Żółci ludzie

1
Żółci ludzie


- Czy wierzysz w żółtych ludzi?
- Ja wierzę.

Jestem starym człowiekiem. Dwojako starym. Metrycznie nie jest jeszcze ze mną tak źle. Psychicznie gorzej. Wewnątrz czuję się zgniły. Nie wychodzę z domu nazbyt często. W zasadzie wcale. Zakupy albo rachunki. Czasami lekarz. Na miesiąc będzie trzy razy.
Nie snuje się parkowymi alejkami w nadziei na spotkanie znajomego, bo trwałych znajomości nie nabyłem. Nie wyładowuję frustracji na grających w piłkę dzieciakach, gderając jak to kiedyś było lepiej. W tramwajach nie walczę o krzesła. Wolę stać z tyłu, przy szybie. Stojącego dużo trudniej jest okraść. Nie kupuję łabędziej przyjaźni uschniętym chlebem.
Czasem, kiedy już wyjdę, pozwalam sobie na ciastko, ale zawsze proszę, by zapakować. A potem wracam i jemy. Ja i pies.
No właśnie. Pies.
Pies jest włochaty, wysoki. Ma długie uszy, którymi tak śmiesznie macha, kiedy mnie wita. Na brzuchu, rok jakoś będzie, jak mu się porobiły jakieś paskudztwa. Rany, które co dzień z wielką pasją zalizuje, tylko po to, by nazajutrz wszystko zaczynać od nowa. Ale się nie uskarża. To dobry pies. Nie budzi sąsiadów wyciem.
Psu na imię jest pies i obu nam jest z tym dobrze. Znamy się długo. Dawno przeszliśmy na ty. Imiona są nam do niczego niepotrzebne.
Pokój, w którym mieszkamy jest bardzo mały. Za kuchnię służy maszynka na jeden palnik i stara zniszczona lodówka. Łazienka jest na końcu korytarza i chodzę do niej jedynie wtedy, gdy muszę. Nie lubię spotykać ludzi z naszego bloku, bo zawsze odruchowo czuję wstyd. Nie wiem, czemu. Chyba za to wszystko wokół mnie. Poza tym słyszałem, jak kiedyś o mnie mówili. I o moim mieszkaniu, że w nim śmierdzi. Może i tak. Czasem zdarza mi się sikać do butelek.
Miałem także w domu telewizor. Mały, trzynaście cali. To znaczy, mam go nadal, ale około pół roku temu przestał odbierać. Włączałem, włączałem i nic. Pomyślałem, że może po prostu usnął. Że tylko śpi. Codziennie próbowałem go obudzić.
Miesiąc temu zamówiłem nawet elektronika, czy jak to się tam teraz mówi na tych fachowców. Miał być nazajutrz, ale dwukrotnie przekładał i pojawił się dopiero po tygodniu. Duży chłop. Prawdopodobnie przyjezdny.
Widziałem jak bardzo się skrzywił, kiedy przestąpił próg, ale udałem, że nie rozumiem o co chodzi. Bolało mnie tylko to z jaką pogardą spojrzał na mego psa. I że nie spytał czy groźny.
W ogóle ten człowiek czuł się w obcym miejscu bardzo pewnie. Najpierw bezceremonialnie otworzył piwo. A potem postawił na stole torbę bez zapytania, nie dając mi nawet czasu bym zwinął obrus. Na telewizor nawet nie rzucił okiem, mówiąc, że jest już późno i nie ma z sobą narzędzi. Chciał brać do siebie na warsztat. Nie pozwoliłem.
Przecież gdyby odbiornik nagle się przebudził w obcym miejscu, mógłby się bać. Już lepiej niech stoi zepsuty, niż obce łapy mają przy nim grzebać. Tutaj na czarnej szafce ma swój dom.
To mu mniej więcej powiedziałem, pomijając ten fragment o obcych łapach. Puknął się w czoło, sądząc, że tego nie widzę.
- Co kto tam lubi – powiedział.
Potem zapytał, czy nie chcę opchnąć na części. Pokój mały. Po co trzymać w domu takiego grata? Dawał trzydzieści złotych, płacąc żywą gotówką. Kazałem wyjść.
Wtedy już się popukał oficjalnie i zażyczył sobie siedemdziesiąt złotych za diagnozę. Zupełnie jak jakiś lekarz.
Nie chciałem płacić, a on nie chciał ustąpić. Mówił, że droga benzyna, że cenny czas. Pchlim targiem ustaliliśmy czterdzieści pięć. Podałem mu pięćdziesięciozłotowy banknot, nie miał mi wydać. Jestem niedojdą. Trudno.
Gdy wyszedł zostawiając mi na odchodne zawleczkę z piwa od razu przekręciłem zasuwkę w drzwiach, a następnie się po prostu rozpłakałem. Aż pies wyjrzał spod stołu.
Powiedziałem odbiornikowi, żeby się nie bał. Że go nie wyrzucę, ani nie oddam na części, bo tutaj jest jego dom. Na koniec wytarłem z kurzu i sprawdziłem w zeszycie z prognozami, ile ten wydatek dla nas znaczy? Gdzie można nieco przykręcić, by jakoś żyć?
Znaczył dużo. Ciastka skreśliłem pierwsze.
Nazajutrz odruchowo nacisnąłem włącznik telewizora. Zadziałał za pierwszym razem. I działał czternaście dni. Niech mi ktoś powie, że dobroć się nie opłaca.
Po dwóch równiutkich tygodniach zgasł na dobre. Tak, jakby chciał się pożegnać. Wiedziałem, że nigdy więcej nie zadziała. Wtedy dostrzegłem w odbiciu kineskopu dwóch żółtych ludzi. Stali na środku pokoju i się cieszyli. Zamknąłem oczy, a gdy je ponownie otworzyłem już ich nie było. Telewizor przykryłem chustą po mojej ciotce. Boję się odbić. Nie mam w domu lusterka.

