Pamięć (powieść) - Rozdział 1

1
Prolog

Pamięć jest doskonale subiektywna. Ludzie pamiętają tylko to, co chcą. Całe ludzkie życie i osobowość kształtują się właśnie na podstawie wybiórczo zapamiętanych obrazów.

Ja jestem inna. Pamiętam wszystko. I nie mówię tu tylko o jednym życiu. Pamiętam je wszystkie, od początku tej ziemi, na której mnie stworzono. A stworzono mnie jako eksperyment, i to niezbyt udany. Całkiem przypadkowo wyłoniłam się z próbówki. Jakby to było dziś pamiętam niezadowolenie na twarzy Darakacziego; przez chwilę patrzył na mnie zza drugiej strony szkła. Potem, zniechęcony odwrócił się od stołu. Już stał nad zasysaczem wysyłającym śmieci w przerstrzeń międzyglaktyczną; gdy po raz ostatni rzucił okiem na niefortunną próbówkę. Wtedy mnie zauważył. Moja świadomość była jeszcze w zarodku, nie miałam pojęcia jakie grozi mi niebezpieczeństwo, uśmiechałam się do niego naiwnie nie wiedząc co to jest zło lub dobro, nie mając zielonego pojęcia o wartościach rządzących ludzkością. No bo skąd mogłam wiedzieć? Ludzkości myślącej jeszcze wtedy nie było. I gdyby Darakaczi się wtedy nie zawahał, nie byłoby nas wcale.

Nie ma co nad tym teraz gdybać. Jesteśmy. Z nieudanego eksperymentu stałam się pupilką. Dziwne to było uczucie. Zaczął się czas intensywnego uczenia: chodzenie, jedzenie, mówienie i w końcu myślenie. Mój stwórca był bardzo zadowolony z naszych wspólnych osiągnięć, nigdy jednak nie dawał ponosić się emocjom. Rzadko widywałam uśmiech na jego twarzy, nigdy więcej nie widziałam już niezadwolenia. Na samym początku byłam tylko ja, z czasem pojawili się inni, tacy jak ja; Darakaczi nazwał ich moimi braćmi i siostrami. Siebie natomiast nazywał naszym ojcem. Jeszcze wtedy te nazwy nie miały dla nas żadnego znaczenia.

Aż do momentu rozstania.





Rozdział 1

Na Ziemi bywaliśmy często; to było nasze podwórko, tam uczyliśmy się stawiać pierwsze kroki, rozpoznawać inne istoty żyjące, Darakaczi zdradził mi kiedyś, że stworzył je przede mną, one też były kiedyś jego eksperymentami. Nie zdziwiło mnie to, tak jak mówię, moja pamięć sięga aż do pierwszego tchnienia świadomości, kiedy ja sama wyłoniłam się z próbówki. Przypomniało mi się zniechęcenie na jego twarzy z jakim mnie przywitał na samym początku. Zapytałam, czy osiągnął to, czego chciał. Nie odpowiedział od razu. Zapatrzył się w niebo i westchnął głęboko.
- Tak – odpowiedział po chwili. Nigdy więcej już nie rozmawialiśmy na ten temat.
Jego odpowiedź nie przekonała mnie, często zastanawiałam się, czy powiedział mi wtedy prawdę. Im więcej ziemskich żyć mijało, tym bardziej wątpiłam w jego szczerość. Myślę, że chciałby, żebyśmy byli do niego bardziej podobni. Nawet zewnętrznie nie wyglądaliśmy tak jak on, i ci, z którymi przybył. My, jego ukochane dzieci, mieliśmy grubą skórę porośniętą włosami; żyły i mięśnie były rozpoznawalne na jej powierzchni, pociliśmy się przy wysiłku. On, dla odmiany, miał skórę gładką i białą jak chmury na niebie, nie było na niej żadnych niedoskonałości, żadnych przebarwień. W dotyku, jego skóra była miękka i zawsze o tej samej temperaturze, bez względu na otoczenie; my odczuwaliśmy zimno i gorąco. Nasze oczy były ciemne i potrzebowały czasu na oswojenie się z różnymi intensywnościami światła; jego oczy były prawie przezroczyste, oprócz ciemnych kropek na samym środku. Nie byliśmy doskonali. I tylko dlatego, dzięki tej niedoskonałości, byliśmy w stanie uwierzyć, że jesteśmy doskonali.

