Odrobina wulgaryzmów.
Na wojnie historie nikogo nie obchodzą. Nikogo, poza tymi, dla których stanowią jedyne wspomnienia. Nieistotny jest czas i miejsce kolejnych historii, które na zawsze pozostaną tylko słowem, tak jak nieistotny jest czas i miejsce kolejnych wojen, które na zawsze pozostaną tylko oddechem śmierci, zamkniętym w kalibrze 7,62.
Obóz to nieślubne dziecko wojny. Jej pierworodny, jej odrzucony. Obóz jest gnijącą raną - zainfekowanym, ociekającym ropą wrzodem na jej obliczu, któremu i tak wiele brakuje do nieskazitelności. W obozie historie nikogo nie obchodzą. Nikogo, poza tymi, dla których stanowią jedyne wspomnienia. Nieistotny jest czas i miejsce kolejnych historii, które na zawsze pozostaną tylko słowem, tak jak nieistotny jest czas i miejsce rozgrywanej na teatralnych deskach obozu zabawy w życie naprawdę. Teatr na zawsze pozostanie tylko nieślubnym dzieckiem wojny. Jej pierworodnym, jej odrzuconym.
W obozowym baraku, tkwiącym pomiędzy gdziekolwiek a kiedykolwiek, właśnie w tej chwili powietrze przecina historia. Kolejna, jedna z wielu.
I jedna z niewielu, które znalazły słuchaczy.
Matthew rzuca długie, nieobecne spojrzenie nieprzeniknionej ciemności za wąskim pasmem okna, oddzielającym brud baraku od brudu nocy.
- Tak - odpowiada po chwili. - Tak, tobie.
Tennyson wpatruje się w oświetlony ciemnością profil rozmówcy. Jednocześnie jego długie palce sprawnie wbiegają pod kołdrę i rozgniatają pluskwę, przebiegającą po linii wystających żeber, sprawiających wrażenie, jak gdyby za moment miały przebić papierową skórę.
Tennyson nie pyta, dlaczego Matt chce zwierzyć się właśnie jemu. Co to zresztą za różnica? Jeśli zapyta, ten może zrezygnować. A noce według Tennysona i tak są zbyt długie. Czeka więc po prostu na kolejne słowa, przeczesując dłonią swoje ciemne, szczeciniaste włosy, nieumyślnie wcierając w nie własną krew, przemieszaną z krwią zabitego owada i przyglądając się jasnym, prawie białym rzęsom drugiego żołnierza. Zbiera w ustach flegmę i spluwa, obserwując tor lotu zielono-żółtej kuli. Czuje, że znów zbliża się czerwonka.
- Jestem... - Matt tymczasem odzywa się wreszcie, a jego melodyjny głos zdaje się obejmować ciszę, nie przerywając jej. - Pedałem. Parówą. Ciotą - dwa ostatnie określenia wypowiada pewniej, wykrzywiając wargi z niechęcią.
Tennyson patrzy na niego, a rozszerzone zdziwieniem źrenice przypominają rany w zapadniętej twarzy. Sztywnieje. W jego oczach Matt dostrzega cień obrzydzenia. To takie typowe. Udaje, że niczego nie zauważył, zwłaszcza, że już po chwili Tennyson siedzi zwyczajnie, spokojnie lustrując jego twarz. Podobno gdy na froncie dowiedział się o śmierci brata i zobaczył przywleczone przez dwóch żołnierzy ciało, wydał z siebie jeden, urywany krzyk, by moment później zostawić na polu przebite kulami zwłoki i spokojnym głosem dyskutować na temat spornych kwestii wcielania w życie nowej taktyki. Ale może to tylko plotka.
Kiedy Matt rozmyśla o tamtym dniu i o Tennysonie, Tennyson myśli o nim. Zastanawia się. Wie, że Matt nie pasuje do obozu. Tennyson nie ma pojęcia, jak się tu znalazł i czemu. Tennyson wie tylko, że Matt tu nie pasuje. Bo jest poetą. Nie rozmawia z chłopakami, a kiedy już mówi, to nie ich językiem. On gada jak nawiedzony uczony. Może nawet zna łacinę. Nigdy nie przyłącza się, jak chłopaki opowiadają o dziewczynach, które czekają za morzem i z których są niesamowite dupy. Nie licytuje ostatnich drogich rzeczy, których chyba zresztą nie posiada. Często gapi się na niebo. I nie narzeka na kurewskie warunki, choć nie wydaje się być z nimi pogodzony. W jego, tak samo jak inne wychudzonej, szarej twarzy jest coś, czego nie ma w tamtych.
Tennysona zaskakuje wyznanie Matta, ale oczywiście momentalnie maskuje wstrząs. Tak jak wtedy, na froncie, kiedy kumple przywlekli strzęp ciała w mundurze, który nie mógł być jego bratem... W obozie jest oczywiście grupa pedałów. Niektórym skurwielom kita odwala z braku kobiet. Ale Tennyson nigdy nie słyszał, by ktoś przyznawał się do tego tak otwarcie. Dlatego teraz naprawdę, nie tylko z życzliwości, chce usłyszeć historię, która właśnie się rozpoczyna.
- Wszystko zaczęło się, kiedy byłem dzieciakiem. Nie miałem więcej niż dziesięć lat, a splot przypadków sprawił, że zostałem przyjacielem Erica. Tego, który nigdy nie miał kolegów, nie ćwiczył na zajęciach sportowych i nie stał się ofiarą szkolnych prześladowców, choć, wedle wszelkich prawideł życia, powinien. A jednak, z niezrozumiałych dla mnie wówczas względów, Ericowi nikt nie dokuczał. Może właśnie to sprawiało, że czułem się dumny, będąc jego przyjacielem.
