Tytuł jest nieadekwatny do opowiadania, ale pozostał mi po starych wersjach i może to nie tytuł co taki moje hasło na opowiadanie. Tekst zawiera wulgaryzmy.
Tutaj wersja PDF, co by się lepiej czytało:
http://www.speedyshare.com/PdmWD/a-ksia ... -18.10.pdf
Bardzo proszę o zwrócenie uwagi na zapis. To znaczy, jak mam na przykład wtrącenie "Mam to gdzieś. - Powiedział" ; czy to jest okej. Ja zawsze dopowiedzenia narratora daje z dużej litery a wypowiedź podmiotu kończę kropką. Nie wiem do końca czy tak jest poprawnie, ktoś z Was mi kiedyś powiedział, że reguł nie ma, abym ja się czuł z tym dobrze.
A poniżej ten sam fragment co w PDFie:
Spotkanie Matthewa z Peterem.
Komandor Matthew West odwiedza Petera na stacji przeładunkowej w systemie Tegra. Informuje go o zajściach w Federacji i proponuje pracę w Gwiezdnej Flocie Przymierza.
[ * * * ]
Mrok czasem przecinały promienie laserów. Po środku klubu był co prawda niewielki parkiet, ale Peter jeszcze nigdy nie widział, aby ktokolwiek na nim tańczył. Częściej służył za ring dla tych, którzy nie mogli znaleźć porozumienia w interesach. W rogach lokalu siedzieli szubrawcy i przemytnicy. Przy barze tylko on. Klientela dyskutowała, a on pił i wsłuchiwał się w ciężkie brzmienia elektronicznej muzyki.
Barman nie mógłby policzyć, ile raz widywał go już w tym miejscu, ale mimo to nadal nie znał jego imienia. Taka już była jego cecha - nie zadawać niepotrzebnych pytań. I dlatego „Czarna Dziura” tak dobrze prosperowała, pomimo wiecznych pustek w gościach. Lokal utrzymywał się z napiwków, które nie były wystawiane za wzorową obsługę, bo ta była lepsza w najuboższej budce z hot dogami na ziemskich dworcach autobusowych, ale za to, że po za horyzont „Czarnej Dziury” nie wychodziły żadne informacje.
Do lokalu weszło dwóch mężczyzn. Wyglądali dla Petera komicznie. Jeden krasnal, drugi długi niczym drzewo. Obaj ubrani w czarne skóry, niebędące już dawno w modzie. Mniejszy energicznie ruszał żuchwą, bardzo chwaląc się posiadaną gumą miętową. Wysoki miał posępną minę i wyglądał na przestraszonego. Najkomiczniejszym elementem były przyciemniane okulary. Peter od razu wyczuł, że ci dwaj to pajace udających groźnych.
Mały podszedł do baru i usiadł koło Petera. Wysoki stanął niedaleko.
- Barman, dwa piwa. Koleś – zwrócił się do Petera - chcę tutaj porozmawiać z moim przyjacielem, dlatego bądź taki miły i wypierdalaj z tego siedzenia, dobrze?
Mężczyzna po przywitaniu odwrócił się jak gdyby nigdy nic i wyciągnął portfel, żeby zapłacić barmanowi. Peter nie dowierzając, zaśmiał się. Mały z oburzeniem spojrzał na niego.
- Co cię tak kurwa bawi? Co ty tu jeszcze robisz, nie słyszałeś, co mówiłem? Mój kumpel chce tu usiąść, wypierdalaj!
- Nigdzie się stąd nie ruszę. – Odparł mu z uśmiechem. Napił się piwa i oblizał usta z pianki.
- No nie, kurwa. Miki, musisz zrobić sobie miejsce, bo ten pajac się stawia.
