Co się stało z "Wiedźmą i Wilkiem&q

1
To opowiadanie jest prezentem na mikołajki. Dla mojego bardzo bardzo dobrego przyjaciela, który nie mógł się pogodzić z zakończeniem opowiadania "Wiedźma i wilk". Napisałam więc specjalnie dla niego takie oto opowiadanko. Przeczytajcie i oceńcie.



Melania naciągnęła rękawiczki i znów oparła dłonie, tym razem odziane w niebieską włóczkę, na kierownicy.

Kolejna zima.

Kolejna tęsknota.

Obiecała sobie, że już nie będzie tu wracać, ale potrzebowała odpoczynku, lasu, zapachu świerków i ciszy.

-I koniecznie musiałaś znaleźć to tutaj. –powiedziała z przekąsem na głos, spoglądając w lusterko. Na ułamek sekundy złapała swoje własne spojrzenie. –Nie oszukuj się, mała. Wróciłaś, bo tęsknisz. Za Nim. A teraz na dodatek wariujesz i mówisz do siebie. Co by babcia powiedziała?

Włączyła płytę. Cztery pory roku Vivaldiego zabrzmiały lodowatymi tonami Zimy.

Melania jechała chwilę udając że jest zasłuchana w tę muzykę. Ale w głowie rozbrzmiewała jej zupełnie inna melodia. Zmieniła płytę. Słowa znała na pamięć… były jak wyrzut…

Oto i ja, w posoce skrzepłej osaczony,

Ja - wilk trójłapy wśród sfory płatnych łapsów

Staję i warczę, kaleki i bezbronny,

Szczuty, jak pies od niepamiętnych czasów…


Im dalej w las, tym więcej obaw i niepokoju. Sama chciałaś. Nie zapominaj o tym.

Stoję przed wami, po stokroć zabijany

Z blizną na karku, z odgryzioną łapą.

Nie ufam wam, ale i nie chcę zaufania,

Swoje za sobą mam i macie wy za swoje…


Zawróć póki jeszcze możesz, póki nie jesteś tam.

Babciu, brakuje mi ciebie teraz… Musiałaś sobie listopad upatrzyć na pogrzeb… W maju są ładniejsze kwiaty. I nie ma się czerwonego nosa stojąc nad grobem.

Na pierwszy objaw jedynego zewu krwi.

Skomleć o łaskę - niegodne psa, ni wilka,

Dać się tresować i na rozkazy czekać!

Nasza ma być najkrótsza życia chwilka,

I być wyborem - przyjaźń do człowieka...


Nie, nie teraz. Nie będzie płakać. Wypłakała się trzy razy. Wtedy, gdy odszedł, kiedy uwolnił się od niej i jej egoizmu. Wtedy, gdy zakopała jego łapę blisko domu, tak, żeby zawsze pamiętać. I wtedy, gdy usłyszała tę piosenkę po raz pierwszy. Bo dobrze wiedziała o kim śpiewa Kaczmarski. O Nim. O niej. Cicho, nie myśl, jedź, spokojnie, ostrożnie.

-Nu, panno Melu. Mówiłem, że długo bez lasu nie da się wytrzymać? I już panią widzę. –tym razem nad kanapą wisiał jeleń patrzący na świat oczami z plastiku. A może szkła? Nie wiedziała. Powietrze jak zwykle jakby drgało. Od ciepła, życzliwości, serdeczności. -W zimie to szczególnie urokliwie tu. Rydzyki dla panny Meli, proszę. Cicho, tylko wilczki śpiewają, odpocznie panna Mela.

-Te co zawsze? Te co ostatnio? –nie wytrzymała.

-Nie no, gdzieżby, tegoroczne, sam zbierałem. Proszę sobie dołożyć. Nigdzie już panna Mela takich nie zje jak u mnie.

-Wiem, panie Stanisławie, ale nie rydze. Wilki. Te co ostatnio? Mówił pan o wielkim wilku ubiegłej zimy, o Maksymie…

Okszanowski jakby w jednaj chwili stracił dobry humor. Przestał biegać wokół stołu, podsuwając Melanii co lepsze kąski, wreszcie usiadł przy stole i nałożył jej konfitur na talerzyk, sięgając przez cały blat.

-Maksym… nie było go. Długo. Jak raz jak panna Mela wyjechała, to i jego gdzieś wywiało. W końcu wrócił. Raz go widziałem. Bez jednej łapy wrócił. Albo gdzieś mu ucięło, albo wpadł w jakie wnyki i odgryzł ją sobie. Panna Mela obeznana z lasem, wie pewnie, że wilk jak musi, to odgryzie łapę, żeby na wolność wrócić.

-Wiem, panie Stanisławie, wiem. Jak nikt, wiem. –powiedziała patrząc w obrus. Złapała się na tym, że siedzi i skubie jego kraniec. Puściła tkaninę. Splotła ręce.

-Co panna Mela tam mamrocze? Sił pani nie ma chyba, nu, zajączka jeszcze, panna Mela zawsze zajączki lubiła. No i Maksym już nie śpiewa. Od kiedy wrócił ani razu nie słyszałem jego głosu. Ani razu.

Kostki splatanych palców trzasnęły. Rozplotła je.

-Ja… już chyba pójdę.

-Oj, panno Melu, ja panią zatrzymuję, a pani pewnie zmęczona, śpiąca, prosto z drogi… Drogę pani zna, ja tam wszystko przygotowałem.

-Dopiero teraz poczułam się zmęczona. Z panem to zawsze tak przyjemnie i szybko czas mija. –uśmiechnęła się i uścisnęła rękę, na której już zaczęły pojawiać się plamy wątrobowe. Jeszcze rok, pomyślała. -Dziękuję, panie Stanisławie. Dobrej nocy.

