Zainspirowana zjawiskiem dość powszechnym w miejscowościach turystycznych napisałam tę oto wprawkę. Może pewnego dnia wrócę do tej historii, bo temat mnie kręci.
TEKST ZAWIERA ŚLADOWE ILOŚCI WULGARYZMÓW
___Obserwował ich już od kilku dni. Działali we trójkę. Dziewczyna w rudej peruce, okularach przeciwsłonecznych na pół twarzy i kusej kiecce zaczepiała samotnych turystów – zawsze mężczyzn z nosami utkwionymi w mapach; wiek nie grał roli. Pytała czy może pomóc w dotarciu do wybranego miejsca. Znaczna większość, skuszona krągłościami i czarującym uśmiechem na pełnych wargach, przyjmowała ofertę z nieskrywanym entuzjazmem.
Wtedy rozpoczynała się akcja. Dziewczyna brała „podopiecznego” pod ramię, zmniejszała dystans i pilnowała, by ciągle trzymał plan miasta przed sobą. Przesuwała po nim palcem i objaśniała, niczym zagubionemu dziecku, jak dojść albo dojechać do określonej dzielnicy Barcelony. W między czasie jeden z jej wspólników zawsze się z nią zderzał – albo wysoki, dość szczupły brunet, albo krępy Afroamerykanin z kędzierzawą szopą na głowie. Przepraszali i szli dalej, znikając w jednej z licznych uliczek, które odchodziły od Rambli. Chwilę później drugi opuszczał uliczkę, doganiał spacerująca parę i ponownie potrącał dziewczynę. W tym miejscu akcja dobiegała końca, chociaż nie zawsze, bo mężczyźni zachwyceni uroczą towarzyszką prosili, żeby doprowadziła ich do obranego celu. Z reguły nie odmawiała, wykręcała się dopiero przy śmielszych prośbach.
___Taktyka dobra. Miguel doskonale wiedział przez kogo opracowana, co więcej, od dziecka znał „aktorów” tego przedstawienia. W głębi serca im zazdrościł. Już nie pamiętał, kiedy współpracował z równie zgraną i sprytną ekipą. Dzieciakom, które szkolił w ostatnim czasie, brakowało doświadczenia, więc żadna akcja nie przebiegała równie sprawnie jak ta. Co gorsza zarobki były godne pożałowania –sam potrafił skołować dwa, nawet i trzy razy większe. Zacisnął wargi. Wielokrotnie myślał o powrocie do grupy, lecz nieustabilizowany tryb życia i ciągła ucieczka skazywały go na samotność i skrywanie się w cieniu. Pozostała jedynie obserwacja.
___Za każdym razem kiedy patrzył, z jaką swobodą ryzykują i oczyszczają z pieniędzy kolejnego naiwnego turystę, niewidzialna siła pchała go w ich stronę. Opierał się, chociaż chciał pomóc. Pragnął znów należeć do gangu Alvareza, tym bardziej, że przez osiem lat od chwili ucieczki, ani przez chwilę nie przestał myśleć o Valerii. Właściwie, stanowiła jedyny powód, dla którego tak naprawdę wrócił na stałe do Barcelony; w dodatku zamierzał zebrać się na odwagę i wreszcie ją zaczepić. Pokręcił głową z niezadowoleniem. Już nie miał szesnastu lat i masy pryszczy, więc tym razem nie kompleksy kazały mu utrzymać dystans, tylko głęboko zakorzeniona świadomość zagrożenia wspierana przez rozsądek. Zignorował je, wsiadając do pociągu. Kilka dni walczył z wyrzutami sumienia, lecz te uciszył widok dziewczyny – jak zawsze pełnej energii i zadowolonej z życia. Na pierwszy rzut oka było widać, że uwielbia swój fach i kpi z towarzyszącego mu ryzyka. Nie różnili się w podejściu, a jednak kiedy obserwował każdą akcję, drżał z niepokoju i trwał w gotowości, żeby wyciągnąć ją z jakichkolwiek tarapatów. Dzięki Bogu, przez ostatni miesiąc nie nastąpiła żadna kryzysowa sytuacja. Do czasu…
___Tego dnia ciężkie, gorące powietrze przytłaczało. Rzeka turystów leniwie płynęła po Rambli. Sprzedawcy raz po raz spoglądali ku wylotowi ulicy w oczekiwaniu na chłodny powiewu od portu, ale wiatr zdawał się równie senny, co przybysze nieprzyzwyczajeni do prawie czterdziestostopniowych temperatur. Jedynie kelnerzy zdołali wykrzesać z siebie energię do pracy. Z uśmiechami na opalonych twarzach podstawiali kolejnym przechodniom pod nos karty dań i chociaż spotykali różne reakcje: od zainteresowania, po kategoryczne odmowy, bo w większości restauracji na Rambli ceny przyprawiały o dreszcze, nie ustępowali, licząc że w końcu wyłowią z tej rzeki jakąś grubą rybę.