Miki spojrzał na Małego nie dowierzając. Peter żałował, że nie mógł zobaczyć przez okulary, jak powiększyły mu się źrenice. Od razu widać było, kto z tej dwójki był szefem. Mimo to musieli poruszać się wszędzie razem. Duży robił za mięśnie, mały za mózg. Jeden bez drugiego nie pożyłby długo. Pewnie wychowywali się na tym samym podwórku. A może to bracia? Nie ważne. Mały zadecydował i wydał rozkaz mięśniom, zatem Miki zbliżył się do Petera, żeby go „przesunąć”.
To był jego błąd.
Zaraz po tym jak Miki zdążył wyciągnąć rękę, Peter chwycił ją z całej siły i wykręcił, sprawiając mu ogromny ból. Drugą wbił mu w podbrzusze, podniósł go i rzucił za barek. Gość przeleciał z półtora metra i uderzył z impetem o półki z alkoholami. Pomimo dudniącego z głośników basu, dało się usłyszeć huk szkła. Miki leżał na podłodze, otumaniony i pocięty miejscami przez kawałki rozbitych butelek. Panele powoli zalewały strużki krwi.
Mały zdębiał, podniósł okulary, spojrzał na kolegę i wybałuszył oczy.
- Ty chuju! Zapłacisz nam za to! – Peter zwrócił uwagę na słowo „nam”. Teoria o jednym bycie w dwóch ciałach była chyba poprawna. Mały wyjął z kieszeni nóż sprężynowy i wyprostowaną ręką groził Peterowi.
Wyrwanie mu broni nie było żadnym problemem. Obezwładnił go bez trudu, wykręcił rękę i przyparł do blatu. Pomyślał chwilę, chciał jakoś dopiec Małemu słownie, ale nie mógł znaleźć jakiegoś trafnego powiedzonka.
- A masz, ty chuju. – Powiedział Peter i uderzył głową napastnika kilkakrotnie o blat. Gdy go puścił, jego ciało zatańczyło jakby nie miało kręgosłupa i Mały padł nieprzytomny na ziemię.
„Czarna Dziura” widziała niejedno, ale tym razem barman musiał zareagować, bowiem zniszczono część wyposażenia.
- Ci panowie zapłacą. – Powiedział mu lekceważąco Peter i wyszedł z lokalu. Odprowadzały go spojrzenia typów spod ciemnej gwiazdy, siedzących przy stolikach.
Był jeszcze trzeźwy, a przynajmniej za takiego się uważał, więc dokupił kilka piw w sklepie i poszedł do swojego mieszkania. Przyłożył nadgarstek do czytnika. Drzwi się otworzyły i… zaskoczył go niespodziewany gość, który czekał na niego wewnątrz.
- O cholera. Tata? Co ty tu robisz?
- Nieźle się zaszyłeś. Już wiem, czemu nigdy nie przysłałeś mi w poczcie załącznika z zdjęciem twojego… mieszkania. Siadaj, czuj się jak u siebie.
- Ja jestem u siebie. Co tu robisz i jak tu wszedłeś? – Pytał Peter.
- No spokojnie, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Zdobyłem nakaz przeszukania, na portierni zgrali mi kody do chipu i sobie otworzyłem drzwi, ot co. Miałem na ciebie czekać pod drzwiami?
- Nie, ale mogłeś dać znać, że masz zamiar wpaść, byłbym wtedy w domu.
- Ach, więc to tak się robi. Zapomniałem jak się odwiedza własne dzieci, tak dawno się nie widzieliśmy. Przy okazji, jestem na urlopie, z tym przeszukaniem to ściema, nie chciałem wynajmować nic tutaj.
Peter usiadł na kanapie obok swojego gościa. Siatkę z piwami postawił na stole przed nimi. Gestem ręki wskazał mu, aby się poczęstował. Gość nie odmówił. Obaj wzięli po butelce piwa i popijali je rozmawiając. Peter co jakiś czas zerkał na ojca z niedowierzaniem.
- Naprawdę tu jesteś. Cholera. Kiedy myśmy się ostatni raz widzieli?
- Dwa lata temu. Rozmawialiśmy przez ultranet, a potem znikłeś. Musiałem na własną rękę dowiedzieć się, dlaczego.
