odbił się echem od ścian.– Powiedziałam coś! Zostawcie miecze, albo poderżnę gardło waszemu towarzyszowi! Migiem!
Posłusznie rzucili miecze. Lira przywarła z całych sił do ramienia Rycara, łudząc się, że ukochany zdoła ją ochronić przed gniewem czarownic. Tym razem jego uścisk nie był w stanie przegonić straszliwego głosu wiedźmy.
– Chodźcie powoli do góry. Ty, płowowłosy! Z dala od tego miecza!
Ilian, który właśnie schylał się po upuszczoną broń, wyprostował się szybko. Chwycił pod ramię słaniającego się z bólu Wrzosa i pomógł mu iść po schodach. Zimno, zimno, tak straszliwie zimno… Gdyby Lira mogła cofnąć czas, już podczas ich pierwszego spotkania wybiłaby Rycarowi z głowy myśli o wyprawach i najchętniej zagoniła go do jakiegoś cechu. Ale… ale kiedy to właśnie błędny rycerz powracający z bitwy, a nie kupiec, oczarował córkę znachorki.
Lira pamiętała, że Ilian przyjechał pewnego deszczowego dnia do jej domu, szukając pomocy dla rannego towarzysza. Rycar spędził wiele dni pod czujnym okiem znachorki. Już wtedy Lira chętniej słuchała jego słabego głosu niż wesołej paplaniny Iliana. Po kilku dniach był przesiąknięty zapachem suszonych traw, które wisiały nad łóżkiem.
Stuk, stuk, po krętych schodach. Zimno, straszliwe zimno w sercu.
Gdzie brodawki i ogromny, krzywy nos?, pomyślała zaskoczona Lira, gdy zatrzymała się razem z Rycarem na szczycie schodów. Przed nimi stała niewysoka, starsza kobieta, która wyglądem przypominała wróżką, a <- nie czarownicę. Brązowe, kręcone włosy okalały jej pulchną twarz, a <-powtórki, ciemnozieloną suknię przewiązała w pasie kolorową krajką.
– Och, przepraszam, ale musiałam – powiedziała. W głosie kobiety nie było śladu straszliwego, władczego tonu, który wzywał do rzucenia mieczy. – Chłopcze, nie przejmuj się, zaraz coś z tym zrobimy. Wchodźcie, wchodźcie i nie patrzcie tak na mnie, przecież was nie pogryzę. Samuel na pewno się ucieszy, że przyszliście!
Wiedźma otworzyła drzwi, których dotąd nie zauważyli. Weszli przez nie, ostrożnie stawiając każdy krok. Pomieszczenie było wysokie i obszerne. Smok leżał blisko rozpalonego paleniska, rozciągnięty wygodnie na zwierzęcych skórach. Gdy weszli, bestia odwróciła głowę w ich stronę i wydała z siebie odgłos pośredni między warknięciem, a mruczeniem, po czym przymknęła ślepia. Za smokiem dojrzeli łóżko przykryte haftowaną narzutą, półki pełne ksiąg i glinianych naczyń. Na prawo od bestii stał prostokątny stół i kilka krzeseł. Samuel siedział na jednym z nich, zwrócony twarzą do drzwi, a naprzeciwko niego postać o długich, jasnych włosach. Samuel odsunął na bok grube tomisko, które dotąd trzymał w rękach i rozciągnął usta w uśmiechu. Dziewczyna odwróciła się, spojrzała na obcych, nachyliła przez stół i wyszeptała coś na ucho mężczyźnie. Czwórka przybyszów stała nieruchomo, oniemiała tą beztroską sceną.
– Och, siadajcie, siadajcie – powiedziała wiedźma, po czym zwróciła się do Wrzosa: – Chodź no tutaj, zaraz coś na to zaradzę. Trzymaj głowę nisko, bo się zachłyśniesz.
Wrzos stał niezdecydowany, nie wiedząc, co zrobić. Krew ze złamanego nosa ciekła pomiędzy palcami i kapała obficie na posadzkę. Rycar położył dłoń na ramieniu chłopaka, popychając lekko do przodu.