żÓłCi LuDzIe

Żółci ludzie są różni. Tak jak i my. Jedni bywają współczujący, inni nie. Wszyscy są strasznie płochliwi.
Nie są wysocy. A raczej, są bardzo niscy. Siedemdziesiąt, góra osiemdziesiąt centymetrów. Dostrzec ich można patrząc w głębię jeziora albo w odbiciu bardzo starego szkła. Nie ma na ich temat żadnych książek.
Od dawna prowadzę zapiski o żółtych ludziach, ale to trudny temat i nie zapisałem nawet pół zeszytu. Najważniejsze podkreśliłem długopisem.

- Są mali i szczupli
- Można ich zobaczyć jedynie poprzez odbicie
- Ich twarze są zamazane i skryte pod kapturami żółtych kurtek
- pojawiają się zawsze, gdy coś bardzo ważnego ma się wydarzyć
- Żółtych ludzi widzą tylko nieliczni.

Później o nich opowiem trochę więcej. Teraz chciałbym o sobie.
Pragnę powiedzieć trzy zdania o otoczeniu, w którym przyszło mi żyć. I o tej zimie bez śniegu, co jest w człowieku. Wspomnieć o swoim małym prywatnym świecie. Nie jest rozległy.
A kiedy skończę, ubiorę palto i wyjdę. Odwiedzę bank, kupię ciastka po drodze i pójdę dalej. Nie wiem, którędy i dokąd. Nie mam planu. Ten powstanie po drodze. W domu jest bardzo cicho, bo nie mam radia. Nie ufam głosom bez twarzy.
Pies nie oddycha od wczoraj. Może śpi? Nie muszę jeść ciastek w domu.
Żółci ludzie tańczą w szklankach na stole.

mÓj ŚwIaT

Mój świat to metraż pokoju i szlak do kibla na piętrze. To schody, winda i chodnik. To tramwaj z numerem siedem. I mały sklep osiedlowy, który kupił mnie tym, że dobrze wydaje reszty.
To także kiosk nieopodal, w którym jeśli się nie pochylisz do okienka, możesz na zawsze pozostać anonimowy. To cukiernia.
I chyba tyle. Więcej ich nie pamiętam.
Za wszystkie serdecznie żałuję.

Wychodząc zauważyłem na drzwiach, że napis K+M+B został zastąpiony napisem, ÓWAGA ŹMIERDZI SZCZYNAMI. Dwie dziewczynki zerkały z drzwi nieopodal, wystając w ten sposób, że widziałem tylko połówki ich roześmianych twarzyczek. A może miały tylko połówki twarzy? Nieważne. Nawet mi się nie chciało tego ścierać.
Windą nie jeżdżę odkąd wstawiono lustro na całą ścianę. Dwa poprzednie zbiłem na kawałeczki. Osiem pięter schodami. Taki los.
Za to na dworze bardzo przyjemna wilgoć i zimno jak na Syberii. Ale w nagrodę niemal puste ulice. Taki układ rzeczy mi odpowiadał.
Miałem już ruszać, kiedy dostrzegłem wysoką lampę bez abażuru, którą ktoś pozostawił pod zsypem. Ciekawe czy jej obiecał, że zaraz wróci?
Poszedłem na tramwaj, bo do banku mam naprawdę spory kawał, ale w połowie drogi zawróciłem. Gdybym tego nie zrobił, gryzło by mnie to i pewnie bym przejechał góra jeden przystanek i zaraz wysiadł. Wracając teraz zaoszczędziłem cenny czas.
Nie jestem jednym z tych co ciągną śmieci do domu, ale obojętny na cierpienie też nie jestem. A porzucony przedmiot, to tak, jak przywiązany do drzewa pies. Krzyczy i cierpi podobnie. Trzeba tylko umieć się w to wsłuchać.
Przeniosłem lampę do siebie, płosząc kogoś spod drzwi i zostawiłem razem z martwym psem. Po drodze ktoś za mną krzyknął, że jestem dziwak. Pięć minut później byłem już na przystanku. Tramwaj odjechał cztery minuty wcześniej.
Podsumowałem to wszystko we własnej głowie i szczerze się z siebie uśmiałem. Dwie nastolatki ominęły mnie łukiem szerszym, niż to konieczne. Ubrane stanowczo zbyt lekko, jak na taką pogodę. Bez czapek. W rozpiętych kurtkach.
Trudno – pomyślałem - Niech sobie umrą.
Tramwaj przyjechał piętnaście minut później. Jak zwykle poszedłem na koniec.
W środku od czterech chłopców się dowiedziałem, że moje palto musi być bardzo drogie, bo waży pewnie dwa kilo. Nie do końca zrozumiałem, o co chodzi. Potem jeden z nich wskazał na odbiorniczek, co to noszę go w uchu, by lepiej słyszeć i spytał czy nie mam tam może jakiegoś niezłego rapu. Następnie wymienił szybko ze trzy nazwiska. Jego koledzy pokładali się ze śmiechu.
W końcu wysiedli i poszli w swoim kierunku. Patrzyłem czy aby nie staranuje ich przypadkiem ciężarówka. Niestety nie staranowała. Żółci ludzie patrzyli na mnie zza szyb.

