- Rien ne va plus. – Krupier zdecydowanym głosem oznajmił koniec przyjmowania zakładów. Biała kulka wirowała po krawędzi koła powoli wytracając prędkość, szum przeszedł w nieregularne postukiwanie, gdy zaczęła zahaczać o złote krawędzie pól oznaczonych numerami, by wreszcie opaść, zwracając oddech graczom.
- Huit, noir, pair.
Okrzyki triumfu i niewybredne przekleństwa wymieszały się z odgłosem przesuwanych żetonów. Mężczyzna odebrał wygraną i podwoił zakład, ale podskórne mrowienie, które wciąż rozpraszało uwagę nie było wynikiem działania adrenaliny. Znał je.
Flavio biegnie najszybciej jak może. Kolczaste krzewy rozrywają spodnie, ranią skórę. Wykręca stopy na kamieniach. Wycie strażackich syren nasila się z każdym krokiem. W miasteczku jest pusto, nienaturalnie spokojnie. Niemal wszyscy zgromadzili się wokół pogorzeliska. W powietrzu wisi czarny dym. Śmierdzi. Chłopiec przepycha się przez tłum gapiów otaczających to, co pozostało z pizzerii ojca. Ogarnia go paniczny strach. Najpierw delikatnie łaskocze, potem drapie, szczypie, gryzie, jakby tysiące mięsożernych mrówek wdarło się pod skórę i zaczęło obgryzać kości. Spodnie wilgotnieją, a po nodze spływają gorące stróżki. Dostrzega matkę. Ubrana jest w piękną sukienkę, ma nienagannie uczesane włosy i wargi pociągnięte czerwoną szminką, wygląda niczym dama wybierająca się na premierowe przedstawienie w teatrze. Na zwęglone zwłoki patrzy jak na rekwizyt. Oczy ma suche, zaciekawione, a usta lekko uśmiechnięte. Krzywi się dopiero na widok syna. Przez chwilę mierzy go surowym spojrzeniem, a potem tchnięta nagłym przeczuciem pyta:
- Gdzie jest twoja siostra?
Flavio dyszy ciężko. Nie może mówić. Nie wie, jak. Nie chce. Matka podchodzi i zaczyna szarpać go za ramiona.
- Gdzie jest Felicetta? – pyta raz jeszcze.
Strażacy odstawiwszy nosze, wracają na zgliszcza. Przez tłum przetacza się szmer. Coraz bardziej złowrogi, natrętny. Pojedyncze słowa docierają do chłopca. Słyszy je, ale nie rozumie znaczenia. Wyciąga odrętwiałą rękę. Nieludzkie wycie rozdziera powietrze i osiada nad Cherchiarą.
Flavio nieczęsto zasiadał przy ruletce, drażniła go niecierpliwość graczy stłoczonych wokół stołu, nieustanna migracja żetonów i zapach alkoholu ulatujący ze szklanek, na których chłodzili spocone dłonie. Udawana nonszalancja z jaką rozkładali krążki o najwyższych nominałach i pyszałkowata pewność, że kiedyś posiądą sekret złotego koła, stając się panami fortuny. Ale ruletka, drwiąc ze skrupulatnie prowadzonych statystyk i praw serii, pozostawała rzeczniczką ślepego losu. Z przewrotnością właściwą pięknej kobiecie znającej swoje walory, mrugała zalotnie, losując wybrany numer, obdarzała wygraną, żeby potem odebrać z nawiązką i uśmiechnąć się do kolejnej ofiary. Nie nagradzała za wierność. Bilans nocy spędzonej w jej towarzystwie rzadko zamykał się korzystnie. Flavio niechętnie ulegał kaprysom bezdusznego urządzenia, dlatego ilekroć zaglądał do Villi Visconti zaszywał się w sali karcianej, gdzie atmosfera cichego skupienia przywodziła na myśl tę panującą w kościołach. Modlitewnym psalmem był szmer rozdawanych kart. Zagrania anonsowano oszczędnymi gestami a nieliczne wypowiadane półgłosem komentarze dotyczyły wyłącznie gry, nawet pstryknięcia zapalniczek i brzęk przesuwanych żetonów zdawały się przytłumione i bardziej dyskretne. Poker i chemin de fer, ulubione gry Flavia, wymagały koncentracji oraz strategicznego myślenia, czujnej obserwacji przeciwnika, znajomości mowy ciała i matematyki. Trenowały pamięć.
