WWWMógłbym opowiedzieć wam o tym, jak pewnego razu zobaczyłem Sigmunda Freuda. A właściwie o tym, jak wydawało mi się, że go widzę; pewności nie mam, gdyż byłem wtedy nawalony niczym meserszmit, co naturalnie ujmuje moim wspomnieniom kapkę autentyczności. Byłoby to zapewne ciekawe, ale kto by tam chciał słuchać wynurzeń o pijackich zabawach w stylu sprzątnij-gliniarzowi-czapkę-i-spieprzaj. Mógłbym wam również przytoczyć historię starego Tima, kobieciarza wplątanego w osiem małżeństw i dwa tuziny dzieci, ale to właściwie jedyne interesujące aspekty jego życia, więc pozwólcie, że nie napomknę ani słowa o tym dziwaku. Wreszcie przychodzi mi do głowy opowieść o moim druhu Bennym, który to z uporem maniaka wybierał się na egzotyczne podróże, by w upale przesiewać ziarna piasku na niebiańskich plażach w poszukiwaniu kości kanibali. Raz zaszył się zbyt głęboko w dzicz i nigdy z niej nie wyszedł. Lubię myśleć, że zapewne handluje z ludźmi dżungli wciskając im kit o uzdrawiającej mocy znalezionych na plaży zębów. Jednak po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, że właściwie mam do opowiedzenia tylko jedną historię. Chodziła mi po głowie już od początku tej wyliczanki. Czasami myślę, że wspominam coś, co nigdy nie miało miejsca, a to zapewne dlatego, że stary się robię, cholera. No, ale dość już gadania. Wystarczy powiedzieć, że to krótkie wspomnienie człowieka, którego nazywaliśmy Kojotem, choć w rzeczywistości miał na imię Henry i który przepadł bez wieści dwunastego stycznia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku.
WWWNie potrzebowałem wielu dni, by spostrzec, że Kojot zdecydowanie prowadził żywot samobójcy. Zresztą Henry nigdy specjalnie tego nie ukrywał. Gdy zobaczyłem go pewnego dnia w restauracji El Mundo, siedział zgarbiony, nalewając sobie kolejny kieliszek wina. Zapytany o to, dlaczego tyle pije, odpowiedział jedynie:
WWW- Żeby umrzeć.
WWWPrzypuszczam, że nie miał jednak na tyle odwagi, by targnąć się na swoje życie, dlatego nie wypatruje w tym przyczyny jego późniejszego zniknięcia. Faktem jest, że Kojot nigdy nie nauczył się zadowolenia z życia. Choćbym spędzał z nim każdą wolną chwilę, on i tak narzekał na samotność. Jego nieobecne spojrzenie zdradzało głębokie zamyślenie, zupełnie jakby otaczający go świat był zbyt błahy, by poświęcić mu uwagę. Mówiąc o Henrym należy właściwie bardziej skupić się na duszy, niż na ciele. Bo Henry często napominał, że tak naprawdę nie jest Henrym, że to tylko powłoka. Nigdy do końca go nie zrozumiałem. Często mówił o drzemiących w nim instynktach, o nieposkromionym duchu mieszkającym w jego piersi. Uważał, że światem rządzi nadnaturalna moc, niemożliwa do zrozumienia dla ludzkiego gatunku, sprawiająca, że żywot człowieka ciągnie się przez wieki, stając się częścią ducha historii. To z kolei daje mi nadzieję, że pomimo zniknięcia Kojota, on sam znalazł odpowiadające mu miejsce, gdzie jego dzika natura mogłaby żyć w zgodzie z otoczeniem.
WWWPewnego razu złapał mnie gwałtowanie za ramię, zaciągnął do pokoju na poddaszu i usadził na krześle. Grzebiąc drżącymi dłońmi w kieszeniach, łypał na mnie od czasu do czasu, wyginając usta w niekontrolowanych ruchach. Wreszcie wyciągnął rękę, rozchylił palce, a ja ujrzałem coś, co przypominało bączek dla dzieci. Cienka igiełka opierała się na wewnętrznej stronie dłoni Kojota, a mimo to przedmiot wirował bezustannie.