___Rozleniwienie tłumu nie uszło uwadze kieszonkowców. Bacznie obserwowali ludzi, oceniali grubość portfeli, nakreślali plany działań. Część z obawy przed konkurencją już podążyła za ofiarami i wykorzystując chwile nieuwagi, wpychała palce do toreb i kieszeni. Mniej wprawieni i nieostrożni kończyli z kajdankami na nadgarstkach; czujna policja nigdy nie odpuszczała, nawet w równie leniwy dzień.
___Valeria z uśmiechem satysfakcji obserwowała jak zgarniają z głównej alei trzech wyrostków. Policja zajęta, więc czas zacząć przedstawienie. Skinęła na wspólników. Damian, brunet o dość jasnej karnacji jak na miejscowy klimat, otaksował ją uważnie. Odkąd dołączył do grupy, miał na nią ochotę. Na razie z nim igrała, może kiedyś pozwoli mu przekroczyć barierę dotyku. Niski, ciemnoskóry Pablo sapnął z irytacją, zerkając na kumpla, a jej szerokim gestem ręki potwierdził, że może działać.
___Ofiarę wybrali już wcześniej. Samotny czterdziestolatek – Irlandczyk, kręcił się koło budek z pamiątkami. Przeglądał pocztówki, landszafty i mapy. Nigdy dotąd go nie widzieli, zatem nadawał się idealnie. Dziewczyna poprawiła sukienkę, wyeksponowała dekolt i wsuwając ciemne okulary na nos, ruszyła pewnie w jego kierunku.
___- Najtańsza mapa to raczej kiepski pomysł, jeśli chciałby pan dogłębnie poznać Barcelonę – zagadała po angielsku, widząc jak mężczyzna wyciąga ze stojaka plan miasta za pięć euro.
___Zmierzył ją spojrzeniem. Chyba połknął haczyk, bo uśmiechnął się przyjaźnie.
___- W takim razie, co pani proponuje? – Zapytał w tym samym języku.
___Valeria, udając że poważnie się zastanawia, sięgnęła po dwa razy droższy plan.
___- Z tą nie zaginie pan w zaułkach Dzielnicy Gotyckiej. Chyba że zrezygnuje pan z droższej wersji, kupi tańszą i zgodzi się na darmowego przewodnika po tej części miasta.
___Wybrał drugą opcję. Gdy wyciągał pieniądze, Valeria dyskretnie oceniła stan portfela. Na oko, trzymał w nim około stu euro. Uśmiechnęła się z zadowoleniem – następne udane łowy, tym bardziej, że nierozważnie wsunął portfel do kieszeni. ___- Niech pani prowadzi – powiedział.
___Ruszyli pomału Ramblą i zaczęli luźną pogawędkę. Przedstawiła się jako Elena – studentka turystyki. On miał na imię Peter i tak jak przypuszczali, przyjechał z Irlandii. W dodatku sam – cztery miesiące temu się rozwiódł. „Oho! – Uruchomiła alarm ostrzegawczy. – Już pewnie liczy na małe co-nieco po zwiedzaniu.”
___Gdy skręcili w jedną z odnóg Rambli, powoli zaczęła się irytować; mimo licznych aluzji i namów ofiara, nie rozwinęła jeszcze planu, co trochę utrudniało działanie. W dodatku Pablo kilka razy mignął jej przed oczami. Niestety, nie mogła zareagować na sygnały, dopóki nie zdobędzie portfela. W ten sposób towarzysz i wspólnik nieświadomie popychali ją w szpony nerwów. Z minuty na minutę serce biło coraz mocniej, pot wydobywał się wszystkimi porami skóry, zaczęła też odczuwać pewien dyskomfort, bo obcisła sukienka całkowicie przykleiła się do ciała, a gruba warstwa makijażu ciążyła na twarzy. W pewnym momencie przestała słuchać Petera. Dotąd próbowała odpowiadać na pytania i raczyć go wieloma przemilczanymi szczegółami z historii miasta i anegdotkami z życia codziennego.