Nie będę opisywał, jak do tego doszło. Może nie potrafię, choć przypuszczalnie po prostu nie pamiętam lub nie chcę pamiętać, jak los powoli zaciskał krąg wokół nas, sprawiając, że musieliśmy to przeżyć. To, o czym może nie potrafię zapomnieć, choć przypuszczalnie po prostu nie umiem nie pamiętać. A wierz mi, to diametralna różnica. Może moje wspomnienia błękitnieją pod presją uczuć, może dopisuję szczegóły, mylę daty lub odnoszę się do głosu własnego serca ze zbyt dużą dozą patosu. Nie miej mi za złe wzruszenia w chwili powrotu do przeszłości.
Gdy do tego doszło, siedziałem na wypastowanych panelach jego pokoju. Przez krótkie, bure firanki z ciężkiego materiału z trudem przedzierały się promienie zachodzącego słońca. Oświetlały twarz Erica, podkreślając różaną poświatą jego usta, gdy mówił:
- Jestem stary i zmęczony. Robię się coraz starszy, umieram z każdą sekundą. A ciągle nie wiem - nie patrzył na mnie, wzrok utkwił daleko, poza oknem, poza słońcem, poza czymkolwiek, co pozostawało dla mnie widzialne. Odkąd pamiętam, zawsze mówił w ten sposób. Nie tak, jak każdy inny dziesięcioletni chłopak. Początkowo się go bałem, a z czasem zauważyłem, że coraz częściej mówię tak, jak on.
- To przez... Poprzez. Poprzez niego zostałeś... - Tennyson wykonuje obrazowy gest w okolicy krocza.
- Możliwe - Matt odpowiada spokojnym szeptem, jak gdyby udzielał niedbałego komentarza na temat pogody.
- I... Poetą? - Tennyson pyta, nie zauważając, że po raz pierwszy na głos wypowiada pseudonim, który wymyślił dla Matta. Nie otrzymuje odpowiedzi.
- Jestem coraz starszy - kontynuował Eric. - On ciągle przelewa we mnie swoją starość. Czyni ze mnie kogoś lub coś. Później niszczy za to, że się tym stałem. Jestem coraz starszy, a ciągle nie wiem. Czy to grzech? - zwrócił się nagle do mnie, tak że czułem na sobie prawie namacalny dotyk jego wzroku. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez krótką chwilę miałem wyrzuty sumienia. Nie byłem dobrym przyjacielem, skoro nie potrafiłem pomóc przyjacielowi. Eric często powtarzał, że nie wie. Czego? I czemu tak bardzo tego pragnął?
- Jesteś dobrym chłopcem - mówiłem zgodnie z tym, co myślałem. Patrzył na mnie. Dostrzegłem cień uśmiechu na jego twarzy.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Pewnie. Nie ciągniesz dziewczynek za włosy i nie bijesz się z szóstakami. Co ktokolwiek może ci mieć do zarzucenia?
- Ja ciągle nie wiem.
Za oknem słychać było szmer deszczu. Ponury dom Erica wydał mi się nagle jednocześnie odpychający i przytulny. Wpadłem w coś w rodzaju transu, co zdarzyło się pierwszy raz w moim życiu. Nie chciałem, żeby ta chwila się skończyła. Nie chciałem, żeby skończył się deszcz i zachód słońca. Pragnąłem zatrzymać wskazówki zegara, siedzieć obok Erica i patrzeć na niego do końca świata. Z dziwnego otępienia wyrwało mnie spazmatyczne drgnięcie. Poczułem, jak przyciska palec do moich warg. Robił tak już wcześniej wiele razy, tylko po to, by za chwilę odrywać go i z zainteresowaniem obserwować, jak blade od dotyku miejsce momentalnie odzyskuje barwę. Ale teraz chodziło o coś innego. Eric usłyszał kroki. Jego ojciec stał tuż za zamkniętymi drzwiami.
Bezszelestnie wślizgnąłem się pod biurko, gdzie od zawsze leżał stos pozwijanych szmat. Klamka powoli opadła i do pokoju wszedł mężczyzna. Był bardzo duży - wysoki, masywny i ciężki. Miał grube, zrośnięte brwi, ciemną skórę, całkiem inną od skóry swojego syna, małe oczy i silne ręce. Zawsze nosił poplamiony podkoszulek i szerokie spodnie. Wszedł, rozejrzał się po wnętrzu pokoju i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Usłyszeliśmy, że wychodzi z domu i po kilku minutach mogłem wyjść z ukrycia. Odkąd pamiętam, uciekałem przed ojcem Erica. Widział mnie tylko raz, kiedyś, gdy rozmawialiśmy na podwórku. Nie wiedziałem, co się później działo, ale domyślałem się, że ma to związek z tym, że twarz Erica jest tak bardzo przezroczysta, a on tak bardzo nie chce przebierać się na zajęcia sportowe.
Tamtego dnia przełamałem milczenie. Tamtego dnia wszystko było inaczej. Wyszedłem na czworakach z kryjówki.
- Dlaczego tak jest? - spytałem.
- Nie mogę mieć przyjaciela.
- Dlaczego? - jednocześnie byłem ciekawy, zaniepokojony tonem jego głosu i szczęśliwy. Eric tak rzadko nazywał mnie przyjacielem.
- Ojciec... - nigdy nie mówił o nim "tata". - Ojciec jest moim jedynym... Przyjacielem.