Domek wyglądał tak samo jak zawsze. I zawsze budził bardzo przyjemne wspomnienia. Choć teraz doszło do nich kilka tych bolesnych. Machnęła ręką, chcąc się od nich opędzić jak od natrętnych much.

Rozpaliła ogień na drwach ułożonych na kominku. Wyjęła z walizki koc, owinęła się nim i usiadła na podłodze.

Cisza.

Ogień.

Wilki zaczęły wyć koło północy. Najpierw były krótkie, urywane, ni to wycie, ni to szczeknięcia. Potem coraz dłuższe… Rozpoznawała nowe głosy… W końcu chóralne wycie stało się najpiękniejszą symfonią lasu, przerażającym, upajającym zjawiskiem, które mogłoby trwać godzinami, miesiącami, latami… a człowiek i tak nie miałby dość. I nie mógłby się oderwać od wsłuchiwania się w pieśń stworzeń, które czują się panami lasu. Melania wpatrywała się w ogień, słuchając urzeczona, jak zwykle. Choć teraz wycie wilków było szczególne. Szukała tego jednego głosu. Oddzielała poszczególne tony, poszczególne melodie splecione w jedną, słyszała wszystkie tony zgodne i dysonanse i nie mogła znaleźć choćby śladu, choćby jednej nuty pieśni Maksyma.

Słuchała…

Zasnęła, nie doczekawszy się.

Kiedy otworzyła oczy, zegarek wskazywał prawie południe. Podniosła się z podłogi, cała obolała, po spaniu na twardych deskach, ale psychicznie wypoczęta jak nigdy. Przemyła twarz i przebrała się, prysznic zostawiając na potem. Chciała wyjść, przejść się po lesie, odetchnąć powietrzem innym niż nasyconym spalinami, potknąć się o wystające korzenie, których nie widać pod śniegiem, przebiec dróżką, nie narażając się na spotkanie z bandziorami… bo tym razem nie było tu nikogo, kto by jej pomógł, kto by ją obronił. Związała włosy wściekle czerwoną gumką i nasunęła bardziej na czoło niebieską czapkę, ostro kontrastującą z bielą kurtki. Otworzyła drzwi, odetchnęła głęboko i w jednej chwili uśmiech zamarł jej na ustach.

śnieg, który padał, gdy szła do domku, zasypał ścieżkę, którą wydeptała. Białą połać znaczyły jednak setki śladów.

śladów wilczych łap.



Zamknęła drzwi i przywarła do nich plecami. On wie. Wie, że tu jestem. Wie! Jak oszalały ptak w klatce, tłukła się w jej głowie ta myśl. Wie… Skoro wilki tu były, to musiał ją wyczuć. Może… może on tu był…

-Mel, ale ty głupia jesteś. Jeśli były to tylko po to, żeby zrobić z tobą to, co on zrobił… z łukaszem. Przez Ciebie ma tylko trzy łapy, nie może polować, jest kaleką, nie wyje od czasu, kiedy wrócił tu z miasta, jest zranionym, wykorzystanym przez Twój egoizm stworzeniem. Przyjdzie. Nie martw się. Skoro cię wyczuł, mała, to przyjdzie. I zapamiętasz to spotkanie bardzo dobrze. Bo będzie ostatnim, co będziesz miała szansę w ogóle zapamiętać.

No to co? Na pohybel tchórzom, w końcu przecież będzie musiała wyjść.

Otworzyła drzwi. Wyjrzała ostrożnie. Postawiła pierwszy krok. Nic się na nią nie rzuciło. Nic jeszcze nie wbiło zębów w jej nogę, rękę czy w co tam by chciało. Nie zamykając drzwi za sobą, poszła dróżką w głąb lasu. Niemal przestała się bać. Niemal poczuła się pewnie. Las był piękny. żałowała, że nie wzięła aparatu. A zresztą, będzie jeszcze okazja.

Był blisko. Musiał być blisko. Albo wilki jej pilnowały i śledziły. Tuż za nią rozległo się krótkie warknięcie. Zatrzymała się, przygotowana na to, że zaraz poczuje ostre zęby wbijające się w jej ciało.

Myśliwy jeszcze ma broń i trzyma smycze,

Lecz las jest nasz i łąki też są nasze!


Nic się nie stało. Wdech, wydech. Nic.

Kiedy się odwróciła, nikogo już na ścieżce nie było.

Znów poczuła znajomego węża, jak połyka jej serce, pożera całą odwagę. Odepchnęła go.

-Jestem tu, Maksym! Jestem tutaj! –jej krzyk niósł się po lesie. –Przyjechałam tu… dla Ciebie. żeby Cię jeszcze raz zobaczyć! Będę czekać, Maksym!

Odwróciła się na pięcie i pobiegła do domku. Oparła się dłońmi o stół, zziajana, zaczerwieniona od biegu. Teraz nie będzie mógł jej nie odpowiedzieć, rzuciła mu wyzwanie. I od tego, jak na nie zareaguje zależeć będzie jego dalsza pozycja w stadzie.

Miała nadzieję, że przyjdzie. Nawet jeśli tylko po to, by ją…

Wyzwanie rzucone. Teraz czas się przygotować do konfrontacji. Użyć wszystkiego, na co pozwoli Dar.

Rozsiadła się wygodnie na podłodze, z torbą na kolanach. Powoli i ostrożnie wyjmowała różne szkatułki, woreczki i butelki i rozkładała je wokół siebie pieczołowicie segregując według sobie tylko znanej metody.

