Sto lat mnie na forum nie było, a głupio tak z pustymi ręcami wracać, to coś przytargałem
Bilet Gdańsk - Radom
WWWNikt nigdy nie obudził mnie tak delikatnie, jak kontrola biletów PKP. W odpowiedzi na delikatne drapanie kolana rozkleiłem powieki i podałem pomięty, żółty kartonik.
WWWGdy miła pani konduktorka odeszła, zacząłem zastanawiać się, co robię w pociągu relacji Gdańsk-Radom. Wymknąłem się z przedziału do pociągowej toalety. Przeszukałem kieszenie i znalazłem piersiówkę z żołądkową gorzką i wymiętoloną paczkę marlboro, z trzeba ostatnimi papierosami. Czterema, jeśli liczyć złamany. Oparty plecami o rozklekotane drzwi, zamknięty w klaustrofobicznym peerelowskim kiblu, pociągnąłem łyk z piersiówki i zapaliłem fajkę jak stary menel. Opieram się ciekawości i nie przeszukałem kolejnych kieszeni.
WWWNatankowany nikotyną wróciłem do przedziału, który nagle przestał być pusty. Przy oknie, dokładnie naprzeciw mnie, siedziała młoda dziewczyna - na pierwszy rzut oka studentka - zaczytana w opasłym tomiszczu. Ciężko siadłem na niewygodnej, kolejowej kanapie, nie wiedząc, co robić z rękami i czasem.
WWWDziewczyna po chwili podniosła wzrok znad tekstu. Oczy miała niesamowite, niezwykłe, magiczne. Niebieskie, cętkowane, jakby odbijały się w nich wszystkie światła. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Zauważyła to, oczywiście, musiałaby być ślepą, by nie zauważyć. Raz po raz podnosiła wzrok znad książki, na moment, na chwilę, jakby chciała mi dać okazję, by dokładniej się przyjrzeć.. Uśmiechnęła się samym kącikiem ust, mnie zrobiło się ciepło. Wysiadła kilka stacji później.
- Jestem... Marcin - skłamałbym gładko podając jej rękę nad składanym kawowym stolikiem.
Jak mogła mieć na imię? Agata? Nie, wiem...
- Marlena - odpowiedziałaby. Wyobrażam sobie jej głos jako przyjemny, miękki, z leciutką chrypką.
- Dokąd jedziesz?
- Wracam na weekend do domu, a ty?
- W góry na weekend. Od kilku lat obiecywałem sobie, że wrócę w Bieszczady, w końcu mi się udało. Byłaś kiedyś w Bieszczadach?
- Tak, kiedyś bywałam tam regularnie.
WWWZaczynamy rozmawiać o Bieszczadach. Wspominamy połoniny. Sprzeczamy się. Caryńska, czy Wetlińska. Optuję za Wetlińską, w końcu Marlena przyznaje mi rację. Siedzimy więc spoglądając w stronę Małej Rawki. To te stare Bieszczady, sprzed turystycznego boomu. Siedzimy kilka metrów od szlaku, na połoninie, poza nami, nie ma nikogo. Na szosie na dole nie widać nawet jednego auta. Góry nie są jeszcze zdeptane butami tysięcy turystów, nadal jest to jeszcze nasz dziki raj, po którym wędrują tylko studenci z plecakami.
WWWNalewam herbaty z termosu, z plecaka wyciągam zrobione rano bułki z konserwą turystyczną i ogórkiem. Mamy jeszcze po tabliczce czekolady. Bez czekolady w góry lepiej nie wychodzić. Stara prawda z czasów, kiedy do pociągu nie wchodziło się bez kilku ugotowanych na twardo jajek. Merlena, ściskając w dłoniach metalowy kubek z herbatą, opowiada znów o swoim głupkowatym promotorze. Robił jej jakieś idiotyczne problemy i znów przesunęli jej termin obrony. Zmieniam temat, wyciągam czekoladę, rozpakowuję. Mleczna.
