Dzień z życia zabójcy
WWWWoda była chłodna. Krople tej cieczy ociekały mu po twarzy. Nieobecny wzrok spoczął na kamieniach leżących na drugim brzegu rzeki. Szukał źródła odgłosu, który przed momentem usłyszał. Zamknął oczy, a po chwili je otworzył. Kamienie nadal tam były. Co się ze mną, do cholery, dzieje? - pomyślał. Postanowił jeszcze raz przemyć twarz i ruszyć dalej.
WWWRozejrzał się i wzmożył czujność. Nikt nie idzie - pomyślał - tym lepiej dla mnie. Niemniej to nie było wystarczającym powodem, by zaniechać korzystania z podstawowych zasad bezpieczeństwa. Nigdy nie korzystał z głównej ścieżki, nawet jak w promieniu dziesięciu kilometrów nikogo nie było. Zazwyczaj każda wyprawa kończyła się oparzeniami pokrzyw i zadrapań od malin.
WWW- Cholera - zaklął pod nosem, gdy wszedł w końskie łajno. Ktoś jeszcze postanowił nie iść głównym traktem - przeszło mu przez myśl. Nie tylko on chciał, żeby go nie było widać. Uśmiechnął się krzywo i dalej bezszelestnie szedł przez moczary.
WWWPanowała tutaj gęsta mgła. Zbliżał się wieczór. On chciał przed zmrokiem jeszcze trafić do wioski. Wiedział, że jest już niedaleko, bo słyszał gwar, ale miał do przejścia dość spore bagno. Dlaczego ja, a nie kto inny? - pomyślał po raz kolejny podczas tej wędrówki. Już słyszał odpowiedź, że on był jedyną osobą kompetentną do tej roboty. Wystarczająco dawno odszedłem z wojska, żeby mnie nie mieszali w takie rzeczy - powiedział do siebie. - Sranie w banie - podsumował.
WWWPo upływie godziny wreszcie doszedł do wioski, która nie grzeszyła wielkością, ani kulturą mieszczan. Przy jednym z domów jakiś wieśniak leżał na kobiecie. Po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że ona nie krzyczy dlatego, że on ją morduje, tylko dlatego, że robi jej dobrze. Na placu - jeżeli tak można było to nazwać - paliło się wielkie ognisko, dokoła którego tańczyli biesiadnicy. Niedaleko tawerny było kilkoro muzyków, którzy nadawali całej imprezie szalonego tempa.
WWWMiasteczko nie było wielkie: plac, parę większych (pewnie ważniejszych) domów, tawerna, i z oddali było widać jakieś gospodarstwa. Dokoła jeszcze było kilka uliczek z mniejszymi domkami.
WWW- Coś ty taki ubłocony, hę? - zagadnął do niego jakiś mężczyzna.
WWW- Tak już mam - odparł.
WWW- Chłopcy, bawcie się! - wtrąciła się jakaś dziewczyna z butelką wina, która pojawiła się jakby znikąd (dziewczyna, nie butelka). - Jestem Lucy, a wy?
WWW- Och, będziemy, jestem Frank, młoda damo, ale musimy załatwić swoje interesy - wytłumaczył. Ona poszła, ale jeszcze raz spojrzała na nich i uśmiechnęła się. - Chodź, wiem po co przyszedłeś. - Tylko tyle wystarczyło, żeby on ruszył za dziwnym typem w, niepasującym do otoczenia, garniturze.
WWWObaj ruszyli do tawerny, która tętniła życiem. Tym lepiej, pomyślał, będzie znacznie trudniej podsłuchać ich rozmowę.
WWW- A więc, przysłał cię Dann? - zapytał Frank.
WWW- Owszem - odparł.
WWW- Pewnie chcesz pokój. Masz, klucz do osiemnastki. Nie powinieneś narzekać.
WWWFrank zbadał wzrokiem siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Spodnie miał całe od błota, a twarz wyraźnie nieogoloną. Wiedział, że mówiono o nim Pan Sherman, co jednocześnie mogło być nazwiskiem.