Na koniec wyjęła świece. Grube, czarne i jasne. Na walcach wyrżnięto skomplikowane wzory. Ustawiła je z dala od kominka, żeby płynące z niego ciepło nie rozpuściło wosku.

Wstała i z góry popatrzyła na swoje skarby. Ech, babciu, jak dobrze że mi je zostawiłaś. Jak dobrze, jak dobrze, jak dobrze! Ale ciotka Teresa i moja matka miały miny, kiedy odczytywałyśmy testament. „Wszystkie moje zioła, eliksiry, maści, świece i inne przedmioty służące do wykorzystywania Daru przekazuję mojej prawnuczce, Melanii. Wykorzystaj je dobrze moje dziecko. Wiem, że mogę na Ciebie liczyć. A Ty, Tereso i inne święte krowy, jeśli nie spełnicie mojej woli i będziecie jej rzucać kłody pod nogi, jak wszystkim innym z rodziny, którzy mają swoją wizję bądźcie przeklęte na wieki i niech wam wyrosną brodawki na całym ciele.” Wspaniały żart zza grobu babuniu. Dzięki niemu mogę tu być. Wiedziałaś babciu, wiedziałaś doskonale.

Musiała się dobrze przygotować. Już nie będzie mięsa zatrutego środkiem usypiającym, nie będzie bransolet, nie będzie mocy i panowania nad olbrzymim zwierzęciem. Przede wszystkim długi, gorący prysznic. Spięte ciało musi się rozluźnić, wyciszyć. Może krótka drzemka… w końcu i tak musi się ściemnić zanim zacznie działać.

Woda uspokaja. Jest bardziej miękka od najbardziej miękkiej materii… Dotyka ciała delikatniej niż cokolwiek… i ktokolwiek inny… Nie zostawia żadnego milimetra skóry nie muśniętego jej siłą i spokojem… Kto by pomyślał, że prysznic jest takim błogosławieństwem? Gorąca woda otuliła ją całą i sprawiła, że krew płynęła trochę wolniej. Rozleniwiona wyszła z łazienki owinięta w ręcznik. Włosy pod wpływem wilgoci skręciły się w nieposłuszne bardziej niż zwykle loki. Zeszła po schodkach na dół, gdzie zostawiła ubrania, gdy coś przykuło jej uwagę.

W oknie zobaczyła… Jego. Był tam. Ułamek sekundy, nie dłużej; natychmiast, gdy ją zobaczył zniknął, ale ona dobrze wiedziała, że to On. Zdążyła zauważyć brak jednej, przedniej łapy, którą nie mógł opierać się o parapet. W jednej chwili spokój i opanowanie, jakie przyniosła woda, zniknęły, rozprysły się na tysiące kawałków jak mydlana bańka. Przez moment czuła się tak, jakby w niej była. Cisza, ciepło, bezpieczeństwo. I nagle bańka pękła, mieniąc się wszystkimi kolorami uczuć: zmieszaniem, zaskoczeniem, miłością, zszokowaniem, zażenowaniem, strachem, radością…

Lecz las jest nasz i łąki też są nasze!

Kolana zaczęły jej drżeć. Z zimna, z emocji. Usiadła na zapadniętym tapczanie, zakryła usta dłonią. Był tu. Widział ją. Uspokój się, mała, nie panikuj. I tak wiedziałaś, że w końcu staniesz nim oko w oko.

Uspokój się, uspokój… Nie zwlekaj, zaczynaj rytuał, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Taki kłębek nerwów niczego nie wskóra. Co najwyżej kogoś zabijesz, głupia.

Odsunęła stół pod ścianę. Skóra dzika wisiała tam gdzie zwykle. Tak, jak ostatnim razem, zdjęła ją ze ściany i położyła na podłodze. Wokół niej wyrysowała kredą znaki. Ustawiła świece. Między nimi postawiła niewielkie metalowe spodeczki, a na każdym umieściła niewielkie bryłki żywicy i zioła. Wszystko to, czego potrzebowała, ustawiła blisko siebie, w jednym miejscu.

Ręcznik rzuciła na podłogę. Usiadła na skórze, bardziej szorstkiej niż zapamiętała. Albo to jej ciało zaczęło intensywniej odbierać bodźce. Zapaliła kadzidła i żywicę. Strużki szarego dymu zaczęły unosić się powoli ku sufitowi, po chwili, wraz z dymem, pomieszczenie zaczął wypełniać ciężki zapach kadzideł. Melania sprawdziła raz jeszcze, czy wszystko przygotowała. Zamknęła oczy. Odetchnęła głęboko, wciągając dym głęboko do płuc. Czuła, jak powietrze i ziemia zaczyna delikatnie drgać od nadmiaru energii.

-Sator…

Kolejny głęboki oddech.

-Arepo…

Strząsnęła z dłoni nadmiar energii, mrowiący w czubkach palców

-Rotas…

Wdech… wydech…

-Frutimiere Likaone! Noakil!

Odchyliła głowę do tyłu, powtarzając dobrze znane słowa.

-Sator, arepo, rotas.

Wdech. Dym stworzył już mgłę, unoszącą się między sprzętami, świecami, spodkami i Melanią. Okrywającą wszystko szczelnie, oplątującą dopiero co powstałymi nitkami odrywającymi się od knotów i spopielających się ziół. Uniosła się lekko i zaczęła poruszać najpierw dłońmi, potem biodrami, w rytm słyszanej przez siebie melodii. Jej włosy, lśniąc w blasku świec i ognia na kominku czystą miedzią, zaczęły się lekko unosić, mimo, że szczelnie zamknięte drzwi i zasłonięte okna nie pozwalały, aby najmniejszy podmuch wiatru dostał się do domku. Usłyszała pierwsze wilki… Zaczęły wyć.