W banku mi powiedziano, że jeśli zdecyduję się na jednorazową wypłatę całej sumy, to stracę przeszło sto złotych.
W odpowiedzi spytałem siedzącą za ladą ciemnowłosą dziewczynę z żelastwem w nosie czy grywa może w szachy albo kanastę. Zrobiła obrażoną minę, mówiąc, że nie ma najmniejszego powodu, by być niemiłym. Że tylko wykonuje obowiązki.
Czemu ludzie reagują tak panicznym lękiem na nieznane?

Wyszedłem bogatszy o przeszło tysiąc osiemset polskich złotych i udałem się prosto do cukierni.
Wcześniej, gdybym wybrał choćby połowę tej sumy, pewnie kazałbym się zawieźć taksówkarzowi pod sam blok. Nie z rozrzutności, tylko z obawy przed tym, że mnie okradną. Teraz jednak to nie miało znaczenia. Czułem się, jakby kroczący za mną ogień spopielał wszystko, nie pozwalając mi wrócić czy się zatrzymać. Nie spojrzałem ani razu za siebie z obawy, że go zobaczę.
Jego lub żółtych ludzi niosących za mną pochodnie.

W cukierni była Joanna, jedyna porządna dziewczyna, jaką znam. A może i jedyny dobry człowiek? Przywitała się ze mną serdecznie, pytając, co też tym razem? Na co mam dzisiaj chęć?
Wybrałem dwanaście ciastek. A ona spytała, czy ma je tak jak zwykle zapakować? Wtedy pękłem i przez łzy opowiedziałem jej o swoim psie. O tym, że umarł. I że ja też umieram. Tak po prostu.
Gdy skończyłem zapytała mnie o żółtych ludzi. O to czy ponownie ich widziałem?
Myślę, że gdybym poprosił, zamknęłaby sklep i pozwoliła mi zostać, ile tylko bym chciał. Nie miałem jednak zamiaru narażać jej na kłopoty. Nie wiedzieć czemu, Joanna bardzo mnie lubiła, ale jej szefowa już tej sympatii nie podzielała.
Skinąłem, że tak. Że widzę ich nawet teraz. Że łypią na mnie zza jarzeniowego światła. I śmieją się z tortowych salaterek. Przyglądają mi się zza wystawowych szyb.
Mój wywód ją mocno przygnębił. Zmarkotniała. Potem położyła na ladzie małe czarne pudełko, pytając, czy ma gdzieś zadzwonić. Po kogoś albo po coś. Chwilę milczałem, aż się zarumieniła. Chyba zrozumiała, że tym kimś jest ona.
Kiedy pakowała ciastka, milczała, wbijając wzrok w swój zgniłozielony sweter. Podziękowałem, położyłem na blacie czterysta złoty i wyszedłem. Wybiegła za mną, ale żółci ludzie mnie ukryli i tylko widziałem jak rozrzuca swój piękny długi warkocz, machając głową na boki. Jak woła mnie po imieniu.
W końcu przemarzła i zrezygnowana powlokła się wolno z powrotem. Ja zaś poszedłem nad staw.

- Żółci ludzie nie grywają w karty, chińczyka oraz kości.
- Nie znają szachów i nie stawiają pasjansów.
- Nie interesuje ich nic, czego nie znają.
- A jedyne zasady, jakie wyznają, są ich.

Staw był podkuty lodem, ale nie skuty na amen. Oczyściłem ze śniegu ławkę, która była najbliżej wodnego oczka i usiadłem. Obok siebie położyłem smakołyki. Potem wyjąłem zeszyt o żółtych ludziach.
Na pierwszej wolnej stronie napisałem drukowanymi literami słowo SĄD. Potem zacząłem gorączkowo rozmyślać, jedząc i ubierając swoje myśli w podpunkty. Po jakiejś godzinie nazbierałem ich dziewięć. Uznałem, że to wystarczy.
Dziewięć drobnych kroków – pomyślałem – Dziewięć kroków. Dziewięć.
A potem zauważyłem, że mniej więcej tyle metrów dzieli mnie właśnie od stawu.
Jestem emerytowanym matematykiem teoretycznym i kabalistą. Zajmowałem się kiedyś chaosem liczb i ich wpływem na świat. Do dwutysięcznego miejsca po przecinku znam liczbę Pi. Dawniej też nałogowo grywałem w szachy.
Jedno wiem.
Żyjemy w dziwnym świecie, o którym tylko nam się wydaje, że coś wiemy. Nie jest to prawdą. Nie wiemy o nim nic.
Żółty człowiek siedzący na ławce obok mnie skinął głową. Nie przeszkadzało mi, że słyszy moje myśli, ponieważ się z nimi zgadzał.