Kiedy nadszedł dzień rozstania, Darakaczi poprosił tylko, żebyśmy żyli według zasad, które dla nas ustalił. Powiedział, że jesteśmy gotowi na samodzielne życie.
- Dokąd idziesz? Dlaczego z nami nie zostaniesz? – zapytał Kaimani. On był najmłodszy z nas wszystkich i najbardziej dociekliwy. Jego ciemnobrązowa skóra świeciła w słońcu, tworzyła kontrast do białych spodni, które miał na sobie, mięśnie ramion spinały się i rozluźniały jakby prężył się do skoku i w ostantiej chwili zmieniał zdanie.
- Wracam do mojego świata, mój czas z wami się kończy, - odpowiedział ojciec.
- Gdzie jest twój świat? Dlaczego my nie możemy jechać z tobą? – Kaimani uparcie drążył.
- Mój świat... – Darakaczi rozmarzył się przez chwilę. – Mój świat jest wiele lat drogi stąd. A wy zostaliście stworzeni po to, żeby pozostać tutaj, na Ziemi. Tu jest wasze miejsce. Stworzyłem was, żebyście tu żyli, dbali o Ziemię i przygotowali ją na nasz powrót.
Rozejrzał się po nas i w jego oczach pojawiła się woda. Wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy łzy. Opowiadał nam już o nich, ale nigdy jeszcze nie widzieliśmy prawdziwych łez, ojciec opowiadał, że pojawiają się one kiedy jest się bardzo smutnym albo bardzo szczęśliwym. Szczęście już nam kiedyś pokazał, nauczyliśmy się rozpoznawać ciepło rozchodzące się ze splotu słonecznego promieniujące na całe ciało. Zawsze wtedy Darakaczi powtarzał nam, że jest ono darem jego ojca, wielkiego Inti. Patrzyliśmy na łzy w zadzwieniu, niepewni jak należy się zachowywać w ich obecności.
- Dlaczego płaczesz? – zapytałam.
Ojciec wyciągnął do mnie rękę, chwyciłam ją. Przytulił mnie i cały jego smutek przelał się na mnie. To było zadziwiające, przez zwykłe przytulenie w moich oczach też pojawiły się łzy. Moi bracia i siostry wydali z siebie okrzyk zdziwienia. Kaimani przygotwywał się na zadanie kolejnych pytań; ojciec zauważył to i wyciągnął do niego drugą rękę. Teraz mój najmłodszy brat też przytulał się do ojca i płakał. Po chwili wszyscy zebrali się wokół nas i połączyliśmy się w jednym uścisku. Jakaś niewidzialna moc, rozdzierała nam serca.
- To uczucie chciałem wam oszczędzić na sam koniec. Już dłużej, niestety, nie mogłem odwlekać.

Ojciec, i wszyscy inni, którzy z nim byli, odlecieli jeszcze tego samego wieczoru. Choć mieszkaliśmy na Ziemi już przez wiele lat i wiedzieliśmy doskonale co mamy robić, jakoś nagle poczuliśmy się bezbronni. Wszyscy zwrócili się do mnie z oczekiwaniem, że zadecyduję co teraz będzie.
Przed odejściem ojciec dał mi sakiewkę z jakimś proszkiem. Powiedział, że dzięki niemu mogę się z nim kontaktować w przypadku ważnych wydarzeń. Nauczył mnie również jak zrobić ten proszek z mieszanki roślin i jadu węża. Ściskałam sakiewkę i bardzo chciałam, żeby ojciec był tu z nami. Choć otaczali mnie bracia i siostry, czułam, że żadne z nich nie przeżywa tego samego co ja. To poczucie inności było dla mnie całkiem nowe. Przypomniałam sobie, że ojciec wspominał kiedyś takie zjawisko jak ‘samotność’. To dziwne uczucie, które ogarnęło mnie po odejściu ojca chyba było właśnie tym. Gdy jeszcze z nami był, zawsze czułam się pewna siebie i nigdy nie musiałam się zastanawiać co robić dalej.

Ponieważ byłam najstarsza, i ponieważ ojciec nauczył mnie więcej niż którekolwiek inne swoje dziecko, moją odpowiedzialnością było zadecydowanie co będziemy dalej robić.
Polanka, na której ojciec nas zostawił znajdowała się w doskonałym miejscu na założenie wioski, była niedaleko od rzeki i na lekkim wzniesieniu. Kilku braci wysłałam do lasu po materiał na wybudowanie namiotów, inni poszli na polowanie, jeszcze inni zajęli się rozniecaniem ognia. Siostry natomiast zaczęły przyrządzać jedzenie na wieczorną ucztę. Postanowiłam, że zaczniemy od uroczystości na cześć Darakacziego. Jednym z jego głównych nakazów była pamięć o nim. Każdego dnia o wschodzie słońca mieliśmy dziękować słońcu za to, że wschodzi i co wieczór mieliśmy wspominać ojca i prosić go o czuwanie nad nami.