___- Co tak nagle zamilkłaś? – Delikatnie uścisnął jej ramię.
___- Chłonę osobliwy urok tych uliczek. – Wymyśliła na poczekaniu. – Popatrz w górę.
___Górne części fasad kamienic niknęły w świetlistej mgiełce, a rośliny na balkonach zieleniły się w promieniach popołudniowego słońca, ożywiając kolorem zacienione, szare uliczki. Valeria liczyła, że chwilowo przykuje uwagę Petera. Szybko zmniejszyła dystans, niemal wtulając się w jego ramię i drżącą ręką sięgnęła do kieszeni. Nagle mężczyzna spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. Cofnęła dłoń. Już wiedziała, co myślał – za bardzo się spoufaliła. Jak nic, zaraz zaproponuje kolację, a potem nocleg w hotelu; za dobrze znała ten typ. Rozwodników w średnim wieku łatwo było wkręcić – skusić młodością i zgrabnym ciałem, natomiast wykręt kosztował sporo wysiłku.
___- Zjemy razem kolację?
___Zaklęła pod nosem.
___- Kiedy? – Wymusiła cukierkowy uśmiech.
___- Choćby i dzisiaj.
___- Dziś odpada, muszę się uczyć.
___- A jutro?
___- Jutro też. Sam wiesz… studia. – Rozłożyła bezradnie dłonie.
___- W takim razie, jak skończymy, zapraszam na obiad. – Nie dawał za wygraną.
___- Dziś już jadłam. Ale jutro… może…
___W tej samej chwili znowu dostrzegła Pabla. Niecierpliwił się. Ręką dała mu znak, żeby czekał. Odetchnęła głęboko, gdy zniknął. Następnym razem musi mu przekazać portfel!
___Dotarli do Placa Sant Juame, gdzie jak w każdej części miasta, roiło się od wycieczek. Valeria pokazała Peterowi XV-wieczny Palau de la Generalitat de Catalunya, a następnie Casa de la Ciutat. Rzuciła kilka suchych faktów, a on zachęcony wydobył iPhona i zaczął fotografować.
___„Teraz albo nigdy” – pomyślała. Podeszła jak najbliżej i wsunęła mu palce do kieszeni. Wtedy go dostrzegła… Szedł w ich stronę, nie spuszczając z niej oczu. Widział, co robi. Przełknęła ślinę. Bez chwili namysłu wyrwała Peterowi portfel i rzuciła się do ucieczki. Mężczyzna w pierwszej chwili nie pojął, co się dzieje, lecz gdy tuż obok przebiegł policjant, natychmiast ruszył w pościg.
___Wbiegła w jedyną, prawie pustą uliczkę. Gnała jak najszybciej, na ile pozwalały krótkie nogi i eleganckie sandałki. Chciała je zrzucić, paski obcierały kostki i spowalniały bieg. Rzadko uciekała; gdyby wiedziała, jak zakończy się dzisiejsza akcja, włożyłaby inne buty! Gorączkowo rozglądała się dookoła w poszukiwaniu wspólników albo chociaż kolejnej alejki bez turystów; jak na złość, nigdzie ich nie brakowało.
___Powoli traciła dech w piersiach. Gęste krople potu sunęły po ciele i twarzy, wpadały do oczu i zakłócały ostrość widzenia, już i tak ograniczoną przez ciemne okulary. Pozbyła się ich, ale wcale jej nie ulżyło, bo mięśnie nóg odmawiały posłuszeństwa. Myślała o odpoczynku, łóżku w pokoju, o kimś, kto wyratowałby ją z opresji, a najlepiej, uciekałby za nią.
___I nagle ktoś chwycił ją za nadgarstek. Pisnęła. Chciała nawet przywalić intruzowi, jednak ten, ku jej zaskoczeniu, pociągnął ją dalej. Ledwie nadążała, biegł tak szybko. Znacznie zwiększył dystans, dzielący ich od pościgu.
