Od pomysłu do realizacji

1
Mam nadzieję, że nie dubluję w jakiś sposób tematu już istniejącego - nic takiego nie znalazłam, acz mogłam coś przeoczyć. W każdym razie mam taki problem: zwykle utykam na etapie pomysłu i nie jestem w stanie go spisać. Próbuję, próbuję i po prostu nie wychodzi jak trzeba, ciągle podchodzę od innej strony, ale niewiele to pomaga. Być może to bardziej ogólny problem: mistyczny writer's block, brak doświadczenia, [coś innego, co chciałam dodać, ale zapomniałam w międzyczasie - późno już :P]. Niemniej wydaje mi się, że w dużej mierze dzieje się tak dlatego, że owym pomysłom brakuje trzeciego wymiaru. Tych małych-wielkich rzeczy, które nadają światu opowieści realistycznego brzmienia. Otoczenia dla bohaterów, ich przeszłości i przyszłości, oraz tego, żeby coś się działo w ich życiach, a nie tylko codzienne mycie zębów i chodzenie do nudnej pracy.
Wiadomo, każdy z tych elementów to w zasadzie skomplikowane zagadnienie samo w sobie, więc nie chodzi mi o to, by dowiedzieć się tutaj wszystkiego o tym wszystkim. Chciałabym tylko wiedzieć, jakie macie (najlepiej skuteczne) sposoby na wyprowadzenie swojego pomysłu z dusznej piwnicy bez okien na jasny, tętniący życiem świat, w którym wasza milutka idea może uświadczyć co nieco wolności. ;)
Chyba takim najbardziej znanym sposobem - przynajmniej mnie się takim wydaje - jest zadawanie sobie pytań na temat fabuły, opisywanego świata, motywacji bohaterów; ale na źle zadanym pytaniu też można utknąć na długi czas. Więc jak konstruować te pytania, żeby naprawdę były pomocne?
"Był pewien pan w Koźminku,
co strasznie nie lubił kminku.
Raz krzyknął: dość tych kpinek,
ciągle kminek i kminek!
I umarł, jak stał, przy kominku." K.I. Gałczyński

2
Postaw się na miejscu jednego z bohaterów ( niekoniecznie pisząc w pierwszej osobie). Zastanów się co czujesz, co widzisz, słyszysz. A później to opisz.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

3
Poza takim wczuciem się w bohatera można też po prostu zbudować im życiorysy, z tego potrafi wyniknąć wiele zaskakujących drobiazgów wartych opisania :)
Przynajmniej ja tak robię :) staram się swoim bohaterom zbudować życie, rzucić w interakcje, kazać popatrzeć na ten świat, w rezultacie moja podświadomość wydobywa różne elementy, o których może bym nie pomyślał na chłodno :) co nie pasuje, idzie do kosza, ale sporo, naprawdę sporo różności odkrywam w ten sposób :)
Moim zdaniem, po prostu, błędem jest wpuszczenie bohaterów tylko w dekoracje tekstu. Trzeba im dać wyjść poza nie, chociaż potem nie zawsze zostanie to opisane w gotowym tekście. Ale wiedza o tym, co jest poza granicą, pozostanie :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

4
PWP, czyli "pomysł - warsztat - pracowitość" to według mnie trzy elementy składające się na powieść jako całość.

Pierwszy już masz, jeśli jest dobry, to jedna trzecia sukcesu za Tobą.

Drugi - mieć powinnaś ;-) "Obrobić" pomysł w myślach albo zacząć rozpisywać charaktery postaci, albo zrobić plan ze scenami kluczowymi - bo mam nadzieję, że nie należysz do tej grupy piszących, którzy "jeszcze nie wiedzą, jak to się skończy i co będzie po drodze"...

Trzeci element - dziesięć do dwudziestu stron dziennie i po miesiącu czas będzie na pierwsze poprawki ;-)
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

5
Bardzo się ucieszyłam, kiedy przeczytałam odpowiedź Romka Pawlaka, bo mam tak samo - a skoro on, uznany autor, to może i ja kiedyś... (tu się domyślcie :D )

Więc też tak mam - snuję sobie różne myśli niekoniecznie związane z tym, o czym w zasadzie miałam pisać. U mnie fabuły kiełkują z postaci, więc snuję o postaciach.

Kiedyś z ogniem w oczach opowiadałam komuś o postaci, która dosłownie miga w retrospekcji i nie żyje - że jest takiego a takiego wzrostu, ma takie włosy... "Co cię obchodzi jakie ma włosy, skoro nie żyje??" I to właśnie NIE BYŁO dobre podejście - bo mnie te pomysły ciągnęły, dużo bardziej niż problem zasadniczy. I napisałam o tym bohaterze początkowo epizodycznym naprawdę sporo tekstu. Zanim go zabiłam :P

Oczywiście jeżeli pomysł zdryfuje, to trzeba mieć tego świadomość - że to już jest tekst o czym innym. Ale w sumie istotą tworzenia czegoś nowego jest to dryfowanie.