- To był dla mnie ciężki okres, musiałem sobie z tym poradzić sam.
- Z doświadczenia wiem, że w takich sprawach lepiej nie zostawać z myślami samemu.
- Cholera… – odparł gniewnie Peter. – Cała moja ekipa zginęła w tamtej akcji. Nie tylko moja, jeszcze załogi dwóch fregat z naszej formacji, a mało tego, nie wykonaliśmy zadania. Tylko ja i Faros mieliśmy tyle szczęścia, że ocaleliśmy. Nie wiem nawet, co się z nim dzieje teraz, znikł. Otarłem się o śmierć i to nie z własnej winy. Ciężko się po czymś takim pozbierać. – Zamilkł na
moment. - Lubiłem swoją załogę. Wiem, że masz o najemnikach nienajlepszą opinię, ale z nimi świetnie się pracowało, dużo lepiej niż z tymi wycackanymi pilocikami w Przymierzu. Coś chyba we mnie pękło, gdy w jednym momencie straciłem ich wszystkich…
- Rozumiem cię, stracić cały swój oddział, to niełatwe, ale musisz się pozbierać i nie zamartwiać się do końca dni. To miejsce ci nie pomoże. Patrząc na to mieszkanie sam mam ochotę się zastrzelić.
- Byli dla mnie jak rodzina. To normalne, że ludzie czasem giną na misjach, ale wiesz, wtedy polegli wszyscy… nie został mi nikt, z kim byłem jakoś bliżej związany, ktoś, kogo bym znał tak dobrze jak ich.
- Mogłeś się zwrócić do mnie. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Jestem twoim ojcem, nie powinno być dla ciebie bliższych osób ode mnie. – Oznajmił mu nieco z wyrzutem.
- Ale były… mimo to, teraz cieszę się, że tu wpadłeś. Gdyby tak nie było, wyrzuciłbym za drzwi, a tego nie zrobiłem. Poczęstowałem piwem. Chyba mi wierzysz?
- Chyba nie powinieneś mówić mi tego, że wyrzuciłbyś mnie za drzwi, gdybyś chciał. To, że nie mieliśmy nigdy normalnych kontaktów, nie jest całkowicie moją winą, wiesz o tym. Dzięki mnie masz wykształcenie, pieniądze, kupony. Nigdy nie żyłeś za standardową rację Przymierza, a uwierz mi, że wtedy byś docenił to wszystko, co dla ciebie zrobiłem.
Milczeli. Peter wysunął butelkę, stuknęli się nimi i napili równocześnie. Znowu przez chwilę nie mówili niczego. Matthew zabrał głos.
- Słyszałeś o tym, co się dzieje w Federacji?
- Nie śledziłem na bieżąco wydarzeń, ale wiem, że tłuką się między sobą.
- W skrócie masz rację. Straszny bajzel, buntownicy przegonili naczelnika, nowym mianował się jeden wojskowy, komandor Hugo Embara, a teraz tłumi powstania lojalistów i generalnie wprowadza swoje rządy.
- Kto tam był teraz naczelnikiem? Kladhia Basmingeen? – Zapytał Peter.
- Tak, Kladhia Basmingheen, ta rudowłosa. Wiesz o co poszła cała afera? Kladhia chciała współpracy z Przymierzem, a ten Embara oskarżył ją o zdradę stanu i że to się kłóci z podstawowymi zasadami Federacji. „Całkowita niezależność” – Peter prychnął drwiąco.
- No tak. Przymierze to zło, leniwe skurwysyny, upadek moralności, bla bla… - wyśmiewał ideologię Federacji. Miał w tym jednak nieco racji. Przeważnie każdy obywatel, szczególnie ze starszego pokolenia, wychowywany był w nienawiści do tworu politycznego jakim było Przymierze Ziemskie. Przytoczone przez Petera argumenty, chociaż ubrane w ładniejsze słowa, padały w przemówieniach większości autorytetów i polityków Federacji. – W sumie nie można się chyba im dziwić, w czasie Wojny Międzysystemowej dostali od nas srogiego łupnia. Dobrze, ale dlaczego o tym mówisz? Domyślam się, że nie chcesz tylko podyskutować na polityczne tematy, mam rację? - Zapytał.