- A ty chciałbyś, żeby było inaczej? - spytałem z typową domyślnością dziesięciolatka, prawidłowo rozszyfrowując sposób, w jaki wymówił ostatnie słowo.
- Nie wolno mi chcieć - wolno pokręcił głową. - Nie wolno. Ja wciąż nie wiem.
Pamiętam, że po raz pierwszy byłem wtedy zły na Erica. Po raz pierwszy chciałem go uderzyć, choć oczywiście tego nie zrobiłem. Nie wolno mu było opowiadać takich głupot. Dlaczego nie mógł być inny? Dlaczego nie mógł przebierać się na wf, śmiać z kolegami, bić na niby i łapać kijanek do słoika? Poderwałem się z miejsca.
- Przestań! - rzadko kiedy krzyczałem tak głośno. - Nie masz prawa tak mówić! Bo jesteś moim przyjacielem! Nie jesteś tylko jego, mój też jesteś! I w ogóle, jesteś jak ten zachód słońca. Nigdy cię nie zrozumiem, bo sam nie jestem zachodem. Ale gdybyś chociaż spróbował mi w tym pomóc, mógłbym być szybą, kałużą, czymkolwiek... I przestałoby ci przeszkadzać, że nie jestem zachodem, bo...
Sam nie wiedziałem, co mówię. Język mi się plątał, a na policzki wystąpiły ciemne rumieńce. Byłem zły. Prysnął magiczny nastrój, bo Eric wszystko zepsuł. Albo jego ojciec, co za różnica. Wyczerpany krzykiem, opadłem na podłogę, wbiłem wzrok w ścianę i założyłem ręce. Taki zły...
- Nie przeszkadza mi to.
Głos Erica był miękki i tak spokojny, jakbym przed chwilą nie wybuchnął, nie obraził go i jakby wszystko było takie, jak zawsze. A przecież nie było.
- Nie przeszkadza mi to - powtórzył i dopiero wtedy na niego spojrzałem.
Miał w oczach tak wielki smutek, że coś zakłuło mnie w piersi, w okolicy serca.
Natychmiast zacząłem żałować. Czułem się jak zbrodniarz. Deszcz szemrał coś cicho za oknem. Krótkie firanki z ciężkiego materiału nie przepuszczały do wnętrza światła gwiazd, o ile jakieś pokazały się wtedy na niebie, a w pokoju panowała prawie całkowita ciemność. Przez kilka chwil trwaliśmy w milczeniu. Patrzyłem na Erica i wydawało mi się, że różany blask, pomimo że słońca dawno już zaszło, zatrzymał się w jego oczach. Nie wiedziałem, dlaczego i po co to robię. Pochyliłem się i pocałowałem go w usta.
- Czemu to zrobiłeś?
- Bo cię lubię - powiedziałem po prostu. To było takie łatwe.
Tego dnia nie rozmawialiśmy więcej, a ja wieczorem dostałem wypieków i gorączki. Mama przez całą noc zwilżała mi czoło mokrą chustką. Przez kilka dni miałem nie wychodzić z domu.
*
Mniej więcej tydzień po tym wydarzeniu, kiedy nadal leżałem w łóżku, odzyskując siły po przebytej chorobie, mój młodszy brat przekazał mi wiadomość od Erica. Chciał się ze mną spotkać, koniecznie. Nie kłamał nigdy, więc wiedziałem, że sprawa jest ważna. Wciąż słaby, wstałem z łóżka, wymknąłem się z domu i pobiegłem do niego. To było oczywiste, skoro mnie prosił. Gdy przyszedłem, stał na ganku. Był lekko zarumieniony, a mimo to jego twarz wydała mi się jeszcze bardziej przezroczysta niż zwykle. Pod okiem miał fioletowo-czerwony ślad, z którego po przezroczystym policzku biegła wąska, nieprzezroczysta stróżka zakrzepłej krwi.
- Co się stało? - zdołałem wykrztusić.
- Nieważne - Eric uśmiechnął się szeroko i zaśmiał. Nigdy nie zapomnę tego śmiechu. W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że przez cały okres trwania naszej przyjaźni nigdy go nie słyszałem. Aż do wtedy.
- Co jest ważne? - przyglądałem mu się badawczo, zapominając o własnym wyczerpaniu.
- Że już wiem - uśmiech nie schodził mu z twarzy, a ciemne oczy pozostawały błyszczące i roześmiane. Coś stuknęło za wejściowymi drzwiami. Eric pochylił się i pocałował mnie. Jego usta miały smak czekolady. I czegoś jeszcze. Zakręciło mi się w głowie. Usłyszałem kroki i skrzypnięcie drzwi. Eric odsunął się ode mnie i szepnął, nie przestając się uśmiechać:
- Idź, Matt.
W progu stał jego ojciec. Miał na sobie poplamiony podkoszulek i luźne spodnie, a w ręku trzymał szklany przedmiot. Ryk, jaki wtedy z siebie wydał, nie przypominał niczego, co znałem ani słyszałem kiedykolwiek - wcześniej i później. Pamiętam, że widziałem, jak kieliszek roztrzaskuje się na drzwiach, pozostawiając na białej koszulce Erica mokry ślad czerwonego wina, jak powstaniec z urwaną głową, znaczący w ostatnim pożegnaniu wilgotną ziemię zniczem krwi i wiązanką wnętrzności. Pamiętam, że biegłem. Uciekałem, uciekałem jak najdalej stamtąd. Słyszałem, jak Eric się śmiał. Jak śmiał się do końca.
- Skończyłem.
Tennyson przez chwilę szuka odpowiednich słów.
- Co się stało z Ericem?
- Ojciec zatłukł go na śmierć.
