Romek Pawlak pisze:Primo, ja nie użyłem określenia "popkultura" w pogardliwym sensie, a jedynie w technicznym.
A ja owszem, tak :-P Romku, rozmawiamy sobie luźno, bez uciekania się do dokładnych definicji – i dobrze. Popkultura to zjawisko rozległe, jednak w dużej mierze składa się z pulpy, będącej odpowiedzią na potrzeby konsumentów z zaniżonymi kryteriami wartościowania i takimiż oczekiwaniami.
Oczywistą jest rzeczą, że da się przeciwstawić skrajnie dobre osiągnięcia kultury masowej skrajnie złym kultury wysokiej, ale nie w tym rzecz, chodzi o średnią tu i tu. I - równie oczywiście - mam świadomość ahistoryczności poglądów, które pozwoliłem sobie wygłosić, jednak niewiedza co do tego, co w perspektywie historii zostanie uznane za arcydzieło nie zwalnia człowieka myślącego od wysiłku wartościowania tu i teraz.
Mnie się przypominają międzywojenne romanse, horrory i westerny, wydawane systematycznie, w zeszytach, którymi ludzie wówczas się zaczytywali. Owszem, w dalszym ciągu budzą zainteresowanie, ba, są przedmiotem pożądania różnych freaków, mają swoje miejsce w historii kultury, lecz na listy najbardziej wartościowych książek nigdy nie trafiły i nie trafią, dziś mogą być tylko przyczynkiem do rozważań o kiczu i wywołać co najwyżej zdrowy śmiech.
Jason pisze:Tak, a ja pójdę jeszcze dalej. Utwór nie możne być naprawdę popularny, jeśli nie trafia przekazem do odbiorców: Harry Potter, Brown, Grey. Wszystkie je uważam za wartościowe, jeśli za kryterium uznam siłę przekazu, to jak budzą w czytelnikach emocje.
Z poziomem literackim już gorzej, ale głupio uznawać to kryterium za najważniejsze.
Sprowadzając rzecz ad absurdum: transmisje z publicznych egzekucji niewątpliwie poruszyłyby znaczne grono odbiorców. Czy na pewno o to tylko chodzi?
Phoe pisze:Leszku, nie wyobrażam sobie pisać o jakimś świecie przedstawionym bez wcześniejszego dopracowania wszystkich szczegółów, choćby nawet nie miały ukazać się na kartach opowieści. Po prostu wychodzą potem dzury fabularne i nielogiczności.
DAF był uprzejmy uszyć zgrabną replikę na Twoje stwierdzenie. Ja tylko dodam, że „kompletny świat” wydaje się być koniecznym tam, gdzie jest imperatyw
dziania się. Owo
dzianie się, dynamika fabuły krojonej tak, by broń Boże nie znudzić czytelnika, jest znakiem firmowym literatury popularnej, choć oczywiście ta nie ma nań monopolu. Za to może być dobra literatura pozbawiona zupełnie
„dziania się” i tam „kompletność” zupełnie nie ma znaczenia. Symbolizm i strumień świadomości (jako kierunki literackie i techniki pisania), a choćby i proza obyczajowa są dobrym przykładem.
W tej dyskusji po raz kolejny docieramy do ściany, jaką jest znajomość kodów kulturowych. Rada Bariego, ironicznie wstrząśnięta, nie zmieszana, dotyka sedna. Mało kto z młodych pisarzy zechciał przeczytać „Iliadę” i „Odyseję”, gdyby to zrobił, miałby z głowy konieczność zapoznawania się z większością kanonu fantasy, mając w rozumie istotę, a nie dekoracje.
No i koresponduje (dyskusja) z Wielką Bitwą Kamienną, gdzie jak na dłoni widać różnice w pisaniu (pozwalające na wartościowanie!) między jej uczestnikami (jak to na Boga żywego możliwe?!

), a też daje asumpt do ciekawych rozważań na temat odbioru czytelniczego.