Nasz pierwszy samodzielny wieczór minął spokojnie, zjedliśmy dwie dzikie świnie upolowane przez braci, i kiedy wszyscy byliśmy już najedzeni, opowiedziałam rodzeństwu historię naszego stworzenia. Przy części, w której ojciec chciał wylać próbówkę ze mną w środku, wszyscy zaczęli się śmiać. Jedynie Marena, jedna ze środkowych sióstr, w zamyśleniu wpatrywała się w ogień.
- Jesteśmy dziełem przypadku, - powiedziała gdy śmiech umilkł. Jej twarz lśniła blaskiem, który nie pochodził od ognia. Marena różniła się od nas, miała jaśniejszą cerę niż reszta, i zielone oczy. Jej włosy były koloru mokrej ziemi; gęstsze niż nasze, kręciły się jak liany wokół pni. Miała najszczuplejszą sywetkę i była najwyższa ze wszystkich. Ojciec powiedział mi kiedyś, że Marena zrobiona jest z innej ziemi, ale poza tym jest dokładnie taka sama jak my.

Kiedy parę dni później natknęliśmy się na innych, to właśnie ona stała się objektem ich podziwu i czci. Nadzy, drobni mężczyźni o lśniącyh, miedzianych ciałach wyglądali jak małe dzieci przy moich braciach wyższych od nich o głowę. Z nieufnością nam się przyglądali. Byliśmy w dżungli, słońce z trudem przedzierało się przez gęste czubki drzew, powietrze było tak ciężkie, że można było je nabierać garściami, kropelki potu zdobiły nasze ciała. Odważniejszy z nich, chyba wódz, podszedł do Turaka, najstarszego z braci, równocześnie pełniącego funkcję dowódcy, i pociągnął materiał jego spodni. Delikatny materiał rozerwał się i odsłonił mocne, brązowe udo Turaka. Inny cofnął się z przerażeniem i padł na ziemię chowając głowę w ramionach. Wszyscy jego ludzie, jak jeden, rzucili się na ziemię naśladując go. Wódz mamrotał coś z zadziwiającą prędkością. Taruk nachylił się nad nim i najłagodniej jak tylko potrafił, pomógł wstać. Wódz na początku opierał się, ale najwidoczniej strach przed tym wielkim, poważnym przybyszem wziął nad nim górę. Wódz wstał, jego wzrok nieśmiale przesuwał się po nas wszystkich po kolei. Turak gestem ręki rozkazał, aby jego ludzie też się podnieśli. Przywódca znowu wymamrotał coś z zawrotną prędkością i jego ludzie podnieśli się z klęczek. Stali teraz, i z przerażeniem w oczach, przyglądali się zjawisku, które ich otoczyło. Oprócz sznura z lian, którym opasane mieli biodra i czoła, byli całkiem nadzy; niektórzy mieli ostre kawałki kamieni wettknięte za sznury, służące im jako noże. Inni trzymali w rękach długie kije, używane jako dzidy. Powoli, między dzikimi i Tarukiem nawiązała się rozmowa na migi, zostaliśmy zaproszeni do wioski jako honorowi goście. Od tamtego czasu już ani razu nie musieliśmy martwić się o jedzenie.

Pozostaliśmy z nimi i nauczyliśmy wszystkiego, co nauczył nas ojciec. Plemię, które napotkaliśmy nazywało się Jakana, było ich w sumie około tysiąca mężczyzn, kobiet i dzieci. Byli to odważni i wojowniczy ludzie o ciemnej skórze, szerokich nosach i wysokich czołach. Włosy obcinali do ramion i prawie wszyscy mieli grzywki siedzące równiutko nad brwiami. Gdziekolwiek nie poszliśmy, zawsze byliśmy witani uprzejmymi uśmiechami. Prawie tak, jakby ich mimika twarzy ograniczała się do tego jednego, uprzejmego uśmiechu. Dość szybko znaleźliśmy wspólny język, ale jeszcze szybciej pojawiły się pierwsze przyjaźnie i miłości. Pomimo tego, że był najmłodszy z nas, Kaimani okazał się najszybszy w zawieraniu znajomości i podbijaniu kobiecych serc. Już pierwszego wieczoru siedział na honorowym miejscu obok wodza owinięty w jego dwie córki. Marena, centrum zainteresowania zarówno mężczyzn jak i kobiet, rzucała uśmiechy na prawo i lewo, lecz całą noc przesiedziała u boku Taruka.