Tennyson krzywi się lekko, co mogłoby być uznane za wyraz współczucia, lecz Matt wie doskonale, że jest jedynie chwilowym odbiciem zdziwienia, wywołanym rzeczowym zakończeniem i dźwiękiem potocyzmu w jego ustach. W obozie nikt od dawna nie współczuje nikomu.
- Nigdy nie powiedział ci, że cię, no wiesz... - Tennyson niezgrabnie układa zdania, a przez gardło nie może mu przejść wyznanie miłości. - Tych dwóch słów, nie? Stąd cholernie ci szkoda. No i że nie poruchałeś, nie? Tak się u was mówi? - Tennyson śmieje się krótko i nerwowo.
Powietrze przecina ostry głos Matta.
- Powiedział.
- Ale...
- Powiedział, że już wie.
- Tęsknisz za nim? - Tennyson nie wie, czemu zadaje to pytanie i jakiej oczekuje odpowiedzi.
- Tak - mówi po prostu poeta i w baraku zapada cisza.
Matt patrzy w okno, a Tennyson czuje wstyd. Że nazywał swoją dziewczyną czekającą za morzem dobrą dupą. Że licytował ostatnie pamiątki, a nawet, że narzekał na kurewskie warunki, choć to przecież normalne. Przez chwilę ma ochotę zejść z łóżka i objąć poetę, tak po przyjacielsku. Rezygnuje jednak. „Poza tym to pedał” – przypomina sobie.
Odwraca się na drugi bok i wbija wzrok w ścianę. Gdzieś tam toczy się teraz wojna, a ludzie nie wiedzą, o co walczą. Ten tutaj… On wiedział. A Tennyson uświadamia sobie, że jest coraz starszy i ciągle nie wie.
Po chwili odpycha od siebie skłębione myśli, spluwa ciemnozieloną flegmą i zasypia.
Ale wstyd nie zamierza zasnąć razem z nim.
2
Czołem,
Na weryfikacji się nie znam, ale mogę podzielić się wrażeniami zwykłego szarego czytacza :wink: Otóż, podobało mi się. Tekst mnie wciągnął, aż do ostatnich zdań czytałem go z niesłabnącą ciekawością. Historia przypomniała mi nieco Spóźnione wyznania Johna Boyle'a, a ta książka bardzo przypadła mi do gustu. Sposób narracji czasami sprawiał pewne problemy, choć zdecydowanie podobały mi się niektóre chwyty językowe:
Język wydaje się nieco trudny, tekst trzeba czytać powoli, w dużym skupieniu.
Dużą uwagę zwróciły kreacje bohaterów, są bardzo wyraźne i dobrze skonstruowane.
Zapewne profesjonalną ocenę wraz z bardziej merytoryczną opinią zaserwują Ci weryfikatorzy, ja mogę jedynie jeszcze raz powtórzyć - tak, podobało się, z chęcią przeczytam Twoje następne teksty :wink:
Na weryfikacji się nie znam, ale mogę podzielić się wrażeniami zwykłego szarego czytacza :wink: Otóż, podobało mi się. Tekst mnie wciągnął, aż do ostatnich zdań czytałem go z niesłabnącą ciekawością. Historia przypomniała mi nieco Spóźnione wyznania Johna Boyle'a, a ta książka bardzo przypadła mi do gustu. Sposób narracji czasami sprawiał pewne problemy, choć zdecydowanie podobały mi się niektóre chwyty językowe:
Znalazłoby się tego jeszcze trochęMatthew rzuca długie, nieobecne spojrzenie nieprzeniknionej ciemności za wąskim pasmem okna, oddzielającym brud baraku od brudu nocy.

Język wydaje się nieco trudny, tekst trzeba czytać powoli, w dużym skupieniu.
Dużą uwagę zwróciły kreacje bohaterów, są bardzo wyraźne i dobrze skonstruowane.
Zapewne profesjonalną ocenę wraz z bardziej merytoryczną opinią zaserwują Ci weryfikatorzy, ja mogę jedynie jeszcze raz powtórzyć - tak, podobało się, z chęcią przeczytam Twoje następne teksty :wink:
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
3
Nie napisałem na forum nic od około pięćdziesięciu lat, ale czytam sobie czasem wrzucone teksty - i rzadko nachodzi mnie ochota, żeby się wypowiedzieć, bo nie chce mi się robić gigantycznych opracowań, w czym przodują niektórzy weryfikatorzy-stachanowcy. Teraz też mi się nie chce, a może po prostu nie umiem, łapać powtórzeń, nietrafnych sformułowań i i zagubionych znaków interpunkcyjnych, ale wychodzę z założenia, że liczy się co innego - emocje.
Pod tym względem mi się podoba - mamy wojnę, brud, ciemność (może nawet trochę zbyt podkreślana, najpierw mowa o "nieprzeniknionej ciemności" za oknem, potem o "oświetlonym ciemnością" profilu bohatera), ale głębia kryje się w zwierzeniach bohatera i potrafię sobie wyobrazić taką rozmowę dwóch facetów na nienazwanej wojnie, która przecież nigdy się nie zmienia. Dwa plany, które dobrze ze sobą współgrają, co widać też w końcówce.
Narracja jest nieśpieszna, staranna, postaci dobrze zarysowane, historia oczywiście nie porywa, ale nie taka jest jej rola. Widzę w tym tekście sporo refleksji, smutku i celności spostrzeżeń, a to cechy, które bardzo sobie cenię. Również przeczytałbym więcej.