SĄD
1. Każą się tytułować ludźmi, lecz to tylko człowieczki. Małe knypki. A żółci są z zazdrości, za swoją małość.
2. Wniosek, że są różnoracy wysnuty błędnie. Nie ma ich różnorakich. Są tylko źli.
3. Odnaleźć ich można we wszystkich magicznych liczbach. W jedenastce, siódemce, trzynastce oraz trzech szóstkach. A królową tych wszystkich liczb jest dwadzieścia trzy.
4. Żółci ludzie się naśmiewają z tego, co o nich myślisz. Uważają się za lepszych. Kiedyś robili psoty, ale bycie chochlikami już im przestało wystarczać. Teraz są źli. Wrzucanie kociąt do ognisk daje im radość. Uwielbiają czynić występek obcymi dłońmi.
5. Przypuszczenie: Prowadzą do nich różnorakie drogi. Droga zbyt żarliwych modłów. Ucieczka w satanizm oraz stany poszerzające świadomość. Do tego wszelakie formy uzależnienia. A także nauki ścisłe. Matematyka. Biologia. Fizyka. Także chemia.
6. Ciekawostki: Rozdziel dwadzieścia trzy na człony. Podziel 3 na 2 a wyjdzie 0.666. Pod dwójką i trójką na klawiaturze jest V jak Viktoria. A licząc od pierwszej litery (Q) w prawą stronę, 23 literą będzie V jak Victory (zwycięstwo) 2 + 3 = 5. Piątkę oznacza się Rzymską literą V. Symbolem zwycięstwa. Ludzie mają po 23 pary chromosomów.
7. Gasnące nagle światła. Dziwne wypadki. Zbiegi okoliczności. Telekineza. Większość tych zjawisk zachodzi właśnie od nich.
8. WNIOSEK NADRZĘDNY!! Pod żadnym pozorem nie należy ich poszukiwać w żadnej z dziedzin, bo... Nawiązać z nimi kontakt jest trudno, ale zmusić ich do odejścia już nie sposób. Działają podle i tylko wedle własnych upodobań. Niosą szkodę, żywiąc się całym spektrum negatywnych rozmyślań. Żadne znane modły ani egzorcyzmy nie są w stanie trwale ich odstraszyć. A nad krzywdę fizyczną przekładają umartwianie psychiczne, w czym są mistrzami. Nie należy wierzyć ich obietnicom ani w ogóle wchodzić z nimi w obcowanie. Opornych zmiękczają poprzez gnębienie najbliższych.
9. Nienawidzą domowych zwierząt, gdyż te je bezbłędnie wyczuwają. I w zemście nacinają im brzuchy. Potrafią się pobratać z otoczeniem i czerpać z elektryczności.
Teza, że śmierć jest od nich uwolnieniem – nieokreślona.

Epilog.

Kobieta wstała akurat wtedy, gdy mężczyzna szedł już po tafli stawu. Najpierw pomyślała, że ma szczęście, iż w ogóle zdołała się obudzić. Przecież na takim mrozie to...
Nie lubiła składać fałszywych obietnic Bogu, więc nie przysięgła, że przestanie pić. Obiecała jednak przykładać większą uwagę do miejsc, w których będzie się raczyła procentami. Wtedy przyjrzała się dokładniej idącemu. A zwłaszcza wianuszkowi dzieci, który mężczyznę otaczał.
Przetarła śniegiem twarz, sądząc, że to tylko wyjątkowo wredne delirium mąci jej w głowie. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Nic z tego. Obraz przed oczyma się nie zmienił.
Dzieci było dobrze ponad dwudziestka. Większość szła za mężczyzną krok w krok, tworząc coś na wzór nawiasu odgradzającego idącego od brzegu. Dwójka zaś najwyraźniej ciągnęła mężczyznę za ręce, by szedł dalej. Nie wiedzieć w zasadzie po co, bo wyglądało na to, że wszedł on na lód dobrowolnie. Nie mniej, ręce miał wyciągnięte przed siebie pod dziwnym kątem, jakby go naprawdę coś ciągnęło. Ponownie potarła śniegiem spuchniętą twarz.
W ogóle dzieciarnia była do siebie podobna, jak gdyby wszyscy byli z tej samej klasy. Ale to z kolei niemożliwe, bo dzieci były za małe nawet na pierwszoklasistów. Niskie, poniżej metra. I wszystkie w takich samych żółtych kurtkach z kapturami zaciągniętymi na głowy. Kapturami, spod których nie wystawały im twarze.
Potem się rozejrzała dostrzegając coś jeszcze dziwniejszego.
Ptaków były setki, ale wszystkie fruwały. Żaden nie siedział na drzewie.
Wtedy lód się załamał, zabierając idącego w mroźną toń. Zaś dzieci? One po prostu zniknęły, jak gdyby porwał je wiatr. Natarła sobie twarz śniegiem kolejny raz.
Tym razem wzrok się wyostrzył i dostrzegła coś na pobliskiej ławce. Coś, co wyglądało jak pudełko z ciastkami.
Pełna obaw, wciąż nie do końca trzeźwa, ale i zarazem pieruńsko głodna zbliżyła się i.... Faktycznie, to były ciastka. Dziewięć sztuk. Kremówka, pączek, jagodzianka. A obok, matko jedyna, skórzany portfel.
Pochwyciła go, zupełnie zapominając o głodzie. I tak..... Tak, jak w jej snach. W środku były pieniądze. Tysiąc czterysta złotych i jakieś drobne. A jeszcze obok, zeszyt oraz długopis.
Przekartkowała kajet, bo ludzie w nich bardzo często chowają kasę, ale pełen był tylko jakichś bazgrołów. W dodatku na niemal każdej stronie ktoś wyrysował jakieś matematyczne obliczenia. Już miała go rzucić w śnieg, lecz się wstrzymała.
Co jeśli ten, co poszedł w wodę, odkrył jakiś system na totolotka? Nie wolno takiej szansy zaprzepaścić. Trzeba wziąć i pokazać wszystko Radosławowi. On się na matmie znał, jak mało kto. A nawet, jeśli dobrze spamiętała, sam ją kiedyś wykładał. Nie można tego wyrzucić. Trzeba wziąć. Jak otrzeźwieje, na pewno będzie chciał rzucić okiem. Nie można tego wyrzucić. Trzeba wziąć.
Od tych wszystkich nagłych zwrotów akcji zaparowały jej przeciwsłoneczne okulary, które ciągle miała jeszcze na nosie. Co prawda, słońca nie było, ale ona zawsze je zakładała do alkoholu. Gdy chlała puchła jej twarz. A nie chciała, by ludzie na nią patrzyli. A teraz te okulary zaparowały.
Ściągnęła je chcąc wytrzeć w rękaw i wtedy stało się coś, od czego stanęło jej serce. Nie. To nie jest przenośnia. To zawał serca.
W odbiciu okularów dostrzegła całą gromadę tych żółto ubranych dzieci. Otaczały ją kołem. I mimo, że wszystkie się śmiały, to żadne nie miało twarzy.
Upadła w śnieg, ciągle ściskając portfel z ponad tysiącem czterystoma złotymi w środku. A mówiąc ściślej. Tysiącem czterystoma dwudziestoma trzema złotymi.
Matematyczny zeszyt o żółtych ludziach upadł tuż obok niej.