– To już drugi raz w przeciągu paru dni – powiedział niewyraźnie, zbliżając się chwiejnym krokiem do stołu – W dodatku w tym samym miejscu.
– W tym samym miejscu? – zdziwiła się wiedźma. Po chwili powiedziała: – Och, rozumiem! Jagoda nie przyznała mi się, że ciebie spotkała.
– Jagoda? To był jakiś owrzodziały potwór! Rzucił się na mnie i chciał spalić mi rękę…
Czarownicza zacmokała. Przeszła przez komnatę, ściągnęła z półki niewielkie naczynie. Lira, Ilian i Rycar, idąc za przykładem Wrzosa, usiedli sztywno na krzesłach obok Samuela i nieznajomej dziewczyny, która zapewne była Jagodą. Lira miała okazję przyjrzeć się jej uważniej. Miała bladawą cerę, niebieskie oczy i odrobinę za długi nos. Siedziała wyprostowana i śmiało patrzyła w oczy przybyszów.
– Ludzie zawsze wtykają nosy w nie swoje sprawy – warknęła wiedźma.
Nachyliła się nad Wrzosem, zamoczyła dłoń w wodzie, dotknęła nią nosa chłopaka i wyszeptała cicho tajemnicze słowa.
– Poprosiłam Glaena o pomoc, a wszyscy już zjechali się pod zamek – kontynuowała – trąbiąc, że czarownice uwięziły smoka! Gdy polował na ich stada, było źle, gdy wreszcie zniknął, też jest źle! – pokręciła z niedowierzaniem głową. – Już, chłopcze. Na drugi raz bądź ostrożniejszy.
Wrzos poczuł, jakby razem z wodą spływało jego cierpienie. Kiedy ostatnie krople opadły na jego płaszcz, oprócz ożywczego chłodu magicznego płynu nie czuł nic. Dotknął twarzy i otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Kość była cała. Zdołał tylko wyjąkać podziękowanie.
– Musisz przyznać, że smocze łzy potrafią czynić niezwykłe rzeczy – powiedziała wyraźnie zadowolona wiedźma. – Dziękuj Glaenowi. Użycza mi ich w zamian za ciepły kąt.
– Gdy będziecie tak starzy jak ja, stwierdzicie, że leżenie przy rozpalonym kominku jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
Lira wzdrygnęła się, zdając sobie sprawę, że ten głęboki głos należał do smoka. Glaen wpatrywał się w nich błyszczącymi oczami, w których odbijały się płomienie. Otworzył paszczę, ukazując białe zęby, i ziewnął głośno.
– ściągajcie te mokre płaszcze, bo się zaziębicie – powiedziała radośnie czarownica. – Niech wyschną.
Lira wręczyła wiedźmie<- swój płaszcz, a wiedźma <- ekchem rozłożyła go przy palenisku, tuż obok smoka.
– Samuelu, co się tutaj dzieje? – wyszeptał Rycar.