Po paru miesiącach, wraz z ludźmi Jakana, wykarczowaliśmy kawał dżungli i zasadziliśmy tam ziemniaki i kukurydzę. Namioty zaczęły przekształcać się w domy; w ten sposób powstało nasze pierwsze miasto – Dasca, co oznacza „podstawa świata”. Pierwszym kamiennym budynkiem w Dasca była świątynia Inti. Od niej, jak promienie słońca, odchodziły ulice obsadzone po obu stronach domami.
Większość moich braci i sióstr wybrało sobie partnerów i oczekiwali potomstwa. Tylko ja i Marena nie znalazłyśmy jeszcze nikogo. Ona dlatego, że nie mogła się zdecydować, którego ze swoich adoratorów ma wybrać. A wybór był ciężki, cała męska populacja miasta ubiegała się o jej względy. Ja natomiast, w ciągu dnia byłam zbyt zajęta uczeniem kobiet tkania, wypiekania chleba i wyrabiania ozdób; wieczorami, natomiast, podczas zgroamdzeń opowiadałam historie usłyszane od ojca.

Nadszedł w końcu dzień kiedy i Marena dokonała wyboru. Padł on na najzwinniejszego myśliwego w mieście - Jupanki. Po uroczystości weselnej, moja ostatnia siostra przeniosła się do domu męża. Chociaż zostałam sama, przez moją chatę zawsze przewijali się ludzie. Z każdym dniem otwierałam drzwi do coraz to nowych próśb i problemów. Za bardzo nie wiem kiedy stałam się doradczynią; ludzie przychodzili do mnie po rady i leki; byłam rozjemczynią w drobnych sąsiedzkich sporach.

Samotność pojawiła się niespodziewanie pewnego deszczowedgo poranka; ogrzewałam sobie ręce przy kominku, kiedy poczułam jej ciężkie dłonie na ramionach. Pomimo bliskości ognia chłód rozszedł się po całym moim ciele. Siedziałam w bezruchu czekając na jej kolejny ruch. Nie nastąpił. Chłód przeniknął mnie dogłębnie, wtedy zrozumiałam, że już nigdy nie doświadczę ludzkiej bliskości, że nie poznam ciepła miłości rozchodzącego się po całym ciele, ludzki dotyk już nigdy mnie nie rozgrzeje. Ludzie - do tej pory ciekawi - stali się nagle nudni i uciążliwi; z utęsknieniem wypatrywałam wieczorów i nocy. Spędzałam je siedząc na ławce przed domem i obserwując gwiazdy. Ojciec powiedział mi kiedyś, że jego dom jest na jednej z nich. Wyobrażałam sobie jego planetę; ciekawiło mnie, czy widać było z niej Ziemię i czy myślał o nas czasem. Chciałam się tam dostać i zobaczyć go jeszcze raz, chciałam wiedzieć, czy tęskni za mną. Zastanawiałam się, czy w tamtym świecie jego skóra jest równie miękka i czy jego oczy są tak samo bezbarwne. Zawsze przy tego typu rozważaniach ściskałam w rękach sakiewkę z proszkiem od niego. Nigdy go jeszcze nie użyłam, nie było takiej potrzeby. Często kusiło mnie, żeby to zrobić, ale wiedziałam, że nie mogę. Proszek przeznaczony był tylko na wypadek wielkiego niebezpieczeństwa.

Za bardzo nie rozumiałam skąd się wzięła u mnie samotność. W dniu, kiedy mnie opanowała, zaczęłam postrzegać świat całkiem inaczej, jakbym do niego nie należała, tylko była biernym obserwatorem. Samotność otworzyła mi oczy, ale zawiązała mi ręce; odebrała mi chęci do działania, wyrzuciła mnie za obręb społeczeństwa i kazała mi obojętnie patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie.
W ten właśnie dzień zdałam sobie sprawę z istnienia czasu, zrozumiałam jego nieubłagane okrucieństwo. Po ulicach Dasca beztrosko przechadzali się ludzie nieświadomi zagrożenia jakie na nich czyha u progu każdego nowego poranka, tygodnia, miesiąca czy roku. Dla nich to wszystko było jeszcze nierealne, ich ignorancja była ich tarczą, żyli szczęśliwie w teraźniejszości - jedynym prawdziwym wymiarze. Zatęskniłam nagle za tym banalnym postrzeganiem świata, obarczona niechcianą wiedzą, wiedziałam, że jestem więźniarką samotności.

Do dzisiaj nie wiem dlaczego to akurat ja zostałam wybrana. Całemu mojemu rodzeństwu brak świadomości pozwalał na cieszenie się życiem, myśleli kategoriami teraźniejszości, ich jedynym zmartwieniem było zapełnienie żołądka i wygrzewanie się na słońcu. Potrafili spędzać godziny gapiąc się w chmury i obserwując małpy chuśtające się na gałęziach i iskające się wzajmenie. Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że ta sielanka kiedyś się skończy nawet dla nich.

Nadszedł czas zazdrości, chciwości, i w końcu wojen. Pojawili się inni, którzy zaburzyli spokój w Dasca. Nadszedł początek końca.