- Czy wierzysz w żółtych ludzi?
- Ja wierzę.
Ostatnio zmieniony sob 05 lip 2014, 19:09 przez El Nino, łącznie zmieniany 2 razy.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

2
EL Nino, to jest dobre. To znaczy, językowo do starannego wyczyszczenia, gdyż błędy robisz czasem przedziwne (np. metrycznie nie jest ze mną jeszcze tak źle - chyba raczej metrykalnie, skoro mowa o starości, gdyż jakiś dokument za tym się kryje, a nie metryka jako pojęcie matematyczne), może w kompozycji też by się przydało to i owo poprawić, ale pomysł jest świetny, a i wykonanie całkiem, całkiem. Przypadki starych dziwaków to nie mój świat i klimat, a jednak opowiadanie mnie wciągnęło. Sugestywne jest i przejmujące.
Nie mam teraz czasu, żeby zabierać się za rozpruwanie zdania po zdaniu, więc tylko tak sygnalizuję, że u mnie jest zdecydowanie na plus.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
Bardzo dobre. Fakt, ze rekomendacja Rubii już mnie odpowiednio nastawiła, ale nie myślałem, że będzie aż tak; przeczytałem z zapartym tchem.
Tylko ci żółci ludzie tacy trochę niedookreśleni, ich charakter i cechy niezdecydowane. Na początku piszesz, „że jedni są współczujący, inni nie”, a potem oscylują w zdecydowanie negatywną stronę.
Można domniemywać, że rany na brzuchu psa oni spowodowali, co najmniej pośrednio przyczyniając się do jego śmierci. Ale w jaki sposób wywarli wpływ na człowieka, że poszedł do parku i wszedł na zamarznięty staw? Albo inaczej, jeśli pozbawimy ich świadomej woli w ludzkim znaczeniu tego określenia: dlaczego on to zrobił, pozwalając aby go dopadły? I co było powodem, że wyjął z banku wszystkie pieniądze i oprócz czterystu złotych zostawionych, najwyraźniej celowo dziewczynie z cukierni, ich nie wykorzystał? Kobieta, która znalazła portfel, również pożytku z tego nie miała. W moim odczuciu są to jakieś niedopowiedzenia, choć może czegoś nie zrozumiałem.
Zakupy albo rachunki. Czasami lekarz. Na miesiąc będzie trzy razy.
Zakupy, nie mówiąc o innych sprawach, tylko trzy razy w miesiącu? Trochę mało.
Nie snuje się parkowymi alejkami w nadziei na spotkanie znajomego,
„snuję się”
Stojącego dużo trudniej jest okraść.
„jest” bym usunął
Włączałem, włączałem i nic. Pomyślałem, że może po prostu usnął. Że tylko śpi. Codziennie próbowałem go obudzić.
Włączałem – pomyślałem; tworzy się niepotrzebny rym. Ale całość jest wzruszająca. I jeszcze to:
Przecież gdyby odbiornik nagle się przebudził w obcym miejscu, mógłby się bać.
Bolało mnie tylko to z jaką pogardą spojrzał na mego psa.
Po „to” mógłby być przecinek.
Podałem mu pięćdziesięciozłotowy banknot, nie miał mi wydać.
Gdy wyszedł zostawiając mi na odchodne zawleczkę z piwa od razu przekręciłem zasuwkę w drzwiach,
Tu i tu „mi” bym usunął.
Za to na dworze bardzo przyjemna wilgoć i zimno jak na Syberii. Ale w nagrodę niemal puste ulice.
Jeśli było przyjemnie i to bardzo, to chyba jeszcze dodatkowo nagroda nie przysługiwała?
A raczej, są bardzo niscy.
Sądzę, że ten przecinek jest zbędny.
W odpowiedzi spytałem siedzącą za ladą ciemnowłosą dziewczynę z żelastwem w nosie czy grywa może w szachy albo kanastę.
Po „nosie” przydałby się przecinek.
tylko z obawy przed tym, że mnie okradną.
„przed tym” opuściłbym.
- A jedyne zasady, jakie wyznają, są ich.
Może lepiej: - A jedyne zasady, jakie wyznają, są ich własne. /?/
Droga zbyt żarliwych modłów. Ucieczka w satanizm oraz stany poszerzające świadomość. Do tego wszelakie formy uzależnienia.
Żarliwe modły, satanizm oraz wszelkie formy uzależnienia kolidują ze stanami poszerzającymi świadomość, bo prowadzą do jej zawężania; więc pomieszanie ich razem jakoś mi nie pasuje.
Pod dwójką i trójką na klawiaturze jest V jak Viktoria.
U mnie jest W. Zresztą V pojawia się powtórnie w następnym zdaniu.
Potrafią się pobratać z otoczeniem i czerpać z elektryczności.
Co czerpią z elektryczności? Jeśli energię, to jest to nazbyt domyślne, należałoby określić.
Nie mniej, ręce miał wyciągnięte przed siebie pod dziwnym kątem, jakby go naprawdę coś ciągnęło.
„Niemniej”. I może lepiej by było „Niemniej jednak, ręce...”
Wtedy lód się załamał, zabierając idącego w mroźną toń.
Tylko widzisz, to wydaje się trochę mało prawdopodobne. On mieszka w dużym mieście, bo kursują tam tramwaje i to najmniej siedem linii. W takich miastach, stawy są najczęściej w parkach. A tam ich głębokość jest poniżej metra, często znacznie poniżej, właśnie z przyczyn bezpieczeństwa. Utopić się trudno. Może być wyjątek, ale wtedy nie byłby to raczej staw, lecz jezioro.
To zawał serca.
Wystarczyłoby 'To zawal'.
A mówiąc ściślej. Tysiącem czterystoma dwudziestoma trzema złotymi.
Po ściślej przecinek, ewentualnie dwukropek. I małe „t” oczywiście.