– Bym zapomniała! – Wiedźma podeszła do stołu i usiadła na krześle obok Jagody. – Wybaczcie mi. Zacznę od początku. Chcecie grzanego wina? Nie? A, to później. W sumie, to wszystko zaczęło się od tego, że Jagoda ciężko zachorowała. Nikt nie zna leku na tę chorobę. Nawet czarownice i magowie byli bezradni. To był… trąd. Jagódka jest moją jedyną, najukochańszą córką. Chyba wyobrażacie sobie, co musiałam czuć! Bogowie zesłali na nią wyrok. Będąc trędowatą, nigdy nie ułożyłaby sobie życia, ludzie baliby się nawet do niej zbliżyć. Zostałaby sama! Krążyło tyle legend o cudownych właściwościach smoczych łez, że postanowiłam je sprawdzić. Powiedziałam sobie, że gdyby tylko pomogły Jagodzie, udałabym się po nie na koniec świata. Nie czekając dłużej, wybrałyśmy się w podróż. Na szczęście nie musiałam szukać zbyt długo, bo natrafiłam na Glaena. Kochane, stare smoczysko. Ten zamek był opuszczony, więc pozwoliłam sobie go zająć. Doprowadziłam tę komnatę do porządku, jak widać, z całkiem dobrym skutkiem. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale smocze łzy i sama obecność Glaena sprawiały cuda! Och, wszystko tak pięknie się układało, dopóki na dziedziniec nie zaczęli się zjeżdżać rycerze. Musiałam coś zrobić, bo gotowi byliby pojmać i wtrącić do lochu! Wyjechałam, żeby wyjaśnić wszystko książęcym magom. Niestety, dzień po moim wyjeździe ten oto panicz – skinęła głową na Wrzosa – zakradł się bezkarnie do wieży. Jagoda była sama, ciężko chora, a on jeszcze śmiał ją przezywać…
Wrzos spłonął rumieńcem i spuścił wzrok, zdając sobie sprawę, że nazwanie Jagody owrzodziałbym potworem było ogromnym nietaktem.
– Ale dlaczego nie zaatakowałaś Samuela? – zapytał Rycar Jagodę.
– Chciałam z kimś porozmawiać – odparła hardo dziewczyna. – Glaen nie należy do towarzyskich smoków.
– Czemu nie dałeś nam żadnego znaku? – zapytał Ilian. – Samuel, umieraliśmy ze strachu, a ty tymczasem urządzałeś sobie pogawędki z czarownicą i smokiem!
– Byłem pewny, że nie wrócicie. – Duma nie pozwalała mu powiedzieć: Jagoda mi zabroniła, co zresztą było prawdą. – Ilianie, powinieneś mi być wdzięczny. Będziesz miał tyle tematów do opowieści. Jak zwykle wszystko pięknie ubarwisz, prawda?
Ilian miał odpowiedzieć coś zgryźliwego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
– Jakże się cieszę, że Samuel był tak wspaniałomyślny i zgodził się zostać z Jagodą – powiedziała wiedźma. – To taki miły i uczynny młody człowiek. Mam rację, kochanie?
Lira po raz pierwszy ujrzała rumieniec na policzkach Jagody. Wydawało się jej, że zarówno wiedźma, jak i Jagoda, byłyby niezwykle rade, gdyby Samuel postanowił zostać dłużej. No tak, pomyślała Lira. Teraz jest oczywiste, czemu zaatakowała Wrzosa, a Samuela zostawiła dla siebie. Samuel i młoda, zakochana czarownica! Kto by w to uwierzył?
Miała ochotę śmiać się z nadmiaru szczęścia. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że to wszystko może skończyć się w ten sposób. Rycar dotknął dłoni Liry i uśmiechnął się do niej, zupełnie jakby chciał wyszeptać: Widzisz? Wszystko jest dobrze.
– Och, ci ludzie – powiedział sennie smok, przerywając ciszę. – Jestem stary, strasznie stary. Liro, chodź do mnie. Nie bój się. Nie zieję już ogniem, a pazury dawno mi się stępiły.
Dziewczyna czuła, że teraz nic nie może jej grozić. Wstała i zbliżyła się do Glaena.
– Bliżej, chcę spojrzeć ci w oczy z bliska. Co ja to mówiłem? Ach, że jestem stary. Cieszę się, że mogłem się na coś przydać, jednak czuję, że nie będę już w stanie więcej zapłakać. Chciałbym, żeby ostatnia łza była dla ciebie. Daj mi rękę – powiedział miękko. – Czas wracać, Liro.
Nie wiedziała, co Glaen ma na myśli, ale pokornie wyciągnęła rękę. W komnacie zapadła cisza. Lira miała wrażenie, że wszyscy uważnie ją obserwują, ale sama nie mogła odwrócić wzroku od dobrotliwego spojrzenia Glaena. Nie wiedziała, czy minęły całe kwadranse, czy też zaledwie chwila, nim kryształowa kropelka pojawiła się w kąciku oka bestii.