Niegdyś bywał tu regularnie kończąc nocną inspekcję. Nielegalna jaskinia hazardu była częścią jego dziedzictwa. Po śmierci Vittoria przejął nadzór nad wieloma takimi miejscami; mrocznymi, oferującymi zakazane rozrywki zabijające nudę, otoczonymi gęstym kordonem ochrony i dającymi złudne wrażenie pełnej dyskrecji. Świątynie zła, luksusowe wylęgarnie ludzkich dramatów pochłaniające rodzinne fortuny i godność. Po hałaśliwych nocnych klubach, ociężałych palarniach opium, barach wypełnionych jednorękimi bandytami, gdzie przewijał się tłum zamożnych prostaków, Villa Visconti wydawała się enklawą spokoju i dobrego smaku. Wiekowa, ozdobiona subtelnymi złoceniami brama otwierana była tylko dla wybranych. Przybywali w luksusowych samochodach i eleganckich strojach, swoje nocne spotkania nazywając „przyjęciami u Lukrecji”. Spadkobierczyni rodu, do którego w odległych czasach należała większa część ziem otaczających Viareggio, przyjmując propozycję Vittoria, uratowała posiadłość przed kompletną ruiną, do której doprowadziły kolejne pokolenia nieudolnych, zadufanych w sobie arystokratów. W zamian za przywrócenie willi dawnej świetności oraz pokaźną miesięczną pensję firmowała nielegalną działalność, ale gości nie zaszczycała swoją obecnością.
Rzadko kiedy pojawiały się tu nowe twarze. Wejścia nie otwierał zakupiony bilet, a poręczenie stałego bywalca. Selekcja odpowiednich klientów była surowa, ci którzy przez nią przeszli zobowiązywali się do przestrzegania określonych reguł, akceptowali niepisaną deklarację lojalnościową. Tu spotykali się biznesmeni i naukowcy, przedstawiciele władzy i opozycji, sędziowie, adwokaci i prokuratorzy, komuniści i arystokraci, wszyscy zjednoczeni wspólną, pilnie strzeżoną tajemnicą. Choć bywanie na „przyjęciach” było swoistym przywilejem nie przynosiło chluby, obnażało gotowość do łamania przepisów, skłonność do uzależnień, plamiło nieskazitelny profesjonalny wizerunek. A jednak dla emocji przeżywanych przy stołach pokrytych zielonym suknem, gotowi byli położyć na szali nie tylko pieniądze, ale również własne zasady i moralność.
Flavio wykorzystując wiedzę zdobytą w Villi Visconti, stworzył sieć uzależnień, które pozwoliły wymknąć się z mroku nielegalnych interesów i wpełznąć do tych prowadzonych w świetle dnia i prawa. Był udziałowcem w wielu firmach swoich dawnych klientów.
Krupier przesunął w jego kierunku kolejną porcję żetonów. Odebrał wygraną i niedbałym gestem rzucił napiwek.
- Witaj, junior. – Elegancka kobieta po pięćdziesiątce podeszła do stołu. – Czyżbyś zatęsknił za potępionymi duszami hazardzistów? Która tym razem jest na tapecie? – zapytała, zniżając głos.
Ciepło jej oddechu osiadło na uchu Flavia. Bez spoglądania na zegarek wiedział, która jest godzina. Teresa kończyła grę w Black Jacka o drugiej w nocy, na chwilę pojawiała się w głównej sali, by wypić pożegnalnego drinka i wracała do domu. Rano otwierała sklep z pamiątkami. – Widzę, że szczęście ci dopisuje. Stać cię, żeby postawić mi drinka.
Obstawił czternastkę wraz z przyległymi liniami i wstał od stołu, nie czekając aż kulka zakończy swój taniec.
- Zrobiłbym to z przyjemnością nawet za ostatnie pieniądze – powiedział i podawszy szarmancko ramię, zaprosił Teresę do baru.
- Jak zawsze przystojny – stwierdziła – ale tym razem niezwykle uprzejmy. Czyżby jakaś kobieta sprawiła, że stajesz się człowiekiem?