-Frutimiere Likaone…

Czuła jak moc Daru przepływa przez nią, płynąc do niej prosto z ziemi. Czuła jego iskierki, jak malutkie igiełki wkłuwające się od środka w każde naczynie krwionośne, przekazujące energię i siłę krwi, napędzające jej bieg. Uśmiechnęła się lekko. Wycie rozlegało się coraz bliżej, coraz głośniej. Płomyki świec odchyliły się , jakby próbowały się od niej odsunąć.

-Noakil!!!

Otworzyła oczy, przysunęła do siebie szklane naczynie. Wlała do niego trochę wody. Dosypała ziół. Ze wszystkich przygotowanych wcześniej woreczków. Dolała kilka kropel błękitnego eliksiru, potem kilka żółtawego. Po namyśle dodała kroplę czerwonego, pamiętając, że należy używać go w minimalnych ilościach i bardzo ostrożnie.

Nie liczyło się ostrożnie. Liczyło się efektywnie.

-Sator, arepo, rotas.

Ujęła naczynie w dłonie i uniosła na wysokość oczu. Wilki były tuż pod domkiem. Nadal nie słyszała pieśni Maksyma.

-Frutimiere Likaone!

Woda zaczęła bardzo szybko się ogrzewać. Na jej powierzchni pojawiły się pojedyncze bąbelki zwiastujące wrzenie. Chóralne wycie przeszło w skowyt. Wysokie tony wbijały się w jej umysł.

-Noakil!!!

Woda z ziołami zawrzała. Napar, lekko zielonkawy, zmienił barwę na brązową, potem na fioletową. W końcu zmienił się w kolor jaki ma najprzedniejsze czerwone wino. Melania odstawiła naczynie na podłogę, wykonała nad nim skomplikowany gest dłonią.

Poczuła się nagle przeraźliwie zmęczona, jakby ten proces wyciągnął z niej wszystkie siły. Jakby oddała mnóstwo swojej energii, zamiast czerpać ją z ziemi. Zdmuchnęła jeszcze świece, aby nie podpaliły podłogi. Na łóżko już nie doszła. Zasnęła na skórze odyńca, wyjątkowo szorstkiej i drapiącej.

Smukła, rudowłosa, naga kobieta.

Wiedźma.

Korytarz. Labirynt? Olbrzymie szare kamienie budujące wysokie ściany. Ciemność… Widzi tylko kilka metrów naprzód. I, kiedy się odwróci, kilka metrów podłogi, która jest za nią. Zastanawia się. Boi. Słyszy bicie własnego serca. Idzie. Ostrożnie stawia bose topy. Kamień jest przyjemnie chłodny. To chyba jedyne przyjemne uczucie jakie teraz jest jej dane.

Poza tym niepokój, strach…

Wycie.

Zatrzymuje się, wsłuchuje. Serce zaczyna bić mocniej, mocniej. Ma wrażenie, że zaraz pęknie. TO wycie. TA pieśń. TEN ton.

Biegnie. Nieważne, że pole widzenia się nie zwiększyło, że nie wie gdzie, nie wie jak. Dwa tunele. Wybiera lewy. Biegnie dalej. Skręca w kolejny tunel. Szybciej. Jasna sukienka plącze się wokół kostek. Zatrzymuje się, drze materiał. Trzask pękającej pod jej paznokciami tkaniny odzywa się echem. Biegnie. Jest lepiej, nie boi się, że się potknie.

Wycie.

Coraz głośniej, coraz wyraźniej. Biegnie. W prawo. Szybciej. ściana. Wraca, skręca w tunel, którego, mogłaby przysiąc, nie było tutaj wcześniej. Biegnie. W lewo.

Wycie.

Przyzywa, mami, kusi, obiecuje. Tak bardzo by chciała, żeby już było bliżej. Tak blisko jak tylko się da. Bliżej! Biegnie. Prosto. Tunel nie ma żadnych odnóg, nie skręca, ciągle biegnie prosto. Szybciej. Oddech zaczyna się rwać. Stopy zaczynają się męczyć. Szybciej! W oczach pojawiają się łzy. Nie płacz mała, nie teraz, nie umiesz pięknie płakać, Nie płacz, szkoda oddechu na szloch… Szybciej…

Wycie. Za ścianą. Tutaj. Już.

Szuka wejścia. Przykłada dłonie do ściany, sprawdza, czy nie ma ukrytych zapadek, które otworzą tajemnicze drzwi.

Kolejny korytarz. Skręca w niego. Wchodzi w ciemność.

Jest.

Wycie.

Odbija się echem. Pomieszczenie jest duże. Dlaczego wcześniej nie było echa?

Idzie na środek. Przynajmniej w tej ciemności tak jej się wydaje.

Postawiona stopa samowolnie unosi się do góry. Woda? Dookoła unosi się delikatny metaliczny zapach. Krew? Kuca. Dotyka cieczy. Palce dotykają czegoś jeszcze.

Wycie milknie.

W jednej chwili, jakby nagle ktoś wyłączył odtwarzanie dźwięku. Cisza.

Kikut i blizna to wolności cena…

Siedzi na podłodze, obok kałuży, teraz już wie, że krwi. Teraz już płacze. W objęciach trzyma łapę.

Nie pomyliłaby jej z żadną inną. W końcu raz już ją pochowała.