Na dłoń Liry spadła ostatnia smocza łza.
~*~
– Liro, nie pchaj się tak na mnie. Liro, co ty?
ściskam mocno czyjąś dłoń, a głowę przytulam do męskiego ramienia. Odwracam głowę i serce zaczyna mi mocniej bić. Rycar leży z policzkiem przytulonym do opartej o ścianę namiotu tarczy. Jego włosy łaskoczą mnie po twarzy. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że musiałam zjechać razem z Rycarem do dolnej części namiotu. Zaraz, zaraz. Namiotu?
– Tak to jest, kiedy przyjeżdża się na turniej jako ostatni i trzeba się rozbijać na zboczu – mruczy pod nosem.
Nie rozumiem do końca jego słów, dlatego pytam szeptem:
– Rycarze, ale gdzie jest smok?
– Liro? Jaki znów smok? Przesadziłaś wczoraj z tym pitnym miodem. – Wzdycha z rezygnacją. – śniło ci się coś.
Odrywam głowę od ramienia mężczyzny i patrzę mu w oczy, ale nie dostrzegam w nich nic oprócz zdziwienia. Potrzebuję dłuższej chwili, żeby przyjść do siebie. Chyba powoli zaczynam rozumieć to, co się stało. Turniej. Turniej rycerski. Tylko turniej rycerski… Nasłuchałam się opowieści Iliana i to dlatego miałam sen o smoku i czarownicy. Przełykam z trudem ślinę i dopiero teraz zauważam, że mam opuchnięte gardło. Rycar kładzie rękę na moim czole.
– Lira, masz gorączkę – mówi. – Dlaczego nie ubrałaś kurtki? Przecież nikt nie sprawdzałby cię w namiocie. Poślę Wrzosa, żeby zrobili ci gorącej herbaty.
– A bojówka? – pytam. – Miałeś walczyć!
– Jesteś chora. Ktoś musi przy tobie być.
Polowanie na wiedźmy, smocze łzy… Rycar, mój Rycar! To wszystko wydaje się być równie prawdziwe jak to, że Rycar grzebie teraz w swojej torbie, szukając tabletek na ból gardła.
Jakiś czas później leżę otulona w płaszcze i futra. Całe bractwo oprócz mnie i Rycara poszło na turniej bojowy, żeby brać w nim udział, lub po prostu przyglądać się zmaganiom przyjaciół. Na dziedzińcu uderzają połówkami kokosów o drewnianą scenę, co świetnie naśladuje tętent końskich kopyt. Z oddali znów płynie muzyka. Rycar ściąga lnianą koszulę, żeby ubrać ciepły sweter. Zauważam, że nosi na szyi drewniany krzyżyk. Nigdy o tym nie wiedziałam.
– Miałam piękny… sen – mówię. – Polowaliśmy razem na czarownice, które uwięziły smoka. Potem okazało się, że te wiedźmy wcale nie były złe. Tak naprawdę to smok pomagał jednej z ich córek. Nie, nie! Wiedźma była jedna. Och, coraz mniej pamiętam. Ale wiesz, to byłby naprawdę dobry materiał na napisanie opowiadania.
Rycar uśmiecha się ciepło. I właśnie wtedy myślę, że jednak nie wszystko stracone, skoro rycerz ze snów leży obok mnie i rozcierała moje skostniałe palce w swoich dłoniach.
Kiedy bohaterowie się do siebie zwracają, czynią to w wołaczu - "Wrzosie, to czyste szaleństwo".
Tekst może niezbyt oryginalny, ale widać, że masz lekkie pióro i dbasz o poprawność opowiadania. Błędów nie było zbyt dużo, zresztą chętnie dołączyłam do Twoich postaci i chłonęłam nieco przyjemnego klimatu.
Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
3
Stylistycznie bardzo dobry tekst. Schludność i solidna konstrukcja, leniwy, spokojny rytm; bardzo, ale to bardzo przyjemnie się to czyta.