Powracałam w coraz to nowych powłokach, ale pamięć nigdy mnie nie opuszczała. Najwięcej pamiętam z pierwszego życia; choć nie zapomniałam nic, czasami udawało mi się wypchnąć gdzieś w tył niechciane wspomnienia. Z każdym pokoleniem ludzkość coraz mniej była zainteresowana tym, co mam im do powiedzenia. Ignorowano mnie, potem szydzono, w końcu zaczęły się prześladowania i musiałam się ukrywać.
Ostatnio zmieniony czw 17 lip 2014, 08:56 przez Muszka7, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Pierwszy!

Muszko, to jest bardzo zły początek! Mówię to ze smutkiem, bo pierwszy Twój tekst na WM był świetny, a ten jest strasznie słabiutki. Prolog jest koszmarny -- nienawidzę początków, gdzie autor zwraca się do ogółu, padają miałkie frazesy bez doprecyzowania odbiorcy. I tak jak poprzedni tekst czytałem z zachwytem, tak z tym miałem problem, by dotrwać do końca. Historia, pomysł jest ok -- kwestia sposobu, w jaki to przedstawiasz. Wpadasz w patos, szarżujesz -- wracaj szybko do obyczajówki!
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

3
Hmm, Filip, muszę przyznać, źe dałeś mi do myślenia... Najgorsze jest to, że zgadzam się z Tobą! Nie chciałam na zawsze utknąć w jednym temacie i stylu, ale widzę, że nie łatwo jest od nich uciec. :( Czasem uczepią się jak rzep psiego ogona.

4
Hej hoł :)
Całe ludzkie życie i osobowość kształtują się właśnie na podstawie wybiórczo zapamiętanych obrazów.
Jest to tak pięknie pompatyczne zdanie, że wręcz fałszywe :) Ale przez nie się tu znalazłem, więc poczytam i może coś powiem, ok? :)
Już stał nad zasysaczem wysyłającym śmieci w przerstrzeń międzyglaktyczną
przestrzeń międzygalaktyczną
nigdy więcej nie widziałam już niezadwolenia.
niezadowolenia
w ostantiej chwili zmieniał zdanie
ostatniej
Patrzyliśmy na łzy w zadzwieniu, niepewni jak należy się zachowywać w ich obecności.
chyba zadziwieniu
Kaimani przygotwywał się na zadanie kolejnych pytań
przygotowywał
to właśnie ona stała się objektem ich podziwu i czci. Nadzy, drobni mężczyźni o lśniącyh
obiektem lśniących
niektórzy mieli ostre kawałki kamieni wettknięte za sznury
wetknięte
Samotność pojawiła się niespodziewanie pewnego deszczowedgo poranka
deszczowego
Potrafili spędzać godziny gapiąc się w chmury i obserwując małpy chuśtające się na gałęziach i iskające się wzajmenie.
wzajemnie
Kilku braci wysłałam do lasu po materiał na wybudowanie namiotów
Na pewno namiotów, a nie szałasów? Samo wybudowanie namiotu też jest jakimś dziwnym połączeniem słów.
Odważniejszy z nich, chyba wódz, podszedł do Turaka, najstarszego z braci, równocześnie pełniącego funkcję dowódcy, i pociągnął materiał jego spodni. Delikatny materiał rozerwał się i odsłonił mocne, brązowe udo Turaka. Inny cofnął się z przerażeniem i padł na ziemię chowając głowę w ramionach. Wszyscy jego ludzie, jak jeden, rzucili się na ziemię naśladując go. Wódz mamrotał coś z zadziwiającą prędkością. Taruk nachylił się nad nim i najłagodniej jak tylko potrafił, pomógł wstać. Wódz na początku opierał się, ale najwidoczniej strach przed tym wielkim, poważnym przybyszem wziął nad nim górę. Wódz wstał, jego wzrok nieśmiale przesuwał się po nas wszystkich po kolei.
Powtórzenie, mnie osobiście przeszkadzali tylko ci Wodzowie tak skupieni :) nieśmiale chyba nie jest poprawną odmianą
Ja natomiast, w ciągu dnia byłam zbyt zajęta uczeniem kobiet tkania, wypiekania chleba i wyrabiania ozdób; wieczorami, natomiast, podczas zgroamdzeń opowiadałam historie usłyszane od ojca.
literówka zgromadzeń. Plus druga część brzmi raczej marnie. Zmienić szyk lub przerobić. "Natomiast wieczorami, podczas zgromadzeń, opowiadałam..."
Jupanki.
Ilekroć czytam to imię, myślę o dziewczynie, tak tylko mówię :)