Dawno nie budziła się taka przerażona. Jedno spojrzenie na zegarek… prawie dwudziesta pierwsza. Wstała szybko. Niech nie będzie za późno, niech nie będzie… Szybko narzuciła na ciebie koszulkę, polar, wciągnęła spodnie, skacząc po pokoju nałożyła skarpetki i buty. Otworzyła drzwi.

Był tam.

Stał. Wielki, potężny, straszny… kochany. Bez jednej łapy.

Maksym.

Stała wpatrując się w niego, patrząc na wielką bliznę. Cofnął się nieznacznie. Patrzyła w jego oczy, w które tak lubiła patrzeć.

-Maksym…

Cofnął się znów.

-Nie… Nie odchodź. -Zakryła twarz dłońmi. –Nawet nie wiem co ci mam teraz powiedzieć. Jechałam tu bo tak bardzo chciałam… Bo nie mogłam… Tęskniłam. Mimo tego, że wiem jak bardzo Cię skrzywdziłam.

Warknął cicho w odpowiedzi.

-Nie rozumiem Cię teraz. Zresztą… nie wiem, czy w ogóle cię rozumiałam. Kiedykolwiek.

Z jego gardła wydobyło się teraz nieokreślone mruknięcie. Bez żadnej groźby, ale też nie całkiem przyjazne.

-Nie rozumiem. –spuściła wzrok. –Jest jeden sposób żebym cię zrozumiała. Napar, dzięki któremu mógłbyś stać się człowiekiem.

Tym razem warczenie było aż nazbyt jasne. Tym bardziej że poparte szczeknięciem i pokazaniem kłów. Zjeżył futro.

-Tylko na jedną noc. Na tę noc. –powiedziała szybko, usiłując zachować spokój mimo strachu. – O świcie znów byłbyś wilkiem. Naprawdę.

Cofnął się.

Nie ufam wam, ale i nie chcę zaufania,

Swoje za sobą mam i macie wy za swoje.


-Poczekaj! Wiem, że masz prawo mi nie ufać. Skrzywdziłam Cię tak, jak tylko mogłam. Ale to, co mówię, jest prawdą. Nie umiem ci tego udowodnić. Sam musisz się przekonać. -Cofnęła się w głąb domku, wilk odskoczył w stronę najbliższych zarośli. Wyniosła szklane naczynie na zewnątrz. –Jeśli to wypijesz… za godzinę będziesz mężczyzną. Do świtu… Potem znów zmienisz się w wilka.

Zrobiła dwa kroki w jego kierunku, ale zauważyła jego niepokój. Postawiła naczynie pełne ciemnoczerwonej cieczy na śniegu i cofnęła się na próg domku.

-Jeśli się zdecydujesz, wypij to. Jeśli nie chcesz, po prostu odejdź.



Weszła do środka nie zamykając drzwi. Jeśli będzie chciał, wejdzie. Jeśli nie… Położy się spać. A jutro spakuje i wróci do Warszawy. Do pracy. Do zgrai ciotek i kuzynek. Wiedźm. Normalnego życia.

Sprzątnęła z podłogi spodki z kadzidłami i świece, powiesiła znów na ścianie skórę odyńca. Przesunęła stół na dawne miejsce. Dołożyła kilka drew do kominka; zmarzła, stojąc na dworze, a teraz w plecy wiał jej przez otwarte drzwi lodowaty wiatr, bo usiadła na krześle, tyłem do drzwi i czekała. Cisza. Po kilku minutach usłyszała ciche skomlenie wilka. Nie wyszła na zewnątrz. Nie wiedziała co się dzieje, ale skoro obiecała sobie trwać godzinę na tym posterunku, to będzie tu siedzieć. A potem pójdzie spać. No chyba, że zdarzy się cud. W co szczerze wątpiła, kiedy przypominała sobie to, jak warczał, jak odsłaniał zęby, jak się cofał przed każdym jej krokiem i gestem skierowanym w jego stronę. Płomień. Patrzyła w płomienie na kominku, starając się nie myśleć o niczym. Starając się odciąć od wszystkiego. Minuty trwały upiornie długo. Każda rozciągała się jak te nowe niebieskie żelki dla dzieci.

Ogień. Ogień oczyszcza. Wypala rany. Nie ma nic. Nie ma mnie.

Spojrzała na zegarek. Jeszcze dziesięć minut. Pięć. Dwie. Nie ma go.

Uśmiechnęła się gorzko. Zabębniła palcami o stół. Czego się spodziewałaś, mała? że po tym wszystkim, po całym tym czasie rzuci ci się do stóp? że powie, że wolność bez ciebie jest beznadziejna i przygnębiająca? Naoglądałaś się brazylijskich nowel czy jak? Romansów naczytałaś? Nie ma tak łatwo. Zabrałaś go stąd, wykorzystała do swoich własnych celów, skrzywdziłaś jak cholera, okaleczyłaś, a teraz jeszcze liczyłaś, że powie, że czekał i liczył że przyjedziesz, znów zmienisz go w człowieka, który będzie cierpiał kilka dni w miesiącu na przypadłość bycia wilkiem, tak samo jak ty podczas okresu i znów wszystko będzie cudownie? Czy wymieniłaś już kwiatuszki i gołąbki? Idź spać, mała. Idź, naiwna i głupia. Dobrze Ci tak. Masz za swoje. Za cały swój egoizm i monopol na wiedzę, co dobre dla innych. Znowu pieką pod powiekami te cholerstwa. Za dużo w nich soli. Oparła łokieć na stole, policzek na dłoni.

Skomleć o łaskę - niegodne psa, ni wilka,

Dać się tresować i na rozkazy czekać!