A pisanie 10-20 stron dziennie (mein Gott, a kto ma tyle czasu?? :shock: ) to jest następny etap. OK, ludzie mają najróżniejsze podejście, ale akurat ja (zawsze zaznaczam - piszę tylko o sobie), piszę wtedy, kiedy już wiem, co pisać. U mnie natchniona improwizacja sprawdza się nad wyraz rzadko i tylko w tym JAK a nie CO (czyli już i tak muszę wiedzieć o postaci mniej wiecej wszystko, łącznie z dziwactwami i śmiesznostkami).
Anna Nieznaj - Cyberdziadek
Nocą wszystkie koty są czarne
Gwiezdne wojny: Wróg publiczny

6
Jeśli mam fajny pomysł i nie potrafię się za niego zabrać, czasem stosuję swoją "specjalną" metodę: wynajduję jakąś scenę, która jest kulminacyjna dla tego momentu i/lub którą potrafię spisać, a potem mozolnie dodaję do tego resztę, która do tej sceny prowadzi. Nierzadko owa scena, od której pisanie zacząłem, nadaje się do przeróbki, ale postęp to postęp :)
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis

7
A ja się złapałam na tym, że pomysł jest dla mnie tylko iskierką, zaczynem do chleba. Spisanie przepisu na zaczyn nie da samego chleba. Trzeba go stworzyć. I tym tworzeniem jest dla mnie proces pisania. Dwa ostatnie dni spędziłam praktycznie na pisaniu krótkiej formy. Na nich można łatwo prześledzić u siebie ten proces.

Otóż, wracając do chleba :P, zaczyn był postacią. Wiedziałam, o kim chcę pisać. Nie wiedziałam dlaczego i co chcę opowiedzieć jej ustami (albo narratora wszechwiedzącego). zastanowiłam się więc, co postać ma do powiedzenia, skoro ja jako różowe coś przy komputerze miałam mgliste pojęcie o tym, co chcę powiedzieć. Chleb potrzebował składników. Spisywałam więc pojedyncze zdania, myśli, słowa, miejsca, inne postaci, jedno po drugim. Gdy je przejrzałam, stwierdziłam: "O kurczę, to ma jakiś sens!". Tu uruchomiła się pragnąca logiki część mózgu, która zaczęła to wszystko łączyć. Miałam zaczyn, miałam resztę składników, ba, nawet aż nadto składników, trzeba się było już wziąć za robotę. Wzięłam składnik, który wydał mi się najoczywistszy - mąkę, była gdzieś między smalcem a burakami. Mogłam przez kolejną godzinę wybierać konkretne składniki, ale to nie sprawiłoby, że zjadłabym ten wymarzony chleb. Wzięłam więc mąkę i wsypałam do miski. Dodałam zaczyn. Przez chwilę nic się nie działo. Fajnie, myślę, dodam jajko, jakieś płatki owsiane. Po chwili mąka zaczęła bulgotać. Dodawałam kolejne składniki, miska robiła się coraz bardziej pełna. Ale wciąż to nie był chleb. Gdzieś były przerwy, coś trzeba było przenieść, coś dopisać. Nagle pomyślałam, że chleb z kapustą kiszoną może być całkiem niezły. Poddusiłam ją trochę i dodałam do miski. Zaczęłam ugniatać. Tu poprawić, tam przyciąć, tam ująć, tam dodać. Zrobiło się ciasto. Ale to wciąż nie był chleb. Ciasto musiało wyrosnąć. Przełożyłam je do blaszki i przykryłam ściereczką. Może warto zrobić świeże masło do świeżego chleba, pomyślałam. Na chwilę zapomniałam o cieście i poszłam ubijać masło. Gdy wróciłam, ciasto pięknie wyrosło. Potem wsadziłam je do nagrzanego piekarnika. Wzięłam mały stołeczek i usiadłam naprzeciw małej szybki. Patrzyłam, jak się piecze. Ale czy chleb był już gotowy? Czy mogłam go już skonsumować? Aby to sprawdzić, wsadziłam w niego patyczek. Był mokry. Pozwoliłam mu się jeszcze chwilę podpiecz i sprawdziłam jeszcze raz. Suchy! Wtedy chleb się wyjmuje i czeka aż nieco ostygnie. Potem można go wchłonąć, ciesząc się jego smakiem. I ten piękny, pachnący bochenek niczym nie przypomina tej szarej masy pełnej mikroskopijnych organizmów. Chleb to nie zaczyn, zaczyn to nie chleb - chlebem jest proces. I warto się tym procesem cieszyć, bo jest fascynujący i pełen niespodzianek. Nawet, jeśli jest jedną z nich kiszona kapusta. A w międzyczasie można ubić masło. :P

A tak naprawdę, to trzeba chcieć upiec chleb, bo jeśli chce się tylko zjeść chleb, to po prostu można iść do sklepu i kupić taki z mrożonego ciasta za 2 złote. Czyli tłumacząc na pisarskie - trzeba mieć coś do powiedzenia, a reszta jakoś pójdzie. A jeśli się nie ma nic do powiedzenia, to trzeba zadowolić się mozolnym waleniem w klawiaturę mimo wewnętrznego bólu i bezsensu świata. :P

Pytania? :P
Dzwoń po posiłki!