WWWZaczynamy się całować, czuję jeszcze smak czekolady. Pośpiesznie zdejmuję z niej kurtkę, wiatrówkę, wsuwa mi dłonie pod bluzę, czuję jej paznokcie na skórze. Kochamy się na połoninie, tylko góry i my. Czuję jej spoconą skórę, gorący oddech i jakiś suchy patyk wbijający mi się w łydkę. Robi się gorąco.
WWWWyszedłem z przedziału, zrobiło się gorąco. Uchyliłem okno, dziewczyna pożegnała się półuśmiechem i skinieniem głowy. Ja po kilku minutach znów siadłem na niewygodnej kolejowej kanapie, wyciągnąłem kupioną na dworcu tanią książkę, wróciłem do czytania. Nieszczególnie pasjonująca opowieść o wojnie wywiadów na ulicach Bukaresztu. Amerykańscy złoci chłopcy z CIA, szczerzy i o dobrych intencjach, masowo wyrzynają złych radzieckich szpiegów. Radzieccy szpiedzy wyglądają jak złe kopie wujka Stalina. Sumiaste, smoliste wąsy, wielkie czapki, mord w oczach. Źli agenci zabijają niewinnych mieszkańców miasta z imieniem wodza na ustach, złoci chłopcy ronią łzy nad niewinnymi. Tajna wojna wywiadów na ulicach Bukaresztu zostawia więcej ciał, niż bitwa pod Stoczkiem. Na koniec amerykański ambasador, łamiącym się głosem przemawia o koszcie wolności, o wojnie, o pokój i likwidacji sowieckich bandytów w imię wyższej idei. Pewnie sowiecki ambasador ma równie ognistą kwestią o walce z imperializmem, kapitalizmem i jeszcze kilkoma innymi izmami, ale ktoś właśnie wszedł do przedziału.
WWWNiewysoki, ale szeroki facet po pięćdziesiątce. Miał szerokie przedramiona, wielkie pięści i okulary w grubej oprawie. Przysiadł ciężko naprzeciwko, uśmiechnął się szerokim, szczerym uśmiechem, mrużąc oczy.
- Adam - przedstawił się.
- Antek - odpowiedziałem, niemal wstydliwie chowając książkę. Głupio było mi się przed obcym człowiekiem przyznać, że czytam taki syf.
WWWAdam pochodził z innych czasów, z innej planety. Jak zaczął mówić, wszystko wokół stało się jakby bardziej beżowe, bardziej peerelowskie. Był kiedyś bokserem, miał nawet pewne sukcesy, ale żona zabroniła mu walczyć. Od tej pory palił jak smok.
- Zapalisz?
- Nie we pan, że w pociągach nie wolno już palić?
- Bzdury.
WWWNie przejmując się zupełnie zakazami, wyciągnął Męskie, skierował rękę z paczką w moją stronę, poczęstowałem się. Zaciągnąłem się gęstym jak smoła dymem, musiałem zrobić się zielony, bo Adam zaśmiał się głośno.
- Ech, baby. Masz babę, Antek? Taką wiesz, stałą? Żonę, czy coś?
- Nie. Miałem. Rok, dwa temu, nic z tego nie wyszło.
- Mówię ci, baby. Zacząłem na ryby jeździć. Wędkuję, wiesz. Wolę wstać o czwartej w sobotę, niż siedzieć w domu i słuchać jojczenia. Zlew przecieka, weź napraw, kibel niedokręcony, obrazek krzywo wisi, sraty pierdaty.
WWWMówił tak jeszcze długo. Opowiadał o swojej karierze bokserskiej. Mówił o tym, że jego trener był w trzydziestym szóstym na olimpiadzie w Berlinie, widział Hitlera. Dobre pół godziny i dwa papierosy tłumaczył, dlaczego w boksie ważna jest praca nóg i dlaczego Cassius Clay był, jest i będzie najlepszym bokserem, mimo, że nikt go w światku nie lubił. Mówił, że jestem wysoko zawieszony i mam długie ręce, że gdybym był nieco tylko niższy, miałbym świetne podstawy, by być bokserem. Gdy opowiadał o szlachetnej sztuce okładania się pięściami po twarzy, oczy mu się świeciły, gestykulował dłonią z papierosem, dym układał się w fantazyjne kształty.