___Na zalanym słońcem placu przed monumentalną katedrą La Seu, wmieszali się w tłum. Intruz, jak już go określiła, nie dość, że ją osłonił, jednym ruchem ściągnął jej perukę i sprawnie powyjmował szpilki, uwalniając gąszcz loków w kolorze ciemnej czekolady. Zamrugała, kompletnie nie rozumiejąc co jest grane. Chyba zemdlała gdzieś po drodze. Ktoś jej pomógł. Z jakiej racji?! Uniosła wzrok. Nie imponował wzrostem, chociaż przy niej, mierzącej ledwie metr sześćdziesiąt, wydawał się wysoki. Za to nadrabiał budową; ciemnoszary podkoszulek opinał szeroką pierś, a na ramionach fizyczny wysiłek też zrobił sporo wyżłobień. Zerknęła na twarz. Niezły. Z czarnymi, posklejanymi w strąki, półdługimi włosami, kilkudniowym zarostem i oliwkowymi oczami, pełen chłopięcego uroku pociągał. Na stówę zemdlała. Zaraz obudzi się w celi i wezmą ją na przesłuchanie.
___- Przerwa na oddech – oznajmił. – Chowaj dowody.
___Natychmiast wrzuciła portfel i perukę do torby.
___- Wybacz, maleńka, teraz cię obejmę. Poudajemy zakochanych.
___Gwałtownie odwrócił ją do siebie i oplótł ramionami w pasie. Pochylił się, opierając brodę na jej ramieniu. Czuła jego przyspieszony oddech na szyi i bicie serca przy piersi.
___- Módl się, żeby cię nie rozpoznali – wydyszał jej do ucha.
___- Nie widzę ich.
___- Spójrz w lewo.
___Stali tam obaj. Rozglądali się po placu, lecz chwilowo nie zwracali na nich uwagi. Potrząsnęła głową, zarzucając loki na twarz. Tylko co z kiecką? Wyzywająca i czerwona aż biła po oczach.
___- To się dzieje naprawdę?
___Poczuła, jak drży ze śmiechu.
___- Jestem zbyt przystojny, żeby być prawdziwy, hę? – Dźgnął ją palcem w bok.
___- Powiedzmy… Dlaczego mnie uratowałeś?
___- Ludzie po fachu powinni sobie pomagać.
___- Czyżby? Stanowię konkurencję. Jutro możesz przeze mnie zarobić mniej.
___- Przeżyję. – Rzucił niedbale.
___Zerknęła na chłopaka. Uśmiechał się z rozbawieniem. Wzbudzał zaufanie. W ogóle zauważyła w nim coś znajomego. Oczy. Zdecydowanie. Tylko jedna znana jej osoba takie miała: o migdałowym kształcie i oliwkowej barwie.
___- Skąd wiedziałeś, że noszę perukę? Wszyscy twierdzą, że wyglądam dość naturalnie…
___- Może cię znam? – Zasugerował z nieodgadnionym uśmiechem. – O kurwa, idą tu…
___Pociągnął ją za rękę ku najbliższemu wyjściu z placu. Od czasu do czasu zerkała przez ramię. Pościg narzucał coraz szybsze tempo.
___- To przez kieckę… – powiedziała przepraszająco.
___- Spieprzamy. Szybko.
___Puścili się pędem w wąską uliczkę, potrącając po drodze kolejnych przechodniów. Policjant i poszkodowany zawzięcie deptali im po piętach, choć chłopak wybierał coraz nowsze zaułki. Kluczyli w labiryncie masywnych murów Dzielnicy Gotyckiej do momentu aż zaczęli opadać z sił. U kresu wytrzymałości, wpadli w bramę najbliższej kamienicy i przecięli podwórko. U przeciwległego wylotu skręcili w lewo i ruszyli przed siebie, ale już nie biegiem. Dziewczynę paliły gardło i płuca. Marzyła o szklance wody, byle ugasić wewnętrzny ogień. W gwarze panującym w uliczce, zdawało się jej, że słyszy walenie obu serc. Mocniej ścisnęła dłoń towarzysza. Spojrzeli na siebie.
___- Jak ci na imię? – Wydusiła.
___- Miguel.
___I już wiedziała. Miguel Aguirre – oczko w głowie jej ojca, wzór do naśladowania, najlepszy w gangu, nie do przebicia. Żaden z podopiecznych Alvareza nie potrafił w ciągu dnia zarobić tyle co on. Jego rekord wynosił aż pięć tysięcy euro. Pedro ubolewał, kiedy niesprzyjające okoliczności zmusiły chłopaka do opuszczenia Barcelony. W dodatku brak najbardziej rentownego źródła dochodów odbił się negatywnie na całym gangu – do dziś nie zarabiali tyle, co za czasów Miguela. Część ekipy chciała naśladować najlepszego, lecz zbyt nierozważnie ryzykowała, przez co trafiała do aresztu.
