Kapłaństwo powszechne
Leszek Pipka pisze:
„Kapłaństwo powszechne”. No i – niestety – jest sporo potknięć językowych, na obiektywne, redakcyjne oko może nie wystarczyło czasu. Lub możliwości.
No i – niestety – znów się muszę zgodzić. Pomysł był, ale nie wybrzmiał ten tekst tak jak powinien. Początek mnie zmęczył i zniechęcił, ale za to końcówka ze strzałem mi się podobała. Nie podobały mi się natomiast demolka i mocz (zbyt oczywiste to, zbyt kiczowate w kontekście) i jeszcze na dodatek ten okropny kiks:
Stanisław zrobił duży łyk, co spotkało się z wylewnym uznaniem, jednak zamiast spełnić obietnicę, żołnierz ponowił żądanie zbezczeszczenia.
Jeśli coś mówimy sceną (a ta scena już sama w sobie jest tak łopatologiczna, że zęby bolą) to już nie dopowiadamy, nie tłumaczymy, co się właśnie odbywa, bo to znaczy, że mamy czytelnika za półgłówka, który nie rozumie, co ogląda, i trzeba mu to wywrzeszczeć do ucha oraz wsadzić mu w to nos jak szczeniakowi w kałużę
nomen omen moczu. A nie trzeba, bo strzał na końcu to już jest znacznie cieńsza kreska i bardzo dobrze. Da się. Tylko w środku nie wyszło.
[ Dodano: Pon 29 Wrz, 2014 ]
Medea 2.0
Smoke pisze:Medea 2.0 jest półanalfabetką z zapyziałej wsi, lub inną penerą, która potrafi jedynie rozkładać nogi i peklować dzieci w beczkach.
Och, gdybyż tak było! Wtedy kupiłabym ten tekst - mrokiem byłoby schodzenie tragedii z ciemnej (ale chociaż coś dla kogoś znaczącej) sceny do ciemnych (i nieznaczących już nic dla nikogo) beczek. Z tragicznego przedstawienia do podłej nicości. O, to byłby jakiś Mrok! Tylko że tego tu wcale nie ma.
Smoke pisze:Językowo ładnie, ale mroku tyle, ile mięsa w kiełbasie za 3.99zł/kg.
Językowo nieładnie! I właśnie dlatego mrok szlag trafił. Co to jest, na przykład, za zdanie:
Nie jest wystarczającym szczurem, by mogła mu tak ulżyć.
Co to znaczy:
wystarczający szczur? I jak brzmi
ulżyć w kontekście zabójstwa dzieci? One zatem były
wystarczającymi szczurami (cokolwiek to znaczy) i chodziło o ulgę? Czyżby?
Wiele jest takich zdań, w których brakuje precyzji, dbałości o dobór słów, jest bieganina na przełaj, byle szybciej, na zasadzie:
no wiecie, o co mi z grubsza chodzi, prawda?
Jeśli ktoś w kilku miejscach pisze
z grubsza (a jest w
Medei 2.0. więcej takich niedopracowanych zdań), to skutek jest taki, że ja potem zupełnie nie wierzę, kiedy Autor używa wielkich słów, mówi o ciszy, o ciemności, o Freudach, Jungach, Fedrach i Ifigeniach. Nie wierzę, bo wiem, że to też jest tylko
z grubsza. Nie wierzę, że te Ifigenie i te Jungi nie są przypadkowe, nie wierzę w tę ciszę, nie wierzę w ciemność. Nie wierzę w bohaterkę ani w jej mrok. Paradoksalnie, gdyby rzeczywiście była
analfabetką z zapyziałej wsi, to może bym w nią uwierzyła. Ale wtedy nie byłoby wielkich słów. Byłyby tylko małe. A jeśli są już wielkie... to precyzja jest bezwzględnie konieczna, inaczej wszystko się sypie. Posypało się.