
___Koniec!
___Po długich miesiącach żmudnej pracy, materiał na dobre pięćset stron był gotowy.
___Teraz pozostało tylko książkę wydać. Sprawa w porównaniu do wcześniejszego wysiłku wydaje się błaha, ale do prostych nie należy. Korekta, redakcja, oprawa, druk, promocja... Na szczęście znałem odpowiednią do tego zadania osobę.
___Piotrek, kolega jeszcze z czasów studenckich, mieszkał niedaleko i był wyjątkowo towarzyski, więc nie odmówił, kiedy zaprosiłem go na piwo. Pewnie zdawał sobie sprawę z tematu, jaki zamierzałem poruszyć, głupi nie jest. Pewnie wiedział też i o konsekwencjach tej rozmowy. Ale odmówić wyjścia na piwo w piątek wieczorem? To nie w jego stylu.
___Spotkaliśmy się w okolicznym pubie, wśród skrzypiącej drewnianej podłogi i klientów zaaferowanych meczem piłki nożnej. Okoliczności niezbyt przyjemne, szczególnie dla mnie, omijającego podobne spędy za wszelką cenę. Chociaż i ja musiałem przyznać, że dwóch trzydziestolatków w takim miejscu nie zwróci niczyjej uwagi. A właśnie tego zawsze starałem się unikać – było we mnie trochę z paranoika. Niepokój, że ktoś mnie śledzi i obserwuje każdy mój ruch, towarzyszył mi od kiedy zacząłem pisać powieść. Właściwie podobny niepokój był ze mną od zawsze, ale ostatnie siedem miesięcy wydawało się najbardziej nim nasycone.
___W każdym razie niemiłosiernie głośny, przesycony obecnością alkoholu i klubowych szalików pub był niezłym miejscem na to spotkanie. A niezłe powinno wystarczyć.
___– Czyli co, skończyłeś? – zrezygnowanym głosem zagaił Piotrek, wchodząc do lokalu.
___– A skończyłem.
___Westchnął, przyniósł sobie piwo i rozsiadł wygodnie naprzeciwko mnie. Fani piłki złapali się za głowy po nieudanym strzale napastnika zielonych.
___– Czyli co, chcesz wydać? – ciągnął.
___– A chcę.
___– Ech – westchnął. – Nie lubię takich sytuacji. A nawet więcej – nie znoszę. Ale chyba już ci o tym kiedyś mówiłem?
___– Tak, tak, pamiętam. Dlatego nie mówię od razu, że ty, ale gdybyś mógł, no wiesz, tu powiedzieć, tam podrzucić...
___– Z zasady nigdy nie angażuję się w pomoc ani znajomym, ani rodzinie – wyjaśnił stanowczym głosem, trochę jakby recytował zasady BHP. – W najlepszym wypadku oszczędzę im większego zawodu, w najgorszym stracę bestseller. Trudno. Za dużo zachodu, za dużo problemów, nie opłaca się. Sorry, Robert, ale nie. Poszukaj sobie innego wydawnictwa, w Polsce jest ich mnóstwo. Będzie ze dwadzieścia większych od mojego, u nich spróbuj. Przebijesz się, jeśli jesteś wystarczająco oryginalny.
___Jeszcze przez kilka minut próbowałem go przekonać, czy choćby zainteresować, ale w końcu się poddałem. Pomyślałem, że nie ma sensu się męczyć, skoro sprawa może chwilę poczekać. Cierpliwość przeze mnie nie przemawiała, po prostu chłodna kalkulacja – zniechęcić Piotrka nie było moją intencją. I tak zamierzałem powieść przesłać mu za kilka dni, podpisując się pseudonimem. Nigdy nie chciałem kwestii wydania oprzeć na samej znajomości. Utwór ma bronić się sam, jak to niektórzy mawiają.
___Mecz skończył się zwycięstwem zielonych i chyba był ważny, bo niektórzy kibice z radości stawiali klientom kolejki. Wytrzymaliśmy odśpiewanie kilku przyśpiewek, za darmowe piwo można się poświęcić. Porozmawialiśmy na temat pracy mojej, pracy Piotrka, korków w mieście i filmów w kinie. Spotkanie jak dziesiątki innych spotkań.