WWW- Co to za burdel? - spytał Sherman.
WWW- Ach, to tutaj? Pewnie jakiś pogański obrzęd. Palą ogniska, pieprzą się gdzie popadnie - ściszył głos - i z kim popadnie. Widziałem kiedyś jak facet wszedł do obory i zrobił to z krową.
WWW- Pewnie potrzebował taboretu, żeby dosięgnąć.
WWWObaj zarechotali.
WWW- Dobra, Sherman, twoja misja zacznie się jutro. Musisz znaleźć kogoś. Wiesz kogo?
WWW- Wiem, nie nazywaj mnie tak, Frank, dobrze ci radzę - zagroził. - Był tutaj?
WWW- Tak, widziałem go niedawno. W tym barze. - Frank spojrzał na drzwi, właśnie się otworzyły i wszedł wieśniak, którego wcześniej Sherman widział. - Będziesz musiał się spieszyć.
WWW- Nie martw się o to. Opisz mi go - zażądał.
WWW- Długie ciemne loki, wijące się wzdłuż twarzy, pieprzyk nieopodal nosa, oczy o barwie głębokiej pustki...
WWW- Nie prosiłem o jakąś cholerną poezję, tylko prosty opis.
WWW- Dobra, dobra - mężczyzna zaczął machać rękoma - czarne włosy, szare oczy, wysoki, a do tego mówi z nietutejszym akcentem. Ubiera się podobnie jak ty.
WWW- Dobra, jutro się za to wezmę - oznajmił.
WWW- Chcesz jakąś... - Frank wskazał głową na grupę kobiet o skąpym ubraniu.
WWW- Po robocie.
WWW- Swoją drogą - zaczął kiedy Sherman miał już iść. - Dlaczego zrezygnowałeś z wojska?
WWW- Nie twój interes... - rzekł William Sherman i wyszedł z baru.
* * *
WWWW pokoju śmierdziało potem i chorobą. Ten, kto tu mieszkał, rzadko wychodził z łóżka. Ciekawe czy wymieniali pościel, pomyślał i zaczął czyścić swoje ubranie. WWW- Pieprzone moczary - westchnął i wyjął broń na stół.
WWWW skład jego arsenału wliczała się "pieprzniczka" i krótki sztylet. Przy nodze miał jeszcze nóż, w razie gdyby i jedno, i drugie zawiodło.
WWWGdy skończył porządkować swoje ubrania, to wziął się za czyszczenie swojej broni. Myślał teraz o dawnym przyjacielu, który go nauczył fachu. "Nadmierna pewność siebie, kiedyś cię to zniszczy", często to powtarzał, gdy ćwiczyli.
WWW- Jak zawiedzie plan A i plan B, to wprowadzaj plan U - mówił John.
WWW- Plan U? - zdziwił się Sherman.
WWW- Tak, ucieczka. Jeżeli będzie możliwa, to skorzystaj. Zawsze miej przy sobie jakiś bajer i nie pozwól się zaskoczyć. Bądź zawsze krok przed przeciwnikiem.
WWW- Nawet jak jest ich wielu? - pytał William.
WWW- Tak, tym bardziej wtedy, bądź najlepiej kilka kilometrów od nich.
WWW- A jeżeli to będzie jakiś ukryty strzelec?
WWW- Wiesz... wtedy sytuacja jest trudniejsza - rzekł John. - Kiedy jest jeden, ukryty i wiesz, że on tam jest. Nie masz szansy. Spójrz mu wtedy prosto w oczy. Niech zapamięta swoją ofiarę.
WWW- Czyli mam zginąć? - zdziwił się chłopak. - To niedorzeczne.
WWW- Nie, po prostu go znajdź i zabij.
WWWWiększość z tych zasad były mu znane, lecz dopiero od jakiegoś czasu korzystał z nich prawie na co dzień.