- Nic lepszego nie masz na świecie, jak stanąć w ringu, rozumiesz, na przeciw innego faceta. Widzisz w jego oczach tę siłę, determinację, skupienie. Po kilku rundach stoisz dalej, czujesz, że masz pęknięte żebro, albo dwa, nie widzisz na jedno oko, ledwo oddychasz, wszystko cię boli, ale stoisz nadal, siłą woli, wiesz, że organizm wytrzyma, wiesz, że możesz tego faceta pokonać. W końcu, serią osłabiasz jego gardę, na chwilę się odsłania i posyłasz go na deski. Nic nie może się z tym równać.
WWWW plecaku znalazłem dwie butelki Piasta, otworzyłem obydwie, jedną podałem Adamowi, podziękował serdecznie.
- Nie namawiam cię na boks, ale wiesz, powinieneś spróbować, w życiu wszystkiego trzeba spróbować.
- Pan spróbował wszystkiego?
- Och, chciałbym, Antek, chciałbym, ale nie. Choć nie mówię, sporo przeżyłem. Teraz jest inaczej, żona, dwie córki, stała praca. Jeszcze tego nie masz, jeszcze wolność, korzystaj. Potem już nie możesz sobie na to pozwolić. Obowiązki, codzienność. Dlatego łowię ryby.
WWWRozmowę przerwała dopiero kontrola biletów. Wyrzuciliśmy papierosy przez okno, rozgoniliśmy dym rękami, ukryliśmy butelki, stawiając je gdzieś przy nogach. Brzuchaty konduktor o sumiastym wąsie i nalanej twarzy pokręcił głową z dezaprobatą. Wyglądał trochę jak mors.
- Panowie, panowie, panowie, tutaj nie wolno palić, picie alkoholu też wzbronione jest.
- Wie pan, tak rozmawiamy sobie, a wiadomo, że przy papierosku, to lepiej się rozmawia. Ten młody człowiek poczęstował mnie piwem, no to i żal było odmawiać.
WWWMors kręcił głową, machnął płetwą.
- No, ale panowie, żeby mi to był ostatni raz, tak? Bo jak który z młodych przyjdą, to zaraz mandaty wstawiać będą, no?
- Może się pan z nami napije, mam jeszcze piwo.
WWWMors zaczął się zastanawiać, już nawet prawie usiadł, ale zreflektował się.
- Ach, chętnie, ale nie, nie, to już nie te czasy, że w pracy człowiek pije, nie te czasy. Miłego dnia panom.
Adam wysiadł na następnej stacji. Zostawił mnie samego z niedopalonym papierosem i połową butelki piwa. Nie miałem już ochoty kończyć książki o złotych chłopcach i złych ruskach. Nim uciekłem gdzieś z myślami, do przedziału wtarabaniły się dwie osoby. Chłopak z dziewczyną.
- Można?
WWWSkinąłem głową. Chłopak z niemałym trudem wrzucił plecaki na kratkę nad moją głową, dziewczyna usiadła z naburmuszoną miną, twarzą do okna. Poprawiła słuchawki w uszach i skrzyżowała ręce na piersi. Chłopak chciał usiąść obok niej, ale się odsunęła. Patrzył na nią wzrokiem zbitego spaniela. Zrezygnowany oparł się jednak w fotelu i wpatrywał w swoje buty.
- Zaraz spóźnimy się na pociąg!
WWWMyślę, że tak to mogło wyglądać. Biegną po peronie, obładowani bagażami, z wywalonymi językami.
- Odjechał! Następny mamy dopiero za godzinę! Cholera, Gośka, gdybyś się tak długo nie guzdrała...