Nie bardzo rozumiem, czemu ma służyć ta specyficzna pisownia:
żÓłCi LuDzIe
mÓj ŚwIaT
***
A królową tych wszystkich liczb jest dwadzieścia trzy.
I jeszcze pytanie z innej bajki: Dlaczego dwadzieścia trzy jest królową (tych) magicznych liczb?

4
Bardzo dobry tekst. Wciąga, zupełnie jak żółci ludzie.
Gratulacje.


P.S.
Weryfikatorzy: do Wyróżnionych?

[ Dodano: Pią 04 Lip, 2014 ]
Gorgiasz pisze:I jeszcze pytanie z innej bajki: Dlaczego dwadzieścia trzy jest królową (tych) magicznych liczb?
Ale to jest chyba wyjaśnione w tekście - szóstym punkcie notatek?
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

5
Niech jeszcze tu pobędzie, więcej komentarzy uzbiera. Przecież wisi tu dopiero parę godzin! :) Ale że się wyróżnia, to pewne.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
Hihi, no pewnie, że nie od razu :) niech sięczyta.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

7
El Nino pisze:Podziel 3 na 2 a wyjdzie 0.666.
Nie wyjdzie. Będzie 1.5. natomiast 2/3 w zaokrągleniu do trzech miejsc po przecinku to 0.667.
El Nino pisze:Pod dwójką i trójką na klawiaturze jest V jak Viktoria.
W układzie QWERTY jest litera W chyba że liczymy W jako 2xV
El Nino pisze: A licząc od pierwszej litery (Q) w prawą stronę, 23 literą będzie V jak Victory (zwycięstwo)
Ale ponownie tylko w układzie QWERTY w AZERTY już nie.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

8
To może postarajmy się rzucić nieco światła na różne sprawy.
Z brakiem przecinków, ogonków i innych takich się oczywiście nie spieram. Obróbka była, ale jak zwykle wszystkiego nie wyłapałem. Swoją drogą, ciekawe ile by się głupot nazbierało, jakbym wysłał na żywca? No brrrr. Lepiej tego nie sprawdzać.
Rubia, słuszna uwaga. Kwestia metrycznie – metrykalnie, to jak najbardziej mój błąd i ciężko w zasadzie stwierdzić, skąd się wziął. Chciałbym wierzyć, że po prostu z pośpiechu, ale nie oszukujmy się. Silne wpływy nieuctwa były za to odpowiedzialne równie mocno. Tak czy siak, rzecz bez dwóch zdań do jak najszybszej poprawy.
A dalej, jak to niestety miewam często w zwyczaju, znów mega babol. I to najgorszy, bo niosący kłam rzeczywistości i godzący w logikę. Już wyjaśniam genezę jego powstania.
Mianowicie: faktycznie pod 2 i 3 jest W jak Wiktoria i pierwszej wersji opka tak właśnie było. Jednak podczas edytowania pomyliłem się i zamiast zostawić jak jest, policzyłem po prostu litery od lewej strony. I tutaj winny jest pośpiech. Poprawię to przy pierwszej sposobności. Dobra Gorgiaszu, przyjrzyjmy się Twym następnym wątpliwościom.
Gorgiasz pisze:Tylko ci żółci ludzie tacy trochę niedookreśleni, ich charakter i cechy niezdecydowane. Na początku piszesz, „że jedni są współczujący, inni nie”, a potem oscylują w zdecydowanie negatywną stronę.
Dokładnie tak uważa bohater opowiadania. Jednak jego światopogląd się przekształca i po jakimś czasie dochodzi do tego, że:
2. Wniosek, że są różnoracy wysnuty błędnie. Nie ma ich różnorakich. Są tylko źli.
Gorgiasz pisze:Można domniemywać, że rany na brzuchu psa oni spowodowali, co najmniej pośrednio przyczyniając się do jego śmierci. Ale w jaki sposób wywarli wpływ na człowieka, że poszedł do parku i wszedł na zamarznięty staw? Albo inaczej, jeśli pozbawimy ich świadomej woli w ludzkim znaczeniu tego określenia: dlaczego on to zrobił, pozwalając aby go dopadły? I co było powodem, że wyjął z banku wszystkie pieniądze i oprócz czterystu złotych zostawionych, najwyraźniej celowo dziewczynie z cukierni, ich nie wykorzystał?
Bo miał już dość, bo zginął jego czworonożny przyjaciel, bo nie widział już sensu. A ściślej:
El Nino pisze:A kiedy skończę, ubiorę palto i wyjdę. Odwiedzę bank, kupię ciastka po drodze i pójdę dalej. Nie wiem, którędy i dokąd. Nie mam planu. Ten powstanie po drodze.
Wszystko się kształtowało na bieżąco. Działał intuicyjnie, miotał się. Być może chciał się pożegnać.
Gorgiasz pisze:Zakupy albo rachunki. Czasami lekarz. Na miesiąc będzie trzy razy.