Fabularnie to właściwie bardziej etiuda dla Bractwa Rycerskiego, niż opowiadanie. Na opowiadanie ten tekst jest za spokojny. Czasem miałem wrażenie, że autor chciał się pochwalić nabytą wiedzą o kolczugach, a nie opowiedzieć nam coś ciekawego.
Ale tekst się broni klimatem opowieści rycerskich opowiadanych przy ognisku, broni się galerią sympatycznych postaci, które choć nie wyróżniają się jakoś szczególnie, to łatwo je polubić, i broni się skutecznością przeprowadzonej fabuły - początek, rozwinięcie, punkt kulminacyjny i zakończenie.
Jednak elementy fantasy są w tym utworze bardziej umowne niż konieczne. Jest to niestety kolejne "fantasy o fantasy", napisane raczej dla znanego i lubianego klimatu, niż żeby pokazać coś nowego. Ale ponieważ jest to efekt zamierzony trudno wytykać to autorowi.
Tekst podobał mi się, bo choć pomysł i cała fabuła niczym nie zaskakuje, to wywołuje we mnie miłe uczucie, które najłatwiej podsumować mi pisząc po prostu że...
...To opowiadanie jest sympatyczne.
Pozdrawiam
Fabularnie to właściwie bardziej etiuda dla Bractwa Rycerskiego, niż opowiadanie. Na opowiadanie ten tekst jest za spokojny. Czasem miałem wrażenie, że autor chciał się pochwalić nabytą wiedzą o kolczugach, a nie opowiedzieć nam coś ciekawego.
Ale tekst się broni klimatem opowieści rycerskich opowiadanych przy ognisku, broni się galerią sympatycznych postaci, które choć nie wyróżniają się jakoś szczególnie, to łatwo je polubić, i broni się skutecznością przeprowadzonej fabuły - początek, rozwinięcie, punkt kulminacyjny i zakończenie.
Jednak elementy fantasy są w tym utworze bardziej umowne niż konieczne. Jest to niestety kolejne "fantasy o fantasy", napisane raczej dla znanego i lubianego klimatu, niż żeby pokazać coś nowego. Ale ponieważ jest to efekt zamierzony trudno wytykać to autorowi.
Tekst podobał mi się, bo choć pomysł i cała fabuła niczym nie zaskakuje, to wywołuje we mnie miłe uczucie, które najłatwiej podsumować mi pisząc po prostu że...
...To opowiadanie jest sympatyczne.
Pozdrawiam
4
Dziękuję, dziękuję (: Eitai Coro, dziękuję serdecznie za wyłapanie tych błędów. Nine, czytając Twoje posty i oceny, miałam cichą nadzieję, że przeczytasz tekst. Cieszę się, że się podabało i jeszcze raz dziękuję za poświęcenie mi swojego czasu (:
W sumie opowieści Iliana są trochę jak opowieści mojej przyjaciółki. Kiedy przyjeżdżała z turniejów, spędzałam popołudnia, słuchając tych opowieści i to chyba one pozwoliły mi w pewnym stopniu poczuć ten klimat. No i można powiedzieć, że w połączeniu z muzyką dawną, okazały się inspirujące
W sumie opowieści Iliana są trochę jak opowieści mojej przyjaciółki. Kiedy przyjeżdżała z turniejów, spędzałam popołudnia, słuchając tych opowieści i to chyba one pozwoliły mi w pewnym stopniu poczuć ten klimat. No i można powiedzieć, że w połączeniu z muzyką dawną, okazały się inspirujące

czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
5
Mam wielu znajomych w Bractwach i po prostu jestem pewien, że to wszystko wygląda dokładnie tak jak opisałaś.
Hej, nawet nie wiedziałem, żeś białogłowa.
Można by się pokusić o kontynuowanie wątku: Rodzaj inner space fantasy, gdzie wyobraźnia i sny łączą się z rzeczywistością, a Bractwo jest tym łącznikiem dwóch światów. Każdy rozdział to inna opowieść, pozostają tylko bohaterowie, aż dochodzimy do momentu kiedy oba światy zaczynają się przenikać i tu bawimy się na groźnych terenach psychologii... Zawsze chciałem coś takiego napisać, ale z RPG w roli głównej.