Podsunął wysoki stołek i omiótł wzrokiem nieco ociężałą sylwetkę. Pomimo upływających lat wciąż była interesującą kobietą. Niegdyś, zanim stała się kochanką Vittoria, pracowała w jednym z jego nocnych klubów. Przyjechała do Włoch jako młoda dziewczyna nieświadoma swoich zdolności i pracy, jaka na nią czekała. Szybko zrozumiała, że nocne życie w wolnym kraju jest ciekawsze od komunistycznej beznadziei i stała się mistrzynią nabijania konsumpcji. Manipulowała mężczyznami, przyjmowała hołdy okraszone kosztownymi prezentami w zamian oferując jedynie towarzystwo, dopóki Vittorio, zmęczony jej niegasnącą popularnością, nie wyłączył z obiegu. Kupił mieszkanie, gdzie zawsze na niego czekała, a potem podarował sklep, który przynosił dochody pozwalające na wygodne życie i regularne wizyty w kasynie.
- Wiesz, że konsekwentnie unikam kłopotów.
- Kobieta to nie kłopot, kochany, to sama radość i seks.
- Spodziewałbym się raczej, że powiesz coś o miłości.
- Za dobrze cię znam, żeby zaczynać ten temat. Szybko pozbawiłbyś mnie swojego miłego towarzystwa. – Odebrała drinka i uśmiechnęła się do barmana. – Dziś piję na konto naszego czarnego księcia – powiedziała, unosząc kieliszek.
Flavio skrzywił się, czując, że irracjonalny niepokój, który towarzyszył mu przez większość popołudnia znów przybiera na sile. Mrowienie górnej wargi ustało, gdy przypalił papierosa i mocno zaciągnął się dymem. Spojrzał na Teresę spokojnie sączącą ulubione batida de cocco.
- Co sprowadza cię na stare śmieci? – zapytała.
- Ty.
Dłoń trzymająca kieliszek z mleczno-białym alkoholem drgnęła nerwowo. Lata spędzone u boku Vittoria nauczyły ją ostrożności, widziała jak łatwo można wszystko stracić.
- Czyżbym się komuś naraziła?
Odczekał chwilę potrzebną, aby pytanie zawisło w powietrzu, czyniąc je gęstym od domysłów, po czym rozciągnął usta w uspokajającym uśmiechu.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odparł i wypuścił strużkę dymu wprost w smugę światła padającego z nisko zawieszonej lampy. – Chciałem się jedynie upewnić, że wszystko u ciebie w porządku.
Teresa odetchnęła z widoczną ulgą, nie przejmując się, że taka reakcja przyniesie mu satysfakcję.
- Coraz bardziej przypominasz swojego ojca – powiedziała i hardo spojrzała w oczy, wiedząc, że tym porównaniem nie sprawi mu przyjemności. – Pomijając słabość do kobiet, jesteś dokładnie takim samym skurwielem.
Głośny śmiech Flavia zwrócił uwagę kilku graczy skupionych przy najbliższym stole. Skinął głową, odpowiadając na pozdrowienie znanego architekta i ponownie przeniósł wzrok na Teresę. Złote kolczyki migotały chybotliwie w rytm przyspieszonego oddechu.
- Biorąc pod uwagę, jak bardzo go kochałaś, uznaję to za komplement.
- Słusznie. Zawsze miałam do ciebie słabość, mimo że jesteś synem suki, która próbowała mi go odebrać. – Teresa zmrużyła oczy, jakby na nowo przeżywała wszystkie upokorzenia, których nie szczędził jej Vittorio. Doprowadzał do białej gorączki, aby zaraz potem hołubić jak królową. Nigdy nie wiedziała, kiedy zostanie na noc, a kiedy będzie musiała czekać na niego całymi tygodniami. Gdy po śmierci córek płakał w jej ramionach, uwierzyła, że zajmie miejsce puszczalskiej żony, którą, uzyskując rozwód, odesłał do domu, do Francji. Jakże szybko wyprowadził ją z błędu, żeniąc się z Rosalbą. Teresie na pocieszenie sprawił luksusowy samochód i doprowadził do kilku orgazmów podczas tygodnia spędzonego w górskim domku tuż po uroczystości ślubnej. – Dobra, junior – powiedziała, dopijając drinka. – Za długo cię znam, by myśleć, że tracisz ze mną cenny czas bez powodu. Mów, o co chodzi?
Flavio potarł czubek nosa i skrzywił się czując nieprzyjemną woń zużytych filtrów. Popatrzył na rękę, w obawie, że na palcach pojawiły się zażółcenia typowe dla nałogowych palaczy. Ostatnio palił coraz więcej i zbyt często odczuwał znużenie, jakby nienawiść, która była motorem napędowym jego działań nagle przestała zasilać organizm.