Zakupy, nie mówiąc o innych sprawach, tylko trzy razy w miesiącu? Trochę mało.
Hmmm.. bo ja wiem. Myślę, że są wśród nas tacy ludzie.
Gorgiasz pisze:Za to na dworze bardzo przyjemna wilgoć i zimno jak na Syberii. Ale w nagrodę niemal puste ulice.

Jeśli było przyjemnie i to bardzo, to chyba jeszcze dodatkowo nagroda nie przysługiwała?
Sprytnie i słusznie. W życiu bym na to nie wpadł.
Gorgiasz pisze:Droga zbyt żarliwych modłów. Ucieczka w satanizm oraz stany poszerzające świadomość. Do tego wszelakie formy uzależnienia.

Żarliwe modły, satanizm oraz wszelkie formy uzależnienia kolidują ze stanami poszerzającymi świadomość, bo prowadzą do jej zawężania; więc pomieszanie ich razem jakoś mi nie pasuje.
Tu z kolei chciałem wskazać na różnorodne metody ich działania. Mnie za bardzo nie razi, Ciebie tak. Poczekam na inne opinie.
Gorgiasz pisze:Tylko widzisz, to wydaje się trochę mało prawdopodobne. On mieszka w dużym mieście, bo kursują tam tramwaje i to najmniej siedem linii. W takich miastach, stawy są najczęściej w parkach. A tam ich głębokość jest poniżej metra, często znacznie poniżej, właśnie z przyczyn bezpieczeństwa. Utopić się trudno. Może być wyjątek, ale wtedy nie byłby to raczej staw, lecz jezioro.
Nie no, tu się nie zgadzam. Na przestrzeni dziejów, dwie mi znane osoby (ach, te uroki dzieciństwa) utopiły się w stawie i przynajmniej jeden z tych stawów był w parku. A może i to było jeziorko? Hmmm. No mnie jak rodzice ciągnęli za nogę do domu, to się darli, że więcej nie pójdę nad staw, więc sam już nie wiem. :/
Gorgiasz pisze:Nie bardzo rozumiem, czemu ma służyć ta specyficzna pisownia:
Cytat:
żÓłCi LuDzIe

Cytat:
mÓj ŚwIaT
Chciałem w jakiś zawoalowany sposób podkreślić umysłowy stan bohatera i.... po prostu, intuicyjnie czułem, że tak jest dobrze.

Z resztą zarzutów w dużej mierze się zgadzam. A już najbardziej ze skróceniem niektórych zdań. Co zaś się tyczy "Królowej 23" , jest tak jak pisze ithilhin.

Grimzon - ciekawe. Po Twej uwadze sprawdzałem na kalkulatorze google i 2 na 3 dało 0.6666, ale może ma on jakieś uproszczenia. Kłócić się na pewno nie zamierzał, bo jedyne co umiałem obliczyć z matmy, to czas pozostały do zakończenia lekcji. :lol:
Dziękuję wszystkim za zainteresowanie i wyłapanie głupot. Przed wysłaniem wydaje się, że opko ocieka srebrem, a potem się okazuje, że w danej formie, to co najwyżej ocieka ono g... No, nie jest srebrne na pewno :?
To niepojęte, choć w pozytywnym kontekście.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

9
Po Twej uwadze sprawdzałem na kalkulatorze google i 2 na 3 dało 0.6666,
Twój zapis jest dobry. Dzieląc 2 przez 3 otrzymamy nieskończoną ilość szóstek. Matematycznie określa się to „sześć w okresie” i można zapisać (według matematyki): 0,(6). Grimzon ma o tyle rację, że w zaokrągleniu, jeśli chcemy zapisać 2/3 z dokładnością do trzeciego miejsca po przecinku zapiszemy to jako 0,667 (jeśli do czwartego: 0,6667 itd.), bo jeśli następna liczba jest równa lub większa od 5 do dodajemy jeden. Ale tu nie jest opracowanie matematyczne tylko utwór literacki, i ważniejsze jest, że w praktyce będziemy widzieć same szóstki i jak rozumiem o tym mówisz, więc wszystko jest w prządku.