Hej, nawet nie wiedziałem, żeś białogłowa.
Można by się pokusić o kontynuowanie wątku: Rodzaj inner space fantasy, gdzie wyobraźnia i sny łączą się z rzeczywistością, a Bractwo jest tym łącznikiem dwóch światów. Każdy rozdział to inna opowieść, pozostają tylko bohaterowie, aż dochodzimy do momentu kiedy oba światy zaczynają się przenikać i tu bawimy się na groźnych terenach psychologii... Zawsze chciałem coś takiego napisać, ale z RPG w roli głównej.
6
Myślałam, żeby machnąć parę opowiadań z bohaterami "Smoczej łzy". Każda z tych historii mogłaby istnieć samodzielnie jak powyższy tekst, ale wszystkie byłyby połączone delikatnie jakimś wątkiem przewodnim, który miałby wyraźny początek w pierwszym opowiadaniu, a zostałby zakończony w ostatnim.
Nie myślałam jednak o kontynuowaniu wątku przenikania się światów. Chociaż kiedy teraz o tym myślę, to ta wizja wydaje się niezwykle kusząca, ale jednocześnie trochę niebezpieczna. Zresztą... nie powinniśmy bać się nowych wyzwań
Szczerze mówiąc nigdy nie czytałam czegoś takiego, ale to może i lepiej? W tym przypadku chyba nie chciałabym pisać, gdyby w głowie tłukł mi się schemat jakiejś powieści.
Pffu. Wszystko jest do napisania i przemyślenia (;
Nie myślałam jednak o kontynuowaniu wątku przenikania się światów. Chociaż kiedy teraz o tym myślę, to ta wizja wydaje się niezwykle kusząca, ale jednocześnie trochę niebezpieczna. Zresztą... nie powinniśmy bać się nowych wyzwań

Szczerze mówiąc nigdy nie czytałam czegoś takiego, ale to może i lepiej? W tym przypadku chyba nie chciałabym pisać, gdyby w głowie tłukł mi się schemat jakiejś powieści.
Pffu. Wszystko jest do napisania i przemyślenia (;
czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
7
Erendis, do usług.
Nine - naprawdę? Moja przyjaciółka była kiedyś giermkiem. Ja sama może kiedyś dołączę - znam sytuację, kiedy znajomość z bractwa rycerskiego doprowadziła grajka-białogłowę i tego tam od kusz (wybaczcie, ale, na bogów, nie mogę sobie przypomnieć fachowej nazwy, więc pozostańmy przy tym nieeleganckim zamienniku) do małżeństwa.
Nie dość, że ciekawy i rozwijający sposób spędzania czasu, to w dodatku pożyteczny dla kontaktów międzyludzkich^^
Znowu do Erendis: czy na forum są jeszcze jakieś Twoje teksty? Chętnie poczytam.
Pozdrawiam.
Nine - naprawdę? Moja przyjaciółka była kiedyś giermkiem. Ja sama może kiedyś dołączę - znam sytuację, kiedy znajomość z bractwa rycerskiego doprowadziła grajka-białogłowę i tego tam od kusz (wybaczcie, ale, na bogów, nie mogę sobie przypomnieć fachowej nazwy, więc pozostańmy przy tym nieeleganckim zamienniku) do małżeństwa.
Nie dość, że ciekawy i rozwijający sposób spędzania czasu, to w dodatku pożyteczny dla kontaktów międzyludzkich^^
Znowu do Erendis: czy na forum są jeszcze jakieś Twoje teksty? Chętnie poczytam.
Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
8
Tak, Eitai. Gdzieś tam na drugiej stronie zweryfikowanych jest "Wielki Brat patrzy".