Pod tym względem mi się podoba - mamy wojnę, brud, ciemność (może nawet trochę zbyt podkreślana, najpierw mowa o "nieprzeniknionej ciemności" za oknem, potem o "oświetlonym ciemnością" profilu bohatera), ale głębia kryje się w zwierzeniach bohatera i potrafię sobie wyobrazić taką rozmowę dwóch facetów na nienazwanej wojnie, która przecież nigdy się nie zmienia. Dwa plany, które dobrze ze sobą współgrają, co widać też w końcówce.
Narracja jest nieśpieszna, staranna, postaci dobrze zarysowane, historia oczywiście nie porywa, ale nie taka jest jej rola. Widzę w tym tekście sporo refleksji, smutku i celności spostrzeżeń, a to cechy, które bardzo sobie cenię. Również przeczytałbym więcej.
4
Ogólnie tekst jest przekonujący, wiarygodny. Ciężki klimat towarzyszy od początku do końca.
Podobało mi się powtórzenie ze wstepu, użycie tych samych określeń co do historyj na wojnie i w obozach przez to styl odrazu rzuca sie w oczy. Jednak pointa nie narzuciła mi się sama, musiałem pogłówkować i zrozumiałem, że Matt uważa że to wstyd i grzech być gejem nad czym Erik głowił się przez swoje całe krótkie życie.
Tekst trzeba czytac uważnie, bo jest literacko z polotem, dużo poetyckich szczegółowych zbliżeń ale metafor jakby mniej. Nie mam pewności ale opowiadanie swoją plastycznością przypomniało mi amerykańskie filmy o tej tematyce, jak "Papilon" i "Tajemnica Brokeback Mountain".
Analiza , nakreślenie przyczyny czemu Matt stał się gejem i poetą, jest ciekawa i może nawet trafna, czyli przez lęk i przemoc w domu Erica. Nie mogę przełknąć tylko motywu, że ojciec zabił syna. Ale co ja tam wiem, może tak się zdarzyło gdzieś kiedyś w świecie z "tego powodu".
Podobało mi się powtórzenie ze wstepu, użycie tych samych określeń co do historyj na wojnie i w obozach przez to styl odrazu rzuca sie w oczy. Jednak pointa nie narzuciła mi się sama, musiałem pogłówkować i zrozumiałem, że Matt uważa że to wstyd i grzech być gejem nad czym Erik głowił się przez swoje całe krótkie życie.
Tekst trzeba czytac uważnie, bo jest literacko z polotem, dużo poetyckich szczegółowych zbliżeń ale metafor jakby mniej. Nie mam pewności ale opowiadanie swoją plastycznością przypomniało mi amerykańskie filmy o tej tematyce, jak "Papilon" i "Tajemnica Brokeback Mountain".
Analiza , nakreślenie przyczyny czemu Matt stał się gejem i poetą, jest ciekawa i może nawet trafna, czyli przez lęk i przemoc w domu Erica. Nie mogę przełknąć tylko motywu, że ojciec zabił syna. Ale co ja tam wiem, może tak się zdarzyło gdzieś kiedyś w świecie z "tego powodu".
5
Tekst bardzo dobry, acz nieco trudny - tak jak zauważono na początku. Obrazowy i malowniczy. Czytając fragment można zasymilować się z bohaterem, poczuć jego żal, tęsknotę i odosobnienie. Najbardziej spodobało mi się zakończenie i wpłynęło najmocniej na moje emocje.
Bardzo fajnie.
Pozdrawiam
Bardzo fajnie.
Pozdrawiam

6
Hej!
Pierwszy akapit mnie odrzucił (nie lubię takich początków - mało precyzyjnych, bezpłciowych), ale potem już przeczytałem całość z zainteresowaniem. Udało Ci się wykreować jedną fajną postać (Tennyson) i kilka banalnych (inteligent (poeta)-gej, ojczym-bokser, brakuje tylko pijaka-złodzieja). Podobał mi się styl opowiadania (bardzo plastyczny) i szkatułkowa konstrukcja całości -- widać w tym sprawną, przemyślaną realizację pomysłu. A i jeszcze jedno: urzekło mnie zakończenie opowieści uciętej jednym słowem jak nożem -- niby historia jeszcze się toczy, gdy pada krótkie, rzeczowe Skończyłem.
Pierwszy akapit mnie odrzucił (nie lubię takich początków - mało precyzyjnych, bezpłciowych), ale potem już przeczytałem całość z zainteresowaniem. Udało Ci się wykreować jedną fajną postać (Tennyson) i kilka banalnych (inteligent (poeta)-gej, ojczym-bokser, brakuje tylko pijaka-złodzieja). Podobał mi się styl opowiadania (bardzo plastyczny) i szkatułkowa konstrukcja całości -- widać w tym sprawną, przemyślaną realizację pomysłu. A i jeszcze jedno: urzekło mnie zakończenie opowieści uciętej jednym słowem jak nożem -- niby historia jeszcze się toczy, gdy pada krótkie, rzeczowe Skończyłem.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
7
No cóż, przyznaję, że opowiadanie napisane jest sprawnie, czyta się je całkiem gładko, widać, że konstruowanie całości dość złożonej - przeplatanie teraźniejszości i przeszłości, narracji trzecioosobowej, dialogu i monologu nie sprawiło Ci większych problemów, jednak jako całość ten tekst mnie nie przekonał. Zaczęło się już od pierwszego zdania:
Obozy jenieckie są zgodne z ius in bello, więc nawet pewne regulacje prawne za nimi stoją.