- Dobrze się domyślasz. To, co ci teraz mówię, jest tajne, dlatego nikomu ani słowa. Siły lojalne Kladhii szybko upadną, ich szeregi są niewielkie, lata indoktrynacji zrobiły swoje. Nie wiadomo, gdzie teraz przebywa naczelnik, ale logicznym jest, że najbezpieczniej jej będzie w strefie Przymierza. Tutaj jej nie dopadną, bo by musieli naruszyć nasze terytoria.
- A my nie mamy zamiaru jej wydać? To, co się dzieje w Federacji nie należy do spraw Przymierza. – Matthew westchnął.
- Polityka synu. Mądre głowy z wysokich stołków doszły do wniosku, że nadszedł czas, aby w końcu wesprzeć uciemiężony lud Federacji i zaoferować im wolność i swobodę. Jest wielce prawdopodobne, że udzielimy Basmingheen militarnego wsparcia w celu ustabilizowania sytuacji i przywrócenia jej władzy.
- Mówisz poważnie? Wiesz jak tamtejsza ludność to odbierze…
- Ja? Mówię poważnie i wiem jak to będzie wyglądać. Nic nie jest oficjalnie potwierdzone, ale prowadzimy ćwiczenia na szeroką skalę i zwiększyliśmy pobór.
Peter napił się, to samo zrobił generał.
- Ale się porobiło. Basmingheen oficjalnie prosiła o wsparcie, czy my zamierzamy jej pomóc bez konsultacji? – Skomentował Peter.
- Jak ci mówiłem, na razie nie wiadomo, gdzie przebywa. Z naszym aparatem bezpieczeństwa, znajdziemy ją w granicach bez problemu, gdy tylko tu dotrze. Musi się chować gdzieś na terenach Wolnych Kolonii. Zakładam, że kieruje się do naszej przestrzeni, ale wiesz… mam pewne przeczucie.
- Jakie? – Spytał Peter.
- Nawet, jeśli tutaj dotrze, to raptownie zmieni się jej charakter. I będzie nam sprzyjać jak nigdy dotąd. Rozumiesz? Natomiast, jeśli zbyt długo będzie się ukrywać… to wystąpi w naszej hiperwizji w oficjalnym przemówieniu, prosząc o wsparcie.
- Cholera… rozumiem. Rząd zawsze szukał wymówki do interwencji. Nie ma lepszej niż humanitarna pomoc.
- Zgadza się. Nie robimy nic złego, my tylko chcemy pomóc – dopowiedział Matthew. - W każdym razie, mówię ci to wszystko, bo werbujemy ludzi i przydałby się w flocie ktoś tak doświadczony w wojaczce jak ty.
- Wiesz, ja też mam pewien uraz do Gwiezdnej Floty. Co tam u poczciwego komandora DeMille?
- Żyje, ma się dobrze i wciąż przebywa na tej samej zdezelowanej fregacie na krańcu naszych granic. Odnośnie twojej wojskowej kariery – chyba nie oczekiwałeś medalu za bójkę z przełożonym?
- Nie, ale nie oczekiwałem dyscyplinarnego wydalenia. Miesiąc dodatkowych wacht i jakieś ograniczenie pensji raczej by mnie uspokoiło. Ech… mimo wszystko nie bardzo mam ochotę na ponowną współpracę z wojskiem. Już wolałbym ponownie zasilić szeregi najemników.