A ja się z Filipem nie zgodzę, początek nie jest zły, choć nie jest też dobry. Biorąc pod uwagę temacik, ciężko uniknąć patosu. Szczególnie, że w bardzo krótkim materiale opowiadasz o dość szerokim zakresie czasu. Ludzie i jej bracia oraz siostry są niewykorzystanym tłem. Wykorzystać do zbliżenia się bohatera z postaciami i wyprucia nadmiary patosu. W ogóle po co się tak śpieszyć? Jeśli to rozdział, a nie prolog (a na niego mi wygląda) to przecież możesz spokojnie pokazać nam te szczęśliwe dni, choćby dla późniejszego kontrastu, prawda?
Sądzę, że piszesz całkiem lekko, czasem tylko coś wygładzić i ja, marny czytacz, specjalnie nie poczuje różnicy między wydającymi, a tobą. Tylko proszę, nie śpiesz się, daj nam podejść, przywitać się z chłodną anielicą, zobaczyć kawałek jej życia. Pozwól nawiązać chłodną przyjaźń, byśmy chcieli czytać dalej.
Proponowałbym tak łatwo nie odpuszczać tego projektu. Zwłaszcza, gdy nie chcesz utknąć w jednym temacie.
Oczywiście, to tylko moje słowa i opinie :) Zrobisz jak zechcesz. Tylko tak jeszcze nadmienię, że ta samotność na końcu brzmi jak depresja

PS:
Ludzkości myślącej jeszcze wtedy nie było. I gdyby Darakaczi się wtedy nie zawahał, nie byłoby nas wcale.
Niejasne dla mnie trochę. Mówiąc nas, myśli także o ludzkości ogółem? Bo potem przecież znajdują się ludzie.

PS2: Bardziej niż Darakacz to bohaterka jest boginią i stwórcą :P

zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony pt 04 lip 2014, 11:29 przez Thug, łącznie zmieniany 1 raz.
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

5
Cześć Thug, wielkie dzięki za komentarz.

Poprawiałam i poprawiałam przed wysłaniem, a Ty i tak tyle byków znalazłeś. :oops:

Tak przyznam się bez bicia, że ten tekst to miał być króciutki, bardziej taki mini eksperyment, ale jakimś cudem (jak główna bohaterka) przeżył, i pociągnął się trochę dalej. Nagle pojawiły się te wszystkie postacie i (tak, jak słusznie zauważasz) trzeba by im dać szansę. Już obiecałam siostrze, że temat pociągnę, więc anielica może się jeszcze tutaj pojawić. :szatan:
Cytat:
Ludzkości myślącej jeszcze wtedy nie było. I gdyby Darakaczi się wtedy nie zawahał, nie byłoby nas wcale.

Niejasne dla mnie trochę. Mówiąc nas, myśli także o ludzkości ogółem? Bo potem przecież znajdują się ludzie.

Ci ludzie, którzy są już na Ziemi nie są jeszcze „myślący”; dopiero anielica i jej rodzeństwo dają im wiedzę i religię.

6
Ja tez sie nie zgodze! Jak dla mnie, tekst jest dobry - czyta sie szybko, przyjemnie, moglabym dlugo jeszxze czytac twoja historie :)
PS. Przepraszam za brak polskich znakow.
2+2=17

8
Muszę przyznać, że „Spowiedź Urszuli” bardziej mi odpowiadała, zwłaszcza pod względem literackim. Nie chcę przez to powiedzieć, że to jest niedobre, przeciwnie, zwłaszcza tematyka jest frapująca, co jednak nie zmienia faktu, że tamto przemawiało do mnie silniej.