Te okrągłe zdania o wojnie, obozie, teatrze są wprowadzeniem tyleż kunsztownym, co zbędnym, gdyż swoją historię Matt mógłby opowiedzieć w zupełnie innych okolicznościach i komuś innemu, wojna nie jest tu żadną przyczyną sprawczą. I o wiele chętniej przeczytałabym, DLACZEGO on to opowiada. Z nudów? Bo nie mają co robić w tym baraku? Facet, który sam wobec siebie używa określeń mocno pogardliwych (pedał, ciota, parówa), z własnej woli i właściwie bez powodu zwierza się z tego drugiemu facetowi? Ot, tak sobie, bo o czymś trzeba mówić? Mogę zrozumieć taką nie umotywowaną szczerość w pociagu czy w barze, z którego w każdej chwili można wyjść, ale jednak nie w zamkniętej (w przenośni i dosłownie) społeczności mężczyzn, gdzie taka deklaracja bardzo łatwo może stać się powodem szykan. Coś musi skłaniać człowieka, żeby tak się odsłonił i naprawdę chciałbym się dowiedzieć, co.
C.D.N.
Otóż nie. Ludzie, którzy przeżyli wojnę, bardzo często wspominają, że właśnie słuchanie "historii" miało dla nich ogromne znaczenie, a ci, którzy potrafili opowiadać, byli bardzo pożądanym towarzystwem, niezależnie od tego, czy opowiadali przeczytane książki, czy własny podkoloryzowany życiorys, czy baśnie zasłyszane w dzieciństwie. Różnie można to zjawisko tłumaczyć, ten post nie jest odpowiednim miejscem do tego, lecz dotyczyło ono zarówno żołnierzy na froncie, jak i cywilów. Może, gdybym przeczytała, że Na wojnie indywidualne losy nikogo nie obchodzą, łatwiej bym to przełknęła, chociaż to jest akurat truizm, ale przynajmniej ma w sobie więcej prawdy.Weneda pisze:Na wojnie historie nikogo nie obchodzą.
A tego to nie rozumiem.Weneda pisze:Nikogo, poza tymi, dla których stanowią jedyne wspomnienia.
A znamy jakieś ślubne dzieci wojny?Weneda pisze:Obóz to nieślubne dziecko wojny. Jej pierworodny, jej odrzucony.
Obozy jenieckie są zgodne z ius in bello, więc nawet pewne regulacje prawne za nimi stoją.
Zasadniczo, rzadko ingeruję w metafory, bo cóż, autor ma inny typ wyobraźni, niż ja, ale historia przecinająca powietrze... Podobno dobra metafora jest obrazem, który bez trudu można zobaczyć. Zobaczyłam. I nie był to dobry obraz.Weneda pisze:W obozowym baraku, tkwiącym pomiędzy gdziekolwiek a kiedykolwiek, właśnie w tej chwili powietrze przecina historia.
Te okrągłe zdania o wojnie, obozie, teatrze są wprowadzeniem tyleż kunsztownym, co zbędnym, gdyż swoją historię Matt mógłby opowiedzieć w zupełnie innych okolicznościach i komuś innemu, wojna nie jest tu żadną przyczyną sprawczą. I o wiele chętniej przeczytałabym, DLACZEGO on to opowiada. Z nudów? Bo nie mają co robić w tym baraku? Facet, który sam wobec siebie używa określeń mocno pogardliwych (pedał, ciota, parówa), z własnej woli i właściwie bez powodu zwierza się z tego drugiemu facetowi? Ot, tak sobie, bo o czymś trzeba mówić? Mogę zrozumieć taką nie umotywowaną szczerość w pociagu czy w barze, z którego w każdej chwili można wyjść, ale jednak nie w zamkniętej (w przenośni i dosłownie) społeczności mężczyzn, gdzie taka deklaracja bardzo łatwo może stać się powodem szykan. Coś musi skłaniać człowieka, żeby tak się odsłonił i naprawdę chciałbym się dowiedzieć, co.
C.D.N.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
8
Widzę, że Rubia ma zamiar kontynuować (za co z góry jestem już wdzięczna), tymczasem postaram się odpowiedzieć na obecne opinie.
Vanoge,
cieszy mnie fakt, że spodobały Ci się kreacje bohaterów oraz mój język, momentami zawiły. Dziękuję za ocenę (;
Wizimir,
słusznie określiłeś wojnę "nienazwaną". Nie czuję się w najmniejszym stopniu kompetentna do opisywania wojennych przeżyć; pozostawiam to ludziom, którzy wiedzą na ten temat więcej ode mnie bądź/i doświadczyli na własnej skórze czegoś, co ja mogłabym sobie tylko nieudolnie wyobrażać. Dlatego tłem mojej historii jest jakikolwiek obóz, nieokreślony w czasie i przestrzeni. Nieokreślona wojna, o której nie wiemy nic prócz tego, że ludzie ją wymyślili, żeby bawić się w zabijanie. Dziękuję za Twoją opinię, mam nadzieję, że niebawem będziesz miał okazję przeczytać coś więcej.
major sedes (fajny nick),
Weronika,
dziękuję, budzić emocje to moje pisarskie (na razie grafomańskie) zadanie.