Generał zamyślił się. Po chwili milczenia i kilku pociągnięciach złocistego trunku z butelki, powiedział:
- Wiesz, flota znacząco się zmieniła. Mamy teraz rozluźnienie jak chyba nigdy wcześniej. Powiem więcej, Przymierze zwiększyło nabór, ale mamy braki w przeszkoleniach i mało chętnych. W związku z tym przyjmujemy byłych najemników i wojskowych, nawet z wyrokami. I to dużo poważniejszymi, niż jakieś tam bójki w stołówce. Wypożyczamy także sporo statków od prywatnych firm, bo nasza flota, generalnie, jest dużo uboższa w porównaniu z Federacją, chociaż mamy przewagę technologiczną. Ty masz doświadczenie, przeszkolenie wojskowe sil specjalnych, przyjmą cię wszędzie. Jeśli pogadam z odpowiednimi ludźmi, może uda mi się załatwić dla ciebie przydział na pokładzie EAS Wrangell. Słyszałem, że mają wakat w kosmicznej piechocie. Co ty na to?
Peter zrobił wielkie oczy. EAS Wrangell to jeden z najnowocześniejszych statków we flocie Przymierza. Kosmiczny lotniskowiec, który przewoził całe grupy uderzeniowe i setki myśliwców. Należał do klasy statków typu „Orizaba” i oprócz niego istniały jeszcze dwie podobne sztuki.
- Wrangell… prawie jak awans. Kusząca oferta…, ale kosmiczna piechota? Wolałbym znowu latać.
- Jeden z członków w drużynie kosmicznej piechoty dostał przeniesienie. Jest wolne miejsce. To nie byle jaka drużyna, tylko elita tego okrętu, oddział Kobra. Dowodząca jest moją dobrą znajomą i myślę, że zgodziłaby się cię przyjąć na swój okręt.
- Nie wiedziałem, że masz jakichś znajomych. – Ojciec uderzył go łokciem w ramię. - Czym ta Kobra się zajmuje? – Zapytał.
- To, czym zwykle zajmuje się piechota kosmiczna. Rozpoznania, błyskawiczne zabezpieczanie terenów, odbijanie zakładników. Nie wiele by to się chyba różniło od twoich zadań, które wykonywałeś, jako najemnik. Tam też chyba nie miałeś wiele okazji do latania? Dostaniesz najnowocześniejsze wyposażenie, w tym zbroję TALOS VIII. Niesamowity pancerz.
- Słyszałem coś o tych zbrojach, podobno to rozwinięcie jakiegoś starego programu badawczego. Pancerz miał być dla wszystkich a obecnie korzystają z niego wyłącznie jednostki specjalne.
- To, co ma regularna piechota to uproszczona wersja tych pancerzy. – odpowiedział Matthew.
- Co do latania u najemników, nie mieliśmy tam dużych okrętów, mieściło się na nich przeważnie parę transportowców i to wszystko. Powiedz mi jeszcze, w kontekście wydarzeń z Federacji, czy są dla Wrangella jakieś plany?
- Na pewno są, ten okręt to majstersztyk, ale na razie ich nie znam. Po za tym chyba się nie zrozumieliśmy, ja nie jestem do końca pewien, czy my ruszymy na Federację. Być może rząd boi się ataku i wzmacnia obronę, Embara jawnie rzeszy do nas nienawiść. Ten pomysł z natarciem to tylko takie moje subiektywne odczucie.
- Rozumiem. To nie jest łatwa decyzja, ale mam dość tej stacji. Miałeś wyczucie czasu, żeby tutaj wpaść. I rzeczywiście, nienawidzę tego mieszkania.
- Cieszę się. Prześle ci wszystkie instrukcje, gdy będę wiedział coś więcej.
Matthew wstał, odstawił butelkę i wyciągnął rękę.
- Witam zatem ponownie w Przymierzu! – Peter podniósł się z kanapy, wymienił się z ojcem uściskiem dłoni i salutami. Po tym wrócili do picia piwa i zeszli na tematy prywatne.
Dziedzictwo Ludzkości; [Sci-fi] - fragment opowiadania
1
Ostatnio zmieniony ndz 09 lis 2014, 19:20 przez mateusz9206, łącznie zmieniany 2 razy.
Panie, patrz pan, to nie Ameryka, przyjechał i się rządzi.