WWWMężczyzna podszedł do drzwi. Wsłuchiwał się w otoczenie. Na dole grała muzyka i ludzie z pewnością dobrze się bawili. Niestety on nigdy nie umiał się utożsamić z innymi, prostymi ludźmi, którzy w życiu chcieli się tylko dobrze zabawić.
WWWPostanowił przesunąć nieco kredens, tak aby zablokować drzwi. Nie chciał, aby w nocy ktokolwiek go odwiedził. Przy oknach postawił rozbite szklane butelki. Każde wejście zabezpieczone.
WWWCzas się przespać, pomyślał i położył się na łóżku.
* * *
WWWPo kilku godzinach wstał. Spojrzał przez brudne okno i stwierdził, że zaraz będzie świt. Przemył twarz i założył ubrania. Powoli się uzbroił, a gdy słońce pojawiło się na niebie postanowił ustawić komodę na swoje miejsce i wyjść z pokoju. Nie mógł wytrzymać w tym zaduchu. To był duszny poranek. WWWTeraz ma znaleźć wysokiego bruneta, zabójce i, ku rozpaczy, go zabić. Następnie odbierze nagrodę, żeby po kilku dniach cała sytuacja się powtórzyła. A mianowicie wziąć kolejne zlecenie i szukać kolejnego drania, dla kilku dolców. No i oczywiście dla dreszczyku emocji. Tylko tyle jest warte życie. To jest gorsze niż hazard, pomyślał, nikt nie ma równych szans, nikt nie rodzi się równym, zawsze będzie ktoś gorszy, a sprytni będą wygrywać. Do dupy z tym wszystkim, podsumował i wyszedł z wynajętego pokoju.
WWWPostanowił, że przez chwilę posiedzi na placu. Chciał ocenić jak wygląda miasteczko i jakie by miał szanse w starciu na zewnątrz.
WWWUsiadł przy małej fontannie, zdziwiony, że w takim miejscu jest taka ozdoba, która średnio, jego zdaniem, pasowała do otoczenia, czyli bagnistego terenu i wysokich drzew otaczających mieścinę.
WWWOprócz kilku zdewastowanych płotów i wielkiego stosu spalonego drewna, nie wyglądało źle. Ziemię pokrywał popiół, co dawało złudne wrażenie, że spadł śnieg.
WWWSherman nie widział żadnych ludzi. Pewnie jeszcze śpią i leczą kaca, pomyślał. Co ja tutaj robię? Czy to jest to czego naprawdę chcę? Czy dobrze wybrałem? - Te pytania szły za nim jak smród po gaciach. A odpowiedzi i tak nigdy nie dostał. Wiedział jedno: po tylu latach w wojsku do innej roboty się nie nadaje.
WWWMuszę zmienić mój strój, pomyślał. Ten jest już nieźle spracowany. Spojrzał na dzurę w prawej nogawce. Jego biała koszula była biała tylko z nazwy. Już dawno przybrała kolor szarości. Choć było go stać na nowe ubrania, to do tych miał sentyment, dostał je od Johna, kiedy skończył trening. Minęło już tyle lat...
WWW- Skup się, kiedy szukasz przeciwnika, bo inaczej on odnajdzie ciebie. - Słowa, które z pewnością powiedziałby John, ale głos do niego nie należał. - Trudno cię było znaleźć, Williamie Shermanie.
WWWSpojrzał za siebie, lecz nie było tam Johna, tylko jakiś mężczyzna o długich włosach. Ale William skupił się bardziej na lufie, która była tuż przed jego głową.
WWW- A więc to tak - powiedział, tłumiąc zaskoczenie.
WWW- Zdziwiony? Z pewnością - odparł znajomy głos.
WWW- Zastanawiam się tylko: po co? - Sherman spojrzał na przeciwnika. Miał kapelusz, taki sam jaki nosił John, rewolwer, znacznie nowszy i z pewnością lepszy niż jego. Do tego stracił szansę na atak z zaskoczenia. Cholera.