Dokładnie tak, mała. Dokładnie tak. Nie je Ci z ręki, niespodzianka, co?

-Wybacz mi. –szepnęła zupełnie bez sensu. Zamrugała powiekami, żeby łzy nie mogły wydostać się poza oczy.

-Dlaczego?

TEN głos. Dochodził od drzwi. Nie słyszała go. Nie poczuła, zatopiona w myślach. Zajęło mu to kilka minut dłużej niż przewidywała. Albo też wywar był zbyt słaby. Boże drogi, o czym ja myślę, zrobił to, a ja myślę o tym, czy wywar był za słaby bo spodziewałam się działania szybszego o pięć minut!

Odwróciła się. Stał w drzwiach, na progu, taki sam, jakiego go zapamiętała. Maksymilian. Maksym. Wilk. Wilkołak. Nagi facet. Jej facet. Były.

Nie miał ręki. Prawe ramię kończyło się tuż pod łokciem wielką blizną. Uniosła dłoń do ust. Drżała. Znów nie wiedziała co powiedzieć.

-Wejdź. –głos brzmiał ochryple. Przełknęła ślinę. - Przeziębisz się. Koc… -wskazała ręką w stronę tapczanu.

-Jestem wilkiem. Przyzwyczaiłem się do zimna. –a jednak zamknął za sobą drzwi i owinął kocem, zanim usiadł po drugiej stronie stołu. Patrzyła na niego, na gęsią skórkę pokrywającą mu ramiona… rękę. –Dlaczego? Dlaczego mam Ci to wybaczyć? Spójrz na mnie. Jestem kaleką jako człowiek. Jako wilk tym bardziej. – zastanawiał się chwilę nad każdym słowem. Odzwyczaił się od mówienia, ale nie zapomniał. Efekty ślęczenia nad książkami nadal były widoczne. -Już nie mogę polować. Korzystam z łaski innych. Gdyby chcieli, to zdechłbym z głodu dawno temu. Jak wielu kalekich żebraków w waszym świecie.

Milczała. Miał rację. Miał cholerną rację. No, no, nie płacz mała, tylko się nie rozpłacz. To, że trzęsą ci się ręce i podbródek, nie znaczy, że możesz płakać. Jak już nie raz zauważyłaś, nie umiesz płakać pięknie. No i nie nabierzesz go na litość.

-Skrzywdziłam cię. Wiem o tym. Chcę… to jakoś naprawić.

-Możesz sprawić, że wyrośnie mi łapa? –zawahał się chwilę. -Ramię? Nie możesz. To, co zrobiłem… wiedziałem, co robię. To było jedyne wyjście. To nie bolało aż tak. Bardziej bolało to, że żyłem w klatce. Sam, zupełnie sam.

-Przecież ja cię kochałam!

-Nie, Melanio. Byłaś zbyt zmęczona poprzednią miłością, żeby mnie kochać. To ja cię kochałem. Tak, jak potrafi kochać wilk. Nasze życie jest prostsze. Szybsze. Bez słów, bez krętactw. –zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy użył dobrego słowa. Pokiwała głową, jakby odgadując jego myśli. –Wilk kocha prosto. Ja ciebie kochałem. I byłem jak pies na smyczy, czekający na odrobinę uczucia. A ty dawałaś mi tyle ile zostało ci po tym jak… już… dałaś miłość samej sobie. Dla mnie zostawały okruchy. Tak jak te, które zostawały po całym posiłku i którymi karmiłaś ptaki.

Zamknęła oczy. Przypomniała sobie to o czym mówił. Dopiero teraz zrozumiała dlaczego tak uważnie patrzył na nią, kiedy wysypywała z dłoni okruchy chleba i bułeczek do karmnika zamocowanego na poręczy balkonu. No tak.

-Wiem. Masz rację. Zobaczyłam to. Od początku robiłam wszystko wbrew tobie. Tylko… kiedy to zauważyłam, ty byłeś już daleko.

-Dlaczego tu jesteś? Byłem wolny. Na początku było mi źle. Znów obco. Zbyt… byłem sam. Bez Ciebie. Tęskniłem. Potem nie myślałem o tym. Kiedy jest się wilkiem łatwo nie myśleć o sobie. Myśli się o stadzie. O młodych. O pokarmie. O tym gdzie się schronić. Choć… to nie są myśli takie jak ludzkie. To instynkt. Coś, co było zanim pojawiła się myśl. Myśli przeskakują, instynkt jest. Chyba, że jest się kaleką. Wtedy się czeka. Na łaskę. Na pożywienie, które przynoszą inni. Leży się i myśli. Kiedyś nie myślałem. Kiedyś, dawniej. Teraz nie potrafię nie myśleć. Nie umiem . A teraz znów tu jesteś. I nie mogę nie myśleć o tobie. Co ty mi znów zrobiłaś?

-Musiałam przyjechać. Musiałam. Odszedłeś… Uciekłeś. Uwolniłeś się ode mnie. Ale nie ja od Ciebie. Wilki nie myślą, ludzie cały czas. Ja też o tobie myślałam. O tym, jak było. Co zrobiłam źle. Wiedziałam że popsułam wszystko od początku do końca. Nie powinnam była w ogóle tu przyjeżdżać. Dawać Ci mięsa naszpikowanego różnymi środkami. Zmieniać cię w człowieka. Zmuszać do życia w mieście. Więzić. Ranić. A jednak to robiłam. I nie dość, że to robiłam, to nie potrafiłam nawet w części odwdzięczyć ci się. I raniłam jeszcze bardziej. A na koniec jeszcze to… I to, że pan Okszanowski powiedział, że już nie słychać twojego wycia. Cały rok niemal… -spojrzała na jego rękę.