- Przestań! Długo guzdrała? Co to w ogóle jest za słowo “guzdrała”? Co ty jesteś, z książki Musierowicz? Poza tym, serio? Serio chcesz, żeby ten dialog tak wyglądał? Ty do mnie powiesz, że się spóźniliśmy, bo się guzdrałam, a ja do ciebie, że nie, bo to ty nie mogłeś znaleźć miejsca do parkowania pod dworcem.
- I tak nie chciałem tam jechać.
- O mój Boże - dziewczyna nie wytrzymuje - co teraz? Powiesz mi, że nie chciałeś jechać do moich rodziców? Błagam, powiedz coś jeszcze bardziej schematycznego, a mnie chyba krew zaleje. Jezus, to rozmowa jak z kiepskich kawałów o starych małżeństwach.
WWWChłopak nic nie mówi, zmienia się tylko w spaniela, robi wielkie oczy. Patrzy na swoją panią strasznie smutnym wzrokiem, kiedy ona go łaja. Pani siada na drewnianej ławce, na peronie, spaniel układa się na betonie, u jej stóp. Odsuwa niedopałki nosem, spoglądając w górę raz po raz. Nic z tego, pani nie poświęca mu uwagi, jest zła. Zła, zła, zła. Jej stopy latają nerwowo. Żyją własnym życiem.
WWWTak spędzili pewnie godzinę na dworcu. Na starym, opuszczonymi i dawno nie remontowanym peronie jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi stacji. Ani kupić psiego krakersa, ani nic. Chłopak-spaniel zna złotą zasadę, że jeśli kobieta jest obrażona, albo nie ma racji, należy ją natychmiast przeprosić.
- Przepraszam...
- Chryste.
- No co?
- Miej czasem jaja. Przepraszam i przepraszam. Na wszystko się zgadzasz, jesteś uległy jak... cholera jasna, ja potrzebuję faceta, rozumiesz? Prawdziwego faceta! Nie jakiegoś... maminsynka. I daj mi spokój, sprawdź, o której mamy pociąg.
WWWChłopak idzie, całkiem ogłupiały, w stronę wejścia na stację, gdzieś tam mijali żółtą tablicę przyjazdów i odjazdów. Marek, nie... Staszek, ma ze swoją Gosią ciężką przeprawę. Stara się, by wszystko było zawsze dobrze, bardzo się stara, ale ciągle coś jest nie tak. Albo jest zbyt uległy, albo za mało uległy, albo zbyt męski, albo za mało męski, albo coś zrobi, albo czegoś nie zrobi. Gosia wydaje się być ciągle niezadowolona. Gosia też ma ze Staszkiem ciężką przeprawę. Widzi go takim, jakim mógłby być, bystrym, pracowitym, mógłby mieć kasę, dobrą pracę i szacunek znajomych. Zamiast tego ciągle potyka się o jakieś swoje drobne słabostki, które mógłby pokonać, gdyby się w końcu wziął za siebie.
WWWDługo ze sobą nie rozmawiali, jechaliśmy godzinę w milczeniu. Dziewczyna w końcu odetchnęła bardzo głęboko, odwróciła się do spaniela i zaczęła drapać go po kolanie.
WWWNie mam pojęcia, jak to się skończyło.
WWWRadom.
WWWMój bilet się właśnie skończył, stracił ważność, czy jak to się w zasadzie mówi. Musiałem wysiadać. Zabrałem swój wypełniony ciuchami plecak i wyskoczyłem na peron. Teraz w końcu mogłem się zastanowić, co ja tutaj robię i po jaką cholerę przyjechałem.
WWWCałe szczęście, zostały mi jeszcze dwa papierosy. Trzy, jeśli liczyć ten złamany.
"Bilet Gdańsk-Radom" [Obyczaj]
1
Ostatnio zmieniony wt 17 cze 2014, 12:21 przez ZviR, łącznie zmieniany 2 razy.
//generic funny punchline