A tak nawiasem mówiąc to nawet człowiek, który całe życie mieszka we wsi, może uważać, że możliwe jest siedzenie snopkach siana, a potem wstanie z nich i otrzepanie się ze słomy
A tak nawiasem mówiąc to nawet człowiek, który całe życie mieszka we wsi, może uważać, że możliwe jest siedzenie snopkach siana, a potem wstanie z nich i otrzepanie się ze słomy

czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
9
XD
Siana, słoma, jeden czort.
A, faktycznie! Coś mi się obiło o oczęta. Zerknę. Zainteresowana jakimś komentarzem kiedyś tam?
Siana, słoma, jeden czort.
A, faktycznie! Coś mi się obiło o oczęta. Zerknę. Zainteresowana jakimś komentarzem kiedyś tam?
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.
"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".
Damon Albarn
10
Nine ma racje... opowiadanie jest sympatyczne
Czegoś mi w nim wyraźnie brakuje, ale tekst jest tak przyjemny, że mimo powolnego tempa, nie nudzi.
Pomysł: 4
Styl: 4
Schematyczność: 4-
Błędy: 4=
Ogólnie: 3
pozdrawiam

Pomysł: 4
Styl: 4
Schematyczność: 4-
Błędy: 4=
ok, ale jak dla mnie to jest bez sensuWrzos jest w namiocie, zresztą ja sam za niedługo się pójdę. Iść z tobą?
we włosy
szpony w włosy Rycara.
Ogólnie: 3
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
11
<widząc czwórki i tę trójeczkę, uśmiecha się od ucha do ucha>
Dziękuję, Lan. Rada jestem z tych ocen (: Lecę popoprawiać tekst, żeby na dysku leżało mi takie ładnie poprawione opowiadanie ;p
Eitai: sądzę, że inni użytkownicy bardziej czekają na oceny, ale jeśli naprawdę będzie Ci się nudzić, to ucieszę się z kolejnej opinii. Ten tekst jest po prostu inny i trochę taki... "schizowaty"
.
Dziękuję, Lan. Rada jestem z tych ocen (: Lecę popoprawiać tekst, żeby na dysku leżało mi takie ładnie poprawione opowiadanie ;p
Eitai: sądzę, że inni użytkownicy bardziej czekają na oceny, ale jeśli naprawdę będzie Ci się nudzić, to ucieszę się z kolejnej opinii. Ten tekst jest po prostu inny i trochę taki... "schizowaty"

czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
12
A ja nie dołączę. Ważę za dużo, ot co xD
Bawim się!
A poza tym, ciekawostka: "Iliana" to nick mojej znajomej z innego forum ;P
Cholera. Skończyłem czytać fragment o porwaniu samuela. Wiesz co? Aż chce się czytać dalej!
Samuel siedział (...), naprzeciwko postaci o długich, jasnych włosach.
Podobało mi się, na bogów wojny! Błędów mało (lub nie zauważyłem zaczytany), styl płynny, historia ciekawa.
Ale sądziłem, że będzie zabijanie! xD
Bawim się!
Gotowany, gotuje, którym, którego.Zapach gotowanego bigosu jest tak cudowny i kuszący, że mam ochotę wstać i biec do ogniska, przy którym go gotują. Garniec z pitnym miodem przechodzi z rąk do rąk. Jasnowłosy mężczyzna, którego nie znam
Smok ma ;P– Powiadam wam, że ten smok to dopiero była bestia! – Ma przyjemny, niski głos.
A poza tym, ciekawostka: "Iliana" to nick mojej znajomej z innego forum ;P
A nie pagórkowata?Wokół rozpościerała się pagórzysta okolica
Cholera. Skończyłem czytać fragment o porwaniu samuela. Wiesz co? Aż chce się czytać dalej!
Samuel sam jest sobie winien, i że nie mają zamiaru nastawiać za niego karku. Rycerze od siedmiu boleści!
Spacja przed myślnikiem przy "ścian". Powtórzenie miecze. I skasuj przecinek sprzed "albo".– Rzućcie broń za siebie! Natychmiast! – Władczy, kobiecy głos odbił się echem od ścian.– Powiedziałam coś! Zostawcie miecze, albo poderżnę gardło waszemu towarzyszowi! Migiem!