-Nie można śpiewać jak się chce płakać. Nie można śpiewać pieśni wolności, gdy nie czuje się wolnym. A tak właśnie cały czas się czułem.

-Wiem. Dlatego przepraszam, choć wiem, że tak naprawdę nic to nie znaczy. że to niczego nie zmieni, nie naprawi.

Nie powstrzymam się. Rozpłaczę. Spokojnie, mała, spokojnie. Zimny labirynt. Chłodny kamień. Oszronione emocje, lodowate zamiary.

-Jesteś człowiekiem. Mylisz się. Tak jak i zwierzęta. My też podejmujemy błędne decyzje. Nasze kończą się śmiercią. Ciesz się, że twoja nie. Dobrze, że wiesz, że zrobiłaś źle. że umiałaś przeprosić. W twoim świecie niewielu ludzi to potrafi.

żadnego ciepłego słowa. Ani jednej ciepłej iskierki w spojrzeniu. A czego się spodziewałaś? I to by było na tyle. Bo w tym cały jest ambaras…

-Wybacz, że kazałam ci przez to jeszcze raz przechodzić. O świcie znów będziesz wilkiem.

Mam nadzieję, że kiedyś o mnie zapomnisz i twoje życie będzie prostsze. – spróbowała powiedzieć tonem pozbawionym emocji. A przynajmniej smutku, żalu, rozczarowania. Prawie jej się udało. Prawie.

-Nie chcę zapominać. Dla wilka zapomnieć, znaczy skazać na śmierć.

Wstał z krzesła, podszedł do niej. Przykucnął przy jej kolanach tak, że ich twarze były na tej samej wysokości.

-Tamtej zimy… Nie było tylko złych dni, złych rzeczy. Było dużo dobrego. Dużo… -znów szukał odpowiedniego słowa. Oparł dłonie na jej kolanach, żeby zachować równowagę. –Dużo… nie umiem tego nazwać.

-Opisz.

-Tego, co się czuje.

-Uczuć?

-Szczególnych uczuć.

-Jakich? Kiedy?

-Wtedy.

Pochylił się i pocałował ją.

Boże, nie, zdążyła pomyśleć. Tylko nie to. Tylko nie to. Tego nie zapomniał ani trochę. Nie musiał się zastanawiać, myśleć nad odpowiednim elementem. Całował tak dobrze jak zawsze. Niech przestanie, zanim będzie za późno. Zanim… Tylko że ona już go obejmowała.

Niech przestanie!

Nie przestał.

Po chwili nie miała już na sobie nic i leżała na cholernie twardych deskach podłogi. I tym razem zupełnie jej to nie przeszkadzało.

Boże, nie…

…niech nie przestaje!

Objęła go mocniej, przyciągnęła bliżej. Jeszcze bliżej.

Nie przestał.

świadomość wróciła jej dopiero wtedy, gdy zaczęła słyszeć bicie jego serca, leżąc przytulona do niego, jak zwykle z udem zarzuconym w poprzek jego nóg. świadomość wróciła i załomotała w drzwi rozumu. Oszalałaś, mała! Takie pożegnanie? Gratuluję. Teraz na pewno będzie ci łatwiej. Na pewno zdołasz o nim zapomnieć, odzwyczaić się od myślenia o nim, od wyobrażania sobie… Niech to szlag, mała, niech to szlag!

Dwie godziny do świtu. Za godzinę on zacznie zmieniać się w wilka i już nawet nie będzie mogła na niego spojrzeć, nie mówiąc o tym, że nie będzie go wtedy, kiedy poczuje że chce go przytulić. Będzie mogła za to spakować się i wynieść, zostawiając go w spokoju, żeby mógł żyć normalnie. Normalnie, jak wilk. Wreszcie powinna przestać psuć mu życie. Wystarczająco je popsuła. Dotknęła dłonią blizny. Wystarczająco.

Wstała z podłogi, rozcierając lewe, zdrętwiałe ramię.

-Gdzie idziesz?

-Za godzinę zaczniesz się zmieniać.

-Nie myślałaś.

-Co?

-Nie myślałaś. Poddałaś się tym… uczuciom. Nie było w tobie nic…sztucznego… Nie było okruchów. Byłaś tutaj cała. Cała moja.

-Maksym, proszę. Nie chcę tego słuchać. Za godzinę zaczniesz się zmieniać, za dwie dołączysz do swojego stada. Obiecuję, że nigdy już tu nie przyjadę.

-Byłaś tu cała. Nie tak jak zwykle!

-Tak. I co z tego?

-Wilk kochał cię tak jak tylko potrafił, najmocniej jak umiał, a ty dawałaś mu tylko tyle, ile zostało ci po… zaspokojeniu miłości własnej. Gdzieś to przeczytałem. –wyjaśnił patrząc na jej zdziwioną minę. –Nigdy nie myślałaś o mnie, zawsze zajęta byłaś sobą. Jeśli zwracałaś uwagę na wilka, to tylko po to, żeby usunąć problem, jaki miał, bo nie był z twojego świata. Nawet kiedy byłaś tak blisko… Nawet kiedy cię całowałem nie było cię przy mnie. Byłaś gdzieś daleko. To było niedobre dla mnie, dlatego uciekłem. Dusiłem się a Ty byłaś zupełnie obca. Teraz było zupełnie inaczej. Teraz byłaś tutaj cała, cała moja, miałem cię dla siebie i nie musiałem dzielić się tobą z niczym, z nikim. To była… miłość?