- Dygri – wyrzucił z siebie dwie sylaby, które niczym brzęczenie natrętnego komara wywoływały rozdrażnienie. – To zdaje się polskie słowo, co oznacza?
Na chwilę myśli Teresy powędrowały daleko w przeszłość.
- Kiedyś podarowałam Vittoriowi słownik, poszukaj sobie – odparła z nutą bezczelności, która zwykle bawiła Flavia. Tym razem jednak po smukłej twarzy przemknął cień niezadowolenia. Chwycił ramię Teresy, która zsunęła się z barowego stołka i zatrzymał ją w miejscu. Drugą ręką zgasił na wpół wypalonego papierosa. Włożył w tę czynność tyle staranności, jakby od efektu zależało rozwiązanie ważnego problemu.
- Odpowiedz.
- Przykro mi, nie znam takiego słowa. Skąd je wziąłeś?
Zmrużył oczy. Lewa część górnej wargi uniosła się nieznacznie, odsłaniając zęby i pogłębiając bruzdę biegnącą od nosa w okolice ust, co upodobniło go do drapieżnika, wyczuwającego zapach ofiary.
- Z bajki – powiedział, zwalniając uścisk.
2
Pamiętam, że poprzedni fragment Twojej opowiesci bardzo mi się podobał i o tym, ktory wlaśnie przeczytałam, mogę powiedzieć to samo. Chociaż nie obędzie się bez paru zastrzeżeń.
Najpoważniejsze dotyczy całego fragmentu wspomnieniowego, wyróżnionego kursywą. Pojawia się właściwie bez żadnego związku z bieżącą akcją, przez co wydaje się wklejony dość mechanicznie. Jak rozumiem, przyczyna tego przywołania może mieścić się poza fragmentem, jaki nam zaprezentowałaś, lecz nawet wówczas powinno pojawić się choćby jedno zdanie wprowadzające. które łączyłoby przeszłość w końcu dość już odległą i teraźniejszość.
Rozmaite inne uwagi odnoszą się raczej do kwestii językowych.
Fabuła rozwinęła się wprawdzie w sposób, którego się nie spodziewałam, lecz widzę, że zaplanowałaś ją z rozmachem. Bardzo swobodnie prowadzisz narrację, zgrabnie wplatasz w nią dialogi, umiejętnie dawkujesz detale. To jest taki, powiedziałabym, dojrzały styl. który wymaga tylko zwykłych poprawek redaktorskich. Naprawdę jestem bardzo ciekawa całości.
Najpoważniejsze dotyczy całego fragmentu wspomnieniowego, wyróżnionego kursywą. Pojawia się właściwie bez żadnego związku z bieżącą akcją, przez co wydaje się wklejony dość mechanicznie. Jak rozumiem, przyczyna tego przywołania może mieścić się poza fragmentem, jaki nam zaprezentowałaś, lecz nawet wówczas powinno pojawić się choćby jedno zdanie wprowadzające. które łączyłoby przeszłość w końcu dość już odległą i teraźniejszość.
Rozmaite inne uwagi odnoszą się raczej do kwestii językowych.
Oj, nie. Przypływ paniki nie zaczyna się delikatnie. Więc albo strach,który najpierw delikatnie łaskocze, a potem przechodzi w panikę, albo od razu panika. ale wtedy nie ma to nic wspólnego z łaskotaniem.jasna pisze:Ogarnia go paniczny strach. Najpierw delikatnie łaskocze, potem drapie, szczypie,
Strużki - od strugi. Stróżka to żeńska wersja stróża.jasna pisze:po nodze spływają gorące stróżki.
Chyba wystarczyłoby przywodziła na myśl kościół. I tak będzie wiadomo, że nie chodzi o budynek.jasna pisze:atmosfera cichego skupienia przywodziła na myśl tę panującą w kościołach.