11
Grimzonowi chodziło chyba głównie o to, że w tekście jest "Podziel 3 na 2 a wyjdzie 0.666" a nie 2 na 3. To jest do poprawy.

Mi się również opowiadanie bardzo podoba, wciągnęło mnie od pierwszego akapitu. Kreacja psa jest świetna.
Przed wysłaniem wydaje się, że opko ocieka srebrem, a potem się okazuje, że w danej formie, to co najwyżej ocieka ono g...
No chyba żartujesz :P

Zastanawiam się nad samą postacią matematyka. Jako starszy człowiek coraz bardziej odchodzący w swój świat - jest idealny. Jako matematyk... nie wiem. Brakuje mi to tego błysku geniuszu ludzi, którzy wszędzie widzą powiązania liczb. Wiem, przedstawiłeś takie rozumowanie, ale ten ciąg skojarzeń wydaje mi się dość toporny.

Ogólnie jednak - pięknie. Zasługuje na wyróżnienie :)

12
Matko Święta, masz rację. W sensie, nie z wyróżnieniem, bo tego nie wiem, ale z tym dwa na trzy. Następna rzecz do poprawy. A czytałem to ze czternaście razy przed wysłaniem. A może nie czytałem, tylko pamięciowo płynąłem okiem przez tekst? :/ No nic. Dzięki wielkie, bo faktycznie ślicznie mi to umknęło. Swoją drogą, ciekawe ile badyli wygrzebie się jeszcze spod ziemi?
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

13
Galla pisze:Grimzonowi chodziło chyba głównie o to, że w tekście jest "Podziel 3 na 2 a wyjdzie 0.666" a nie 2 na 3. To jest do poprawy.
Grimzonowi chodziło dokładnie to co napisał. :P

Galla pisze:Zastanawiam się nad samą postacią matematyka. Jako starszy człowiek coraz bardziej odchodzący w swój świat - jest idealny. Jako matematyk... nie wiem. Brakuje mi to tego błysku geniuszu ludzi, którzy wszędzie widzą powiązania liczb. Wiem, przedstawiłeś takie rozumowanie, ale ten ciąg skojarzeń wydaje mi się dość toporny.
Pozwolę sobie to rozwinąć będąc przedstawicielem tego dziwnego stowarzyszenia. :P
Przedstawianie sposobu myślenia, rozumowania matematyka, szczególnie takiego bardzo zaangażowanego w naukę, jest dość specyficzne. W szczególności dla uwiarygodnienia trzeba pokazać trochę matematycznej magii.

Bazując na twoim przykładzie i liczbie 23. Matematyk nie pomyśli o klawiaturze czy chromosomach. Jego rozumowanie będzie przykładowo takie:

23 - liczba pierwsza.
Składowe 2 i 3 to także liczby pierwsze (dokładnie pierwsza i druga liczba pierwsza) a ich suma 5 to trzecia kolei liczba pierwsza. Co więcej suma kwadratów tych liczb 4+9 = 13 co jest także liczbą pierwszą, a kwadrat sumy czyli 25 jest liczbą wszystkich liczb pierwszych w przedziale 0-100.

23 leży pomiędzy 19 i 29 (poprzednia i następna liczba pierwsza) a to z kolei daje
19 = 23 -2*2 (podwojona pierwsza składowa)
29 = 23 +2*3 (podwojona druga składowa)

Co więcej 2 i 3 to kolejne ciągu Fibonacciego czyli każda kolejna liczba złożona z sumy 2 poprzednich też jest elementem tego ciągu (2 3 5 8 13). Jak widzimy także suma kwadratów jest elementem tego ciągu.

Innym przykładem zobacz sobie anegdotę szpitalną Srinivasa Ramanujan.

Przy okazji żaden matematyk nie powie, że 2/3 to 0.666 oraz 666 z punktu widzenia matematycznego specjalnie interesująca nie jest.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

14
Cóż. Ty Grimzon, jesteś matematyczny hero, więc nie dziwota, że trudno Cię w tej materii zaszachować. Na szczęście jednak spora większość czytaczy nie jest, aż tak oblatana. A nawet jeśli, to myślę, że na potrzeby osi fabularnej drobne uproszczenia zdołają przełknąć. Nie było mym zamiarem potraktować profesji pana z opka po macoszemu, ale pewnych ograniczeń nie jestem w stanie przeskoczyć. No, pomijając te oczywiste babole. Ale je przy pierwszej sposobności poprawię.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

15
El Nino pisze:Na szczęście jednak spora większość czytaczy nie jest, aż tak oblatana. A nawet jeśli, to myślę, że na potrzeby osi fabularnej drobne uproszczenia zdołają przełknąć. Nie było mym zamiarem potraktować profesji pana z opka po macoszemu, ale pewnych ograniczeń nie jestem w stanie przeskoczyć.
Ale to tak nie działa. Właśnie zadaniem autora jest pokazanie pewnych cech, które uwiarygodnią bohatera. Chcesz pisać o matematyku proszę bardzo. Na rynku jest trochę popularnej literatury matematycznej skierowanej do nie matematyków. Pokazują fajne i ciekawe problemy i własności. wybierasz takie zagadnienie wplatasz je w swoje opowiadanie i masz same plusy. Bohater jest bardziej wiarygodny a i ty się czego nowego dowiedziałeś.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”