Odwróciła się. Jak na wilka, który żyje w puszczy, był strasznie spostrzegawczy. Wychowałaś go tak, Pigmalionie w spódnicy.

-Tak.

-Dlaczego na mnie nie patrzysz? Czemu teraz uciekasz?

-Bo to boli. Bo wiem, że cię kocham. Bo właśnie dlatego chcę, żebyś był szczęśliwy. Bo zaraz znów będziesz wilkiem, będziesz żył swoim życiem, będziesz szczęśliwy. Beze mnie. To boli.

-Chyba, że nałożysz mi bransoletę.

-Nie. Zrobiłam to już raz i nie wyszło ci to na dobre. Drugi raz nie zrobię z ciebie psa na łańcuchu, niewolnika. Bardzo dobre porównanie. Wilk-galernik…

-A jeśli poproszę?

Odwróciła się. Widział jej oczy, rozszerzone ze strachu i braku wiary w to, co słyszy.

-Proszę, Melanio.

Pokręciła powoli głową.

-Melanio… ja chcę. Albo daj mi więcej wywaru. Tak, żebym nie musiał zmieniać się znów w wilka.

-Nie mów tak. Zaraz znów będziesz wolny.

-Wolny… ale bez miłości. Twojej miłości. A to kolejne więzienie. Kiedy byłem człowiekiem… wtedy… słyszałem piosenkę. Zapamiętałem z niej tylko kilka słów.

Chcę wybrać teraz. Wtedy… myślałem, że wybieram dobrze, teraz wiem, że wybieram dobrze.

Nasza ma być najkrótsza życia chwilka,

I być wyborem - przyjaźń do człowieka…

Pułkownik Majorka

2
Nie czytałam ,,Wiedźmy i wilka", zatem nie uda mi się ocenić opowiadania jako kontynuacji. Ale zawsze pozostaje tak zwana reszta. :twisted:






-I koniecznie musiałaś znaleźć to tutaj. –powiedziała z przekąsem na głos, spoglądając w lusterko. Na ułamek sekundy złapała swoje własne spojrzenie. –Nie oszukuj się, mała.
Zły zapis dialogów. Po szczegóły odsyłam TUTAJ.
udając że
Udając, przecinek.
Rydzyki dla panny Meli
Jeden Rydzyk w zupełności wystarczy. XD Dość niefortunne zdrobnienie.
Te co zawsze? Te co ostatnio?
Te, przecinek.
Grube, czarne i jasne.
I czarne i jasne jednocześnie?
Trzask pękającej pod jej paznokciami tkaniny
Pękająca tkanina? ZGRZYT.
Zabrałaś go stąd, wykorzystała do
Wykorzystałaś.







W sumie nawet nie wiem, za co cię chwalić. Jest to jakaś forma fan fiction, a więc opisany świat, postacie i zdarzenia nie są twoje. Może styl też? A ten jest bardzo przyjemny - wszystko można sobie wyobrazić, poczuć... no, miodzio po prostu. :D Ale czy to na pewno twój styl? (A może Pani domu? Albo Przyjaciółka?)



Tak czy siak, zachęciłaś mnie do przeczytania opowiadania ,,właściwego", autorstwa Grzędowicza. ;) Może to na plus. Poza tym oceny brak i czekam na coś twojego w 100%.



Pozdrawiam. ;)
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

3
Dziękuję za ocenę. Faktycznie, dialog wylądował jakoś dziwnie, literówki i przecinki też. Co do rydzyków, to kresowe zaśpiewy :) Rydzyki, mleczka, jelonki, wilczki. świece czarne i świece jasne, masz rację, niejednoznacznie. Owszem, tkanina pęka. Nie radzę próbować, ale jak grałam w teatrze, to często trzeba było coś rozedrzeć i uwierz, jak się odpowiednio złapało, pękała, a nie rozdzierała się ;)



Opowiadanie Jarka jest świetne. Jeśli Cię zachęciałam i przeczytasz, to będę wzruszona.



Fakt, postaci nie są moje, świat również. Choć akurat we właściwym opowiadaniu, Jarek nie poświęca tej części świata zbyt wiele uwagi.

Styl... wiadomo. Dla mnie Jarek jest mistrzem i nigdy nie uda mi się osiągnąć jego klasy. Jeremiasz (cytując Karolę, redaktorkę Fabryki), ma czarodziejską umiejętność przelewania na karty słów. Ja jeszcze tego nie posiadam. Starałam się, żeby coś w tym opowiadaniu styl Jarka przypominało, choć także, żeby było to coś "mojego".



Dziękuję za ocenę i postaram się wrzucić coś "tylko mojego" niedługo.



PS. Najważniejsze było dla mnie, że opowiadanie spodobało się mojemu przyjacielowi :) Stwierdził, że jest tylko "jego" i nikomu nie odda praw do niego :D Wtedy sobie pomyślałam, że jakby nie było koślawe, to jest dla kogoś ważne. I chyba dla takich chwil warto pisać :)



Pozdrawiam, Kasiek
Pułkownik Majorka

4
Podoba mi się. Czytanie tego mnie nie zmęczyło, a to już dobrze. Poproszę o następny tekst. Chociaż aby ćwiczyć sam styl,a wyobraźnię w mniejszym stopniu, takie kontynuacje też są dobre. Powodzenia.

5
Dziękuję :) Miło mi czytać taką opinię :)



Owszem, właśnie o to chodziło-aby spróbować pisać w konkretnym stylu. To częste ćwiczenia na polonistyce, na stylistyce-podrobić czyjś styl. :)



Następny tekst się pisze, ale że jest jeszcze licencjat, to idzie tak sobie :)
Pułkownik Majorka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”