...było swoistym przywilejem, to jednak nie przynosiło chluby...jasna pisze:Choć bywanie na „przyjęciach” było swoistym przywilejem nie przynosiło chluby, obnażało gotowość do łamania przepisów,
Hm. Czy te prezenty w postaci mieszkania i sklepu aby na pewno były wynikiem zmęczenia?jasna pisze:dopóki Vittorio, zmęczony jej niegasnącą popularnością, nie wyłączył z obiegu. Kupił mieszkanie, gdzie zawsze na niego czekała, a potem podarował sklep,
Niezależnie od tego, co młodzian myśli o własnej matce, nazwanie jej suką przez byłą rywalkę jest czynem wysoce ryzykownym. Złagodziłabym epitet.jasna pisze:- Słusznie. Zawsze miałam do ciebie słabość, mimo że jesteś synem suki, która próbowała mi go odebrać. – Teresa zmrużyła oczy,
Zmrużenie oczu jest z kolei mało nasycone emocjami, więc do wspomnienia licznych upokorzeń niezbyt pasuje. Jeśli już, to postawiłabym na zmianę tonu głosu, który o wiele lepiej oddaje rozmaite falowania nastroju.jasna pisze:Teresa zmrużyła oczy, jakby na nowo przeżywała wszystkie upokorzenia, których nie szczędził jej Vittorio.
Szczupłej albo nawet wąskiej twarzy. Smukła jest sylwetka.jasna pisze:po smukłej twarzy przemknął cień niezadowolenia.
Fabuła rozwinęła się wprawdzie w sposób, którego się nie spodziewałam, lecz widzę, że zaplanowałaś ją z rozmachem. Bardzo swobodnie prowadzisz narrację, zgrabnie wplatasz w nią dialogi, umiejętnie dawkujesz detale. To jest taki, powiedziałabym, dojrzały styl. który wymaga tylko zwykłych poprawek redaktorskich. Naprawdę jestem bardzo ciekawa całości.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
3
Rubio, to niesamowite, że pamiętasz pierwszy fragment!
Dziękuję, że zechciałaś zajrzeć i zostawiłaś cenne uwagi, na pewno zastosuję się do nich w przyszłości.
Ze strachem/paniką masz absolutną rację, nie wczułam się odpowiednio w sytuację, stąd ten babol. Reszta sugestii też bardzo rozsądna, aż mi wstyd, że sama nie dostrzegłam tych niezręczności. Nie mówiąc o ortografie, za który przepraszam.
Jeśli chodzi o fragment z przeszłości, to w tekście pojawia się ich sporo, w różnych momentach, jak migawki z życia wywołane skojarzeniami bohatera. Matka-suka, na pewno pozostanie, wiem, że z tego wycinka trudno wyczytać stosunek syna do rodzicielki, ale zapewniam, że ma powody, aby nie oburzać się na rozmówczynię.
Jeszcze raz dziękuję za wizytę i pozytywną ocenę fabuły.
Pozdrawiam
Dziękuję, że zechciałaś zajrzeć i zostawiłaś cenne uwagi, na pewno zastosuję się do nich w przyszłości.
Ze strachem/paniką masz absolutną rację, nie wczułam się odpowiednio w sytuację, stąd ten babol. Reszta sugestii też bardzo rozsądna, aż mi wstyd, że sama nie dostrzegłam tych niezręczności. Nie mówiąc o ortografie, za który przepraszam.
Jeśli chodzi o fragment z przeszłości, to w tekście pojawia się ich sporo, w różnych momentach, jak migawki z życia wywołane skojarzeniami bohatera. Matka-suka, na pewno pozostanie, wiem, że z tego wycinka trudno wyczytać stosunek syna do rodzicielki, ale zapewniam, że ma powody, aby nie oburzać się na rozmówczynię.
Jeszcze raz dziękuję za wizytę i pozytywną ocenę fabuły.
Pozdrawiam
4
Nie czytałam pierwszego fragmentu, ale ten jest bardzo dobrze napisany i intrygujący. Oprócz zastrzeżeń już zgłoszonych przez Rubię, jedyne, na co zwróciłabym uwagę, to tendencja do lekkiego przegadania: każde zdanie i każdy akapit z osobna są ładne, ale po kilku stronach nagromadzenie detali oraz retrospekcji może zacząć trochę męczyć.
Mnie się wspomnienie kursywą podobało, to dobry "zaciekawiacz" angażujący uwagę czytelnika i skłaniający do czytania dalej
Z drobnych czepialstw:
Dłoń trzymająca kieliszek z mleczno-białym alkoholem - mlecznobiałym (biały z odcieniem mlecznym)
Drugą ręką zgasił na wpół wypalonego papierosa. Włożył w tę czynność tyle staranności, jakby od efektu zależało rozwiązanie ważnego problemu. - Nie wiem, czy nie lepiej brzmiałoby:
Drugą ręką zgasił na wpół wypalonego papierosa. Uczynił to tak starannie, jakby od efektu zależało rozwiązanie ważnego problemu.