Filip,
Rubia,
Vanoge,
cieszy mnie fakt, że spodobały Ci się kreacje bohaterów oraz mój język, momentami zawiły. Dziękuję za ocenę (;
Wizimir,
słusznie określiłeś wojnę "nienazwaną". Nie czuję się w najmniejszym stopniu kompetentna do opisywania wojennych przeżyć; pozostawiam to ludziom, którzy wiedzą na ten temat więcej ode mnie bądź/i doświadczyli na własnej skórze czegoś, co ja mogłabym sobie tylko nieudolnie wyobrażać. Dlatego tłem mojej historii jest jakikolwiek obóz, nieokreślony w czasie i przestrzeni. Nieokreślona wojna, o której nie wiemy nic prócz tego, że ludzie ją wymyślili, żeby bawić się w zabijanie. Dziękuję za Twoją opinię, mam nadzieję, że niebawem będziesz miał okazję przeczytać coś więcej.
major sedes (fajny nick),
Starałam się tuszować prawdę o domu Erica niedopowiedzeniami. Dlaczego ojciec go zabił. Dlaczego się nad nim znęcał. Pozostawiam ten aspekt czytelniczej intuicji, jednak nie opierałabym się wyłącznie na odmiennej orientacji syna. W zachowaniu ojca miała przejawiać się zazdrość, chęć posiadania - i te dopiero miały owocować skierowaną w stronę Erica przemocą.Nie mogę przełknąć tylko motywu, że ojciec zabił syna. Ale co ja tam wiem, może tak się zdarzyło gdzieś kiedyś w świecie z "tego powodu".
Interesująca konkluzja (: Cieszy mnie, że przemyślałeś ten tekst. Bardzo dziękuję za ocenę.nad czym Erik głowił się przez swoje całe krótkie życie
Weronika,
dziękuję, budzić emocje to moje pisarskie (na razie grafomańskie) zadanie.
Filip,
O pierwszym akapicie szerzej wypowiem się za moment, jednak przyznaję, że miałam (i wciąż mam) względem niego wątpliwości. Cieszę się, że nie zrezygnowałeś z lektury. W mojej skromnej opinii ojciec Erica jest bardziej "złożony", niż wskazywałoby na to określenie "ojczym-bokser". Matt jako gej-poeta-inteligent faktycznie może wpisuje się w pewien schemat. Próbowałam uzasadnić sposób jego zachowywania się, wysławiania. Dużą radość sprawiła mi Twoja wzmianka o szkatułkowej konstrukcji. Dziękuję za wszystkie słowa.Pierwszy akapit mnie odrzucił
Rubia,
Taka była moja zasadnicza intencja, wypowiedziana w nieodpowiedni sposób. Jeśli chodzi o bohaterów, założyłam, że znajdują się na "etapie" zobojętnienia wobec życia poza obozem, w momencie koncentrowania całej uwagi na rzeczywistości, w jakiej się znaleźli. Masz rację, żeMoże, gdybym przeczytała, że Na wojnie indywidualne losy nikogo nie obchodzą, łatwiej bym to przełknęła
Źle się wyraziłam, mając na myśli skupienie na sobie, brak współodczuwania (choć to również zbyt ogólne stwierdzenia) (nie mogę się wysłowić).słuchanie "historii" miało ogromne znaczenie
Niezgrabne zdanie. Historie obchodzą tych, do których należą. Pozostają czymś, czego nikt im nie odbierze, dlatego są ważne, bywają odświeżane.Nikogo, poza tymi, dla których stanowią jedyne wspomnienia.
A tego to nie rozumiem.
Mój błąd.A znamy jakieś ślubne dzieci wojny?
Obozy jenieckie są zgodne z ius in bello, więc nawet pewne regulacje prawne za nimi stoją.
Mnie się podoba (: Widocznie wyobrażamy sobie w inny sposób, zastanowię się nad tym.Zobaczyłam. I nie był to dobry obraz.
Długo myślałam nad całkowitą rezygnacją z tegoż wstępu. Dlatego nie będę się spierać, prawdopodobnie masz rację.okrągłe zdania o wojnie, obozie, teatrze są wprowadzeniem tyleż kunsztownym, co zbędnym
Może raczej powtarzanych z ironią określeń, nagminnie używanych przez otoczenie? (taki był zamysł)Facet, który sam wobec siebie używa określeń mocno pogardliwych
Napomknęłam jedynie o "inności" Tennysona, przechodzącego ponad sprawami szokującymi, choćby tymi z rzędu najgorszych. Słuszna uwaga, mogłam rozwinąć ten wątek, dziękuję za zwrócenie uwagi.nie w zamkniętej (w przenośni i dosłownie) społeczności mężczyzn, gdzie taka deklaracja bardzo łatwo może stać się powodem szykan. Coś musi skłaniać człowieka, żeby tak się odsłonił i naprawdę chciałbym się dowiedzieć, co
9
Kiedy właśnie się nie zaczęło. Matt przecież sam nie jest pewien, czy przyjaźń z Erikiem była zwiastunem jego homoseksualizmu. Lepiej brzmiałoby proste To zdarzyło się, kiedy byłem dzieciakiem. Sytuacja jest wtedy otwarta.Weneda pisze:- Wszystko zaczęło się, kiedy byłem dzieciakiem.
Oj... Patosu rzeczywiście tutaj zbyt wiele. Przełóż to na język, jakim mówi współczesny, młody mężczyzna. Zwłaszcza to ostatnie zdanie jest jakby żywcem wyjęte z tyrady wiekowego starca z dziewiętnastowiecznej powieści.Weneda pisze: Może nie potrafię, choć przypuszczalnie po prostu nie pamiętam lub nie chcę pamiętać, jak los powoli zaciskał krąg wokół nas, sprawiając, że musieliśmy to przeżyć. To, o czym może nie potrafię zapomnieć, choć przypuszczalnie po prostu nie umiem nie pamiętać. A wierz mi, to diametralna różnica. Może moje wspomnienia błękitnieją pod presją uczuć, może dopisuję szczegóły, mylę daty lub odnoszę się do głosu własnego serca ze zbyt dużą dozą patosu. Nie miej mi za złe wzruszenia w chwili powrotu do przeszłości.