WWW- Po co? Czy to nie jasne? Ty chcesz mnie zabić, to się bronie, proste? Najlepszym sposobem obrony jest atak.
WWW- Dobrze - powiedział chłodno były wojskowy. Pięćset siedemdziesiąt pięć dolców, to zdecydowanie za mało, żeby iść do piachu, pomyślał. - Swoją drogą, w tamtym pokoju strasznie cuchnie. Na przyszłość wybierz inny.
WWW- Nie zmieniaj tematu, masz prawo do ostatnich słów, a potem giń - rzekł mężczyzna.
WWW- Imię.
WWW- Moje? Frank, nie poznałeś? Jestem tym samym gburem, z którym wczoraj rozmawiałeś. Ale ty jesteś naiwny... - podsumował Frank. Oczy miał puste, jak opisywał, a patrzył z wyraźnym triumfalnym uśmiechem. - Swoją drogą, dlaczego zrezygnowałeś z wojska? Żeby pracować w jakiejś firmie w San Francisco?
WWW- Moje ostatnie słowa... chcesz je usłyszeć? - podsycał Sherman.
WWW- Może się i bez tego obejść. - Mężczyzna z rewolwerem wykrzywił twarz pozorując uśmiech.
WWW- Sztylet w oku - powiedział William Sherman i czekał na reakcję.
WWW- Co? - zdziwił się Frank. - Nic z tego, nie jestem jakimś oprawcą.
WWWFrank spojrzał Shermanowi prosto w twarz, na której budował się niepokój. Mężczyzna uśmiechnął się i to był jego ostatni uśmiech w życiu. Ułamek sekundy później w jego głowie pojawiła się dziura na wysokości skroni, a on sam upadł.
WWW- Co jest, do cholery?! - wrzasnął zawiedziony William.
WWWNie doczekawszy się odpowiedzi wstał i otrzepał się. Spojrzał na Franka i obszedł go, uprzednio zabierając mu broń. Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie widział.
WWWZabij, albo zostań zabity - pomyślał. Co to życie jest tak naprawdę warte?
WWWPrzeszukał ciało i znalazł notes. Zaczął przeglądać zapiski ofiary. Po chwili doszedł do wniosku, że rzeczywiście był poetą i w dodatku zadawał sobie te same pytania co on. Zdziwiony stał jeszcze przez chwilę.
WWW- Nadmierna pewność siebie ciebie zniszczyła, przyjacielu - powiedział do trupa. To były jego ostatnie słowa.
WWWSpojrzał na dach tawerny. Zobaczył kogoś na dachu, ale nie dostrzegł nigdy twarzy.
* * *
WWWLucy pociągnęła za spust pozbawiając życia mężczyzny, który przedstawił się jako Frank. Czekała na reakcję niedoszłego generała. Była ciekawa co zrobi. Najpierw ograbił trupa, dobrze - pomyślała - sama też bym tak zrobiła. Następnie przeczytał jakiś notes i powiedział coś. Spojrzał na nią. Zobaczyła w przybliżeniu jego oczy. Nie czekając na nic wystrzeliła jeszcze raz. WWWRobota skończona - pomyślała.
WWWSpojrzała na zegarek. 8:14 Wszystko zgodnie z planem.
WWWWyjęła z torby starego HP Presario CQ-56. Podłączyła modem własnej roboty, a następnie sprawdziła skrzynkę mailową. Dostała krótką wiadomość:
Wiadomość od: [email protected]
WWWRobota, jak zwykle, doskonale wykonana. Gratulacje Lucy. Twoim kolejnym celem będzie John Kennedy. Dallas. Rok 1963, dwudziesty drugi listopad. Szczegóły otrzymasz jak już tam będziesz.WWWMasz tam być nie mniej niż dwadzieścia cztery godziny przed jego śmiercią, nie tak jak tym razem, bo może się coś nie udać.
Powodzenia.
WWWCzy nigdy nie dadzą mi odsapnąć? - pomyślała i wyłączyła komputer, a następnie schowała swoją M16.