Wstęp uważam za dobry, jest tylko zbyt lapidarny, pobieżny, nie do końca dopracowany.
Ale:
Pamiętam je wszystkie, od początku tej ziemi, na której mnie stworzono.
Początek pod względem treści i założeń przypomina „Robota” Snerga Wiśniewskiego. Ale zwróć uwagę, a jakim stopniu, jak głęboko analitycznie, jest on tam rozwinięty. Sugerowałbym rozwinąć zarówno ten wątek, jak i cały wstęp. Może nawet do objętości całego rozdziału. Gdyby to miało być opowiadanie, to może by i wystarczyło; ale nie na powieść.
Zaczął się czas intensywnego uczenia: chodzenie, jedzenie, mówienie i w końcu myślenie.
Aż się prosi o rozwinięcie. I jednak zacząłbym od oddychania i podstawowych reakcji na otoczenie.
Zaczął się czas intensywnego uczenia: chodzenie,
Na Ziemi bywaliśmy często; to było nasze podwórko, tam uczyliśmy się stawiać pierwsze kroki,
Trochę koliduje pod względem sensu.
Im więcej ziemskich żyć mijało,
Napisałbym: Im więcej mijało ziemskich żywotów.
- Wracam do mojego świata, mój czas z wami się kończy, - odpowiedział ojciec.
Przecinek po „kończy” do usunięcia.
miała jaśniejszą cerę niż reszta, i zielone oczy.
Przecinek niepotrzebny.
miedzianych ciałach wyglądali jak małe dzieci przy moich braciach wyższych od nich o głowę.
Przecinek po 'ciałach' by się przydał.
Stali teraz, i z przerażeniem w oczach
Przecinek niepotrzebny.
Oprócz sznura z lian, którym opasane mieli biodra i czoła, byli całkiem nadzy; niektórzy mieli ostre kawałki kamieni wettknięte za sznury, służące im jako noże.
Powtórzone „mieli”.
Za bardzo nie wiem kiedy stałam się doradczynią; ludzie przychodzili do mnie po rady i leki; byłam rozjemczynią w drobnych sąsiedzkich sporach.
Doradczynią – rozjemczynią; rymuje się niestety.
Samotność pojawiła się niespodziewanie pewnego deszczowedgo poranka
„deszczowego” - literówka
Samotność otworzyła mi oczy, ale zawiązała mi ręce; odebrała mi chęci do działania, wyrzuciła mnie za obręb społeczeństwa i kazała mi obojętnie patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie.
Cztery razy „mi”. Drugie, trzecie i czwarte należy wyrzucić. Treść absolutnie nie ulegnie zmianie.
Po ulicach Dasca beztrosko przechadzali się ludzie nieświadomi zagrożenia jakie na nich czyha u progu każdego nowego poranka,
Przecinek po „ludzie”.
Potrafili spędzać godziny gapiąc się w chmury i obserwując małpy chuśtające się na gałęziach i iskające się wzajmenie.
Trzy „się” w jednym zdaniu. W poprzedzającym i następnym też jest.
I „huśtające”.

Całkowicie zgadzam się z Thugiem, że za bardzo się spieszysz, nie wykorzystujesz możliwości, maksymalnie skracasz fabułę, nie rozwijasz opisów, a byłoby co opisać. Narodziny zorganizowanego społeczeństwa, cywilizacji, kultury – to niezwykle interesujące i nośne tematy. Bardzo różnie można do nich podejść i przedstawiają olbrzymie pole do popisu. Szkoda upychać je w tak krótkim fragmencie.
Ale jest tutaj nastrój i klimat, cień refleksji i zadumy i oczywiście narzucające się paralele i aluzje do realnych losów ludzkości. Dobrze, płynnie się czyta.
Nie wiem jak rozwiniesz to dalej. Zapoznałem się na blogu z drugim rozdziałem; nie widać, przynajmniej na razie, związku, prędzej jako któryś z kolejnych. Może warto popracować jeszcze nad rozwinięciem tego fragmentu, chociaż rozumiem, że być może widzisz to inaczej.

9
Hej Gorgiasz, wielkie dzięki za komentarz.

Zgadzam się, że tekst wymaga rozwinięcia. Choć początkowo tego nie planowałam, myślę, że poświęcę mu więcej czasu.
Głównym motywem miała być tutaj Samotność (dlatego tak się spieszyłam ze wstępem), a wszystkie pozostałe postacie tylko tłem. Zamierzam pozostać przy tym pomyśle jako głównym wątku, ale myślę, że rozwinę jednak ten rodział bardziej, bo – tak jak mówisz – przedstawia duże pole do popisu. W końcu to ma być powieść, więc mogę dopuścić parę dygresji. :P

P.s. Dzięki za komentarz odnośnie drugiego rozdziału na blogu.

10
Ludzie pamiętają tylko to, co chcą.
Byłoby pięknie, gdyby tak było. Niestety psychologia twierdzi co innego.
Jakby to było dziś pamiętam niezadowolenie na twarzy Darakacziego
Strasznie zgrzyta mi budowa tego zdania. O wiele lepiej brzmiałoby, gdybyś napisała: "Pamiętam niezadowolenie na twarzy Darakcziego, zupełnie, jakby to wydarzyło się dzisiaj".
przerstrzeń międzyglaktyczną
Literówka.
nie miałam pojęcia jakie grozi mi niebezpieczeństwo
Brakuje przecinka po słowie "pojęcia".
uśmiechałam się do niego naiwnie nie wiedząc co to jest zło lub dobro, nie mając zielonego pojęcia o wartościach rządzących ludzkością
Brak przecinka po "nie wiedząc", w dodatku następna część zdania jest źle odmieniona. Powinno być: "nie wiedząc, czym jest dobro i zło" (to "lub" całkowicie mi nie pasuje, ponieważ dobro i zło nie mogą istnieć oddzielnie). W dodatku sama nie wiem, czym są wartości rządzące ludzkością. Ktoś ma jakieś pomysły?
Ludzkości myślącej jeszcze wtedy nie było.
Obawiam się, że "ludzkość myśląca" (co to w ogóle za koszmarek językowy?) istnieje od czasów prehistorycznych.
Zaczął się czas intensywnego uczenia: chodzenie, jedzenie, mówienie i w końcu myślenie.
Neurobiologia uczy nas, że aby nauczyć się chodzić, jeść i mówić, trzeba uprzednio umieć myśleć. Bez tego nie da rady, ponieważ procesy poznawcze byłyby całkowicie zaburzone.
Mój stwórca był bardzo zadowolony z naszych wspólnych osiągnięć, nigdy jednak nie dawał ponosić się emocjom
Może raczej: "Nigdy nie okazywał po sobie emocji" bądź po prostu: "Nie cieszył się przedwcześnie"? Człowiek daje się ponieść emocjom pod wpływem chwili, a nie działania rozłożonego w czasie.
Rzadko widywałam uśmiech na jego twarzy, nigdy więcej nie widziałam już niezadwolenia.
W porządku, ale wytłumacz mi, w jaki sposób jedna część zdania wynika z drugiej, bo ja tutaj nie widzę żadnego ciągu logicznego.