Czego pragnął? Logiczne byłoby: I czemu tak bardzo pragnął wiedzieć?Weneda pisze:Eric często powtarzał, że nie wie. Czego? I czemu tak bardzo tego pragnął?
Tak może powiedzieć dorosły do dziecka, lecz nie chłopak do kolegi-równolatka.Weneda pisze:- Jesteś dobrym chłopcem - mówiłem zgodnie z tym, co myślałem.
- Przecież ty jesteś dobry - zapewniłem go. Nie "mówiłem", gdyż powinnaś użyć czasu przeszłego dokonanego, ale wtedy "powiedziałem" rymowałoby się z "myślałem". Można to, oczywiście, jeszcze inaczej wyrazić.
Odwróć kolejność: Chyba najpierw Eric dotknął warg Matta i to właśnie wyrwało go z otępienia.Weneda pisze:Z dziwnego otępienia wyrwało mnie spazmatyczne drgnięcie. Poczułem, jak przyciska palec do moich warg.
Nie bardzo się to klei. Skoro Matt widział tylko raz tego ojca twarzą w twarz, nie wiedział, co się później działo (a właściwie czemu coś miało się dziać?), to dlaczego łączy z nim zachowanie Erica i jego przezroczystą twarz? Wiem, że sugerujesz w ten sposób, że ojciec jest brutalny i zapewne bije syna, ale równie dobrze Eric mógł się wstydzić tego, że jest chuderlawy i chorowity ("przezroczysta twarz" to objaw anemii). Niestety, sam mało zachęcający wygląd ojca nie wystarcza, żeby zrobić z niego brutala. Gdyby wtedy wyprosił Matta z podwórka albo powiedział synowi coś nieprzyjemnego, byłoby to o wiele lepszym świadectwem jego charakteru.Weneda pisze:1. Odkąd pamiętam, uciekałem przed ojcem Erica. Widział mnie tylko raz, kiedyś, gdy rozmawialiśmy na podwórku. Nie wiedziałem, co się później działo, ale domyślałem się, że ma to związek z tym, że twarz Erica jest tak bardzo przezroczysta, a on tak bardzo nie chce przebierać się na zajęcia sportowe.
Bez komentarza.Weneda pisze:- Nie wolno mi chcieć - wolno pokręcił głową. - Nie wolno. Ja wciąż nie wiem.
Światło gwiazd nigdy nie przenika do wnętrza w taki sposób, jak np. światło księżyca. Niezależnie od tego, czy w oknie są firanki, czy nie, możemy widzieć jedynie świecące punkty na niebie.Weneda pisze:Krótkie firanki z ciężkiego materiału nie przepuszczały do wnętrza światła gwiazd, o ile jakieś pokazały się wtedy na niebie,
Oczy połyskujące różowo czy czerwonawo... brrr. Niech ten blask zostanie na jego policzkach, tak konwencjonalnie.Weneda pisze:wydawało mi się, że różany blask, pomimo że słońca dawno już zaszło, zatrzymał się w jego oczach.
Strużka, od strugi.Weneda pisze:jego twarz wydała mi się jeszcze bardziej przezroczysta niż zwykle. Pod okiem miał fioletowo-czerwony ślad, z którego po przezroczystym policzku biegła wąska, nieprzezroczysta stróżka zakrzepłej krwi.
Kieliszek trzymał, przecież napisałaś to później. Kieliszek jest czymś tak banalnym, że daje się rozpoznać na pierwszy rzut oka.Weneda pisze: w ręku trzymał szklany przedmiot
Ta powstańcza makabra naprawdę jest zdecydowanie na wyrost, w porównaniu z plamą z czerwonego wina na koszuli. Porównania i metafory muszą być adekwatne do sytuacji. Tu całkowicie by wystarczyła jakaś aluzja do krwawej rany.Weneda pisze:widziałem, jak kieliszek roztrzaskuje się na drzwiach, pozostawiając na białej koszulce Erica mokry ślad czerwonego wina, jak powstaniec z urwaną głową, znaczący w ostatnim pożegnaniu wilgotną ziemię zniczem krwi i wiązanką wnętrzności.
Weneda pisze:Słyszałem, jak Eric się śmiał. Jak śmiał się do końca.
Na pewno Eric śmiał się do końca?Weneda pisze:- Co się stało z Ericem?
- Ojciec zatłukł go na śmierć.
I jeszcze odmiana tego imienia: ponieważ "c" wymawiane jest w nim jak "k", w narzędniku będzie "Erikiem".
Ja też nie wiem, w jaki sposób wojna i nieświadomość ludzka dotycząca celu walki wiąże się z historią opowiedzianą przez Matta. Mam wrażenie, że czasem dajesz się ponosić słowom, a nie nad nimi panujesz. Tworzysz wówczas frazy może i efektowne, lecz nie całkiem przystające do opisywanej sytuacji. Mogę się oczywiście mylić, lecz sądzę, że masz tak zwaną "łatwość pisania". Tyle, że to bywa zarówno zaletą, jak i wadą, gdyż słowa, które same się tak zręcznie układają, mogą rozmijać się z tym, co chciałaś przekazać.Weneda pisze: Gdzieś tam toczy się teraz wojna, a ludzie nie wiedzą, o co walczą. Ten tutaj… On wiedział. A Tennyson uświadamia sobie, że jest coraz starszy i ciągle nie wie.
Natomiast duży plus przyznaję za fabułę. Chociaż tę wojenną ramę, skoro w Tobie samej budziła wątpliwości, jednak bym przemodelowała.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.