WWW- To, mój drogi, jest Widorium – powiedział z ekscytacją.
WWW- Dlaczego... Jak to możliwe, że to się cały czas kręci?
WWW- Sam do końca nie wiem. Dał mi go pewnego razu dziwny człowiek, spotkałem go na festiwalu kultur indiańskich.
WWW- No dobrze, ale dlaczego mi to pokazujesz?
WWWCo mnie jeszcze bardziej zdziwiło, dotknął kręcącego się przedmiotu, a on wciąż pozostawał w ruchu, drgnął jedynie lekko, wychylając się z pionu.
WWW - Ten, który mi to dał, mówił, że Widorium wiruje tak długo, jak długo trwa życie jego właściciela.
WWWUniosłem brwi z niedowierzania. Z perspektywy czasu ogromnie żałuję, że nie spytałem wtedy Kojota, czy rzeczywiście wierzy w to, jakoby Widorium mogło przewidywać śmierć swojego właściciela.
WWW- Gdy już mało pozostanie z mojego życia, Widorium zacznie zwalniać, drżeć, aż w końcu przewróci się i zatrzyma.
WWWCo temu świrowi znowu przyszło do głowy.
WWW- Chcę, żebyś przyjął to ode mnie – rzekł pewnie.
WWWPo chwili namysłu i krępującej ciszy odpowiedziałem:
WWW- Wydaje mi się, że to wcale osobliwa rzecz, na pewno chciałbyś ją zatrzymać dla siebie.
WWW- W twoich rękach będzie bezpieczniejsza. W dodatku nigdy niczego ode mnie nie dostałeś, a ten przedmiot jest chyba dość ciekawym prezentem.
WWWNim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Kojot położył mi Widorium na zewnętrznej stronie dłoni, obrzucając mnie przy tym skupionym spojrzeniem. Natychmiast stało się dla mnie jasne, że nie muszę trzymać ręki nieruchomo, by pozostawić w równowadze ten przedmiot, który, jak mi się zdawało, przeczył wszelkim prawom fizyki. Muskałem palcami jego powierzchnię koloru żywicy, dotykałem coraz mocniej, ale nic nie potrafiło wytrącić go z ruchu. Badanie Widorium tak mnie pochłonęło, że nawet nie zauważyłem, kiedy Kojot wyszedł z pokoju. Musiał zrobić to bezszelestnie, jakby przemykając krokiem przyczajającego się wilka.
WWWA później zabił swojego szefa.
WWWRóżnie to ludzie opisywali, ale naoczni świadkowie zgodnie twierdzili, że widok miejsca zbrodni był makabryczny. Podobno wyrył nożem ofierze znak X na twarzy, po czym używając zszywacza biurowego zszył jej powieki i wargi. Pomyślałem, że takie rzeczy nie zdarzają się w rzeczywistości, że to mogłoby się stać jedynie na kartach scenariusza do filmu akcji.
WWWKojot? Zabił?
WWWNie potrafiłem uwierzyć, że mógł zrobić coś takiego. Jednak jego wina nie budziła żadnych wątpliwości. Kilkoro pracowników korporacji, będących świadkami morderstwa, wkrótce złożyło oświadczenia, potwierdzając, że Kojot był mordercą.
WWWPóźniej przepadł. Nagle, tak jak robią to magicy, gdy zarzucają na siebie płachtę, która opada na podłogę i okazuje się, że pod nią nikogo już nie ma. Teraz gdy przypominam sobie Widorium, myślę, że zastosowanie przez Kojota jakiegoś bardzo skomplikowanego rodzaju iluzji było właściwie możliwe. Może naprawdę rozpłynął się w powietrzu?