___Jako nastolatka nienawidziła Miguela; jego drwiącego uśmiechu, pewności siebie, arogancji. Zachowywał się tak, jakby wrodzony talent do wyłuskiwania forsy z najbardziej niedostępnych miejsc dawał mu przywilej traktowania wszystkich z góry, nawet jej: córki szefa. Zastanawiało ją czy w ciągu ośmiu lat charakter uległ zmianie, tak jak wygląd? Wspominała go jako wychudzonego, niezbyt wysokiego i niewyróżniającego się urodą dzieciaka ulicy. Obraz kompletnie nie pasował do młodego mężczyzny, który właśnie ściskał jej dłoń, aż czuła każdą kość.
___- Minęło osiem lat, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Jak mnie poznałeś?
___- Bywałem w Barcelonie od czasu do czasu. Obserwowałem cię. Widziałem jak dorastasz… – Zwrócił głowę w jej stronę. – Piękniejesz…
___Uciekła wzrokiem w bok. Dla zachowania pozorów spojrzała przez ramię.
___- Chyba już po wszystkim…
___- Nie byłbym pewien. Musimy się gdzieś tymczasowo ukryć.
___- Wracam do domu. Dam też znać ekipie, że wszystko gra.
___- Myślisz, że się przejmują? – Spytał z ironią.
___- Tata ich wypatroszy, jeśli nie dostarczą mnie z powrotem w jednym kawałku.
___- Skąd ja to znam? – Bąknął pod nosem.
___Wyszli z powrotem na Ramblę, gdzie pozwolili się pochłonąć rzece przyjezdnych, idących w kierunku Placa de Catalunya.
___- Zgłodniałem z tego wszystkiego. – Potarł brzuch.
___Jak na złość żaden z kelnerów nie podetknął mu karty. Nic dziwnego, jego niechlujny wygląd odstraszał.
___- Mieszkacie tam gdzie dawniej? Odstawię cię, a przy okazji pogadam z Pederem. Wieki go nie widziałem. Pewnie się zestarzał, co? Siwieje już?
___Zacisnęła pięści. Za żadne pieniądze świata nie pozwoli mu spotkanie z ojcem; na powrót tym bardziej. Jakoś radzili sobie bez niego.
___- Pyton zaginął na wieki, skoro chcesz się znowu do nas wpakować?
___Jego entuzjazm wyparował jak mała kałuża w upalny dzień.
___- Nie wiem… Nagle zapadł się pod ziemię. Ponad rok go nie widziałem.
___- Mimo to, najrozsądniej będzie się w tej chwili rozstać.
___- Tak… Chyba tak.
___Zeszli na bok, pomiędzy stoiska z pamiątkami.
___- To… – Chrząknęła. – Dzięki za pomoc…
___- Nie dostanę nic w zamian? – Mrugnął porozumiewawczo.
___Westchnęła. Przeboleje każdą sumę. Lepiej płacić niż trzy dni siedzieć w areszcie.
___- Ile chcesz?
___- Jeden.
___- Jeden co? – Zmarszczyła brwi.
___Uśmiechnął się szelmowsko i niemal brutalnie wpił się w jej wargi. Szeroko otworzyła oczy. W pierwszym odruchu chciała go odepchnąć i przywalić twarz; z reguły oczekiwała od faceta pewnej subtelności. W dodatku kilkudniowy zarost okropnie drapał. Mimo to dała się ponieść – mała odmiana nie zaszkodzi. Zresztą, im dalej brnęli, tym bardziej zmieniała nastawienie. W pewnej chwili uznała, że Miguel nieźle całuje.
___Ni stąd ni zowąd ktoś chwycił ją za ramię i wykręcił do tyłu. Zimny metal oplótł nadgarstki, do uszu doszedł cichy, nieprzyjemny trzask. Z przerażeniem spojrzała na Miguela. Jego również skuli, ale sprawiał wrażenie, jakby wcale go to nie obchodziło. W pewnej chwili się roześmiał.
___- No… coś przeczuwam, że sobie posiedzimy.
___Obrzuciłaby go wściekłym spojrzeniem, gdyby nie zaraził jej podejściem.
Wyjście z cienia [obyczaj]
1
Ostatnio zmieniony ndz 09 lis 2014, 13:20 przez Milt, łącznie zmieniany 1 raz.