8
Ze swojego doświadczenia mizernego, dorzucę, że budowanie obrazu jest częstym błędem. Właśnie owo obrazu przeniesienie, przetłumaczenie na słowa, często prowadzi na manowce. Chyba najlepiej zacząć od jakiegoś chociażby szczątkowego pomysłu, a potem zacząć pisać i czytać i skreślać. Skreślać przede wszystkim, to co jest zbyt ograne, schematyczne, nudne i nic nie wnoszące do fabuły. Niestety potrzeba do tego odrobiny praktyki i wyczucia (talentu). Czyli pisać, pisać i pisać. Skreślać, wyrzucać i pisać dalej.
Mówiąc szczerze, miałem wszelkie dane, żeby stać się niezłym drugorzędnym poetą, ale to nic nie znaczy, ponieważ mam ten typ osobowości, że mogę być niezły drugorzędny w każdej dziedzinie i to bez specjalnego wysiłku.

R. Chandler

http://loco-muerte.blogspot.com/
http://locomuerte.tumblr.com/

9
U mnie, żeby pomysł mógł przejść w fazę realizacji, potrzebne jest jeszcze coś. Ja to nazywam rybką. To jest najczęściej zdanie, czasem kilka, czasem tylko jedno słowo. Często z końcówki albo powtarzające się potem w tekście w taki czy inny sposób, bardzo rzadko tytuł. Taka rybka musi brzmieć, i to brzmieć na tyle dobrze, żeby nie chciała się ode mnie odczepić. Bez rybki nie potrafię zrealizować pomysłu, tzn. potrafię, ale nie jestem zadowolona z efektu. Zdarza się, że pomysł od dawna jest, ale szukanie rybki trwa długo, a ja nie mogę bez niej ruszyć. Czasem przychodzę po rybkę do SB. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

10
Bari jest jak Chrystus, rozmnaża rybki i rozdaje głodnym pisarzom :-P

Chociaż na SB są oczywiście bóstwa pomniejsze, które również wywiązują się dzielnie z roli dawcy rybek :-)

11
To jest najczęściej zdanie, czasem kilka, czasem tylko jedno słowo. Często z końcówki albo powtarzające się potem w tekście w taki czy inny sposób, bardzo rzadko tytuł. Taka rybka musi brzmieć, i to brzmieć na tyle dobrze, żeby nie chciała się ode mnie odczepić.
Mam podobnie -- czasami wystarczy tylko jedno zdanie, które -- zapisane -- pozwala popłynąć. Musze je szybko zapisać, na kompie, małej żółtej karteczce lub papierowej chusteczce. To jest zdanie - klucz. Potem po prostu do niego wracam i reszta już się pisze. Ale to jedno zdanie jest istotne -- opisuje świat, gest, chwilę, nieważne. Czasem jest to fragment dialogu luk maciupki kawałek opisu. Ostatnio chciałem opisać nocleg na opuszczonym strychu i nie miałem pomysłu, jak zacząć. Potem wpadło mi jedno zdanie i całość napisała się sama.
Nie przywiązuję uwagi do tytułów -- zmieniam je jak dziewiętnastowieczna dama rękawiczki. Podobnie imiona własne bohaterów -- nie znaczą nic, wybieram je przypadkowo.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

13
U mnie, żeby pomysł mógł przejść w fazę realizacji, potrzebne jest jeszcze coś. Ja to nazywam rybką


- o, ja mam chyba podobnie, z tym że u mnie nie chodzi o frazy :)

Bardzo, bardzo nie lubię fazy samego pisania (ja to nazywam "dzierganiem zdań" i w moim przypadku przebiega ono w bólach). Lubię wymyślać teksty, lubię je poprawiać - pisać, powiem szczerze, nienawidzę. Mam multum nierozwiniętych pomysłów, których nie miałam siły/ochoty przekuć w prozę. Możliwe, że blokuje mnie perfekcjonizm. Potrzebuję motywacji, żeby się skupić na jednym konkretnym tekście - czegoś, co sprawi, że mam ochotę nad nim siedzieć i się męczyć. To może być jedna scena, jeden lubiany przeze mnie bohater (dlatego powstało tyle opowiadań o Krzyczącym w Ciemności - przez długi czas nic mnie nie motywowało tak skutecznie jak ta postać), zakończenie - coś, co będzie na tyle fajne, żeby mnie przywabić do laptopa i przy nim zatrzymać.

Luin, miałam tak samo jak Ty, kiedy dopiero zaczynałam przygodę z pisaniem. Tak naprawdę chyba nie ma dobrego leku na to, co ja nazywam "brak umiejętności splatania kolejnych zdań w narrację", trzeba po prostu przełamywać blokadę i pisać. Możesz spróbować zaczynać od środka tekstu zamiast od początku - pisać te sceny, które "widzisz" i umiesz opisać, a potem dopisywać te, które Ci sprawiają więcej kłopotu (metoda "na Frankensteina"). Czasem poczytanie przez chwilę jakiejś ładnie napisanej książki pozwala się odblokować (automatycznie zaczynamy myśleć frazami podobnymi do przeczytanych).
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”