WWWUjęcie Kojota początkowo wydawało mi się jedynie kwestią czasu. Pewnego razu byłem nawet pewien, że stanie się to właśnie wtedy. Stałem wśród żałobników podczas pogrzebu ofiary Henry'ego. Wszystkie krzyże patrzyły na zachód, jakby zmarli dumali w kamiennych pomnikach nad pięknem dogorywającego na niebie dnia. Na widnokręgu piętrzyły się ciemne chmury wydające z siebie co i rusz groźne pomruki. Nagle pojawił się wśród grobów w oddali. Stał tam, poddany i zgarbiony. Jednak po tym, jak widok zasłonił mi starzec w wysokim kapeluszu, Kojot zniknął mi z oczu. Do dziś nie wiem, czy naprawdę przyszedł na pogrzeb, czy jedynie ja wyimaginowałem go sobie tam, stęskniony za widokiem przyjaciela.
WWWWieczory mijały mi na siedzeniu przy oknie i wpatrywaniu się w wirujące na parapecie Widorium. Każda próba rozwikłania zagadki tego przedmiotu nie przynosiła efektu. Przygniatałem go książkami, ściskałem mocno w dłoni, łapałem obcęgami i zastanawiałem się, czy aby ta ciekawa rzecz nie ma w sobie ukrytych źródeł energii. Przychodziły mi na myśl baterie, jednak po pewnym czasie wydało mi się to jasne, że żadne baterie nie wytrzymałyby tak długiej nieustannej pracy. Każdego dnia usypiały mnie ciche dźwięki szurającej po parapecie igiełki Widorium.
WWWKtoś powiedział, że widział Kojota przy banku. Tak, to na pewno on. Ten sam chód, ta sama zgarbiona sylwetka. Inny informator zadzwonił na policję podając, że spotkał Kojota, gdy ten schodził z szosy w zarośla.Pewnego dnia mój ojciec napomniał, że mój przyjaciel najpewniej wplątał się w jakieś porachunki. Zakpiłem w myślach z tego pomysłu.
WWWKojot i szemrawe towarzystwo?
WWWPolicja szukała bezskutecznie. Mijały tygodnie i miesiące, Kojot wciąż nie dawał o sobie znać, sprawa morderstwa stawała się coraz cichsza. Widorium wirowało.
WWWOd dnia pogrzebu nie widziałem Kojota ani razu, nawet w snach. Nie było jednak dnia, bym nie pomyślał o tym starym draniu. Słyszę wiatr przeciskający się przez szpary w oknach, deszcz zacina o szyby. Telewizor odzywa się głosem filmu tak słabego jak moje stare kości. To wyjątkowo paskudny sierpień. Myślę o Kojocie mówiącym o mieszkających w nim instynktach i o tym, że jest częścią ducha historii. Przychodzi mi do głowy, że być może wiatr uderzający o szyby ma w sobie cząstkę mojego starego przyjaciela, być może szalejące w powietrzu liście to ten sam duch historii, w który wierzył Henry i którego częścią, jak mniemam, się stał.
WWWWczoraj minęło dokładnie osiemdziesiąt lat odkąd Kojot zatopił ostrze w twarzy swojego szefa. Przeprowadzam w głowie szybkie działanie, co robię już od długiego czasu. Kojot w dniu morderstwa kończył trzydziesty siódmy rok życia, do tej liczby dodaje osiemdziesiąt i otrzymuje... sto siedemnaście lat. Przez cały ten czas Widorium nie zatrzymało się ani nie zwolniło nawet na moment. Wielokrotnie poddawałem w wątpliwość zapewnienia Kojota o tym, że Widorium pozostaje w ruchu tak długo, jak długo żyje jego właściciel.
WWWSto siedemnaście lat?
WWWNa Boga, słyszałem o przypadkach długowieczności, ale czy to możliwe? Mnie samego los obdarował długim życiem, ale w przypadku Kojota mam wrażenie, że te sto siedemnaście lat to jedynie początek.
Widorium [opowiadanie]
1
Ostatnio zmieniony wt 09 wrz 2014, 00:56 przez Vanoge, łącznie zmieniany 3 razy.
"-(...)I dopiero, gdy wydasz śmiertelne tchnienie, pojmiesz, że żywot twój więcej nie znaczył niźli jedna kropla w nieskończonym oceanie!
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"
Lecz czymże jest każdy ocean, jeśli nie morzem kropel?"