Mnie się wspomnienie kursywą podobało, to dobry "zaciekawiacz" angażujący uwagę czytelnika i skłaniający do czytania dalej

Z drobnych czepialstw:
Dłoń trzymająca kieliszek z mleczno-białym alkoholem - mlecznobiałym (biały z odcieniem mlecznym)
Drugą ręką zgasił na wpół wypalonego papierosa. Włożył w tę czynność tyle staranności, jakby od efektu zależało rozwiązanie ważnego problemu. - Nie wiem, czy nie lepiej brzmiałoby:
Drugą ręką zgasił na wpół wypalonego papierosa. Uczynił to tak starannie, jakby od efektu zależało rozwiązanie ważnego problemu.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/
5
Nieźle jest. Też mam wrażenie lekkiego przeładowania, "przegadania", ale to nie jest takie typowe "przegadanie", bo tu każda powiedziana rzecz jest istotna. Myślę, że tu trzeba postąpić odwrotnie niż przy typowym problemie "przegadania", czyli nie ciąć, tylko właśnie dodać co nieco, trochę zwolnić tempo, bo te szczegóły są podawane za szybko i część umyka. Przydałoby się trochę zaprawy, żeby zagospodarować te momenty, gdy uwaga odbiorcy w sposób naturalny słabnie.
Bardzo podoba mi się pokazana tu relacja między kobietą a mężczyzną - wciąga jak diabli. W ogóle fragment wciąga, przyjemnie niepokoi, jedynie tę zaprawę, klimat, bym odrobinę rozbudowała dla pełniejszego efektu.
Bardzo podoba mi się pokazana tu relacja między kobietą a mężczyzną - wciąga jak diabli. W ogóle fragment wciąga, przyjemnie niepokoi, jedynie tę zaprawę, klimat, bym odrobinę rozbudowała dla pełniejszego efektu.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
6
Ignite, bardzo dziękuję, że zechciałaś wpaść i zostawić ślad.
Ciągle pracuję nad tą przywarą, którą dostrzegłaś. Faktycznie mam tendencję do „przeładowywania” tekstu, co doskonale widać w pierwszym fragmencie (Ucieczka - jeśli miałabyś ochotę zerknąć, tam dopiero dostałam baty
). W każdym razie próbuję to zmieniać, tnę i wycinam i ciągle jest za dużo. Sugestia zmian we wskazanych zdaniach jak najbardziej słuszna, dziękuję.
Jestem przeszczęśliwa, że uważasz fragment za intrygujący i dobrze napisany. Dodałaś mi skrzydeł.
Thana, dla Ciebie też pokłony za poświęcony czas.
Jesteś chyba pierwszą osobą, która mówi mi żeby dodawać, a nie skracać, ale doskonale rozumiem intencję. Masz rację, że w niektórych momentach przydałby się jakiś krótki opis pozwalający na złapanie oddechu, ale to już wyższa szkoła jazdy, żeby wszystko ze sobą współgrało, nie nudziło i jednocześnie nie przegrzewało wyobraźni.
Jeszcze raz dziękuję za wizytę i pozytywny odbiór. Na chwilę oderwałam się od ziemi, ale wracam i będę kombinować z klimatem.
Pozdrawiam
Ciągle pracuję nad tą przywarą, którą dostrzegłaś. Faktycznie mam tendencję do „przeładowywania” tekstu, co doskonale widać w pierwszym fragmencie (Ucieczka - jeśli miałabyś ochotę zerknąć, tam dopiero dostałam baty

Jestem przeszczęśliwa, że uważasz fragment za intrygujący i dobrze napisany. Dodałaś mi skrzydeł.
Thana, dla Ciebie też pokłony za poświęcony czas.
Jesteś chyba pierwszą osobą, która mówi mi żeby dodawać, a nie skracać, ale doskonale rozumiem intencję. Masz rację, że w niektórych momentach przydałby się jakiś krótki opis pozwalający na złapanie oddechu, ale to już wyższa szkoła jazdy, żeby wszystko ze sobą współgrało, nie nudziło i jednocześnie nie przegrzewało wyobraźni.
Jeszcze raz dziękuję za wizytę i pozytywny odbiór. Na chwilę oderwałam się od ziemi, ale wracam i będę kombinować z klimatem.
Pozdrawiam