Ignite pisze:Aktegev, u mnie problem z "flow" jest częściowo taki, że często piszę teksty wielowątkowe, z punktów widzenia różnych bohaterów i muszę na bieżąco mieć w pamięci masę szczegółów z tego, co zostało napisane wcześniej - dlatego potrzebne jest duże skupienie, żeby ogarnąć te wszystkie elementy, z których generuje się akcja (poczynając od tego, co bohater X robił 3 rozdziały wcześniej, a skończywszy na tym, co ma się stać z bohaterem Y 5 rozdziałów dalej). To jest jednak inny typ aktywności umysłowej niż rysowanie.
To bardzo ciekawe, co piszesz. Czy to znaczy, że nie masz w pamięci swojego świata przedstawionego, bohaterów i tych wszystkich szczegółów przez cały czas, a przywołujesz je wtedy, kiedy siadasz do pisania?
U mnie jest tak, że obracam te wszystkie rzeczy w głowie czy piszę czy nie, a siadając do pisania szukam słów, frazy, narracji, jakie odpowiednio to wydobędą. Generalnie mam poczucie, że jestem cały czas w pewnym sensie zanurzona w świecie powieści (tak rozumiem też kwestię wczucia). Mogę gotować, spacerować, sprzątać, ale to, co tworzę, jest zawsze gdzieś obok, blisko (chyba że się od tego świadomi odgradzam, żeby złapać dystans, to wtedy wpadam w wir czynności, który często kończy się jakimś, hm, "błyskiem" - znaczy aktywność fizyczna, czy chcę czy nie, pomaga mi wpadać na pomysły

) i gdy siadam do pisania, oczywistym wydaje mi się, co mam napisać (nieoczywiste jest jak, ale to inna sprawa).
A rysowanie, owszem, to nieco inny typ pracy intelektualnej, ale mój "system" jest w tym wypadku podobny: najpierw intensywnie obracam rzecz w głowie
Dlatego też nie do końca zgodzę się, że pisanie akurat wtedy, gdy jest czas, to pisanie "na zimno". "Flow" rozumiem jako rodzaj szczególnego skupienia, który pomaga zrobić rzeczy łatwiej niż normalnie. Ale czy się pojawi czy nie (co jest przecież związane z masą czynników, częściowo niezależnych od nas) te rzeczy i tak należy wykonać, najlepiej jak pozwala nam dana chwila. Przecież to, że siadam do pisania codziennie w czasie drzemki córki, nie oznacza od razu, że nie staram się włożyć w to najlepszych umiejętności, jakie w tym momencie posiadam.
Wydaje mi się, że dałabym radę pisać codziennie przez 3 h dziennie, ale pod warunkiem, że równolegle nie musiałabym się zajmować inną działalnością intelektualną (polegającą na pracy ze słowami, bo chyba to jest tu kluczowe) wybijającą z wczucia. Problemem jest nie tyle sam czas, co aktywności równoległe.
W tym też coś jest. Mnie nie bardzo wychodzi pisanie zaraz po czytaniu książki. Mam wtedy takie poczucie, że gubię własny rytm i frazę, na rzecz cudzej.