___Posiedzieliśmy w pubie ze dwie godziny i wyszliśmy lekko wstawieni. Jako że mieszkałem w pobliżu to postanowiłem się przejść, wszak było wyjątkowo ciepło jak na kwiecień. Piotrek wrócił taksówką, choć też miał niedaleko.
*
___Mój dom nie należy do wielkich, nowoczesnych, czy choćby ładnych. Ot, taki średniak. Zwykły z wyglądu, ale z niezwykłą historią.___Zdarzyło się tak, że kilka lat wstecz w wypadku samochodowym zmarła właścicielka wraz z dzieckiem. Jej mąż, gdy już zidentyfikował zwłoki, urządził sobie małą wycieczkę do łazienki na piętrze. Dość powiedzieć, że wrócił stamtąd nogami do przodu. Ich rodzina, która odziedziczyła dom, miała potem problemy z doczyszczeniem płytek pokrytych krwią. W jednym z rogów wciąż straszyła ciemnobrązowa smużka, bo i ja nie potrafiłem jej zdrapać. W każdym razie historia tego domu była swego czasu ulubionym tematem rozmów w okolicy, ludzie szeptali o klątwie ciążącej na budynku, więc właściciele mieli nie lada kłopot z wynajmem. Aż w końcu trafiłem się ja, skuszony wyjątkowo korzystną ceną.
___Po powrocie z pubu od razu zauważyłem, że drzwi wejściowe są niedomknięte. Podczas wychodzenia zawsze zwracałem na to uwagę – drzwi często dawały znać trzaskiem, że są zamknięte, by po paru minutach ze skrzypiącym głosem uchylić się na jakieś dziesięć centymetrów. Dlatego należało za każdym razem sprawdzić dokładność zamknięcia poprzez mocne pociągnięcie. Trzasnąć, przytrzymać i pociągnąć dla pewności.
___Siebie o takie niedbalstwo nie mogłem podejrzewać. Szczególnie, że dwie godziny wcześniej byłem całkiem trzeźwy.
___Powoli wszedłem do środka i krzyknąłem:
___– Monika?! Jesteś tutaj?!
___Żadnej reakcji.
___– Monika?! Wróciłaś wcześniej?!
___Chciałem do niej zadzwonić, sprawdzić, ale oczywiście komórka mi się rozładowała.
___Już w trakcie pierwszego obchodu po wynajmowanym domu, ponad trzy lata wcześniej znalazłem ukryty tuż przy drzwiach wejściowych, za listwą, niewielki nóż. (Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, nikogo nie pytałem). Kiedyś zapewne służył w kuchni, ale dni świetności miał już dawno za sobą.
___Nóż to nóż, z nim zawsze bezpieczniej.
___Wyjąłem go więc i nie zapalając światła, wszedłem w głąb domu. Jeżeli ktokolwiek był w środku to siedział po ciemku. Na pewno też usłyszał przybycie właściciela, bo przecież wydarłem się jak głupi – ogarnęło mnie zażenowanie na samo wspomnienie tego, co zrobiłem niespełna minutę temu.
___Pomyślałem, że moją przewagą jest znajomość domu. Jeżeli złodziej (albo złodzieje, w każdym razie nikt miły) wciąż znajduje się w środku, będzie próbował uciec, uniknąć konfrontacji, bo nie przyszedł tutaj pakować się w kłopoty. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby wyjść i poprosić któregoś z sąsiadów o zawiadomienie policji, ale mój rozsądek często przegrywał z tak zwaną chwilą. Postanowiłem zakraść się na piętro. Bo jeżeli złodziej szukał czegoś cennego, to znalazłby łup tylko na piętrze. Raczej nikt nie połasiłby się na starą lodówkę, czy telewizor kineskopowy z parteru.
___Nawet po ciemku potrafiłem poruszać się nie wydając dźwięków. Pamiętałem dokładnie które deski skrzypią, które schodki są śliskie i które klamki piszczące. Wszedłem na piętro, uchyliłem drzwi do sypialni i spojrzałem na biurko. Tak jak sądziłem – ktoś zabrał mojego laptopa. Cofnąłem się o krok, uniosłem nóż. Chciałem rozejrzeć się po przedpokoju, ale już nie zdążyłem. Usłyszałem czyjś krok gdzieś po prawej, poczułem obcy oddech. Coś dużego musiało uderzyć mnie w głowę, bo straciłem przytomność. Tak nagle i tak po prostu.
___Dlaczego złodziej nie był bardziej oryginalny?