Posłusznie rzucili miecze.
Ale… ale kiedy to właśnie błędny rycerz powracający z bitwy, a nie kupiec, oczarował córkę znachorki.
Przed nimi stała niewysoka, starsza kobieta, która wyglądem przypominała wróżką, a nie czarownicę
No co z tą postacią. Ja bym to napisał:Samuel siedział na jednym z nich, zwrócony twarzą do drzwi, a naprzeciwko niego postać o długich, jasnych włosach.
Samuel siedział (...), naprzeciwko postaci o długich, jasnych włosach.
Powtórzenie "wiedźma".Lira wręczyła wiedźmie swój płaszcz, a wiedźma rozłożyła go przy palenisku, tuż obok smoka.
Bez przecinka przed "lub".żeby brać w nim udział, lub po prostu przyglądać się zmaganiom przyjaciół
Podobało mi się, na bogów wojny! Błędów mało (lub nie zauważyłem zaczytany), styl płynny, historia ciekawa.
Ja osobiście stawiłbym mocne cztery.Ogólnie: 3
Ale sądziłem, że będzie zabijanie! xD
Are you man enough to hold the gun?
13
Dziękuję, Testudosie :)
Nie lubię zabijania. Jakoś na razie się bez niego obchodzę. Co za dużo krwi to niezdrowo! ;p Jestem dziewczyną (Erendis, Testudosie, nie żadne "Erendisa" - mojego nicka się nie odmienia;p) i wolę zastępować te krwawe smaczki czymś delikatniejszym.
Co do pagórzystej okolicy: nie, nie mogła być pagórkowata, bo była pagórzysta (ale wytłumaczenie, nie ma jak). To nie były jakieś marne pagórki tylko... piękna, pagórzysta okolica rodem z Walii XD
Właśnie nie byłam pewna co do tych przecinków przed np. "rycerz a nie kupiec". Bo w końcu ani nie wymieniam tam niczego, ani nie mam dwóch orzeczeń w tych dwóch częściach zdania, w których wstawiłeś mi przecinki.
Jeszcze raz dzięki (:
Nie lubię zabijania. Jakoś na razie się bez niego obchodzę. Co za dużo krwi to niezdrowo! ;p Jestem dziewczyną (Erendis, Testudosie, nie żadne "Erendisa" - mojego nicka się nie odmienia;p) i wolę zastępować te krwawe smaczki czymś delikatniejszym.
Co do pagórzystej okolicy: nie, nie mogła być pagórkowata, bo była pagórzysta (ale wytłumaczenie, nie ma jak). To nie były jakieś marne pagórki tylko... piękna, pagórzysta okolica rodem z Walii XD
Właśnie nie byłam pewna co do tych przecinków przed np. "rycerz a nie kupiec". Bo w końcu ani nie wymieniam tam niczego, ani nie mam dwóch orzeczeń w tych dwóch częściach zdania, w których wstawiłeś mi przecinki.
Jeszcze raz dzięki (:
czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
14
Ok, wszystko rozumiem xDCo do pagórzystej okolicy: nie, nie mogła być pagórkowata, bo była pagórzysta (ale wytłumaczenie, nie ma jak). To nie były jakieś marne pagórki tylko... piękna, pagórzysta okolica rodem z Walii XD
O, przepraszam!Jestem dziewczyną (Erendis, Testudosie, nie żadne "Erendisa" - mojego nicka się nie odmienia;p)
Przed spójnikiem "a" jeśli nie stosujemy go jako spójnika "i" powinien się znaleźć przecinek, bla, bla,bla... Takie tamWłaśnie nie byłam pewna co do tych przecinków przed np. "rycerz a nie kupiec". Bo w końcu ani nie wymieniam tam niczego, ani nie mam dwóch orzeczeń w tych dwóch częściach zdania, w których wstawiłeś mi przecinki.

Are you man enough to hold the gun?