Tyle błędów, a jesteśmy dopiero w prologu. Pozwól, że nad resztą tekstu nie będę się już tak drobiazgowo rozwodzić, ponieważ moi poprzednicy zrobili to za mnie. Skupię się więc jedynie na swoich wrażeniach. Tekst nie jest dobry. Nie twierdzę, że jest zły i nadaje się jedynie do wyrzucenia, ale moim zdaniem jego miejsce powinno jeszcze tkwić w szufladzie, ponieważ potrzebuje naprawdę solidnego warsztatu. Sama koncepcja nie jest zła, chociaż niezwykle naciągana i posiadająca wiele logicznych błędów, w dodatku bardzo przypominająca mi "Cieplarnię" Aldissa. Na początku tekstu rozwodzisz się na temat tego, że główna bohaterka pamięta wszystko od momentu powstania świata, ale skoro była pierwszą istotą na Ziemi, to jakie właściwie ma to znaczenie? Brakuje mi również przeżyć wewnętrznych narratora. W tekście widać raczej, że postacie przeżywają to, co nakazujesz im przeżywać, ale tak naprawdę niczego nie czują. Poza tym mam wrażenie, że trochę pospieszyłaś się z akcją pod koniec rozdziału, jakby tak naprawdę stanowił jedynie dalszą część prologu, a Ty chciałabyś już koniecznie zawiązać jakąś akcję. To nie powinno działać w ten sposób. Czasami lepiej dłużej przysiąść nad tekstem i coś dopisać, niż za wszelką cenę dążyć do zakończenia. Potem zapewne uświadomisz sobie, jak wiele istotnych kwestii pominęłaś i ciężko będzie Ci do nich powrócić, a wyjaśnianie podstaw fabuły w połowie powieści nie wygląda najlepiej.
Styl nie jest zły, przyjemnie się czyta i czuć odrobinę jego baśniowości (a przy tym nawiązanie do chrześcijaństwa), ale roi się w nim od błędów. Od literówek, po interpunkcyjne, stylistyczne i gramatyczne, co niestety skutecznie odbiera przyjemność czytania. Mam wrażenie, że po otrzymaniu pozytywnych opinii odnośnie Twojego pierwszego zamieszczaonego tu opowiadania, nabrałaś skrzydeł i postanowiłaś jak najszybciej podzielić się nowym. To bardzo częsty błąd popełniany przez młodych pisarzy. Czasami naprawdę dobrze jest przed opublikowaniem utwory oddać go komuś bardziej doświadczonemu do sprawdzenia - wtedy możemy uniknąć przynajmniej podstawowych błędów (literówki, brak przecinków, zła odmiana przez przypadki itp.), które odbierają przyjemność czytania.
Podsumowując - ciekawy tekst z ciekawą koncepcją, ale pod względem formy wymaga jeszcze sporo pracy.





dziękujemy - zatwierdzam jako weryfikację - Natasza
Ostatnio zmieniony czw 10 lip 2014, 10:57 przez California, łącznie zmieniany 1 raz.
Noc od dnia różni to, że nie widać sufitu
O uczucia już właściwie nie pytaj
Gdy przechodzisz przez szereg ciał bez imion
To nie przeszkadza, tego właściwie nie ma
Pozostał głód, już tylko głód...


Closterkeller, "California"

11
Hej California, dzięki za podzielenie się ze mną swoją opinią na temat tekstu.
Zgadzam się, że potrzebuje on trochę przeróbek. Jeśli natomiast chodzi o nawiązania do chrześcijaństwa, to nie takie było moje zamierzenie, ale dobrze, że zwróciłaś na to moją uwagę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”